(Fragment 7)
Dzień powszedni Jerozolimy
Miasto zaduchu
Skoro jesteśmy przy Jerozolimie – musimy zaznaczyć, że Palestyna nie jest krajem typowo monsunowym, jak zresztą wszystkie kraje nad Morzem Śródziemnym, niemniej jednak w okresie letnim ciąg wiatrów przeważa z zachodu na wschód, w zimie natomiast w kierunku przeciwnym. Są to jednak wiatry słabe i jako silniejsze odczuwa się je w górach na północy, lub na pustyni, a więc na południu. Temu brakowi przewiewu, jak i położeniu Jerozolimy wśród wzgórz w dolinie należy przypisać, że w ciasnych uliczkach Jerozolimy w zwykły dzień powszedni panuje zaduch nieprawdopodobny. Mocne zapachy kuchenne, tak charakterystyczne dla Wschodu po dziś dzień, smród ze stert odpadków, gnijących w każdym kącie ulicznym, a wreszcie pot zwierząt czy ludzi, nawóz ze stajni wielbłądzich rozkładany do wysuszenia na opał – tworzą razem mieszaninę potworną.
Ta mieszanina nie jest bynajmniej jednakowa przez cały dzień czy przez cały rok. W ciągu szabbatu dochodzi, a nawet przebija przez to wszystko swąd lampek oliwnych, które zapalone w piątek wieczorem gasić wolno dopiero w sobotę wieczorem, bo w szabbat, jak się rzekło nie wolno ani gasić ani zapalać ognia. Ten zaduch potęguje się do niebywałych granic w dni świąteczne, gdy Jerozolima wchłania nie mniej niż 100.000 a do 300.000 dochodzącą rzeszę pielgrzymów, których wprawdzie większość przybywa pieszo i pojedynczo, ale poważna ilość karawanami, ze służbą bydłem ofiarnym i rzeźnym dla wyżywienia siebie i swoich w podróży. Płoną wtedy na każdym wolnym miejscu ogniska, podsycane nawozem wielbłądzim, dym snuje się po całej dolinie, potęgując zaduch. Dodajmy do tego „wonności ulubione Jehowie” czyli smród palonego mięsa ofiarnego, który unosi się ciężkim tumanem nad Jerozolimą przez 365 dni w roku, a w czasie jakichkolwiek świąt – bez przerwy dzień i noc.
Tylko obowiązkowe gminne ofiary wynosiły rocznie: 1093 baranki, 113 cieląt rosłych, 37 baranów, 32 kozły, 5.500 litrów przedniej mąki, ponad 2.000 litrów wina i tyleż oliwy. Oprócz tych – daleko większa w masie i wartości była liczba ofiar prywatnych, indywidualnych.
Judejczyk oddawał Jehowie, a ściśle mówiąc kapłanowi: pierworodne sztuki bydła, owoc drzew i krzewów z pierwszych trzech lat ich wegetacji i dziesiątą część wszystkich zbiorów. Z tego wszystkiego ta fantastyczna ilość bydła, mąki i oliwy oraz wina idzie z dymem „na chwałę Jehowie”. Dym spalenizny przesiąka całą Jerozolimę, wżera się w gliniane ściany domów, w ubrania mieszkańców, nadając atmosferze nad miastem wygląd, o jakim tylko dzisiejsza chmura „smogu” nad Londynem może nam dać wyobrażenie. Judejczyk, podający się za Greka Aristeasza pisze o tych ofiarach i ich wykonawcach:
„Ich służba kapłańska jest niezrównana w swej sile, porządku i uroczystym milczeniu. Pomimo bowiem uciążliwości ich pracy, robią oni wszystko jakby machinalnie, każdy troszczy się tylko o to, co mu jest przykazane. I służą bez przerwy, jedni krzątając się około drzewa, drudzy koło oliwy, ci koło przyprawy, tamci koło wonności /???/ inni znowu koło całopalenia mięsa używając w sposób zdumiewający swojej siły: schwyciwszy bowiem dwiema rękami biodro cielca, każde wagi dwóch talentów z górą /ok. 140 kilo – przyp. W.P./ rzucająje właśnie tak wysoko, jak trzeba, aby padły na wyznaczone miejsce ołtarza. Tak samo należało się dziwić tłustości i ciężkości owiec, ba! nawet i kóz, wszędzie bowiem wybierają ci, którym to polecono, najprzedniejsze tłuszczem i w ogóle niepokalane dla opisanej potrzeby zwierzęta. 1 wszystko to dzieje się wśród najgłębszego milczenia tak, iż zdaje się, że w tym miejscu nie ma żywej duszy, podczas gdy samych pełniących służbę jest około siedmiuset i w dodatku tłum ofiarujących, ale nad wszystkim panuje strach i nastrój godny wielkiej boskości obrzędu”.
Czytaj resztę wpisu »
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…