[Uwaga: informacja ta pochodzi z jak najbardziej koszernego źródła. Pytanie: czy zawiera jakąś część prawdy, czy też jest kolejnym kitem w oko, mającym na celu zamącić i zdezinformować. Gajowy skłania się ku tej drugiej ewentualności. – admin.]
Broń, którą nazwano imieniem kobiety, może zgotować światu prawdziwe piekło w kilka chwil. Czy to jest przyczyną 60 największych kataklizmów ostatnich lat? Na świecie pojawiło się wiele podejrzanych urządzeń owianych mgłą tajemnicy. Ale mgła zaczyna powoli opadać.
Plotki o istnieniu pocisków powodujących ruchy skorupy ziemskiej hulają od dobrych 30 lat, ale teraz się tylko nasiliły po horrendalnych kataklizmach, jakie nawiedziły najpierw Haiti, a ostatnio Japonię. Za sprawców sięgania do piekielnego arsenału uważa się głównie Stany Zjednoczone i Rosję. Być może dlatego, że mają nad innymi państwami konkretną przewagę w dziedzinie zbrojeń. Zresztą obydwa mocarstwa same podsunęły temat do żywych spekulacji, pogłosek i teorii spiskowych.
Najpierw Stany Zjednoczone… Te w latach 80. zeszłego stulecia postawiły kilkadziesiąt masztów (miało być więcej, ale projekt zmodyfikowano), wysokich na 100 m, zdolnych wytwarzać pod powierzchnią fale o niesłychanie niskiej częstotliwości. Przedsięwzięcie znane było jako GWEN i niektórzy myśleli, że chodzi o żeńskie imię ulubionej kobiety wynalazcy. Tymczasem rozwiązanie zagadki było o wiele bardziej prozaiczne: Ground Wave Emergency Network (w skrócie GWEN), to amerykański autonomiczny system łączności mający usprawniać komunikację na szczeblu sił zbrojnych w sytuacjach związanych z konfliktem jądrowym. Działa tak, że jego mechanizmy pojmie tylko zawodowy fizyk. Ale z grubsza rzecz w tym, że gdyby normalna łączność padła, to wtedy w wojennych okolicznościach cały ratunek w tym wyrafinowanym systemie. Teoretycznie ma on umożliwiać prezydentowi USA wydawanie rozkazów, kluczowych decyzji z dziedziny „być albo nie być”. Na przykład takich, czy poderwać w powietrze nafaszerowane ładunkami atomowymi bombowce, które zadadzą druzgocące ciosy agresywnemu przeciwnikowi.
Koncepcja GWEN narodziła się na początku rządów Ronalda Reagana, który stawiał czoła ówczesnemu głównemu wrogowi Ameryki – Związkowi Radzieckiemu. Pomysł wdrażano już u kresu i po zakończeniu kadencji tego stanowczego gospodarza Białego Domu, zwanego również szeryfem. I od zarania za sprawą owych rodem z gwiezdnych wojen konstrukcji lęgły się rozmaite domysły i hipotezy, jakby zaczerpnięte ze stronic dzieł Stanisława Lema czy Raya Bradbury’ego. Ni mniej ni więcej bajano, że instalacje służą władzom do kontrolowania ludzkich umysłów i myśli. Toteż przy tak skrajnej interpretacji bladły argumenty oponentów systemu sugerujących, że kojarzone z nuklearną konfrontacją maszty mogą być przez Rosjan traktowane jako dodatkowe cele do zniszczenia w razie ewentualnego starcia jądrowego. W świetle rozbuchanych ocen najmniej strachu budziły w USA teorie, że GWEN jest w stanie generować drgania skorupy ziemskiej. Ale krążyły i krążą wyrządzając wiele szkód w kontekście demonizowania „perfidnych” intencji Pentagonu.
W połowie lat 90. oliwy do ognia dolały jednak anteny i nadajniki radiowe, których dziesiątki usiały krajobraz Alaski. Ta pajęcza sieć supernowoczesnych urządzeń, jak tłumaczono, wesprzeć ma „zrozumienie, symulowanie i panowanie nad procesami zachodzącymi w jonosferze, które mogą rzutować na funkcjonowanie układów komunikacji i nadzoru elektronicznego” oraz … badania zorzy polarnej. Inicjatywa przeszła do historii jako HAARP, od inicjałów nazwy High Frequency Active Auroral Research Program. Zwolennicy teorii spiskowej są zdania, że w ostatniej dekadzie z powodu uruchamiania tych obiektów nie raz dochodziło do makabrycznych klęsk żywiołowych, niszczycielskich wstrząsów w Turcji, Iranie, w Chinach (Syczuan) czy na Haiti.
Autor: Henryk Suchar
http://wiadomosci.onet.pl/