Dziennik gajowego Maruchy

"Blogi internetowe zagrażają demokracji" – Barack Obama

  • The rainbow symbolizes the Covenant with God, not sodomy Tęcza to symbol Przymierza z Bogiem, a nie sodomii


    Prócz wstrętu budzi jeszcze we mnie gniew fałszywy i nikczemny stosunek Żydów do zagadnień narodowych. Naród ten, narzekający na szowinizm innych ludów, jest sam najbardziej szowinistycznym narodem świata. Żydzi, którzy skarżą się na brak tolerancji u innych, są najmniej tolerancyjni. Naród, który krzyczy o nienawiści, jaką budzi, sam potrafi najsilniej nienawidzić.
    Antoni Słonimski, poeta żydowski

    Dla Polaków [śmierć] to była po prostu kwestia biologiczna, naturalna... śmierć, jak śmierć... A dla Żydów to była tragedia, to było dramatyczne doświadczenie, to była metafizyka, to było spotkanie z Najwyższym
    Prof. Barbara Engelking-Boni, kierownik Centrum Badań nad Zagładą Żydów, TVN 24 "Kropka nad i " 09.02.2011

    Państwo Polskie jest opanowane od wewnątrz przez groźną, obcą strukturę, która toczy go, niczym rak, niczym demon który opętał duszę człowieka. I choć na zewnatrz jest to z pozoru ten sam człowiek, po jego czynach widzimy, że kieruje nim jakaś ukryta siła.
    Z każdym dniem rośnie liczba tych, których musisz całować w dupę, aby nie być skazanym za zbrodnię nienawiści.
    Pod tą żółto-błękitną flagą maszerowali żołnierze UPA. To są kolory naszej wolności i niezależności.
    Petro Poroszenko, wpis na Twiterze z okazji Dnia Zwycięstwa, 22 sierpnia 2014
  • Kategorie

  • Archiwum artykułów

  • Kanały RSS na FeedBucket

    Artykuły
    Komentarze
    Po wejściu na żądaną stronę dobrze jest ją odświeżyć

  • Wyszukiwarka artykułów

  • Najnowsze komentarze

    B o USA nastawiają przeciwko sobie…
    mironik o Wolne tematy (24 – …
    Greg o Wolne tematy (24 – …
    Boydar o Zielone ludziki
    revers o Hillary Clinton: Konflikt na U…
    Greg o Wolne tematy (24 – …
    Marek o USA nastawiają przeciwko sobie…
    Boydar o Rcchiladze: Dla Gruzinów Kaczy…
    Boydar o Wolne tematy (24 – …
    revers o Wolne tematy (24 – …
    Boydar o Wolne tematy (24 – …
    minka o USA nastawiają przeciwko sobie…
    Kojak o USA nastawiają przeciwko sobie…
    minka o Wolne tematy (24 – …
    osoba prywatna o Wolne tematy (24 – …
  • Najnowsze artykuły

  • Najpopularniejsze wpisy

  • Wprowadź swój adres email

Ks. Piotr Skarga – Wielki obrońca Kościoła

Posted by Marucha w dniu 2011-09-29 (Czwartek)

27 września minęło 399 lat od śmierci jednego z najwybitniejszych polskich jezuitów, który swoje życie poświęcił Kościołowi i Ojczyźnie, broniąc prawdziwej doktryny katolickiej i katolickiego porządku w państwie. Podczas ostatniej pielgrzymki Ojciec Święty Jan Paweł II parokrotnie wymienił również ks. Skargę obok wielkich świętych Krakowa – ludzi oddanych miłosiernej służbie ludziom potrzebującym.

Podczas inauguracji Kongresu Skargowskiego w 1936 roku, w 400. rocznicę urodzin kaznodziei, ks. kard. A. Kakowski powiedział o nim: „Czym w chrześcijaństwie św. Paweł, tym w Polsce ks. Piotr Skarga”.

Jeszcze nie tak dawno katolicy zgodni byli co do faktu, że królewski kaznodzieja Zygmunta III Wazy – ks. Piotr Skarga, w pełni zasługuje na rozpoczęcie starań o jego beatyfikację. To powszechne przeświadczenie towarzyszyło wiernym Kościoła w Polsce i do II wojny światowej było bardzo mocno manifestowane w opracowaniach na temat Skargi i uroczystościach rocznicowych z nim związanych. Jeszcze w latach osiemdziesiątych niejeden z nas słyszał o możliwym wyniesieniu Skargi na ołtarze. Co zatem spowodowało ciszę wokół tego, który w czasie ataku pierwszej rewolucji – protestantyzmu, zasłynął najbardziej z jej zwalczania?

Student i kapłan

Piotr Skarga Powęski (lub też Pawęski) urodził się 2 lutego 1536 roku w Grójcu, na Mazowszu, w szlacheckiej rodzinie Michała i Anny ze Świątków. W wieku siedemnastu lat wstąpił na Akademię Krakowską. W 1562 roku przyjął święcenia subdiakonatu i został kaznodzieją w katedrze lwowskiej. Święceń kapłańskich udzielił mu arcybiskup lwowski Paweł Tarło.

Szybko zyskał rozgłos dobrego mówcy, a za wzmocnienie wpływów Kościoła katolickiego, Tarło mianował Piotra Skargę kanonikiem, a następnie kanclerzem kapituły lwowskiej. Mimo wielu obowiązków, dużo czasu poświęcał na pogłębianie swojej wiedzy. Śledził także wydarzenia religijne w Polsce i za granicą. Prowadził życie bardzo ubogie, wszystko co posiadał, rozdawał biednym. Oprócz wypełniania swoich urzędowych obowiązków w kapitule, odwiedzał chorych w szpitalach i udzielał ostatniej posługi kapłańskiej skazańcom.

Pragnienie wojskowej formacji

O wstąpieniu do Zakonu Jezuitów myślał Skarga od pobytu w Wiedniu, gdzie przez jakiś czas przebywał wraz z powierzonym jego opiece wychowawczej synem kasztelana krakowskiego Jędrzeja Tęczyńskiego. Piotr Skarga, od początku swojej działalności nie szczędzący wysiłków w nawracaniu heretyków, szybko przekonał się do zakonu św. Ignacego, którego formacja przypominała wojskową dyscyplinę, połączoną z pogłębionymi studiami teologicznymi i filozoficznymi.

Kaznodzieja ze Lwowa gorąco pragnął połączyć swoją pracę z działalnością organizacji mocnej i zwartej o wojskowym niemal charakterze. Odczuwał gorącą potrzebę pracy misyjnej pośród ludzi omamionych protestanckimi doktrynami. Gorąca modlitwa, w której Piotr Skarga nie ustawał, pomogła mu pokonać trudności i wahania związane z podjęciem ostatecznej decyzji o wstąpieniu do Towarzystwa Jezusowego.

Powołanie za przyczyną Najświętszej Maryi Panny

Dwuletni nowicjat, obowiązujący w zakonie św. Ignacego, odbył Skarga w Rzymie. Kiedy wstępował do zakonu, przyjmował go ówczesny generał jezuitów – św. Franciszek Borgiasz. Było to miesiąc po śmierci, w tym samym domu zakonnym, innego wielkiego Polaka św. Stanisława Kostki.

Piotr Skarga wstąpił do Societatis Jesu w momencie jego największego rozkwitu. Rozwijało się w tym czasie modlitewne skupienie, asceza oparta na „Ćwiczeniach duchownych” św. Ignacego i heroiczne poświęcenie jezuickich misjonarzy. Dom nowicjatu, w którym przebywał Skarga, pełny był jeszcze ojców należących do grona najbliższych uczniów świętego założyciela. Sam święty Franciszek Borgiasz przedstawił Piotra Skargę papieżowi św. Piusowi V jako pierwszego polskiego spowiednika w katedrze św. Piotra.

Niewątpliwie na Skargę wpłynęła ta szczególna atmosfera i otoczenie heroicznych zakonników. Każdą rocznicę swojego wstąpienia do zakonu obchodził ze szczególnym nabożeństwem. Swoje powołanie przypisywał opiece Matki Najświętszej. W jednym z kazań mówił do Niej: „Tyś mnie do służby Syna swego oddała, proszę, abyś się za mnie nie wstydziła”. Po odbyciu nowicjatu, został wysłany przez władze zakonne do Pułtuska, gdzie nękany pokusami w pokorze napisał do generała zakonu: „Niech mi Bóg dopomoże spełnić Ojca wolę, zmysły bowiem zaczęły się burzyć we mnie, tak jestem jeszcze pyszny i niedoskonały. Ale zawsze trzeba walczyć przeciwko nam samym, by wolę Bożą wypełniać”. Po tej udanej bitwie pisał znowu do generała: „Z jak największą pilnością i wdzięcznością będę zajmował stanowisko przeznaczone mi przez święte posłuszeństwo”.

Cześć dla Najświętszego Sakramentu

Podczas pracy na wschodzie kraju, widział Skarga spustoszenie duchowe wywołane rosnącymi wpływami pierwszej rewolucji – reformacji. „Nie mogę się od łez powstrzymać, kiedy rozważam, jak Bóg z dnia na dzień utwierdza nas w przekonaniu, że powołał nas na Litwę w celu podniesienia katolickiej wiary” – napisał w liście do generała. Wobec nieustannych świętokradzkich ataków na Najświętszy Sakrament ze strony protestantów (zdarzały się nawet ataki na księdza idącego do chorych z Najświętszym Sakramentem), Skarga coraz mocniej okazuje swoją wielką cześć dla Boga ukrytego pod postacią chleba i wina. Od przyjęcia Najświętszego Sakramentu zaczynał zawsze ważne prace. W Wilnie szerzył gorący kult Eucharystii i założył Bractwo Najświętszego Sakramentu. Członkowie bractwa mieli obowiązek uczestniczenia w adoracjach i procesjach ku czci Eucharystii, pomagali biednym i odwiedzali chorych. W procesji ze świecami, asystowali kapłanom udającym się z Najświętszym Sakramentem do umierających.

Ataki

Wzorem pokory i wiernej służby zakonnej był ks. Skarga także podczas ciągle powtarzających się bezpośrednich ataków na jego osobę. Doświadczył tego m.in. w Rydze. „To miasto jakby się sprzysięgło trwać uporczywie przy swojej herezji[…] Z początku bowiem do tego doszło, że mię o mało nie przebito w kościele; często na nas kamieniami rzucano, ale bez rozlewu krwi, czego mi żal” – pisał do generała. Przez całe życie towarzyszyło mu pragnienie męczeńskiej śmierci za Chrystusa. Jak mówił, tylko dzięki tej ofierze mógłby odkupić swoje grzechy.

Niewiele też w na pozór cieszącej się „złotą wolnością” Rzeczpospolitej brakowało, aby właśnie za Świętą Wiarę Katolicką śmierć ponieść. Kazania i pisma Skargi, zwalczające z olbrzymią gorliwością herezje, stawały się przyczyną wyzwisk i kłamliwych oskarżeń. Licznych gróźb, jakie go spotykały, też się nie obawiał, bo chciał bardziej cierpieć dla chwały Zbawiciela. To pragnienie dało znać o sobie, kiedy dowiedział się o męczeńskiej śmierci o. Marcina Laterny, utopionego przez rozjuszonych heretyków w wodach Bałtyku. „Któregom za morze, aby za mnie u Króla kazanie odprawował […] Ale aby za mię dla prawdy od heretyków umierać miał: tegom mu nie poruczył.[…] A ja jako grzechy moje odkupię” – pytał Skarga, wspominając śmierć Laterny. Za tę pobożność został nagrodzony.

Nagroda Ukrzyżowanego

O. Piotr przyjeżdżał często do podkrakowskiej Mogiły, aby tam, przed cudownym wizerunkiem Ukrzyżowanego, odprawiać Msze Święte. Podczas jednej z liturgii, której uczestnikami byli wierni, Chrystus Pan przemówił z krzyża do o. Piotra Skargi. Jednakże nikt, oprócz kapłana, nie mógł zrozumieć słów Ukrzyżowanego. Cztery lata przed swoją śmiercią, w trakcie odprawiania Mszy Św., miał widzenie niezwykłego światła jaśniejącego wokół Najświętszego Sakramentu. Jak opowiadał, usłyszał wtedy głos: „Daję ci zadatek miłości mojej ku tobie. Przyjmuję cię w jedność ciała mego, abyś był częścią moją nierozdzielną. Czynię cię uczestnikiem dziedzictwa mojego”.

Skutki protestantyzmu

Wiedział Piotr Skarga, jakie zagrożenie niosą ze sobą liczne wówczas w królestwie polskim herezje. Znał miernotę i nijakość wielu katolików, w tym również duchownych, dlatego krytykował tych flegmatyków „co to jako barszczykowie rzeczy dobrych, świętych, Boskich, sprawiedliwych, popierać y gorąco ich odprawować nie mogą. Ani ciepli ani zimni, ale rozmokli, jako zmokła kokosz, tak się ruszają, nic nie sprawują, y wyrzucenia godni są wedle Pisma” pisał w „Kazaniach na niedziele i święta”. Oburzała Skargę ta „oziębłość, nikczemność y ziewanie flegmatyckie katolików niektórych: którzy nie patrzą na koniec, do którego wszystkie herezje zmierzają”.

Katolicka tolerancja

Katolickie na wskroś było jego rozumienie tolerancji. „Wszystkie zaraz heretyctwa wypleść: to niepodobieństwo, zwłaszcza gdzie się zasypało y omieszkało, a gdzie się ich tak namnożyło, iż bez szkody pszenice plewidło być nie może” – pisał jezuita. Dlatego też jego katolicka tolerancja była znoszeniem, a raczej ścierpieniem herezji. Widział Skarga w szerzących się kacerstwach zgubę dla dusz i rozłam religijny prowadzący do zniszczenia fundamentów katolickiego porządku społecznego. Skarga nawoływał także biskupów do duchowej wojny z trucizną heretycką. Nie nawoływał jednak do wojny otwartej „bo katholicy iako wołowie, y duże konie, nie czują się w mocy swey, ażeby ie wielki przymus ściskał”. W konfederacji warszawskiej upatrywał ogromnego niebezpieczeństwa, uznawał jednak, że wojna domowa byłaby większym złem, gdyż nie byłoby w niej wygranych i doprowadziłaby do upadku królestwa.

W tym też duchu znosił herezję, ale nie zgadzał się na jej uprzywilejowanie i zawsze wskazywał na tragiczne, dla duszy i całego państwa, skutki jej szerzenia. Jednak dla protestanckich dysydentów, takich jak np. Diabeł Stadnicki, walka o tolerancję w Rzplitej oznaczała zamykanie katolickich kościołów, ich profanacje i napaści na księży głoszących kazania. Konfederacja warszawska, o którą tak walczyli dysydenci, oznaczała w rzeczywistości konieczność brania w obronę przez katolickiego monarchę każdego bluźniercy.

Skarga przypomina, że „Chryzostom ś. w kazaniu swoim przeciw bluźnierstwu prosi słuchaczów swoich, aby za ono jego kazanie tę mu zapłatę dali: żeby słysząc kogo, a on Boga chrześcijańskiego bluźni, w gębę go bili, pokazując miłość swoię ku Bogu swemu”. Przeciwieństwo tej właściwej postawy widzi o. Skarga właśnie w konfederacji warszawskiej. W piątym z „Kazań Sejmowych” uczy „Jako katolicka wiara policyj i królestw szczęśliwie dochowywa, a heretyctwo je obala”.

Herezja nie sprzyja również, zdaniem o. Piotra, sprawiedliwości będącej fundamentem królestwa. W dalszym ciągu Kazania Piątego królewski kaznodzieja poucza, że herezja niszczy i podkopuje autorytet władzy, a w ten sposób uderza w fundamenty państwa. „I teraz są takie między lutry i ewangeliki błędy, które nauczają, iż urzędnik, król albo starosta, w grzechu śmiertelnym będąc, urząd traci, i nikt go nie winien słuchać” – pisze Skarga.

Wspomina też arian, którzy głosili, że poza Chrystusem nie mają żadnego króla. „Wiara katolicka pilnie i często naucza, aby każdy Boga się bał, a króla czcił, jako Piotr ś. nauczał, aby każdy urzędom, królowi i sprawcom jego podlegał, aby się ich miecza bał, aby o nieposłuszeństwo ku nim sumienie miał”- odpowiada kaznodzieja.

Osobiste świadectwo

Kazania, które głosił Skarga, zawsze miały odzwierciedlenie w jego świątobliwym życiu. „Kaznodzieja, gdy sam źle żyje, mało kazaniem zbuduje” – mawiał o posłudze na ambonie. Przed wygłoszeniem każdego kazania prosił w modlitwie o Bożą pomoc i odprawiał pokutne biczowanie. Był także gorliwym czcicielem Matki Bożej. Jej czystość i Niepokalane Poczęcie uznawał za dogmat na długo przed jego ogłoszeniem.

Nienawiść, jaką wzbudzał swoją postawą wśród heretyków, najlepiej obrazuje napad, jakiego dokonał na nim jeden ze sług księcia Radziwiłła. Jak podają opracowania, sługa protestanta Radziwiłła „najechał go koniem i przyparł do muru, groził mu nagim mieczem i zasypał gradem przezwisk, a wreszcie wypoliczkował”. Po tym wydarzeniu o. Skarga wrócił do klasztoru i powiedział współbraciom, że cieszy się z tej doznanej zniewagi. „Bo ten policzek wymierzono mi dlatego, iżem jezuitą i katolicką wyznawam wiarę” – wyjaśniał powód swojej radości współbraciom. Gdy sam winowajca przyszedł prosić o przebaczenie, o. Skarga nie tylko przebaczył, ale powiedział, że mógłby mu za ten policzek podziękować, gdyby nie obraza Boga i publiczne zgorszenie, jakich ów się dopuścił.

Kościół i państwo

Kiedy zarzucano mu mieszanie się do polityki odpowiadał: „Rzecze kto, ksiądz się wdawa w politykę. Wdawa się i wdawać się winien, nie w rządy jej ale, aby jej grzechy nie gubiły i wykorzenione z niej były, a dusze ludzkie w niej nie ginęły”. Państwo porównywał Skarga do ludzkiego ciała, w którym wszystkie jego członki stanowią jeden organizm. Zwieńczeniem ciała i tym co góruje nad całością jest głowa, do której porównuje monarchę. „W ciele ludzkim są dwa przedniejsze członki, którymi się ciało ożywia i umacnia: serce i głowa[…] Religia i stan duchowny w ciele Rzeczpospolitej jest jako serce zakryte i wnętrzne, z którego żywot wieczny pochodzi; a stan królewski jest jako głowa, w której są do rządu członków oczy wszystkich, uszy i inne smysły powierzchne[…] Gdy wiara katolicka i duchowny stan naruszony jest, jako ranne serce, prędką śmierć Rzeczpospolitej przywodzi. Gdy też stan królewski słabieje i boleje, jako głowa chora, władza członów wszystkich gnije i boleje i królestwo upada” – pisze Skarga w szóstym kazaniu. Chwalił monarchię katolicką i panującą w niej hierarchię jako model nawiązujący do Królestwa Niebieskiego i hierarchicznego Kościoła. „Na Kościół nowego testamentu i na zakonodawcę jego patrzmy. Jeślić Chrystus w Kościele swoim monarhiją postawił, pewnie ta jest nalepsza. Bo tak mądry Bóg nasz, w domu swoim, który tak umiłował, nalazłby inny rządzenia obyczaj” argumentuje kaznodzieja króla. Tzw. reformacja jako przejaw egalitaryzmu była w tym wypadku jedną z chorób, które toczą organizm państwa, zaszczepiając w nim pogląd o powszechnej równości i odrzuceniu zasady hierarchii.

Cnota miłosierdzia

Nie zabrakło w życiu Skargi dzieł miłosierdzia, do których należą: Arcybractwo Miłosierdzia (celem było urabianie postawy miłosierdzia chrześcijańskiego wśród braci, modlitwa i czyn – cotygodniowa obowiązkowa jałmużna, oprócz tego dobrowolna, do Arcybractwa zapisał się również Zygmunt III Waza wraz z całym swoim dworem) i Skrzynka św. Mikołaja ufundowana przez Mikołaja Zebrzydowskiego, do niej wpłacało się pieniądze na posagi dla biednych a uczciwych dziewcząt.

Przed odejściem do wieczności

W ostatnich chwilach tak jak i przez całe życie ubolewał nad tym, że nie może swojej krwi przelać za Chrystusa. „Zastałeś mię, ojcze, przy tym słodkim czytaniu słów świętych, które mi cierpliwość zalecają. Wstydzę się ich, bom jeszcze nic nie ucierpiał dla Pana mego, gdyżem się grzechom nie sprzeciwił aż do krwi” zwracał się do odwiedzającego go prowincjała zakonu.

Od początku września 1612 roku nie mógł już odprawiać Mszy Św. a jedynie codziennie przyjmował Komunię Świętą. Na tydzień przed śmiercią wyspowiadał się z całego życia „dla zmniejszenia mąk czyśćcowych, a swego własnego zawstydzenia” jak sam powiedział. Po przyjęciu olei św. i Komunii Świętej, zasnął w Panu 27 września o godz. 4 po południu 1612 roku. Jakże aktualne są nadal nawoływania ks. Józefa Warszawskiego SJ: „Postawmy go na ołtarze nasze, uczyńmy go świętym sobie, a będziem mieli patrona i ojca, i opiekuna, jakiego nam potrzeba na dzień dzisiejszy”.

Sławomir Skiba

Tekst opublikowany w „Przymierzu z Maryją”, nr 6/2002 oraz w kwartalniku „Cywilizacja” numer 2/2002

http://www.piotrskarga.pl

Komentarzy 12 do “Ks. Piotr Skarga – Wielki obrońca Kościoła”

  1. UCZMY SIĘ NA BŁĘDACH

    Warto podkreślić, iż ks. Skarga propagował ideę unii Kościoła katolickiego z Kościołem prawosławnym (był autorem dzieła „O jedności Kościoła Bożego pod jednym Pasterzem i o greckim od tej jedności odstąpieniu”, Wilno 1577) i jest uważany za współtwórcę Unii w Brześciu (1596), która – jak powiedział Jan Paweł II – „nie była wymierzona przeciwko nikomu”.

    Stało się jednak tak, że Unia napotkała silny opór ze strony części prawosławnej ludności Rzeczypospolitej, a prawosławnych i ich prawo do własnego kościoła wzięła nawet wtedy w obronę katolicka szlachta polska (np. kaliska, krakowska i poznańska), o zagranicznych ośrodkach prawosławia już nie wspominając.

    Doszło w końcu do tego, że jezuici popierali (choć mówi się, że ich rola była przy tym „podrzędna i wyłącznie religijna” – 1) awanturniczą politykę antyrosyjską, prowadzoną na początku XVII w. przez… protestanckich magnatów kresowych wbrew wyraźnie pokojowemu nastawieniu ogółu społeczeństwa szlacheckiego, które pragnęło porozumienia i współpracy z Carstwem Rosyjskim i prawosławiem.

    Popieranie Łżedymitra Pierwszego, który był zbiegłym mnichem prawosławnym, a w Polsce uczniem szkoły protestanckiej w Hoszczy koło Równego (jedno z centrów polskiego arianizmu, arianie uważali Dymitra za swojego protektora) skończyło się trwałym konfliktem polsko-rosyjskim i katolicko-prawosławnym, a dla jezuitów zakazem działalności na terenie Rosji.

    Ks. Piotr Skarga – niewątpliwie wielka postać swej epoki – był jednym z tych (obok np. Lwa Sapiehy), którzy stawiali wtedy na zjednoczenie Słowian pod jednym Świętym Krzyżem Chrystusowej Wiary.

    Ten godny naśladowania pomysł wtedy się nie udał i może właśnie dlatego Rosjanie, Rusini i Polacy tak wiele od tamtej pory wycierpieli. Jak gdyby Pan Bóg im ciągle przypominał, że „zgoda buduje, a niezgoda rujnuje”.

    Ksiądz Skarga umarł 27 września 1612 roku w Krakowie, a 7 listopada tegoż roku Polacy okupujący Kreml zmuszeni zostali do kapitulacji przez kniazia Pożarskiego. Spuszczone polskie sztandary oznaczały nie tylko militarną klęskę, lecz były także symbolem straconej przez Słowian-chrześcijan szansy na zjednoczenie.

    Uczmy się, Polacy, na tym wielkim błędzie, którego przyczyną, jak pisze cytowany niżej ks. Zaleski, było (znane nam i dzisiaj) traktowanie prawosławnych braci-Słowian „z góry”.

    * * *

    KSIĄDZ STANISŁAW ZALESKI, JEZUICI W POLSCE, Kraków 1908.

    ROZDZIAŁ IV.

    Udział Jezuitów w Unii brzeskiej i sprawie Dymitra Samozwańca 1595—1606.

    §. 14. Unia Rusi z Rzymem w Brześciu litewskim przygotowana
    przez Jezuitów 1577—1596.

    Pierwszy, który zwrócił uwagę na grecką schizmę 6-milionowego narodu Ruskiego i zajął się smutną dolą » Cerkwi ruskiej*, był znowu Skarga, w kazaniach swych wileńskich i w dziele »0 jedności Kościoła Bożego pod jednym pasterzem* 1577 r., które ^bogatsza Ruś wykupiła i popaliła*, więc wydał je powtórnie 1589 r. Polityczną doniosłość religijnej unii Rusi przedstawił Batoremu i Zamojskiemu legat Possevino, w Wilnie w maju 1582 r. Jezuita Herbest przez 22 lata »apostoł Rusi* misyami swemi i książką: » Wiary Kościoła rzymskiego wywody i greckiego niewolstwa historya* 1586 r.; Jezuici jarosławscy i lwowscy misyami swemi na Rusi, Pokuciu, Wołyniu, Podolu, Ukrainie, pozyskali Rzymowi kilka książęcych i kilkadziesiąt szlacheckich rodzin ruskich, prawda że nie zawsze z schizmy, bo częściej z kalwinizmu i aryanizmu, do którego »porzuciwszy starą grecką wiarę* przeszli. Był więc grunt pod unię przygotowany. Myślał o niej »8tary lis* ks. Konstanty Ostrogski, którego dumie pochlebiało być »reformatorem Cerkwi ruskiej*, naturalnie według swej głowy, żądał np. »naprawy zwłaszcza k o ł o sakramentów i innj^ch wymysłów ludzkich*; znosił się w tej sprawie z ruskimi władykami, z nuncyuszem Bolonetti i z Possewinem 1583 i 1584 r. Nie on jednak, ale kasztelan niegdyś brzeski, władykał A^odzimirski Hipacy Pociej i Terlecki władyka łucki, obydwaj .przez biskupa łuckiego Maciejowskiego pozyskani, dali początek i poprowadzili dzieło unii do końca. Dopomógł im Skarga, bo wyjednał u króla przyspieszenie tej sprawy i 600 złp. na podróż rzymską z obedyencyą do Klemensa VIII.

    Na synodzie brzeskim od 6-10 pażdz. 1596 r., Skarga był jego sekretarzem i pisarzem, Jezuici: Laterna, Nahaj i Rab, teologami; ale do dysputy z dysunitami nie przyszło, bo ci z legatem patryarchy carogrodzkiego Niceforem i kciem Ostrogskim na czele, urządzili osobny soborczyk w Brześciu, i na synod się nie zjaAvili. Wiadomo, że \vładjx3 , przemyski Kopestyński i lwowski Bałaban, lubo akt unii podpisali, pozostali jednak w schizmie, która pod osłoną najprzód kcia Ostrogskiego, potem kozaków, intrygą emisaryuszów carogrodzkich patryarchów, zuchwalstwem i uporem bractw stauropigialnych podsycana i zasilana, rozdzieliła Ruś na dwoje, i dopiero S3’nodem zamojskim 1720 r. zniesioną została.

    Jak walną usługę oddali Jezuici unii, reformą jedynego ruskiego zakonu Bazylianów, każdy łatwo pojmie. Z unią, z »rzymską wiarą«, przyjmowała Ruś szlachecka i inteligentniejsza, a nawet Bazylianie, także »obrządek rz^^mski*, latynizowała się i polszczała. Dlaczego? Bo łaciński obrządek był panujący w Polsce, miał episkopat, zasiadający w senacie, miał liczny i wykształcony kler świecki i zakonny i bogatą literaturę religijną, czego ruska Cerkiew nie miała. Jezuici też, którym nie o narodowość ruską czy polską, ale o zbawienie dusz Judzkich chodziło, przekonani byli, że wobec nieuctwa ruskiego kleru, (Bazylianie zrazu nieliczni, dopiero w połowie XVII wieku zaczęli rozwijać swą działalność), wobec braku katolickich ksiąg ruskich, łatwiej się zbawić w rzymskim obrządku, jak w ruskim i to przekonanie swoje oznajmili Rzymowi.

    Nie ulega wątpliwości, że głównym powodem nieprzyjęcia unii przez władyków przemyskiego i lwowskieg’o 1596 r., równie jak słabego, zbyt powolnego rozwoju unii a przechodzenia na latynizm, była ta okoliczność, że wbrew paktom unii, 1595 r. spisanym, odmówiono biskupom ruskim senatorskiej godności, i niedopuszczono nawet samemu metropolicie zasiąść „W senacie, chociaż dopominał się o to Klemens VIII na 4 zawody u króla i jego ministrów. Stało się to głównie winą oporu łacińskiego episkopatu, który z wyjątkiem Maciejowskiego, Sollkowskiego i kard. Radziwiłła, niedowierzał unii, traktował z góry ruskich swych kolegów, jakoby niższych od siebie, bo skromniej uposażonych.

    Jezuici, a nawet Skarga, zachowali w drażliwej tej ale doniosłej sprawie neutralność. Dlaczego? Przypuszczam, że równie jak król, nie chcieli sprzeciwić się potężnemu episkopatowi łacińskiemu.

    http://www.archive.org/stream/jezuiciwpolsce00zaes/jezuiciwpolsce00zaes_djvu.txt

  2. KSIĄDZ STANISŁAW ZALESKI, JEZUICI W POLSCE, Kraków 1908.

    ROZDZIAŁ IV.

    §. 15. Dymitr Samozwaniec i Jezuici. 1604—1608.

    Głośnym na całą Europę wypadkiem, było zjawienie się w Polsce Dymitra Samozwańca, cara Moskwy, Powszechnie przj^pisywano autorstwo jego Jezuitom — oni zaś podrzędną i to czysto religijną odegrali w nim rolę.

    Kto był Dymitr Samozwaniec? do dziś nie wiadomo, ani jaką drogą dostał się do Brahina na dwór księcia Adama W^iśniowieckiego 1608 r. To pewna, że książę Adam uznał go za prawdziwego Dymitra, syna Iwana Groźnego, i polecił go bratu swemu stryjecznemu Konstantemu Wiśniowieckiemu, wojewodzie kijowskiemu, ten zaś wysłał go na dwór swego teścia Jerzego Mniszcha, wdy sandomirskiego. Tu poznawszy Marynę, zakochał się Dymitr, prosił i otrzymał jej rękę. W październiku 1603 r. Mniszecłi i Wiśniowiecki powiadomili o zjawieniu się Dymitra króla, nuncyusz zaś Rangoni papieża Klemensa YIII.

    W marcu 1604 r. na życzenie króla, Wiśniowiecki przywozi Dymitra do Krakowa, umieszcza go w kamienicy Mniszcha, który na cześć mniemanego carewicza wydaje wielki obiad.

    Zdania rady senatu były podzielone. Kanclerz w. l. Lew Sapieha, prymas Tarnowski, bisk. krak. Maciejowski, wda Zebrzydowski, głosowali za podjęciem sprawy Dymitra, w nadziei skojarzenia unii i wieczystego sojuszu Polski z Moskwą. Król przychylił się do tego zdania, d. 15 marca przyjął na publicznem posłuchaniu Dymitra, dał wymijającą ale łaskawą odprawę, a nie mogąc bez sejmu wmieszać siebie i rzpltą w jego sprawę, pozwolił, aby ją podjęli panowie polscy na własną rękę, pod przewodnictwem Jerzego Mniszcha. Wnet potem, 19 marca, Dymitr miał posłuchanie u nuncyusza; dzięki agitacyi Mniszcha, stał się osobą głośną, senatorowie i prałaci składali mu wizj^ty.

    Złożył mu ją 18 marca także prepozyt domu św. Barbary, Kasper Sawicki — i tu dopiero rozpoczyna się czysto religijna rola Jezuitów. Skarga, Sawicki, Grodzicki i Barcz, mieli w pierwszej połowie kwietnia 1604 r. cztery konferencj^e z Dymitrem, nie o polityce, ale o pochodzeniu Św. Ducha, o komunii pod jedną postacią, o prymacie, czyścu, odpustach. Rezultat konferencyi był ten, że d. 17 kwietnia Dymitr przybrany w kapicę arcybractwa Miłosierdzia, wprowadzony przez Zebrzydowskiego do domu Św. Barbary do celi O. Sawickiego, odprawił przed nim spowiedź z całego życia i złożył wyznanie katolickiej wiary, komunię zaś św. i bierzmowanie przyjął 24 kwietnia w kaplicy nuncyatury z rąk nuncyusza. Nazajutrz, pożegnawszy króla, opuścił Kraków, aby się udać do Sambora na dwór Mniszcha, gdzie 25 maja i 12 czerwca spisano intercyzę ślubną Maryny z Dymitrem, zbierano wojska, a było tego wojska oprócz Kozaków, 700 Polaków dobrej szlachty.

    Przy tych to polskich chorągwiach, kapelanami byli od czerwca 1604 r. dwaj młodzi Jezuici: Jędrzej Lawicki i Mikołaj Cyrowski, z rozkazu prowincyała, a na prośbę Dymitra. Wyprawa jego wojenna równała się pochodowi tryumfalnemu. Zimowano w Putywlu aż do 15 maja 1605 r.

    Kapelani, oprócz duchownych zajęć i usług, zaczęli 20 kwietnia dawać Dymitrowi, na usilne jego prośby, lekcye retoryki i filozofii, i to Avobec trzech bojarów moskiewskich jako świadków; ale już 24 kwiet. zaniechali tego, bo gruchnęło w mieście i obozie, że Dymitr wchodzi z Jezuitami w konszachty polityczne.

    Dnia 30 czerwca 1605 r., Dymitr z swymi Polakami i kapelanami już wszedł tryumfalnie do Moskwy i rozsiadł się w Kremlinie, w którym niedawno przedtem umarł na paraliż czy też otruty, car Borys Godunow, zamordowani car Fiedor i matka jego. To może teraz zawezwie Dymitr Jezuitów do politycznej roli? Krótkie były jego rządy, trwały tylko 11 miesięcy ; w tym czasie, dopiero 13 i 14 grudnia 1605 r. prosił ich na rozmowę. W jakim celu? Oto w listopadzie 1605 r. wyprawił sekretarza swego Buczyńskiego, kalwina czy nawet aryanina, do nuncyusza w Polsce, aby przezeń uzyskał u Pawła V tytuł imperatońs, cesarza z bożej łaski, i dyspenzę dla cafowej Maryny, przejścia na obrządek i wiarę wscłiodnią, a rozumiejąc, że jedno i drugie napotka na poważne trudności u Stolicy Św., chciał sobie ją zjednać poselstwem Jezuity, oznajmując o swem wstąpieniu na tron carski i obiecując wielką wojnę turecką w lidze z cesarzem i Polska, byleby mu papież do ligi dopomógł.

    Stanęło na tern, że O. Lawicki sprawi poselstwo, a O. Cyrowski pozostanie jako kapelan Polaków i katolików w Moskwie. Jakoż w popim stroju, bo tali się ubierali Jezuici w Moskwie, wyruszył O. Lawicki w drogę, dnia 4 lutego już miał posłuchanie u króla Zygmunta III w Krakowie, nazajutrz podążył z O. Stan. Kryskim do Rzymu, a 11 kwiet. opuścił Rzym z powrotem do Moskwy.

    Paweł V gotów był nadać Dymitrowi tytuł imperatora, bo przez nuncyusza Rangoni pytał, cz}’ to nie będzie z urazą Zygmunta. Do Dymitra też wyprawił jeszcze przed przybyciem O. Lawickiego do Rzymu, legata, hrabiego Rangoni, bratanka polskiego nuncyusza, który miał uroczyste posłuchanie u cara 16 lutego 1606; chciał jednak, aby Dymitr zasłużył na tę łaskę, i żądał w instrukcyi danej 10 kwietnia O. Lawickiemu, aby Dymitr, nie czekając dojścia ligi, wydał wojnę Turkom, równocześnie zaś wyprawił posłów swoich do cesarza i polskiego króla o pomoc i posiłki, a nuncyusze poprą gorąco te starania.

    Zanim z tą odpowiedzią poseł carski Lawicki zdołał powrócić do Moskwy, zaszły tam ważne wypadki.

    Dymitra położenie w Mosliwie było istotnie trudne. Wjstąpił, nie jako car srogi, okrutny, opierający panowanie na Cerkwi wschodniej, na niewoli i ciemnocie narodu, ale jako imperator, monarcha ludzki, łaskawy, pragnący reformy Moskwy w duchu cywilizacyi zachodniej, zwolennik Rzymu, przyjaciel Polski — i rzecz jasna, został przez swoich niezrozumiany, co gorsza, wzgardzony i znieważony. Trzech braci kniaziów Szujsl\;ieh, stanęło na czele malkontentów i już w listopadzie 1605 r. detronizacya i śmierć Dymitra była rzeczą postanowioną, czekano tylko na przyjazd Maryny, aby drogie prezenta od Dymitra ze skarbca carskiego dane, nazad przywiozła.

    Jakoż przywiozła 12 maja 1606 r. po 4-miesięcznej podróŻ3^ Towarzyszyli jej 4 księża Bernardyni Samborscy, jako spowiednic}’^ i kapelani, a 5-ty O. Kasper Sawicki, jako kapelan jej orszaku, w rzeczy zaś samej jako ochmistrz i opiekun młodej carowej, dany jej z ramienia nuncyusza. Dymitr zajęty przj^jazdem ukochanej Maryny, jej koronacyą 18 maja i festynami, nie myślał o Jezuitach, dopiero 25 maja, na prośbę carowej, dał całogodzinne posłuchanie O. Sawickiemu. Po przyjęciu z rąk jego upominków od papieża i jenerała zakonu, Dymitr rozmawiał wiele o sprowadzeniu prowincyała i Jezuitów, oraz ich studentów z Litwy, w celu założenia kolegium i otwarcia szkół w Moskwie i innych miastach; przechwalał się, że ma sto tysięczną armię gotową do boju, ale nie wie jeszcze, przeciw komu ją wyprawi; tu skarżył się na Zygmunta, który mu tytułu imperatora odmawia; wkońcu objawił życzenie, aby Sawicki pozostał w mieście i miał każdej chwili wstęp wolny do niego.

    W dwa dni potem, 27 maja, Dymitr »zginął od spiskowych*, a z nim 400 Polaków. Marynę i jej frauencymer shańbiwszy, wtrącono do monasteru w Moskwie, potem wraz z ojcem jej Jerzym Mniszchem, który zatarasowawszy się w swem mieszkaniu, bronił do upadłego, deportowano do Jarosławia. Puszczona wolno 1608 r., dala się Maryna zabrać w niewolę Dymitrowi II, i uznała go jak wiadomo, za swego małżonka.

    Cóż się stało z Jezuitami? O. Cyrowski nazajutrz po katastrofie, przeniósł się do żołnierzy połskicłi, trzymanycli pod strażą, aby im nieść pomoc ducłiowną, i razem z nimi za ukazem cara Wasyla Szujskiego, puszczony wolno, wrócił do Polski. O. Sawicki z dwoma braćmi zakonnymi uwięziony, trzymany był razem z polskimi posłami. Oleśnickim i Gosiewskim, i 300 Polakami w jednym budynku i służył im jako kapelan więzienny, dopiero po zawarciu czteroletniego rozejmu przez nowych polskich posłów Sokolnickiego i Witowskiego 27 lipca 1608 r., odzyskał wolność, 2 sierpnia pod eskortą 500 jazdy, razem z innymi wyruszył ku granicom Litwy, i 30 sierpnia w Wieliżu, pierwszym zamku polskim, odśpiewał dziękcz3’nne Te Deitm.

    Oto rola Jezuitów w sprawie Dymitra; podrzędna i wyłącznie religijna, bo nawet legacya rzymska O. Lawickiego, której nie dokończył – bawił jeszcze w Krakowie, gdy Dymitra zabito – nosi wyraźną cechę ogólno-chrześcijańską, religijną. Sprawom zaś dwóch innych Dymitrów, II i III, Jezuici pozostali całkiem obcymi.

    http://www.archive.org/stream/jezuiciwpolsce00zaes/jezuiciwpolsce00zaes_djvu.txt

  3. Kazek said

    Słyszałem, że proces beatyfikacyjny rozpoczęty został już dawno ale podczas ekshumacji stwierdzono ,że ks. Skarga został pochowany żywcem i na tym proces sie zakończył. Mówił o tym ks. Stehlin z bractwa św. Piusa X.

  4. Marucha said

    Re 3:
    Też o tym słyszałem. Proces przerwano podobno z obawy, iż osoba omyłkowo pogrzebana żywcem może po obudzeniu w grobie złorzeczyć Bogu.
    Może.
    I to wystarczyło.

  5. aga said

    Modlitwa za Ojczyznę ks. Piotra Skargi

    Boże, Rządco i Panie narodów,
    z ręki i karności Twojej racz nas nie wypuszczać,
    a za przyczyną Najświętszej Panny, Królowej naszej,
    błogosław Ojczyźnie naszej, by Tobie zawsze wierna,
    chwałę przynosiła Imieniowi Twemu
    a syny swe wiodła ku szczęśliwości.

    Wszechmogący wieczny Boże,
    spuść nam szeroką i głęboką miłość ku braciom
    i najmilszej Matce, Ojczyźnie naszej,
    byśmy jej i ludowi Twemu,
    swoich pożytków zapomniawszy,
    mogli służyć uczciwie.

    Ześlij Ducha Świętego na sługi Twoje,
    rządy kraju naszego sprawujące,
    by wedle woli Twojej ludem sobie powierzonym
    mądrze i sprawiedliwie zdołali kierować.

    Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen

  6. aga said

    Ksiądz Piotr Skarga

    Już podczas wojny trzydziestoletniej zaczęła się pogarszać ta niedola chłopska także w Polsce. Przedtem jeszcze spostrzegł to pierwszy ksiądz Piotr Skarga Powęski, sławny pisarz kościelny i kaznodzieja nadworny króla Zygmunta III-go. On to w swoich kazaniach sejmowych, które wygłaszał do posłów zebranych na sejm, przepowiadał upadek państwa polskiego, jeżeli Polska nie poprawi rządu, t. j. jeżeli nie nada królowi większej władzy, a wolności szlacheckiej jeżeli nie rozdzieli równo między szlachtę i lud.19) Niejeden sobie myślał, słuchając wówczas tych kazań: czemuż Polska ma upadać, skoro inne państwa robią o dużo gorzej, a przecież wzrastają? Dzisiaj, kiedy po blizko już trzystu latach czytamy te przepowiednie świątobliwego kapłana, dziwmy się też nie mało, że one się spełniły, bo wiemy już dzisiaj dokładnie, że w Polsce było potem źle, ale w innych krajach jeszcze dziesięć razy gorzej! Widać Bóg powołał Polskę do togo, żeby była przykładem dla innych narodów, a odkąd przestała być lepszą od innych, odjął od niej swą opiekę. Zostawił w tryumfie naszych nieprzyjaciół, którzy byli stokrotnie gorsi od nas; widać z tego, że od nas więcej wymaga i przez ciężką wiedzie szkołę, żebyśmy się zahartowali na lepszych. Polak musi być lepszy od innych, inaczej minie się z błogosławieństwem bożem. Taka wola Boga, takie zaszczytne przeznaczenie naszego narodu. Zrozumiał tę misyę narodu polskiego ksiądz Skarga i dlatego przepowiadał upadek za rzeczy, za które żaden inny naród niepodległości wcale nie tracił.

    Ksiądz Skarga zawołał głośno: „Upadamy!” – w czasach, kiedy państwo polskie było największem w Europie, kiedy Batory rozgromił Moskwę, kiedy wkrótce potem carowie byli jeńcami w Warszawie, gdy Turek, groźny wszystkim innym, musiał się cofnąć przed polską potęgą. Były to czasy największego politycznego rozkwitu Polski, czasy największej potęgi państwowej w Polsce, która była wielkiem mocarstwem opartem dumnie o dwa morza. Jakżeż takie czasy nazywać – początkiem upadku? Niemiec wołałby na naszem miejscu, że to czasy złote, bo wszystko się darzyło: Tatarzy, Turcy, Moskale, Wołosza, Szwedzi, wszyscy pobici, zwyciężeni, a sława polskiego wojska rozbrzmiewała po całym świecie! Zapewne te tryumfy wystarczyłyby Niemcowi, ale Polak szuka w historyi czegoś więcej. Nauczył nas ksiądz Skarga, żeby od siebie wymagać więcej, niż od innych narodów, żeby naszą historyę mierzyć droższą, surowszą miarą. Historykom innych narodów wystarcza ciągle jeszcze miara – szczęścia i powodzenia, ale my mierzymy sobie historye na – zasługi. Otóż w czasach trzydziestoletniej wojny dużo, bardzo dużo było w Polsce powodzenia, więcej nawet, niż przedtem, ale już mniej zasługi. I dlatego to powiadamy, że Polska zaczynała upadać. Ten sąd własny nad sobą samymi pozostanie oczywiście zawsze niezrozumiały dla tych, którzy nigdy w historyi o żadne zasługi nie dbali i dziś jeszcze dbać nie chcą.

    Pokonanie Moskwy było szczęściem wielkiem, ale skoro nie skorzystano z tego szczęścia tak, żeby dalej na wschód przeszczepić katolicką cywilizacyę, zwycięstwo to nie stało się zasługą. Podobnież zwycięstwa nad Turkiem powinny były porwać naród na nowo do myśli wypędzenia Turków z Europy; nie stało się to i one tedy nie stały się zasługą. Była jeszcze w narodzie wielka siła i potęga, ale opuszczała go już idea. Ciężka też za to plaga nawiedziła Polskę. W roku 1648, kiedy w Niemczech zawarto pokój westfalski, zaczynają się ciężkie wojny w Polsce, a choć nie można ich ani nawet porównywać z trzydziestoletnią wojną, sprowadziły jednak na kraj wielkie klęski.

    http://biblio.ojczyzna.pl/HTML/KONECZNY-Dzieje-Slazka-8.htm

  7. Piotrx said

    Re 1,2:
    Ciekawe podejscie – w innym wątku autor wpisu zarzucał mi że cytuję książkę mająca 50 lat, a sam cytuje tutaj książkę mająca ponad 100 lat – czyżby różne miary brał do siebie i do innych osób ?

    „Ks. Piotr Skarga – niewątpliwie wielka postać swej epoki – był jednym z tych (obok np. Lwa Sapiehy), którzy stawiali wtedy na zjednoczenie Słowian pod jednym Świętym Krzyżem Chrystusowej Wiary.”

    Ani jednen ani drugi nie myślał wtedy o jakimś „zjednoczeniu Slowian” .
    Pierwszemu leżał na sercu powrót schizmatyków do wiary katolickiej a drugiemu (Lew Sapieha) jego własne interesy rodowe.

    „….Tem niemniej Lew Sapieha nie był biernym widzem. Owszem zdaje się, że role tak były rozdzielone, że kanclerz litewski przebywając przy królu obrabiał tego samego, podczas gdy Gosiewski pozostając nad granicą smoleńską przesyłał listy z wieściami takiemi, że one ułatwiały pracę Sapiehy i pozwalały tern silniej dąć w surmy bojowe”
    Pisałem o tym wiecej w tym wątku:
    .https://marucha.wordpress.com/2011/09/26/swiatowy-syjonizm-i-zniszczenie-bulgarii-oredzie-bulgara-do-narodu-rosyjskiego/

    „Uczmy się, Polacy, na tym wielkim błędzie, którego przyczyną, jak pisze cytowany niżej ks. Zaleski, było (znane nam i dzisiaj) traktowanie prawosławnych braci-Słowian „z góry”.?

    Jak zwykle dostrzega się tylko zło po stronie katolików a o złym postępowaniu prawosławnych ani słowa – dziwna a może zamierzona wybiórczość – tak zresztą jak w innych wpisach.

    Dla równowagi tym razem trochę przykładow o traktowaniu katolików przez prawosławnych „z góry” i to zanim powstali Jezuici

    ” Grunt pod ten podział przygotował kler kościoła wschodniego (greckiego), bowiem akcję przeciwko „łacinnikom” prowadzili w Kijowie duchowni, głównie greckiego pochodzenia i to często na najwyższych stanowiskach. Mnich Teodozy w swoim utworze „Słowo o wierze chrześcijańskiej i łacińskiej” stwierdza, że ta ostatnia jest gorsza od żydowskiej, że trzeba się wystrzegać wszelkich kontaktów z łacinnikami, a gdyby nawet dało im się w potrzebie jeść lub pić z własnego naczynia, to należy je potem wymyć i modlitwą oczyścić. Metropolita kijowski Jan II potępiał w 1080 r. tych Rurykowiczów, którzy wydawali swoje córki za władców zachodnich, zaś Metropolita Nikifor (1104-1121) pouczał księcia Włodzimierza Monomacha jak wielkim przewinieniem jest utrzymywanie stosunków z łacinnikami. Metropolita ów skierował specjalne pismo do księcia wołyńskiego Jarosława, „ponieważ książę sąsiaduje z ziemią lacką, a ci, co na niej żyją, przyjęli naukę łacińską i odstąpili od Apostolskiej Cerkwi.” Arcybiskup nowogrodzki Nifont (1129-1156) dokładnie nauczał wiernych jak mają postępować wobec „łacinnika”, gdyby ten chciał stać się wyznawcą Kościoła wschodniego. Przepisany przez arcybiskupa ceremoniał wskazuje, że uważano go za nowochrzczeńca. Książę nowogrodzki Włodzimierz został wypędzony przez mieszkańców Pskowa, ponieważ wydał swą córkę za katolika, zaś Kronika pskowska nieustannie operuje takimi epitetami jak „pogańscy łacinnicy”. a w Kijowie wyobrażano sobie diabła w postaci Polaka (Pateryk kijowsko-pieczerski)” (H.Paszkiewicz „Początki Rusi”)

    I nieco o wywrotowej działalności patriarchatu prawosławnego

    „Prawosławny patriarchat carogrodzki pozostawał od samego początku, zaraz od roku 1453, w zażyłej przyjaźni z sułtanem – wdzięczny Turkom właśnie za wybawienie od unii florenckiej. „Raczej turban, niż tiarę”! – wołano w Konstantynopolu i hasłu temu hołdowano zawsze, nie cofając się przed żadną konsekwencją. Rządy sułtańskie prześladowały tylko katolików, prawosławie cieszyło się zupełną swobodą i autonomią taką, iż tworzyło państwo w państwie. Stanął też sojusz polityczny Fanaru z kalifem przeciwko wspólnemu niebezpieczeństwu łacińskiej, papieskiej krucjaty. Obawa wspólna przed ligą antyturecką łączyła też Fanar i kalifat przeciwko Polsce. Wysłannicy carogrodzcy jeżdżą coraz częściej do Moskwy. Tam starano się jeszcze od czasów Iwana III o jak najlepszą przyjaźń z sułtanami. Fanar stawał się coraz bardziej turecką agencją polityczną na świat prawosławny …..
    (…)
    Teraz tedy poczęto wysyłać z Konstantynopola agitatorów, mających unię uczynić niemożebną. Głównym agentem był Cyryl Lukaris, dawny rektor ostrogskiej, mający główną kwaterę w Ostrogu i wielce popierany przez Konstantego Ostrogskiego. Lukaris i jemu podobni upatrywali interes prawosławia przede wszystkim w rozwoju moskiewskiej potęgi, toteż każdy taki agent, nasłany od patriarchatu w porozumieniu z rządem tureckim, stawał się zarazem moskiewskim agentem. Tak zbierały się z wolna okoliczności, mające dopuścić Moskwę do daleko sięgającej ingerencji w sprawy i dzieje Polski…….
    (…)
    Ale opozycja w Moskwie rośnie, autentyczność cara coraz bardziej podejrzana, bo jakżeżby prawy car mógł tak dalece lekceważyć swój majestat, żeby jadać z posłami zagranicznymi przy jednym stole! Pamiętajmy, że w Moskwie klękało się przed carem, padało się następnie na ziemię i dosłownie „biło czołem”, podpełzając pod tron na czworakach. Na uczcie koronacyjnej jadło się palcami, kości rzucając pod stół. Europejskość wprowadzanego nowego obyczaju stanowiła rodzaj herezji. I z takimi ludźmi zawierać unię?! nikt z nich nie wiedział, co to jest! Nie pomogła ani następna elekcja królewicza Władysława carem. Dwie wielce różne cywilizacje miały zmierzać ku wspólnemu celowi… w wyobraźni panów polskich: chrześcijańsko- klasyczna i turańska, kultura polsko-łacińska i turańsko-słowiańska, tj. moskiewska. Chodziło o syntezę Zachodu i Wschodu. Dobierano się do tego poprzez unię cerkiewną i polityczną. Stara – to sprawa, starożytna, bo datująca się jeszcze z czasów rzymskich. Roma próbowała tego i na tym się potknęła; bogowie syryjscy zniszczyli imperium rzymskie! A tymczasem unia brzeska sprawiła, że hierarchia prawosławna poczęła się zajmować Kozakami Cyryl Lukaris został patriarchą carogrodzkim i ustanowił na Rusi tajną hierarchię dyzunicką w roku 1620, wysławszy w tym celu na ziemie ruskie Rzpolitej patriarchę jerozolimskiego Teofana. Fanar zwrócił szczególną uwagę na Zaporożców, bo ci, jako wojsko stałe na stepach pomiędzy rubieżami Polski a Tatarami krymskimi i Morzem Czarnym, stanowili ważny obiekt polityczno-wojenny dla… Wysokiej Porty. Nowsze badania wykazały jako geneza wojen kozackich w Carogrodzie! ……….

    W dalszym ciągu dążeń do unii politycznej z Moskwą (na wzór, mniemano, litewskiej unii) jeździł w roku 1600 do Moskwy Lew Sapieha z projektem ścisłego związku prawnopaństwowego. Godunow projekt odrzucił, a Sapieha natenczas zostawił w Moskwie przywiezionego z sobą samozwańca, hodowanego od dawna przez grono opozycyjnych bojarów na dworach wielmożów Rusi południowej.

    (F.Koneczny „Polska między Wschodem a Zachodem”

  8. Piotrx said

    I jeszcze o niektórych ofiarach „dialogu międzyreligijnego”

    można wspomnieć choćby takie postacie jak św. Andrzej Bobola, św. Jozafata Kuncewicza oraz męczenników unickich z Podlasia:

    Feliks Koneczny- Fragment książki „Święci w dziejach narodu polskiego” – Miejsce Piastowe 1937

    Cios zadany przez rząd rosyjski unii kościelnej stanowił obok upadku powstania listopadowego drugi wstrząs duszy polskiej, bo dla wielu przyczyn uważaliśmy sprawa unii za nasza polską sprawę narodową nie mniej, jak za kościelną ogólno-katolicką. Ponieważ tym razem obszerniej będzie mowa o sprawach unickich, a niejedno byłoby niezrozumiale bez wiadomości, czym się unia różni od prawosławia, pomimo podobieństwa obrządku, trzeba najpierw zwrócić uwagę na te stronę przedmiotu. Jak wiemy z poprzednich rozdziałów, unia brzeska potrzebowała półtora stulecia, zanim przyjęła siew całym państwie polskim. Szerzyła się zwolna. lecz stale, a bez żadnego przymusu ze strony rządów polskich. Społeczeństwo zaś polskie wdało się w tę sprawę o tyle, że bardzo wiele polskiej młodzieży duchownej przechodziło na obrządek słowiański, ażeby unia nie upadla dla braku powołań kapłańskich pośród Rusinów. Nie mając wyboru, przyjmowano do seminariów alumnów ruskich o bardzo a bardzo niskim poziomie umysłowym i nie chcących się uczyć. Co wśród duchowieństwa parafialnego unickiego było lepiej wychowanego, inteligentniejszego i ciekawszego do książki, to wszystko byli Polacy z drobnej szlachty. podobnież było u Bazylianów. O tyle można powiedzieć, że unią nie tylko kierowali Polacy, ale też Polacy ją podtrzymywali i utrzymywali, chociaż znajdowali siew mniejszości. Różne eparchie prawosławne w różnych czasach przechodziły na unię i nie w jednakowy sposób przyswajały sobie zwyczaje Kościoła katolickiego (zwłaszcza w tzw. nabożeństwach dodatkowych, których w prawosławiu całkiem nie ma). Uporządkowało się to wszystko i wyrównało na synodzie zamojskim za Augusta II Sasa. Odtąd w państwie polskim schyzmy całkiem nie było. Kościół unicki obrządku słowiańskiego rządził się w Polsce sam, według prawa kościelnego czyli kanonicznego, tak samo, jak Kościół obrządku łacińskiego, gdy tymczasem prawosławie poddawało się zawsze władzy świeckiej. W Rosji spadla Cerkiew do roli narzędzia władz państwowych. Głową prawosławia był od dawien dawna car. Za panowania Piotra, zwanego Wielkim (1696 — 1725) nastąpiło nowe urządzenie Cerkwi według niemieckich wzorów protestanckich. Wtenczas dopiero zaprowadzono dla popów schyzmatyckich przymus abecadła. Naczelną zaś administracje Cerkwi powierzył car Piotr gronu nazwanemu “Synodem”, bo tak zwały się w Niemczech władze protestanckie. Moskiewskiemu synodowi dodano tytuł “świątobliwego”. Był to urząd zależny zupełnie od cara, a złożony nie tylko z duchownych, lecz również z osób świeckich, według nominacji carskiej. Działo się to w r, 1721, a odtąd zależność Cerkwi od każdego carskiego skinienia powiększała się z czasem coraz bardziej. Następowały potem caryce, i one także były głową Cerkwi w Rosji.

    (…)

    A teraz przenieśmy się myślą z Syberii do Polski, mianowicie do dwóch prowincyj pośrednich pomiędzy Polską zachodnią a wschodnią, na Podlasie i do Chełmszczyzny. Należały te krainy do Kongresówki i dlatego tylko utrzymały się tam resztki unii. Obecnie rząd przestał respektować te granice i zaczął postępować wobec unitów zupełnie tak samo, jak przedtem w Krajach Zabranych. Właśnie w roku 1863 został Siemaszko mianowany członkiem najwyższego (“najświętszego”) synodu. Biskup unicki podlaski Szymański i chełmski Kaliński, obydwaj Polacy, zostali wywiezieni w r. 1866 w głąb Rosji. Kiedy ks. biskup Kalinski zmarł we Wiatce tego samego Jeszcze roku, rząd szukał na jego miejsce stosownego dla siebie odstępcy. Sprowadził z Galicji wschodniej, z unickiej metropolii lwowskiej Rusina, Kuziemskiego, unickiego katechetę gimnazjalnego. Towarzyszył mu na prawosławną apostołkę kolega jego Popeł (po polsku zwany Popielem) i grono innych, ciągle się powiększające, bo rząd carski sprowadzał ich coraz więcej, nie mogąc znaleźć odstępców na miejscu. Cóż za gorliwość schizmatycka wśród duchowieństwa galicyjskich eparchij?! jeden z nich, Bobrjański, również katecheta, zapewniał wręcz o “silnym duchu prawosławnym między naszymi”.

    Żyjącym na wygnaniu męczennikom poprzedniego prześladowania pogorszył się los po r. 1863. Np. marszałka Mężeńskiego wystano w głąb Rosji za udział w powstaniu i majątek Jego skonfiskowano; nie mógł tedy ks. Micewicz korzystać z jego gościny, lecz musiał od r. 1867 szukać sobie mieszkania. Siedział przez 19 lat w Szumsku w “pokątne”, tj. nie mając osobnej izby, tylko kąt w izbie wspólnej. Bardzo mu dokuczał pop tamtejszy, a tak chciwy, ze odebrał biednemu unicie nawet skórę na obuwie i kazał z niej uszyć buty dla siebie. A wśród urzędników rosyjskich był i taki, który “policzkując, fizycznie apostołował”.

    Jeszcze gorsze stosunki nastały na Podlasiu i Chełmszczyźnie, bo tam cały lud bronił katolicyzmu i to aż do męczeństwa. Jak poprzednim razem ks. Micewicz odsłaniał nam położenie swymi pamiętnikami, podobnież do tych czasów użyć możemy pamiętników ks. Sieniewicza, proboszcza unickiego w Sworach pod Białą Podlaską, który miał sposobność patrzeć na same początki robót prawosławnych. Ciekawa jest jego notatka zaraz na początku, jako ks. biskup Kalinski zmarł na wygnaniu śmiercią naglą, po wypiciu szklanki herbaty. Widział “ingres” Kuziemskiego do katedry w Chełmie. Kanonicy powitali go w katedrze chełmskiej po polsku; lecz kazanie wygłosił po rosyjsku ów ks. Popeł, Rusin. i już żądało się od księży, żeby kazania wygłaszali po rosyjsku. Kazano im też w pewnych ustępach mszy św. śpiewać od ołtarza według mszału prawosławnego. Wkrótce kazali wygłaszać wszelkie nauki religijne po rosyjsku, a rugowano z cerkwi polskie śpiewy. Bractwa cerkiewne oświadczały, że nie chcą nauk po rosyjsku, a ks. Sieniewicz pisał do władzy w te słowa: “Jeżeliby ks. biskup miał sumienie mi wskazywać, Jakim językiem mam mówić, musiałby powiedzieć, że polskim; tym bowiem myślę i władam i w tym języku pobierałem wszystkie nauki. Prawda, że Ojcu św, nie zależy, jakim językiem mają mówić ludzie do jego owczarni należący, ale my sami, trwający we wierze, w której on nam przoduje, rozmawialiśmy z ludem, głosząc mu w polskim języku kazania, a lud je rozumiejąc korzył się przed majestatem Pana”.

    Po pewnym czasie wezwał ks. Sieniewicza gubernator siedlecki Gromeka przed siebie. Ta audiencja odbywała się burzliwie, bo gubernator zachowywał się zupełnie według- cywilizacji turańskiej i o mało co nie było prostej bójki. Doprowadził do tego, ze kapłan prosił, żeby go od razu zakuć w kajdany i odwieźć do cytadeli warszawskiej. “Tam wolę się tłumaczyć prostemu żołnierzowi, aniżeli tu znajdować się”. Dopiero na te słowa uspokoił się rosyjski gubernator. Z rozmowy zaś długiej i pełnej połajanek warto przytoczyć następujący ustęp: Gubernator zapytuje: “Czy nie wstydzicie się, że w Galicji wszyscy księża wasi mówią w ruskim języku?” —“Tak nie jest. Familie Kurytowiczów i Sarnickich przemawiają do ludu po polsku. Galicję znam, gdyż przez Galicję powróciłem do kraju”. Gromeka: “Ja mam wypisanych z Galicji 50 księży i któryś z nich zastąpi Was tu”. “Tak jest, bez wątpienia, ale ja nie radziłbym wchodzić z nimi w bliższe stosunki”.

    Aresztowany później i za dobrą protekcją wypuszczony na wolność, po drodze do Swór odprawia nabożeństwo w Makarówce, wygłasza tam naukę po polsku i to samo powtarza we własnej parafii. Przez ten czas osadzono zaś w karnym klasztorze Bazylianów jego teścia, ks. Jana Welinowicza i teściowego spowiednika, ks. Wasilewskiego. Ks. Welinowicz raz po nabożeństwie w cerkwi bazyliańskiej zaintonował na stopniach ołtarza: “Pod Twoją obronę”, a gdy ją skończył… padł martwy z kielichem w ręku. Księdzu Sieniewiczowi powiodło się wraz z kilkunastu innymi przedostać się do Galicji. Był we Lwowie namiestnikiem hr. Agenor Goluchowski, dobry katolik i prawdziwy patriota polski (o którym będzie obszerniej w następnym rozdziale). Powiernikiem i przyjacielem uchodźców unitów był spowiednik Goluchowskiego, ks. Otto Hołyński. Rada w radę, uradzono, że unickie grono kapłańskie powinno jechać do Rzymu, żeby tam Stolicę Apostolską poinformować o stosunkach. W Galicji i tak nie mieli co robić między “swoimi”, tj. między ruskimi księżmi unickimi. Przebywał natenczas we Lwowie ów rządowy biskup Kuziemski, bo go sami Moskale wygnali z Chełma, gdzie tylko wstydu narobił rządowi; wolał wtedy powrócić do Lwowa, a mieszkał w pałacu arcybiskupim, “u św. Jura”, przy arcybiskupie ruskim Józefie Sembratowiczu. Do Rzymu jadąc, ks. Sieniewicz wstąpił najpierw do Krakowa. Tu stawny kaznodzieja, ks. Zygmunt Golian, dał mu list polecający do ks. Kajsiewicza w Rzymie. Ułożywszy memoriał o tym, co się dzieje w diecezji chełmskiej i oddawszy go właściwej kancelarii, otrzymali audiencję u Ojca św. Piusa IX we trzech (a czwartym był ks. Kajsiewicz). Kiedy wrócili do Lwowa, otrzymał unicki ks. Starkiewicz posadę wikarego w Bełzie, ale przy kościele łacińskim, a ks. Sieniewicz podobnież w Milutynie Nowym, gdzie się znajduje cudowny obraz Pana Jezusa. Tam przebywał przez cztery lata, po czym wielki kapłan narodowy, a późniejszy kardynał ks. Albin Dunajewski, sprowadził go do Krakowa. Został spowiednikiem przy kościele mariackim i był nadto pisarzem Banku Miłosierdzia (fundacji Skargi). Bawiąc we Lwowie “próbowałem — zapisuje ks. Sieniewicz — zbliżyć się do konsystorza greckokatolickiego, by mi wolno było mszę św. odprawiać tam, gdzieby to było pod władzą proboszcza ruskiego. Odpisano mi na to grażdżanką, że oni chcą widzieć, jak ja odprawiam nabożeństwo, a gdy mnie nakłonią do form, w jakich się u nich to odbywa, wtedy dopiero zgodzą się na mą propozycję – Już więcej o nic ich nie prosiłem”.

    A tymczasem na Podlasiu i w Chełmszczyźnie dręczono lud w najokropniejszy sposób. W zimie wpędzano całą wieś na lody rzeki lub stawów i przez kilka dni o głodzie nie dawano wytchnąć. Wojsko kwaterowało po wsiach na egzekucji całymi miesiącami. Żołnierze bili ludzi do żywego mięsa, a obok stal pop schizmatycki z hostia lub łyżką wina z kielicha mszalnego (bo w obrządku wschodnim komunikuje się pod obiema postaciami) czekając, aż bity zacznie krzyczeć; wtenczas do otwartych od krzyku ust wkładano mu hostię lub wlewano wino mszalne. Niczym wiec dla tych popów znieważenie takie Najświętszego Sakramentu, skoro chodziło o politykę rządową! A kto przy takim biciu przyjął mimowolnie Sakrament od popa, zapisywali go zaraz na prawosławnego. Wiec ludzie… wypluwali. Tymczasem rząd ustanowił hierarchię schyzmatycką w całej Kongresówce, chociaż nie było prawosławnych innych, jak tylko urzędnicy i żołnierze. W Warszawie wystawili na Placu Saskim olbrzymią “cerkiew soborną”, tj. swoją katedrę i z początkiem r. 1875, dn. 25 stycznia. przybył do Białej Podlaskiej arcybiskup prawosławny z Warszawy z istnym tłumem zebranych z różnych stron popów, zęby odprawić uroczyste nabożeństwo schyzmatycko-rosyjskie. Po nabożeństwie szereg popów odstępców ucałował rękę siedzącemu na tronie archiepiskopowi, uznając w ten sposób jego zwierzchnictwo. Przyszła kolej na lud, który ani się nie ruszył. Policja przyciąga ich silą do “carskich wrót” i wtedy odbyła się taka historyczna rozmowa; Archiepiskop zadaje im pytanie: “Więc czy przyjmujecie prawosławie? — a lud odpowiada chórem: “nie przyjmujemy”. Chwila ciszy, po czym odzywa się schyzmatycki dostojnik w takie słowa: “Skoro nie chcecie przyjąć prawosławia, przyjmijcie te oto obrazki i krzyżyki, a może być, że one was oświecą i nawrócą”. Tego tylko trzeba było władzom urzędowym. Chociaż nie wielu przyjęło obrazki i krzyżyki, w oczach władz już to wystarczyło, by światu ogłosić, że unici “dobrowolnie” przyjęli prawosławie. Ówczesne prześladowanie unitów srogością swą przypomina czasy męczeństwa pierwszych chrześcijan. Od parafii do parafii ciągnęły hordy dzikiego kozactwa, nakłaniając lud do wydania kluczy od cerkwi, do odstępstwa od wiary. Podlasiacy wykazywali bohaterskie męstwo i nieustraszoną stałość, które drogo musieli okupić konfiskatą mienia, żywności, biciem, znęcaniem się, więzieniem, Sybirem, męczeńską śmiercią. Zdarzało się bowiem, że gdy lud otoczył cerkiew i bronił jej przed napastnikami, kozacy dawali do niego regularne salwy, tratowali po nim końmi. Lud wówczas padał na kolana, śpiewając pieśni pobożne! Wybitniejszych obrońców wiary bito na śmierć nahajkami. Bardzo wielu zmarło z otrzymanych ran, lub z nędzy, głodu, zimna w więzieniach i na Sybirze. Prześladowanie przeciągało się lata cale. Postanowiono “opornych” wywozić z kraju w głąb Rosji. Znienacka, w nocy zajeżdżały furmanki, a policja kazała zabierać się w tej chwili, nawet nie dając się pożegnać z rodziną. “A w drodze, gdzie był krzyż święty, to nie dali się przed krzyżem schylić, a jak się schylisz to biją po głowie. A jak nas do tiurmy przywieźli, to jeszcze nas rewidowali i poobdzierali z nas szkaplerze i książki i tylko w jednym odzieniu nas do maszyny (na kolej) gnali. A ludu były tysiące w Biały, i płakali nad nami”. Okutych w kajdany wożono z więzienia do więzienia z Biały do Smoleńska, stamtąd do Moskwy, do Niżnego Nowogrodu, skąd statkiem Wołgą do Kazania i Permu, lub przez Rjazań, Orenburg i przez góry Uralskie do Czelabińska, dużo pieszo, aż dotarli do miejsc, gdzie im wyznaczono nowe siedziby. W Orenburgu był jedyny na cały tamtejszy kraj kościół katolicki, ale najbliższych zesłańców umieszczano na dwieście kilometrów od tego miasta; a porozrzucano ich umyślnie po wsiach, posiadających cerkwie schyzmatyckie i ze wsi wychodzić zakazano. Jedna taka grupa miała aż 370 km. do kościoła. Zesłańcy nie chcieli przyjmować nowych sadyb. Często, gdy ich gwałtem chciano tam dowieźć, pokładali się na ziemie, a “naród się schodził i zjeżdżał na dziwy, co z nami będzie”. Więc protokoły i raporty, a oni siedzą cały tydzień na polu. “Więc stanowy (starszy z policji) kazał nas powiązać wszystkich, baby i mężczyzn za ręce i nogi i do drabi z wierzchu przywiązać i tak nas zawieźli do tych domów i tam rozwiązali i napisali na tablicach, czyja izba. Wreszcie mówili, ze kto z nas pierwszy pójdzie, to sobie lepszą izbę wybierze, ale my wszyscy leżymy na ziemi pokrwawieni i nikt się nie odzywa. Kiedy odjechał od nas, wtedyśmy powstawali i idziemy w pole. Uszliśmy z pięć stań, kiedy stanowy posyła urjadników do nas i pyta się, gdzie idziemy? A my odpowiadana gdzie oczy poniosą. I znowu wartują ich przez dwa tygodnie; i zerwali most, żeby nie mogli ujść za rzekę, a dla pewności na nowo ich powiązali, aż w końcu rozbili nas po całym świecie osobno”. Prześladowanie takie trwało 20 lat i wywieziono unitów około 20 tysięcy.

    Dochował się szczęśliwie szereg listów od tych ofiar, przemycanych “ pocztą pantoflową” przez dobrych ludzi aż do Krakowa i Poznania, gdzie utworzyły się komitety opiekuńcze. Ciekawe są prośby, jakie zanoszą w tych listach. Proszą tedy “choć o pięć różańców i parę katechizmówek”. Z wdzięcznością potwierdzają odbiór książek “O Naśladowaniu Chrystusa” i “Droga do zbawienia”, a proszą o “Zbiór nabożeństwa św. Franciszka trzeciego zakonu”. Dużo im trzeba obrazków i szkaplerzy. Inny prosił o “parę książek, a chciałbym śpiewnika krakowskiego kancjonał i kilka różańców, a nawet parę obrazów”. Ciekawa ta wzmianka o śpiewniku krakowskim. Znaczyło to, żeby był w Krakowie drukowany, żeby mieli pewność, że będzie dobry, katolicki na wskroś. Były bowiem druki niby katolickie, ale przemycające zręcznie schyzmę, drukowane staraniem władzy rosyjskiej Jak były dla księży mszały drukowane w Moskwie, podobnież dla ludu rozmaite druki podejrzanej natury. Co krakowskie, to przynajmniej pewne — tak sobie powiedzieli. Zaufanie do Krakowa i miłość do prastarej stolicy królestwa polskiego miały źródło w innych jeszcze sprawach: Pomocą i ostoją w czasach prześladowań byli unitom kapłani polscy łacińskiego obrządku, którzy przeprowadzili całą organizację w tym celu. Jeździli pomiędzy lud prześladowany, pozbawiony własnych pasterzy; z narażeniem życia sprawowali nocami po lasach funkcje kapłańskie, chrzcili dzieci, spowiadali, nauczali, pocieszali. Ażeby brać śluby małżeńskie, przekradali się unici często przez kordon austriacki do łacińskich polskich kapłanów w Galicji, czasem docierali aż do Krakowa; nazywano to też “ślubami krakowskimi”. Groziła za nie najcięższa kara, zesłanie na Sybir i rozłączenie przymusowe małżonków; lud jednakże wierny Bogu i Kościołowi nie dbał o to. W pomocnej organizacji polskiego duchowieństwa nieszczęsnemu ludowi odznaczyli się najbardziej Wielkopolanin, ks. prałat Chotkowski, profesor teologii w Krakowie, tudzież ks. Jan Urban, jezuita krakowski, uczony teolog i gorący misjonarz. Unii na Podlasiu i w Chełmszczyźnie bronili tedy sami tylko Polacy, nie unici, lecz lacinnicy. Unici zaś ruscy z Galicji dostarczali właśnie zbirów i katów przeciw temu ludowi. Stwierdźmyż ,że chociaż obrządku greckokatolickiego, był to jednak lud polski. Mamy dowody polskości w ich listach. Jeden np. pisze do dawnych sąsiadów: “Wy bracia kochani, żadnej biedy nie znacie, bo w Polsce żadnej biedy nie ma, ale między nami bieda”. Drugi pisze: “O bracia i siostry zostający w Polsce !” Trzeci składa życzenia: “i polecamy was Sercu Jezusowemu, co daj Boże widzieć się z wami na rodzinnej ziemi polskiej”. Innym razem czytamy takie słowa: “Oto my nieszczęśliwe wygnance z kraju polskiego”, a jeden z nich kończy list do pewnego zakonnika polskiego tymi słowy: “Przepraszam Ojca, że zadaję Ojcu na głowę kłopoty, i całuję Ojcu ręce, jako syn i rodak Polski”. Zresztą wszystkie te listy pisane są po polsku, a przysyłali też długie opisy wierszowane, także w polskim języku. A zatem można być nie koniecznie obrządku łacińskiego, lecz również unickiego z liturgią w języku starosłowiańskim — a jednak być Polakiem. I tak bywa dotychczas do dnia dzisiejszego i tak bywało też dawniej. Po wyjaśnienie zajrzy czytelnik z powrotem na str. 44 niniejszej książki. Przodkowie ich przyjmowali chrzest bizantyński i potem wraz z Bizancjum popadli w schyzmę. Lachowie wracali następnie do polskiej Korony, ale prawosławnymi, i dopiero później nawracali się do katolicyzmu, ale pozostali przy obrządku cerkiewnym. Tym tłumaczy się istnienie Polaków unijatów.

    Tym się też tłumaczy odmienność charakteru. Ludność ruska nie broniła katolickiej wiary aż do męczeństwa! Sami tylko Polacy nastawiali pierś na rosyjskie strzały za wiarę. Najwięcej takich strzałów padło do ludu we wsi Pratulinie. Trzynastu unitów oddało tam życie w r. 1874 za wiarę św. Obecnie właśnie toczy się ich proces beatyfikacyjny. Lecz w innych wsiach Podlasia i Chełmszczyzny przeszło stu takich samych męczenników przypieczętowało krwią własną wierność wierze św. Wiedzą o tym władze kościelne i u nas i w Rzymie. Na wiosnę 1939 r. postanowiono też przystąpić do wstępnej akcji beatyfikacyjnej także w Drełowie, gdzie padło również dziesięciu męczenników. W r. 1887 doszło do najokrutniejszych gwałtów w Przegalinie i w Rudnie; zaburzenia wybuchły także i w Łomarach i Polubiczach, a nigdzie nie brakło ofiar. Odbywały się atoli rosyjskie misje z kazaniami i nahajkami także jeszcze w krainach z poprzedniego (1839) prześladowania, bo i tam trwali “oporni”. Godną szczególnej pamięci jest też wieś Niedźwiedzica w powiecie słuckim w guberni mińskiej (a więc na Białej Rusi), o kilka kilometrów od stacji Lachowicze kolei żelaznej poleskiej, a przy szosie wiodącej z Brześcia do Moskwy. Parafia obejmuje kilkanaście wsi, zaludnionych osadnikami z Mazowsza jeszcze z czasów króla Jana Olbrachta; o polskim pochodzeniu świadczą takie nazwy wsi, jak Lachowicze, Mazurki itp. Dzieje męczeństwa tej parafii zaczynają się w r. 1866. Dookoła kasowano szereg parafii katolickich, kościoły zamieniano na cerkwie, a księży wywożono. Niedźwiedzicę zachowało sobie czynownictwo na ostatek. Najpierw postarano się o zmianę wójta, potem przysłano komisję rządową do nawracania. Ci rozkazali, żeby ludność wybrała dwóch delegatów którzy by się porozumiewali z komisją. Na zachętę, żeby przejść na prawosławie, odparli delegaci w imieniu całej wsi: “Myśmy się naradzili tak: ciało nasze możecie wziąć, ale duszy swej w wasze łapy nie damy”. Zaczęło się prześladowanie, nakładanie ciężarów na gminę, ciągle nawiedźmy żandarmów i rozmaite podstępy. Np. objeżdżano wioski i spisywano ludzi pod pozorem, że to rewizja spisu ludności; potem wezwano z kilku wsi starostów (sołtysów), ale takich tylko, którzy byli nie piśmienni i kazano im niby potwierdzić owe spisy przyłożeniem pieczęci. Mniemany spis był jednak prośbą o przyjęcie na prawosławie. Czynownictwu to wystarczało i Niedźwiedzica była uznana za prawosławną; proboszcza ks. Łazarewicza wywieziono, a sąsiednią parafię zawiadomiono, ze pod ciężką odpowiedzialnością nie wolno Niedźwiedziczan przyjmować do kościołów i sakramentów. Prześladowanie coraz gorsze, bo Niedźwiedzica ani myśli o prawosławiu. Jednego 2 owych delegatów, Kolasińskiego, dostawiono gwałtem do popa w okolicy dalszej, w Cimkowiczach, na kurs nawrócenia. Kurs trwał 7 dni, a odbywał się w zamkniętej piwnicy o głodzie. Z trzech innych wsi niedźwiedziekiej dawnej parafii, z Horodyszcza, z Kuleniemów i z Jurzdyki wybrano 50 osób i wywieziono do Potapowicz do urzędu gminnego, gdzie zamkniętych w chlewie strzegł liczny zastęp policji i kozaków. Po dwóch dniach daremnych namów użyto nahajów i używano ich przez 5 dni. Gdy i tak nie zgadzali się na prawosławie, zagnano ich przed cerkiew prawosławną W pobliskim Podlesiu, popychając, tłukąc w plecy pięściami i waląc nahajkami. Lecz za nic nie chcieli wejść do cerkwi. Szewc Józef Anikej bity nahajkami upadł na ziemię, wówczas chwycono go za nogi i w ten sposób wciągnięto do cerkwi. Od strasznego bicia skórę zdarto Piotrowi Andrusewiczowi. Ostatecznie wtłoczono wszystkich do cerkwi. Odbyły się modlitwy i ceremonia przyjmowania na łono prawosławia. Ludzie wyrywali się plącząc i tkając, ale dwóch żołnierzy brało kolejno każdego pod ręce i przytrzymywało, podczas gdy trzeci ciągnął w tył za włosy.

    Po odbyciu tej misji uznano ich wszystkich, Jako rzeczywistych prawosławnych i odprawiono do domu. Nieszczęśliwi postanowili jednomyślnie nie poddawać się gwałtowi i bronić się wedle możności. Niebawem przysłano do Niedźwiedzicy całą setkę kozaków, którzy we dwa tygodnie ogładzili całą wieś, a jakich nadużyć dopuszczali się w każdej chacie, trudno pisać. W takich warunkach zdołał jednak Kolasiński wyrwać się i uciec, a korzystając z przyjaźni dobrych ludzi po drodze, dotarł aż do Wilna do generalgubernatora, Kozaków wycofano wprawdzie, ale wkrótce uwięziono na nowo Kolasińskiego z trzema braćmi i dwoma przyjaciółmi. W więzieniu w Słucku przebyli cały rok, trzymani w jednej celi w osiem osób (bo żona jednego z więźniów towarzyszyła mu dobrowolnie z dzieckiem); spędzali czas na wspólnej modlitwie i na śpiewaniu pieśni nabożnych. Na wszystkie namowy i groźby odpowiadali zawsze jednako; “Naznaczcie nam roboty, jakie chcecie, ale zostawcie swobodę modlenia jak chcemy .” (…)

  9. Piotrx said

    Ciekawą opinię na temat uniii wyraził niegdyś unicki Biskup stanisławowski , /Ukrainiec/ Grzegorz Chomyszyn w dwóch listach pasterskich (z 15 lutego i z 10 kwietnia 1916 r,) . Wwskazał on na niektóre z „chorób” unii. Jedną z nich był jakiś wrodzony wstręt do ściślejszego zespolenia z Kościołem katolickim. Pisał on, iż przyczyną tego byt “bizantynizm orientalny”.

    „Wypływ tego bizantynizmu orientalnego, który wsiąkł w nasze dusze, dotychczas jeszcze w naszych duszach pokutuje i opiera się każdemu nawet zewnętrznemu zbliżeniu się do Kościoła katolickiego – wyjaśniał biskup. – Ten bizantynizm orientalny zaszczepiony w duszę naszą w samym zarodku, kiedy przyjęliśmy wiarę z Bizancjum, zatruła już przedtem jadem schizmy Focjusza, Myśmy więc zrodzeni nie z ducha jasnej świadomej i żywej wiary katolickiej, ale i orientalizmu bizantyjskiego, który nie dał nam jasnego zrozumienia zasad żywej i prawdziwej wiary, a z drugiej strony odsunął nas od Kościoła katolickiego i nie pozwolił odżyć życiem katolickim i nabrać zmysłu i smaku katolickiego. I chociaż, teraz nie pozostajemy w schizmie, to jednak czujemy się niejako obcymi dla ducha katolickiego. Z tego powodu jakby odruchowo bronimy się przed wpływem katolickim, a każde zbliżenie się do Kościoła katolickiego, chociażby nawet zewnętrzne, wywołuje u nas wszelkiego rodzaju podejrzenia i trwogi.”

  10. Piotrx said

    Maciej Giertych

    Fragment książki „Nie przemogą – antykościół, antypolonizm, masoneria” -tom 2- Wrocław 1997.

    W swojej pracy pt. „Polska między Wschodem a Zachodem” F. Koneczny w swój oryginalny sposób omówił dzieje Polski w kontekście ścierania się ze wschodnią turańszczyzną i niemieckim bizantynizmem. Bardzo ciekawy jest tu jego pogląd na Unię Brzeską. Koneczny twierdzi, że inteligencja litewska, ruska i tatarska polonizowała się dzięki wpływom i atrakcyjności cywilizacji łacińskiej. Pomostem okazał się modny w XVI w. protestantyzm przez to, że porzucanie protestantyzmu wiodło do katolicyzmu (kontrreformacja), a nie z powrotem do prawosławia. Był to proces samorzutny, który powodował rozszerzanie się cywilizacji łacińskiej. Doprowadziło to do zbliżenia protestantów i prawosławnych. Zygmunt III Waza pragnąc rozsadzenia tego związku wymyślił Unię Brzeską. Było to „ingerencją państwową w sprawy wyznaniowe, ingerencją zawsze i wszędzie niebezpieczną i dla religii i dla polityki !”. Królowi było pilno z przyczyn politycznych przyśpieszać wiązanie prawosławnych z Kościołem. W konsekwencji spowodował usztywnienie prawosławnej ortodoksji, a elementy grawitujące ku katolicyzmowi spetryfikował, co prawda w więzi z Kościołem, ale w cywilizacji turańskiej. Unię Brzeską potraktowano jako prześladowanie prawosławia, co sprowokowało zarówno Moskwę jak i Stambuł. Wyniknęły z tego różne kłopoty polityczne dla Polski, a Kościół Unicki stał się kościołem politycznym w ramach cywilizacji turańskiej, czym jest do dzisiaj. Próbowano syntezy Zachodu i Wschodu, co się nigdy i nigdzie nie udało i udać nie może – bo między cywilizacjami nie ma syntez. Przy okazji orientalizowali się nasi magnaci kresowi. Dzisiaj, z okazji niedawnych obchodów 400-lecia Unii Brzeskiej, warto przeczytać tą zwięzłą i arcyciekawą rozprawkę Konecznego.

  11. Piotrx said

    „Polska między Wschodem a Zachodem ” Feliks Koneczny Odczyt wygłoszony w 1927 roku na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Wygląda to może na banalność, żeby mówić na temat „Polski między Wschodem a Zachodem”. Któż nie wie, że Polska położona jest tak nie tylko geograficznie, lecz zarazem duchowo: religijnie i cywilizacyjnie; wiadome każdemu są przejawy i skutki tego położenia, i nie sztuka, że wiadome, bo są widome każdego dnia i na każdym kroku. Wystarczy wziąć do rąk gazetę polską i czytać ją uważnie, komentując treść ze stanowiska cywilizacji, a uderzy nas aż nazbyt wyraźnie mieszanina Zachodu i Wschodu! Olbrzymia Większość inteligencji polskiej uważa to za coś całkiem naturalnego, wychodząc z założenia, jako położeniu geograficznemu nie mogą nie towarzyszyć następstwa cywilizacyjne, a wcale się tym nie martwiąc, owszem biorąc z tego otuchę do wielkiej przyszłości Polski, jako mającej dokonać syntezy Zachodu i Wschodu, co ma być największym z wielkich dzieł historii powszechnej. W tym upatruje się misję dziejową Polski. Dodaje się, że zawsze to było misją naszą, lecz niestety nic umieliśmy wywiązać się z niej, nie dość wiernie jej służyliśmy, niebacznie od niej odstępowaliśmy i skutkiem tego nastąpił upadek i rozbiory. Otóż ja jestem innego o tym wszystkim zdania. Syntezę Zachodu a Wschodu uważam za czczy frazes literacki. a widoczna obecnie w Polsce mieszanina cywilizacyjna jest w mych oczach świadectwem upadku cywilizacji. Cywilizacja albo jest czysta, albo jej nie ma; nie można być cywilizowanym na dwa sposoby. Upadła Polska dlatego, że poszukując niby syntezy Zachodu ze Wschodem, zrobiła ze siebie karykaturę cywilizacyjną – i upadnie znowu, jeżeli nie przestanie na nowo tej karykatury urządzać. Ale nie po to zabieram głos, ażeby motywować tę odmienność poglądu na rzeczy, niby powszechnie wiadome. Robiłem to przy innych sposobnościach, a robiłem – przyznaję-niedokładnie. Sprawa jest bowiem tego rodzaju, iż trzeba wiele rzeczy przemyśleć i przygotować niektóre studia wstępne, ażeby potem wynik ostateczny rozumowań przedstawił się jako logiczna konieczność. Te studia wstępne obejmują rozmaite tematy. Nie może między nimi zabraknąć roztrząsania, co w historii polskiej było Zachodem czy Wschodem, i jaki to był Zachód, i co za Wschód? Trzeba się przyjrzeć bliżej pojęciom, którymi szermuje się u nas w mowie potocznej, nie poddawszy ich naukowej, że tak powiem, ekspertyzie. Ta ekspertyza – i nic innego – ma stanowić przedmiot udzielonego mi łaskawie głosu. Chodzi o ścisłe określenie faktów, ażeby dojść do ścisłości pojęć. Zróbmy chronologiczny przegląd faktów, które stawiały naszą przeszłość „pomiędzy Zachodem a Wschodem”. Za najstarszy objaw „Wschodu” na ziemiach polskich uważa się zazwyczaj misję apostołów słowiańskich św. Cyryla i św. Metodego, a tymczasem to właśnie polega na pomyłce – szerzonej skwapliwie przez literaturę rosyjską. Do państwa bułgarskiego na Bałkanie docierało chrześcijaństwo z obu głównych ognisk, z Bizancjum i Rzymu. Wśród zwolenników Rzymu wyłonił się pomysł, żeby ułatwić sobie nawracanie utworzeniem obrządku słowiańskiego, rzymsko-słowiańskiego, tj. według rytuału rzymskiego, a tylko w języku słowiańskim – i głównymi przedstawicielami tego kierunku byli właśnie „bracia soluńscy”. Apostołowali oni jak wiadomo, pośród Chazarów, którzy posiadali wtedy zwierzchnictwo nad znaczną częścią słowiańszczyzny wschodniej. A jednak nie przedostał się najmniejszy promyk wiary świętej z nad Donu nad Dniepr, w stronę Kijowa! To, co się mówi o apostolstwie braci soluńskich na Rusi, jest wierutnym wymysłem. Cała działalność misyjna św. Cyryla i św. Metodego nie ma najmniejszego związku ze słowiańszczyzną wschodnią, a w biografii Apostołów słowiańskich nie ma miejsca ni czasu na pobyt ich na Rusi. Na dworze księcia bułgarskiego zwyciężył atoli prąd bizantyjski, bracia więc soluńscy usunęli się (czy też zostali usunięci?). W kilka miesięcy po ich wyjeździe przyjmuje car Borys chrzest w obrządku wschodnim, greckim. Ale dwojakie wpływy ścierały się w Bułgarii nadal, i Borys przerzucił się wnet do łaciństwa, ażeby w roku 870 powrócić do obrządku greckiego. Z tymi zmianami nie mieli św. Cyryl i św. Metody nic do czynienia, gdyż nie powrócili już na Bałkan. Pragnęli poświęcić się znowu pracy misyjnej poza Bałkanem, wśród pogan. Chętnych do nawiedzenia obcych stron zastały poszukiwania księcia wielkomorawskiego Rastyca, który wiedział zapewne o zawiązkach obrządku rzymsko- słowiańskiego. Oczywiście Rastyc musiał wiedzieć po co sprowadza braci soluńskich. Językiem obrządku rzymsko-słowiańskiego jest narzecze bułgarsko- macedońskie, dla którego Cyryl obmyślił nowe abecadło, zwane głagolicą, która to nazwa przylgnęła i do obrządku. Na macedońską bułgarszczyznę przetłumaczyli apostołowie zachodniej Słowiańszczyzny rzymskie księgi liturgiczne i spisali je głagolicą. Podnoszone co do ich wierności Rzymowi wątpliwości, uważanie ich za „wysłanników bizantyńskich”, upadają wobec faktu, że obmyślony przez nich obrządek był rzymskim, czysto rzymskim. Widocznie nie chcieli greckiego.Cyryl i Metody dwa razy jeździli do Rzymu i uzyskali potwierdzenie osobnej prowincji kościelnej, głagolickiej. Misyjne jej granice sięgały na wschód w pogańskie kraje ludów polskich („Lachów”) aż po Bug i Stryj. Około roku 880 jeden z wysłanników św. Metodego ochrzcił księcia ludu Wiślan (w Wiślicy na lewym brzegu średniej Wisły) – i to jest początkiem chrześcijaństwa na ziemiach polskich. A zatem początki te należą do obrządku rzymsko-słowiańskiego, bezwarunkowo do rzymskiego. Nie było w tym żadnych wpływów cywilizacyjnych Wschodu. Głagolica w Polsce niedługo się utrzymała. Istnieje dotychczas w kilkunastu parafiach Istrji i Dalmacji, skazana na zagładę, czego powody i okoliczności nie należą tu do tematu naszego. Nigdy nie miała w sobie nic a nic wschodniego.W nowszych dopiero czasach, kiedy zaczęto „cyrylicę” identyfikować (tendencyjnie) ze św. Cyrylem, rozpowszechniono błędne mniemanie, jakoby apostołowie słowiańscy byli apostołami Słowiańszczyzny wschodniej i jako byli twórcami obrządku grecko- słowiańskiego i praszczurami… prawosławia. Poważna nauka włożyła to dość dawno już między bajki. W 80 lat po chrzcie księcia Wiślan nastąpił chrzest dynastii Piastów, a aczkolwiek w obrządku rzymsko- łacińskim, bliższymi byliśmy natenczas wpływów wschodnich, bizantyńskich, niż za czasów archidiecezji głagolickiej, gdy do niej należały południowe ludy polskie. Chrzest Mieszka I i ostateczne zupełne nawrócenie Polski przypadają na czasy najsilniejszej ekspansji bizantynizmu. Poprzez Illiricum i Dalmację sięgnęły wpływy bizantyńskie jeszcze raz do Italii, ażeby przeważyć tam następnie na południu, maleć zaś ku północy; nie przekroczyły one nigdy Alp bezpośrednio od strony włoskiej. Z Sycylii dotarły morzem do Hiszpanii. Z Dalmacji drugim szlakiem sięgnęły na północ i tamtędy przekroczyły Alpy, poddunajską drogą handlową w górę docierały do Niemiec, dalej do Burgundii – umacniając, co tam już było z bizantynizmu z poprzedniej jego ekspansji. Były to niemal wyłącznie wpływy zewnętrzne, form tylko dotyczące – z jednym atoli wyjątkiem, który Polskę obchodził właśnie jak najbardziej. W Niemczech przyjął się bizantynizm tak dalece, iż powstała tam osobna jego gałąź: kultura bizantyńsko-niemiecka. Cesarstwo Karola Wielkiego powstało przeciw bizantyńskiemu. Koronował Karola Leon III, ten sam Papież, który utwierdził „filioque”. Ale cesarstwo zawiodło i rozprzęgło się, zanim jeszcze dosięgł końca wiek IX. Epizodycznie zabłądziła korona cesarska w roku 896 na głowę króla niemieckiego, Arnulfa, ale to epizod bez znaczenia. Karolingowie niewiele mieli sposobności oprzeć się o Niemcy, ani też nie utrzymała się w Niemczech ich tradycja dynastyczna. Wznowienie cesarstwa przez Ottona Wielkiego w roku 962 – na cztery lata przed chrztem Mieszka I – nie ma ani genetycznego, ani ideowego związku z problematem cesarstwa Karola Wielkiego, z problematem wskrzeszenia władzy i godności rzymskich cezarów na pożytek świata chrześcijańskiego, ażeby być świeckim ramieniem Papiestwa. To drugie cesarstwo zachodnie powstało wśród walk orężnych z Papieżami. Powstałe za Mieszka I „święte państwo rzymskie narodu niemieckiego” wywodzi się od bizantyńskich „kajdzarów”, przejmując nawet ich nazwę. W przeciwieństwie do dawniejszego, nowe to cesarstwo oparło się o Bizancjum, a zwróciło się przeciw Papiestwu. Za Ottona Wielkiego dokonuje się owo gruntowne zaszczepienie bizantynizmu w Niemczech. Panowanie jego zaczyna się od urządzenia dworu na modłę bizantyńską, a kończy się w 927 ożenkiem jego syna z cesarzówną bizantyńską Teofanią (córka Romanosa II, siostra Bazylego II Bułgarobójcy i Anny, późniejszej księżny kijowskiej). Księżniczka ta stanowi osobą swą wykładnik całego rozdziału w dziejach Niemiec i w dziejach powszechnych. Jako małżonka Ottona II, a potem rejentka podczas małoletności Ottona III, posiadała znaczne wpływy polityczne. Dwór jej zasłynął po całym świecie. Roztoczyła niewidziany dotychczas na zachodzie przepych monarszy i wprowadziła bizantyński ceremoniał. Tym razem nie skończyło się jednak na rzeczach zewnętrznych, na sztuce i dworskości. Z gronem wybitnych bizantyńskich uczonych i statystów wytworzyła Teofania środowisko bizantyńskiej idei politycznej, która przyjęła się w Niemczech do tego stopnia, iż stanowi cechę istotną dziejów niemieckich i wywołała dwoistość kultury niemieckiej, przesiąkniętej w znacznej części bizantynizmem. Jakkolwiek nigdy nie opanował on całego społeczeństwa niemieckiego w zupełności, tak, iżby nie było prądu przeciwnego, opierającego się o cywilizację łacińską, jednakże faktem jest, że nigdzie na całym świecie nie osadził się bizantynizm tak mocno, jak w Niemczech. Istnieje niemiecki rodzaj bizantynizmu. Z wyjątkiem panowania Ottona III (którego wyjątkowość stanowi przedmiot zgorszenia pruskiego kierunku historiografii niemieckiej) brnęło cesarstwo niemieckie coraz mocniej w bizantynizm. Odtąd dzieje Niemiec przedstawiają ustawiczne ścieranie się pojęć bizantyńskich z zachodnio-europejskimi; istny dualizm cywilizacyjny w samym środku Europy. Tym tłumaczy się niemoc państwowa cesarstwa niemieckiego, jako takiego, i częste okresy bierności kulturalnej w życiu narodu niemieckiego i samoż utrudnione przyjmowanie się idei narodowej. Reprezentował zaś dwór Teofanii nie lokalne zacieśnienie się niemieckie, lecz uniwersalność. Pod wpływem niemieckim podniosła się na nowo, i to wielce, powaga Bizancjum we Włoszech nawet. Luitprand, biskup kremoński, głośny dziejopis tej doby i jeden z najtęższych umysłów ówczesnych, tytułuje cesarza w Konstantynopolu wprost „kosmokratos” tj. władca świata. Niemiecki bizantynizm oddziałał ogromnie na stosunek cesarstwa do Kościoła, tudzież do państw ościennych. Nam tu potrzebne tylko stwierdzenie, że sąsiedztwo bezpośrednie z Niemcami niekoniecznie było sąsiadowaniem z łacińską cywilizacją. Gdyby pierwszy okres naszych dziejów rozwijał się był w zupełnej, bezwzględnej zależności od Niemiec, lub w zupełnej zgodzie z Niemcami, bylibyśmy weszli w krąg cywilizacji bizantyńskiej. Szczęściem zorganizowaliśmy się w państwo chrześcijańskie nie tylko bez pomocy Niemiec, ale w znacznej części wbrew nim, a za to przy pomocy Papiestwa, zwalczającego już bizantyńskie macki, wysunięte na zachód. Skuteczniejsze było inne uderzenie bizantyńskiej fali, tym razem od wschodu. Państwo piastowskie składało się tylko z ziem ludów zachodnio-polskich; wschodnie znajdowały się jeszcze poza horyzontem politycznym dynastii Piastów. Z obu stron Karpat mieszkający Lachowie pogrążeni byli jeszcze w bycie plemiennym. Północnym trzonem ich osadnictwa były Grody Czerwieńskie, tj. późniejsza ziemia chełmska, skąd rozszerzyli się ku Karpatom i dalej na południe przełęczą użocką. Kiedy Waregowie poznali Dunaj dolny podczas wypraw bałkańskich wnuka Rurykowego Światosława (964-973), wyśledzili, jako zmierza ku niemu kilka dróg z zachodu. Od wielkiego poddunajskiego szlaku handlowego szło odgałęzienie wschodnie przez południowe Podkarpacie i następnie ku północy przez wąwóz dukielski wielkim łukiem, żeby okrążyć puszczę, ciągnącą się Wisłokiem aż do ujścia Sanu i Wiaru, do lackiego grodu Przemyśla, a stąd w stronę Bełza i dalej na północ nad ujście Huczwy do Bugu (Hrubieszów). Bardzo mała przestrzeń dzieli tu dorzecza Wisły i Dniepru, mianowicie Bugu i Prypeci. Waregowie, urządzający nieustannie i wszędzie wyprawy eksploracyjne, wyśledzili, że tędy droga ze Słowiańszczyzny wschodniej na Węgry i do poddunajskiego szlaku. Postanowili tedy drogę tę opanować, żeby zapewnić sobie łączność ze szlakiem poddunajskim, niezmiernie zyskownym szlakiem handlowym, a zarazem, żeby mieć o jedną drogę więcej do wypraw bałkańskich, poprzez kraj Lachów i Węgry Dunajem. Plan ów Światosława wznowił Włodzimierz (980-1015) i w tym celu – jak się dowiadujemy z tzw. Nestora – w roku 981: „ide Wołodimer k Lachom i zają hrady ich, Priemyszl, Czerwień i iny hrady” i od tego ludu Lachów Rusini nazwali potem cały naród polski Lachami. Powstały tam stacje waregskie z załogami, które po chrzcie Włodzimierza także musiały chrzest przyjąć w obrządku grecko- słowiańskim, a od grodów szła propaganda pomiędzy ludność. W ten sposób lud Lachów został wciągnięty w sferę wpływów patriarchatu carogrodzkiego i wschodnio-słowiańskich stosunków politycznych. Jak wiadomo, ziemia Lachów północnych i Grodów Czerwieńskich przechodziła następnie kilka razy od Piastów do Rurykowiczów i odwrotnie. świadectwem polskości zaludnienia była struktura społeczna, nieznana zgoła Rusi, mianowicie „bojarstwo ziemskie”, jako warstwa przodownicza społecznie. Rurykowicze ze swymi drużynami wojennymi znaleźli się niebawem w odszczepieństwie schizmy, i nienawiść do „łaciństwa” stała się dominującą cechą tej kultury. Kiedy potem Kazimierz Wielki przyłączył te ziemie ostatecznie na nowo do państwa polskiego, wprowadził równouprawnienie obydwu wyznań i poczynił w Carogrodzie starania o hierarchię schizmatycką – za co znalazł się nawet na pewien czas pod klątwą papieską. Tymczasem na zachodzie działały wpływy bizantyńskie coraz bardziej, wypaczywszy zupełnie ideę cesarstwa. Jak w Bizancjum cesarze mianowali i strącali patriarchów, z duchowieństwa zrobili sobie narzędzie swego samowładztwa, podobnie postępowali cesarze zachodni. Inwestytura świecka biskupów stwierdziła zależność Kościoła od państwa. Europie zachodniej groziło niebezpieczeństwo utracenia powagi duchowej, niezależnej od siły materialnej. Bizantyńska cywilizacja posiada jedną tylko powagę: władzę państwową, której podporządkowano wszystko bez najmniejszego wyjątku. Wręcz przeciwne są drogi rozwoju cywilizacji łacińskiej, zachodnio-europejskiej: cały jej rozwój, wszystkie swobody obywatelskie i dojrzałość społeczeństw do spraw publicznych, wyrobiły się dzięki niezależności władzy kościelnej od świeckiej. O tę niezależność toczyła się walka w całej Europie, np. o immunit duchowieństwa. Kler pociągał za sobą do walki o wpływ na państwo, aż wreszcie połączyły się w tym „stany”. Ten rozwój cywilizacyjny został częściowo przerwany przez wpływy kultury bizantyńsko-niemieckiej. Gdyby ten kierunek niemiecki zwyciężył, groziła zagłada cywilizacji chrześcijańsko-klasycznej, cywilizacji Zachodu, a całe chrześcijaństwo byłoby zeszło na zbiór liturgii, odprawianych dla wodzenia ludu na pasku orientalnego absolutyzmu. Szczęściem opozycja powstała; i w samych Niemczech nigdy jej nie brakło. Zasługa wytworzenia przeciwwagi kulturze bizantyńsko-niemieckiej, a zatem ocalenia cywilizacji łacińskiej, przypada Francji. Opozycja zasadnicza i zarazem program reform wyszły od uczonych mnichów opactwa benedyktyńskiego Cluny, z hasłem oddania władzy świeckiej wprost pod nadzór duchownej. Pierwszym etapem reform klunijackich było uwolnienie wyboru Papieża od ingerencji cesarskiej, a przelanie wyboru wyłącznie na kolegium kardynalskie w roku 1059. Papież Grzegorz VII stał się wykonawcą klunijackiego programu i na tym tle odbywała się jego walka z Henrykiem IV, będąca walką cywilizacji łacińskiej z niemieckim bizantynizmem. Polska odzyskała wówczas własną prowincję kościelną i koronę królewską – lecz Bolesław Śmiały, choć umiał wyzyskać stosunki do celów politycznych, nie zdawał sobie sprawy z właściwego związku rzeczy. Kiedy prądy klunijackie dotarły do Polski, król wystąpił przeciw nim. Zabójstwo św. Stanisława było wymierzone przeciwko immunitowi, przeciw prawu testamentu, przeciw posiadaniu przez Kościół własności ziemskiej (ażeby był skazany na łaskę dziesięciny grodowej, zawisłej od skinienia króla). Łączyło się to ze sprawą o wpływ społeczeństwa na państwo. Wiadomo, jako społeczeństwo, oparte o Kościół, sprawę ostatecznie wygrało. Niestety stało się to kosztem zachodniej połaci państwa. Władysław II był ostatnim monarchą, który pamiętał o Połabiu i o szczecińskim wybrzeżu. Wraz z upadkiem Połabia upadła potęga polityczna Polski. A równocześnie Niemcy, wyzyskując godność cesarską w celach wyłącznie niemieckich, doścignęły właśnie punkt kulminacyjnego swego znaczenia w średniowiecznej Europie. Shołdowawszy Burgundię i Danię, ruszył Fryderyk Rudobrody w roku 1157 na Polskę (mając posiłki czeskie) z katastrofalnym dla Polski skutkiem. Bolesław Kędzierzawy musiał się uznać w obozie cesarskim w Krzyszkowie nad Wartą lennikiem cesarza, zdającym się na jego łaskę i niełaskę. Obok książąt obotryckich, lutyckich, czeskich mieli i polscy być lennikami króla niemieckiego a członkami (trzeciorzędnymi) Rzeszy Niemieckiej, bez praw da uprawiania polityki zewnętrznej. Stawał się Bolesław Kędzierzawy księciem Rzeszy, któremu zwierzchnik niemiecki mógł księstwo odebrać, nadając je komukolwiek innemu według własnego uznania. Powaga cesarstwa przerobiona była już całkowicie na przewagę Niemiec, osiąganą przemocą. Jest to szczyt przewagi bizantynizmu niemieckiego. Zaraz następnego roku wybiera się Rudobrody na wyprawę włoską (1158- 1162), pamiętną zburzeniem Mediolanu. Bizantynizm miał triumfować równocześnie w Polsce i we Włoszech, a równoczesność Krzyszkowa z katastrofą włoską nie jest przypadkowa. Bolesław Kędzierzawy nie wypełnił jednak żadnego z warunków krzyszkowskich; Polska nie chciała być w Rzeszy, w przeciwieństwie do Czech, które dostarczyły posiłków na zburzenie Mediolanu.W taki sposób uniknęliśmy podboju cywilizacyjnego przez bizantynizm, a synod łęczycki (1180), kronika Kadłubka (sięgająca do roku 1202), wolna elekcja biskupa w Krakowie (1208), działalność rodu Odrowążów ze św. Jackiem i z biskupem Iwonem – obok wielu innych faktów stwierdzają, jakośmy przyłączyli się do cywilizacji klasyczno-chrześcijańskiej, łacińskiej, w której łacina jest nie tylko zewnętrzną oznaką. W tym nastąpiło przywołanie Krzyżaków, którzy nieco później, od początku XIV wieku, mieli stać się głównym ku wschodowi filarem bizantynizmu niemieckiego. Niemal równocześnie zaznaliśmy najazdu cywilizacji turańskiej. Krzyżacy przybyli w roku 1228, a pierwszy najazd mongolski spadł na Polskę 1241 roku. Całkiem błędne jest mniemanie o najściu „dzikich hord mongolskich”, bo była to armia jak najregularniejsza, za którą postępowała zorganizowana biurokracja. Mongolski dżingishan, pod którego rozkazami odbywały się ruchy wojsk na przestrzeni od Odry do Oceanu Spokojnego, imieniem Temudżin, był wynalazcą nowej taktyki i nowej organizacji wojskowej, godzien jako wojownik stać w historii obok Aleksandra Wielkiego, Cezara, najbardziej zaś obok Napoleona. Podobnie, jak Korsykanin, wytworzył Temudżin całą szkołę wielkich wodzów i podobnież był wielkim organizatorem i administratorem, podobnież umiał być prawodawcą. Sam będąc chińskim uczonym wysokiego stopnia „taiming”, miał bez liku urzędników chińskich we wszystkich swych zaborach. Mongolska atoli dopiero cywilizacja wytworzyła biurokratyzm nieznany przedtem Chińczykom. Mongołom Temudżina, „niebieskim” , znane było chrześcijaństwo, mianowicie nestorianizm. Bitwę pod Legnicą rozstrzygnęli głównie nestorianie, będący w ogóle filarem imperializmu mongolskiego. W następnym pokoleniu nie brakło na tronie dżingishańskim nestorian i nestorianek. Mongołowie mieli zamiar podbić Węgry, który to zamiar nie został wykonany; nie zamierzali jednak bynajmniej podbijać Polski, którą napadli tylko dlatego, iż pozostawała w sojuszu wojennym z Węgrami. Na wschodnią Słowiańszczyznę wywarły te najazdy wpływ zasadniczy i rozstrzygnęły one ostatecznie (po dawnych wpływach chazarskich, fińsko-ugryjskich i połowieckich), że Słowianie wschodni należeć będą do cywilizacji turańskiej. Dzięki administracji mongolskiej utworzyło się następnie Wielkie Księstwo Moskiewskie, centrum tej cywilizacji, gdzie wyrobiła się nowa jej odmiana, kultura turańsko-słowiańska, czyli moskiewska. O bizantynizmie nie ma co mówić w całym tym okresie. Ruś południowa podlegała wpływom turańskim jeszcze przez Pieczyngów i Połowców, a kultura połowiecka wywarła znaczny na nią wpływ. Mongolska, oparta częściowo na chińskiej, stanowiła wielki postęp wobec tamtej. Ale dzingishanat wnet rozpadł się (z powodu walk islamu, buddyzmu i nestorianizmu), a Ruś znalazła się w podległości zachodnim, barbarzyńskim kresom dzingishanatu, tatarskiemu Kipczakowi. Zdziczenie Tatarów niosło istną kulturę bezprawia. Dzięki najazdom tatarskim rozszerzyła się Ruś. Zbiegając tłumnie spod ucisku tatarskich baskatów, emigrowano z Kijowszczyzny ku zachodowi. Wtenczas dopiero ziemia północnych Lachów zaczęła być etnograficznie mieszaną, podczas gdy dotychczas przybysze wschodnio-słowiańscy siedzieli tylko na grodach; teraz dopiero otrzymuje ta ziemia osadnictwo rolnicze wiejskie ze wschodu i odtąd dopiero datuje się jej „ruskość” w nowoczesnym znaczeniu. Część tłumnej emigracji musiała się udać jeszcze dalej, a przekroczywszy Karpaty, data początek „Rusi węgierskiej”. Nie ma w ogóle o niej żadnej wzmianki w ruskich źródłach; w węgierskich dopiero od XIII wieku. Trwał atoli i polski żywioł Lachów, utrzymując się zawsze nawet w liczebnej przewadze aż do wieku XVIII. Przybysze wschodnio-słowiańscy byli schizmatykami religijnie, a cywilizacyjnie turańcami. Sąsiedztwo coraz większej liczby takich sąsiadów, rozmieszczonych pośród ludności polskiej w rozległej prowincji – nie mogło nie pociągnąć za sobą następstw cywilizacyjnych ujemnych. Epizod unii cerkiewnej i królestwa (1254) Daniela na modłę zachodnio-europejską przeminął bez następstw. Nawet w ziemi Lachów gospodarowali od roku 1264 baskakowie. Cała Ruś południowa mogła być powołana do życia tylko przez Polskę, a tymczasem Polska popadła właśnie w zupełną nicość polityczną. Nie dotknęła Polski cywilizacja turańska, ani jej nawet nie drasnęła. Jedyną, na której tle rozwijała się kultura polska, była cywilizacja łacińska. Nie przyjmowaliśmy jej biernie, w prostym naśladownictwie. Przeciwnie! bywały nieporozumienia pomiędzy cywilizacją zachodnio-europejską, a naszą rodzimą metodą ustroju życia zbiorowego. Kiedy po długim oporze zamienili Piastowie jedynowładztwo na system dzielnicowy, właściwy wówczas wszystkim państwom europejskim, wyszła na tym Polska jak najgorzej. Złudzeniem okazały się próby rzucenia na szale walki pomiędzy cesarstwem a Papiestwem własnego polskiego ciężaru. Nastała całkowita bezsilność polityczna. Kolej losów wprzęgała nas coraz mocniej w rydwan niemiecki, któremu mieliśmy dopomagać, by się po nas potoczył. Nie mogliśmy nie przyłączyć się do ustroju europejskiego, a w jego obrębie spotkaliśmy się z niebezpieczeństwem groźnym: idea cesarstwa stała się w interpretacji bizantyjsko-niemieckiej wyrokiem zagłady na społeczeństwa młodsze cywilizacyjnie – jak gdyby Kościół rzymski, mater nationum, wychowywał je po to, by cesarstwo niemieckie miało żeru pod dostatkiem! Na to wychodziła główna wytyczna ówczesnych dziejów europejskich, odkąd kierunek bizantyński zwyciężył w Niemczech, a Niemcy triumfowały, nad Włochami. Dalsze przystosowywanie się do takich form politycznych wiodłoby do zguby. Zgubne byłoby oparcie się o kulturę bizantyńsko- niemiecką. Ocalenie mogło nastąpić tylko przez wytworzenie własnej, swoistej polskiej odmiany w cywilizacji chrześcijańsko-klasycznej. Dotychczasowe koncepcje ustroju „rodziny ludów chrześcijańskich” zwracały się przeciw nam; trzeba było obmyśleć formę nową dla niezmiennej treści chrześcijańskiego ideału politycznego (wieczysty pokój i braterstwo narodów).Zachodziła przy tym walna różnica między Polską a całym Zachodem: u nas nie było feudalizmu, owej szczeblowatości ustroju społecznego i państwowego. My ocieraliśmy się o ten system tylko od strony niemieckiej. Słowiańszczyźnie nie był on potrzebny; byłaby to forma niepotrzebna, niewłaściwa, w którą trzeba by wtłaczać organizm sztucznie. Już w Niemczech feudalizm został zaprowadzony w znacznym stopniu sztucznie, bez potrzeby społecznej i przez to musiał się wypaczać. Zjawiskiem normalnym mógł być tylko w tej części Niemiec, która rozwinęła się pod panowaniem rzymskim do pewnego poziomu społecznego, z bardzo nieznacznym ku zachodowi obszarem; dalej ku wschodowi był sztuczny, wprowadzany nie dla potrzeb społecznych, lecz w imię organizacji państwowej. Społeczna organizacja feudalna wytworzyła z czasem państwo feudalne, a królowie niemieccy zaprowadzili feudalizm na wschodzie, by sobie zabezpieczyć siłę zbrojną ludów wschodnio-niemieckich. Nienaturalny ten tok spraw wytworzył wreszcie niemiecką odmianę feudalizmu, różniącą się od zachodniego cechami wielce ujemnymi. Na Zachodzie wytworzyło się posiadanie ziemi na prawie wojskowym, ale najpierw rozwinęło się gospodarstwo, a potem dopiero gospodarze dla obrony ziemi zorganizowali się wojskowo, feudalnie. We wschodniej połaci Niemiec odwrócił się ten porządek rzeczy: król organizował sobie wojsko, któremu za służbę oddawał ziemię. Żołnierz obdarzony ziemią nie miał interesu w tym, żeby się zamieniać w gospodarza, do czego nie był zobowiązany; więc też myślał o tym, jakby ciągnąć zyski z ziemi, nie trudząc się gospodarstwem. Wygodniejsza ta forma walki o byt udzielała się czasem i zachodnim krajom niemieckim. Można było naśladować zachodnie państwo feudalne, ale nie sposób naśladować urządzeń społecznych; te muszą wyróść na gruncie, przenosić się nie dadzą. Zrost organiczny społeczeństwa a państwa polegał w zachodnim państwie feudalnym na tym, że pług i miecz łączyły się w jednym ręku (choćby pośrednio systemem wielkich dzierżaw). Niemiecki właściciel królewskiego nadania ani sam nie gospodarował, ani nie szukał dzierżawcy, lecz poszukiwał lenników, również na prawie wojskowym. Rycerz niemiecki stał się tedy w społeczeństwie pośrednikiem, sam w społeczeństwie niczego nie wytwarzając. Na lenników swych nałożył także obowiązek pewnych dostaw ekonomicznych, które to ciężary każdy lennik starał się przerzucić na swych podlenników. Ciężary, oparte na szeregu pośrednictw, muszą zamienić się w wyzysk – bez którego w końcu trudno się wyżywić. Ten tylko pewny jest swego w takim systemie, kto nie krępuje się niczym. Wynikiem ostatecznym tych okoliczności jest „Raubritter” – zwany w Polsce zawsze po prostu „łotrzykiem”, z charakterystycznym opuszczeniem stanu rycerskiego; w Niemczech atoli aż do XVI wieku zawód ten rycerzowi nie uwłaczał. W Polsce feudalizmu nie było; zaledwie coś niecoś tu i ówdzie się do Polski przesączyło. Naturalny rozwój stosunków doprowadził do tego, iż wspólnota rodowa zanikała i w połowie XII wieku przeważała już w Polsce stanowczo własność osobista. Warstwa wojskowa, osiadła na własności ziemskiej, pochodząca z gospodarzy i gospodarować nie przestająca, łączyła i u nas pług z mieczem w jednym ręku Przez to zbliżaliśmy się do Zachodu chrześcijańsko-klasycznego, a niemiecko- bizantyńskie urządzenia stały się nam do reszty obcymi. Jak brakiem feudalizmu, podobnież różniliśmy się od Zachodu pojęciami o stosunku państwa do dynastii. Nieznaną była w Polsce zasada, jakoby państwo było dynastii. Dlatego sławny zapis Gryfiny na rzecz króla polskiego był aktem bez znaczenia w polskiej umysłowości. Bez znaczenia też wobec Polaków było oddanie pod zwierzchnictwo króla niemieckiego Rudolfa Habsburga w roku 1290. Dokonał tego Wacław czeski, tytułem swego zwierzchnictwa nad pewnymi księstwami śląskimi, a wasalstwa swojego wobec Niemiec. Oddał więc Śląsk swemu suwerenowi i dopiero od niego przyjął go z powrotem pod swą zwierzchność, jako lennik Rzeszy Niemieckiej, posiadający swoich wasalów drugiego rzędu w osobach książąt śląskich. Wobec prawa feudalnego było to czymś całkiem naturalnym. Podobnież postąpił Wacław później, gdy wyjeżdżając z Pragi na koronację do Gniezna, najpierw poddał całą koronę polską Albrechtowi I, synowi Rudolfa Habsburga. W Europie ówczesnej dynastia stanowiła spójnię państwa. Wszędzie dążono do łączenia się pod jednym berłem, do zmniejszania ilości państw, a dokonywało się to na tle ekonomicznym z poparciem głównie mieszczaństwa. Obmyślano sposoby, jak rozszerzać granice państw bez wojen, a to przez traktaty wzajemnego dziedziczenia w kilku formach. Nastało nieznane przedtem przenoszenie się dynastii z jednego końca na drugi. Wyrodziło się to wnet w istne frymarczenie państwami przez dynastie, z czym jednak godzono się, byle osiągnąć zjednoczenie jak największych obszarów pod jedną władzą państwową. A uznane powszechnie prawa dynastii do państw stały się podstawą nowego prawa międzynarodowego, którego ostatnim wyrazem miał stać się „legitymizm” XIX wieku. Zaczątków szukać należy w tzw. legizmie, tj. w stosowaniu pojęć bizantyńsko- rzymskiego prawa do ustroju państwowego. Początki recepcji prawa rzymskiego przypadają właśnie na drugą połowę XIII wieku. Wszyscy legiści byli zwolennikami nieograniczonej władzy monarszej. Legizm stawał w najostrzejszej opozycji przeciw kościelnemu prawu państwowemu; żądali też legiści podporządkowania Kościoła świeckiemu prawu państwowemu. Kościół zwalczał legizm bezskutecznie i niebawem uległ, gdyż postąpił połowicznie, akceptując w całej rozciągłości ideę dynastyczną – a tylko przeciwstawiając dynastie sobie przychylne nieprzychylnym. W Polsce ozwało się tymczasem poczucie narodowe i w przeciwieństwie do ościennych państw dynastycznych wyrabiało się państwo narodowe. Twórcami nowej idei są arcybiskup gnieźnieński Jakub Świnka, krakowski biskup Paweł z Przemankowa, wrocławski Tomasz II i książę kaliski Bolesław Pobożny (+1279); wykonawcami wychowanek jego Przemysław i zięć Władysław Niezłomny (Łokietek). Tego popierano jako króla narodowego; nie dynastę, lecz wybrańca i przedstawiciela narodu, wyraziciela polskości w przeciwstawieniu zalewowi cudzoziemszczyzny. Polska zrastała się i odradzała w imię idei narodowej. Odrodzenie to wymagało walki z bizantynizmem niemieckim, z prawem dynastycznym i feudalnym. Na tym tle wywiązuje się wojna długa, której początkiem rzeź Gdańska (1309) i roszczenia Jana Luksemburczyka do tronu polskiego. Kierunek wszczęty rzezią gdańską żyje wciąż i działa; podobnie uroszczenia do panowania nad polskimi ziemiami wcale nie wygasły. Tu wskazać wypada, gdzie początek kłopotów, towarzyszących i obecnie nowemu odrodzeniu państwa polskiego. Są to nieskończone jeszcze, bynajmniej nie wyczerpane walki prądów, posiadających znaczenie powszechno-historyczne. I znowu przyszłość zależy walnie od stanowiska Kościoła. Ale wracajmy do wieku XIV. Panowania Władysława Niezłomnego i Kazimierza Wielkiego (który odziedziczył po ojcu państwo najszczuplejsze) nastręczały aż nadto sposobności do stwierdzenia, jako im mniej łączą się miecz i pług w jednym ręku, tym potężniejsza państwowość, tym większym mocarzem monarcha. System feudalny i dynastyczność miały wiele ponęt, zwłaszcza że polskie urządzenia były pod niejednym względem przestarzałe i często nie dopisywały. Kazimierz zyskał przydomek Wielkiego dlatego, że przebudował ustrój państwa polskiego. Równocześnie zaczęła się wydatna praca kulturalna. Poczyna się krystalizacja odrębnej polskiej kultury w obrębie cywilizacji łacińskiej. Robiło się to wśród ciężkich przeciwieństw. Prawo feudalne i dynastyczne, te dwie zasadnicze podstawy zachodnio-europejskiego prawa publicznego, okazywały się jeszcze nieraz przeciwnikami polskości, a przynajmniej przeszkodami do jej rozwoju. Budowa i ustrój państwa polskiego były przeto niedostępnymi dla umysłowości zachodniej. Tytuły Władysława Niezłomnego i Kazimierza Wielkiego do panowanie w Polsce były bez znaczenia wobec feudalnego Zachodu; ich prawo dynastyczne zniesione już było przez szereg traktatów dynastycznych i feudalnych frymarków, nietykalnych dla Zachodu.Toteż państwa dynastyczne spiknęły się przeciwko narodowemu, a obrona przed tym spiskiem zajęła największą ilość energii owego pokolenia. A spiski tego rodzaju i na tym samym tle miały się powtórzyć w dziejach Polski kilka razy.Wiadomo, jako Kazimierz Wielki zmuszony był ponosić ofiary, pośród których nie najmniejszą było następstwo Ludwika Węgierskiego. Od chrztu księcia Wiślan (około 870 r.) do zgonu Kazimierza Wielkiego ( 1370), lat pięćset; w sam raz połowa całej naszej przeszłości w ogóle. Mylą się ogromnie ci, którzy czasy piastowskie traktują, jakby jakiś wstęp do historii narodowej. Komu obcy ten okres, ten stanowczo nie umie historii polskiej ! W drugiej połowie wieku XIV zanosiło się na znaczne rozszerzenie obszaru prawosławia. Dynastia Gedyminowiczów przenosiła się coraz bardziej na ruskie panowanie. Nie bronili Rusini wcale swoich Rurykowiczów, a nawet woleli letuwskich dynastów, bo nie dawali daniny tatarskim „carom”, a zatem nie dopuszczali się też zdzierstw na ludności pod pozorem ściągania „wychoda”. Gedyminowicze nie tylko nie wnosili nic a nic letuwskiego na Ruś, lecz sami się ruszczyli. Olgierd żenił się z Rusinkami, wszyscy synowie jego używali języka ruskiego, a ci z nich, którzy otrzymali księstwa na Rusi, przyjmowali chrzest w cerkwii wschodniej, i sam Olgierd uczynił to na łożu śmierci. Następca jego Jagiełło, gotów był zrobić to samo niemal na wstępie swojego panowania i oprzeć się tylko na Rusi, uważając Letuwę za straconą, nie dającą się już obronić przeciwko Krzyżakom. W tym najniespodzianiej dokonała się całkowita zmiana stanu rzeczy, gdy Jagiełłę wezwano na tron polski. Na tron państwa, wyznającego chrześcijaństwo od pół tysiąca lat, wezwano poganina, który dopiero miał się chrzcić za… koronę. Był to straszny „skandal europejski”, tym bardziej, że dwór wileński nie słynął z łagodności obyczaju, a małżeństwu z Jadwigą towarzyszyła rozgłośna plotka o bigamii, i w ogóle powątpiewano, czy brać na serio chrzest krakowski. Krzyżacy, Habsburgowie i Luksemburgowie urobili opinię Europy; sama Stolica Apostolska dopiero w roku 1388 odezwała się za Jagiełłą. Na zachodzie uchodził Zakon krzyżacki za pokrzywdzonego, ciężko pokrzywdzonego przez Jagiełłę i przez Polaków; nigdy jeszcze Krzyżacy nie byli tak popularni w zachodniej Europie, nigdy przedtem nie doznawali takiego wydatnego poparcia. Z całym zapałem szło zachodnie rycerstwo do Prus na pomoc uciśnionemu przez Polskę i Litwę Zakonowi niemieckiemu. Rozbrzmiewało hasło, żeby ratować chrześcijaństwo zagrożone przez niby chrzest krakowski; nawoływano do ofiar, bo oto Polska pod Jagiełłą gotowa sama powrócić do pogaństwa. Polacy zdrajcami Krzyża! Tak odnosił się do nas Zachód. Nie brakowało głosów, uważających ewentualne zwierzchnictwo Polski nad Letuwą i północną Rusią litewską za rabunek, dokonany na państwie krzyżackim. To ich ziemie, bo oni nawracają je od XIII wieku, i oni jedni tylko mają prawo organizować tam Chrześcijaństwo. Chrzest z poręki Krzyżaków, zakonu rycerskiego poświęconego nawracaniu, byłby pewny i bezpieczny; ale czyż można zaufać chrztowi z poręki polskiej, z poręki wroga tegoż bogobojnego Zakonu?! Rzeczy stoją tedy tak samo. jak przed chrztem krakowskim, a zatem kraje owe północne są pogańskie, a jako takie podlegają Krzyżakom. W imię Chrześcijaństwa nie można dopuścić, żeby Polacy rabowali i przywłaszczali sobie własność Zakonu! Widzimy, jako nie brakło kolców, i to bardzo grubych, naszemu stosunkowi do Zachodu. I to także stanowi… historię starą… Światopogląd „świętego rzymskiego cesarstwa narodu niemieckiego” górą był niemal w zupełności; panował nad umysłami Zachodu bizantynizm niemiecki. Trzeba było dopiero przeprowadzać umyślną kampanię, by odgrzebać spod bizantyńskich popiołów światopogląd łaciński i rozdmuchać go na nowo. Zabrano się do tego, i po dłuższym czasie pozyskano dla sprawy polskiej szereg najwybitniejszych umysłów Francji i Włoch. Walkę stanowczą stoczono na soborach, zwłaszcza na konstanckim. Wygraliśmy dzięki użytkowi nowoczesnej broni, a mianowicie : książki. Jęliśmy się przekonywania opinii fundamentalnie, poprzez wywody naukowe, dostępne samym tylko uczonym w scholastycznej filozofii. Trudno orzekać, co bardziej Krzyżakom zaszkodziło: Grunwald (1410), czy też napisana w pięć lat potem rozprawa krakowskiego profesora, Pawła Włodkowica z Brudzewa, i przedstawiona soborowi jako podkład pod wytoczoną Zakonowi sprawę: De potestate papae et imperatoris respectu infidelium.Uczony polski wywodził, jako ziemia pogańska nie jest bynajmniej „niczyją”, lecz prawą własnością tubylców, których nie wolno nawracać przemocą, bo fides ex necessitate esse non debet. Obie tezy całkiem proste – a jednak w ówczesnym świecie rewolucyjne. Nie zastanawiano się głębiej nad tymi sprawami, aż dopiero na żądanie Polski i pod przewodem polskiego uczonego; zastanowiwszy się, dziwowano się, jak można było dać się powodować Krzyżakom. Ci bronili się zaciekle. W ich imieniu zaciął sobie pióro na Polskę zawodowy pamflecista Jan Falkenberg i nawoływał przeciw Polakom, którzy czczą bożka, który nazywa się Jagajło, i są „psy bezwstydne”, którzy „wrócili do odmętu niewiary”; toteż cała Europa winna ruszyć na krucjatę przeciw nim. Każdego Polaka wolno zabić bez grzechu, a nawet będzie to zasługa przed Bogiem; dostojnikom zaś i biskupom polskim należą się szubienice i trzeba ich powywieszać dla dobra Chrześcijaństwa. Tak tedy nie w XIX dopiero wieku wymyślił niemiecki bizantynizm hasło „ausrotten”.Polemika pociągnęła za sobą dalsze rozprawy i innych autorów, objęła Polskę, Niemcy, Francję i Włochy – aż skończyła się zwycięstwem naszym, gdy w roku 1424 Falkenberg odwoływał swe pismo w Rzymie na konsystorzu publicznym wobec Marcina V, Papieża. Zdawano sobie sprawę z tego, że walczy się z pewnym światopoglądem, reprezentowanym przez cesarstwo niemieckie, a który zdaniem Polaków nie godzi się z Chrześcijaństwem, ani z cywilizacją łacińską; nazywano rzecz innymi wyrazy, stosownie do ówczesnej terminologii „wojną z całą nacją niemiecką”. Tak nazywali współcześni ostatni okres wielkiej wojny polsko-krzyżackiej (1431- I435), zakończony świetnym zwycięstwem pod Wiłkomierzem. Bitwę tę porównywano współcześnie z Grunwaldem. Odrębna polska kultura wywalczyła sobie prawo do życia. Odtąd poczynała sobie śmiało, krocząc wbrew utartym przez niemiecki bizantynizm szlakom. Ideologia Pawła Włodkowica z Brudzewa przyjęła się w umysłach polskich. Nie dbając o przeciwne poglądy Niemców, zyskujących tu i ówdzie czasem uznanie na Zachodzie, przyznano równouprawnienie schizmie, nawracając tylko namową i przykładem. Zaczyna się to już od roku 1432 i przechodzi przez szereg etapów, których tu bliżej wyłuszczać nie ma czasu. A w XVI wieku otwiera się istna przepaść między kierunkiem polskim a zachodnim, gdy na tle rewolucji religijnej luterańsko-kalwińskiej Francja nieraz dawała się powodować światopoglądowi bizantyńsko-niemieckiemu. Bizantyński kierunek zatriumfował w całych Niemczech na długo – dzięki tzw. „reformacji”. Wiadomo, jako nie brakło w Polsce herezji. Wtedy to Zygmunt August oświadczył, jako jest królem kozłów i baranów jednakowo – a wielki Zamojski, zwrócony na sejmie do innowierców, powiedział, że dałby sobie obciąć rękę za ich nawrócenie, lecz dałby drugą rękę, gdyby im miano zadawać gwałt. Tak powtarzano nieustannie rozmaitymi słowy dawną tezę Włodkowica, że „wiara nie ma być z przymusu”. A głosił to ten sam Zamojski, który był współpracownikiem (czy kierownikiem ?) Stefana Batorego w wyprawach na północny wschód, znaczonych zakładaniem kolegiów jezuickich. Czyż przyśniła się komu w Polsce barbarzyńska zasada: cuius regio, illius religio?! A jednak nawrócono olbrzymią większość zbłąkanych! Co więcej, gdy inteligencja schizmatycka całymi krainami przechodziła do obozu protestanckiego, nawracana następnie, nie chciała słyszeć o greckim obrządku, lecz tłumnie przyjmowała obrządek rzymski w łaciństwie. I zaczęła się mocna ekspansja kultury polskiej ku wschodowi. Aż po Dniepr przemawiano publicznie słowy: „Panowie bracia!”. A równocześnie panował z tamtej strony Dniepru Iwan Groźny, oddający niemiłych sobie wielmożów rozdziczonym psom żywcem na pożarcie. Ekspansja szła raźno, a sięgała tym głębiej, iż nie robił tego rząd sztucznymi sposobami, nakazami czy zakazami, lecz szerzenie kultury polskiej ku wschodowi odbywało się wyłącznie pracą i staraniem społeczeństwa, któremu nie przyśniło się wówczas żądać pomocy od urzędów państwowych. Dokonywało się to metodą typowo chrześcijańską; czy który Rusin lub Letuwin zdoła przytoczyć choćby jeden przykład jakiegokolwiek przymusu lub choćby tylko nacisku? Miała Litwa, tj. Wielkie Księstwo litewskie, pośród swej ludności już naówczas te same materiały etniczne, jak dziś: Rusinów (Białorusinów), Letuwinów, Polaków, Tatarów i żydów; taki sam materiał pstry pod względem wyznaniowym: katolików, schizmatyków, starozakonnych i muzułmanów. Litwini – tj. obywatele Wielkiego Księstwa – sławnym wyborem i ogólną zgodą uczynili język białoruski swym językiem urzędowym (dlatego-to zwany był stale językiem litewskim), a Polska nie narzucała im nigdy ani polskiego języka, ani łaciny – i „litewski” został tam urzędowym do końca. Nie był nim letuwski dla tej prostej przyczyny, że żadnemu a żadnemu Letuwinowi nigdy to nie wpadło na myśl! Dotychczas też nie wiadomo dokładniej, w jaki sposób polszczyła się inteligencja litewska, mianowicie ruska, letuwska i tatarska. Kto chciałby pisać dzieje tej polonizacji, miałby nie lada kłopot ze źródłami, bo w źródłach tego nie ma! Działo się to jakoś „samo przez się”, wpływami cywilizacyjnymi, współzawodnictwem cywilizacji, do czego używało się środków wyłącznie cywilizowanych, zgodnych z duchem cywilizacji chrześcijańsko-klasycznej. Tyle tylko wiadomo, że protestantyzm stanowił do tej polonizacji pomost, ale przez to, że porzucanie protestantyzmu wiodło do katolicyzmu, a ten łączył się siłą okoliczności z polskością; siłą okoliczności niezależnych od woli ni Kościoła ni Polaków. Miejmyż na uwadze, jako najwybitniejsi nawet prawosławni lgną do polskości i nienawidzą Moskwy, np. Konstanty Ostrogski. O gdybyż władza państwowa nie była się nadal zgoła mieszała w te rzeczy, czyż prawosławie nie byłoby wygasło w Wielkim Księstwie litewskim? Z początkiem drugiej połowy wieku XVI powstaje w Polsce pomysł, czy nie możnaby dojść do unii z „Moskwicinem” podobnie, jak za Jagiełły z Litwą, z którą bywały również przedtem zaciekłe spory i wojny. Za wyborem Iwana Groźnego na następcę Zygmunta Augusta przemawiały względy wielkiej miary. Wojny z Moskwą miały zamienić się na spółkę handlową i polityczną z caratem. Za dopuszczenie Moskwy do morza otwarłyby się handlowi i przemysłowi polskiemu rozległe szlaki ówczesnego Dalekiego Wschodu. Gdyby połączył siły wojenne Polski, Litwy, Moskwy, możnaby śmiało zabrać się do wypędzenia Turka z Europy, do oswobodzenia Słowian bałkańskich, do spełnienia misji Władysława Warneńczyka. Powstawała koncepcja polityczna, jedna z najwspanialszych jakie zna historia, a do tego opromieniona marzeniem o nawróceniu moskiewskich krain – lecz koncepcja zarazem jedna z najbardziej… fantastycznych. O tym miał pouczyć Polaków sam car – jak o tym wiadomo z każdego podręcznika historii polskiej. Nieporozumienie było co najmniej równe ogromowi marzeń! A jednak pomysł kiełkował dalej i kandydatura moskiewska powracała podczas drugiego bezkrólewia. W Moskwie rozumiano wówczas tę chęć wyboru, jako dowód słabości, jako poddawanie się Moskwie z obawy przed wojną. Toteż gdy elekcja zawiodła, ruszył Iwan na polskie Inflanty, lecz Batory zadusił „Moskwicina” na dłuższy okres czasów. Idea unii z Moskwą trwała nadal. Zbiegiem okoliczności, wynikłych z wewnętrznych stosunków polskich, poczyna się pomysł polityczny wikłać z religijnym. Zniechęceni do Zygmunta III protestanci porozumieli się z prawosławnymi, gotowi zrzucić króla z tronu. Wtedy obmyślił Zygmunt III klin do rozsadzenia – jak mniemał – tego związku: wznowić unię florencką. I to było ingerencją państwową w sprawy wyznaniowe, ingerencją zawsze i wszędzie niebezpieczną i dla religii i dla polityki! Polska nie miała nic wspólnego z unią florencką 1419 roku. Ruscy bojarzy woleli już w XV wieku przechodzić wprost na łaciński obrządek. Ani jednego Polaka nie było we Florencji, a zawartej tam unii nie uznał nie tylko uniwersytet krakowski, ale ani prymas gnieźnieński, ani biskup wileński. W Wilnie nie pozwolono metropolicie-kardynałowi Izydorowi odprawić liturgii wschodniej w katedrze łacińskiej. Nie dopuszczono też wówczas do zorganizowania biskupstw unickich. Potem za Aleksandra „unia Bołgarynowicza” zeszła niemal od razu na nic nie znaczący epizod, o którym się już nie mówiło, a w następnym pokoleniu za Zygmuntów Jagiellończyków, zaginęła nawet jej pamięć. Tak tedy sprawa unii była za Zygmunta III czymś całkiem nowym dla umysłów. Logika mówiła, że w czasie, kiedy dokonywano setkami nawracań z kalwinizmu, czy nawet z arianizmu, nawracanie ze schizmy (a więc nie z herezji) winnoby być znacznie jeszcze łatwiejsze. Jakżeż tedy nie miało, być prób, zmierzających do „jedności Kościoła Bożego na Rusi”. Były te próby popierane przez wybitne osoby prawosławne! Król tego ruchu unijackiego nie wymyślił, ale chwycił się go ręką niezdarną (bo polityczną), chwycił go się zaś oburącz, poparł i co najgorsze: przyspieszył, nie mogąc się doczekać, aż dojrzeje bo mu było pilno ze względów politycznych. Pokierował też całym ruchem po swojemu, jak wszystkim zawsze pozbawiony ten król zdolności, „di ingenio stretto”, jak go scharakteryzował sam Possewin. Ogłoszona pospiesznie w roku 1596 unia brzeska była dziełem na pół religijnym, na pół politycznym. Tylko Ruś Biała i Podlasie pragnęły unii i były do niej jako tako przygotowane, a król kazał ogłosić ją na całą Ruś, sądząc, że polityką usunie ze swego państwa schizmę. Miał król odtąd zaciekłych wrogów w Rusi południowej i sam Konstanty Ostrogski staje na czele opozycji; ten sam Ostrogski, który był tak zasadniczym wrogiem Moskwy. W jego drukarni ostrogskiej tłoczą się odtąd odezwy gwałtowne, podburzające przeciwko Polsce, jako twórczyni unii, którą pojęto wprost, jako prześladowanie prawosławia. Wznowienie unii florenckiej poruszyło Moskwę i… Stambuł. Prawosławny patriarchat carogrodzki pozostawał od samego początku, zaraz od roku I453, w zażyłej przyjaźni z sułtanem – wdzięczny Turkom właśnie za wybawienie od unii florenckiej. „Raczej turban, niż tiarę”! – wołano w Konstantynopolu i hasłu temu hołdowano zawsze, nie cofając się przed żadną konsekwencją. Rządy sułtańskie prześladowały tylko katolików, prawosławie cieszyło się zupełną swobodą i autonomią taką, iż tworzyło państwo w państwie. Stanął też sojusz polityczny Fanaru z kalifem przeciwko wspólnemu niebezpieczeństwu łacińskiej, papieskiej krucjaty. Obawa wspólna przed ligą antyturecką łączyła też Fanar i kalifat przeciwko Polsce. Wysłannicy carogrodzcy jeżdżą coraz częściej do Moskwy. Tam starano się jeszcze od czasów Iwana III o jak najlepszą przyjaźń z sułtanami. Fanar stawał się coraz bardziej turecką agencją polityczną na świat prawosławny. Muzułmański kalif w ciągu całych pokoleń uprawiał politykę swą względem prawosławnej Moskwy przez pośrednictwo patriarchatu. Fanar spełniał skwapliwie wszelkie poruczane sobie przez sułtanów misje polityczne. Dyplomatami w służbie połączonych w taki sposób kalifatu i patriarchatu bywali patriarchowie tytularni jerozolimscy, antiocheńscy itp., nawiedzający ciągle Moskwę, a potem i Ruś litewską. Już w roku I588 jeździł jednak do Moskwy sam carogrodzki patriarcha Jeremiasz, przyjmując wskazane sobie od kalifa islamu zadanie: jako agent sułtański miał wybadać, Moskwa da się skłonić do wspólności oręża z Polską i przeciwdziałać temu zawczasu. Teraz tedy poczęto wysyłać z Konstantynopola agitatorów, mających unię uczynić niemożebną. Głównym agentem był Cyryl Lukaris, dawny rektor ostrogskiej, mający główną kwaterę w Ostrogu i wielce popierany przez Konstantego Ostrogskiego. Lukaris i jemu podobni upatrywali interes prawosławia przede wszystkim w rozwoju moskiewskiej potęgi, toteż każdy taki agent, nasłany od patriarchatu w porozumieniu z rządem tureckim, stawał się zarazem moskiewskim agentem. Tak zbierały się z wolna okoliczności, mające dopuścić Moskwę do daleko sięgającej ingerencji w sprawy i dzieje Polski. Na razie zdawało się to niemożliwością, bo wypadki przybierały kierunek wręcz przeciwny: ingerencji i Litwy w dzieje Moskwy! Tak to niełatwo współczesnym odróżnić, co jest epizodem, a co ma posiąść historyczną trwałość. Na razie miał wnet nastąpić epizod z Samozwańcem, carem katolickim, składającym katolickie wyznanie wiary w krakowskim kościele św. Barbary. A oto tło sprawy Samozwańca: W dalszym ciągu dążeń do unii politycznej z Moskwą (na wzór, mniemano, litewskiej unii) jeździł w roku 1600 do Moskwy Lew Sapieha z projektem ścisłego związku prawnopaństwowego. Godunow projekt odrzucił, a Sapieha natenczas zostawił w Moskwie przywiezionego z sobą samozwańca, hodowanego od dawna przez grono opozycyjnych bojarów na dworach wielmożów Rusi południowej. Kimkolwiek był właściwie ów Samozwaniec, chował się przez kilka ostatnich przed wystąpieniem lat pod panowaniem polskim, przejął się niemało obyczajem polskim i faktem jest, jako potem okazywały się w nim liczne rysy europejskie, co nawet miało stać się powodem jego zguby. Burzył się potem lud moskiewski, widząc, jak to car obcuje z polskimi ochotnikami zgoła nie po carsku, nie według moskiewskiego ceremoniału. Obyczaj zachodni, nie dość poddańczy, wydawał się ludowi temu poniżaniem majestatu carskiego. Samozwaniec popadł w gruby błąd, chcąc przeszczepiać tam formy zachodnie, a gdy potem widział, jak te eksperymenty europejskości stają się dlań niebezpieczne, sam pomagał przerzucić „winę” na Polaków.Wtedy to, w roku 1606, powtórzono propozycje, wiezione przed sześciu laty przez Sapiehę, określając je ściślej i obszerniej w następujących punktach: Przymierze wieczyste, wspólna polityka zagraniczna (liga antyturecka), wzajemna swoboda przesiedlania się i nabywania majętności, nawet piastowania urzędów publicznych; wolność handlu z jednej strony aż do Niemiec, z drugiej aż do Persji; wolność zakładania kościołów katolickich, szkół i kolegiów (jezuickich) w głównych miastach carstwa; wspólna moneta i zamiar wystawienia wspólnej floty (Bałtyk i Morze Czarne); w razie bezpotomnej śmierci Samozwańca następcą jego będzie Zygmunt III; gdyby zaś król polski (mający synów) zmarł wcześniej, nowa elekcja nastąpi dopiero po porozumieniu się z carem.Co za warunki ścisłej unii! Co za wspaniały dla wyobraźni obraz! Ale opozycja w Moskwie rośnie, autentyczność cara coraz bardziej podejrzana, bo jakżeżby prawy car mógł tak dalece lekceważyć swój majestat, żeby jadać z posłami zagranicznymi przy jednym stole! Pamiętajmy, że w Moskwie klękało się przed carem, padało się następnie na ziemię i dosłownie „biło czołem”, podpełzając pod tron na czworakach. Na uczcie koronacyjnej jadło się palcami, kości rzucając pod stół. Europejskość wprowadzanego nowego obyczaju stanowiła rodzaj herezji. I z takimi ludźmi zawierać unię?! nikt z nich nie wiedział, co to jest! Nie pomogła ani następna elekcja królewicza Władysława carem. Dwie wielce różne cywilizacje miały zmierzać ku wspólnemu celowi… w wyobraźni panów polskich: chrześcijańsko- klasyczna i turańska, kultura polsko-łacińska i turańsko-słowiańska, tj. moskiewska. Chodziło o syntezę Zachodu i Wschodu. Dobierano się do tego poprzez unię cerkiewną i polityczną. Stara – to sprawa, starożytna, bo datująca się jeszcze z czasów rzymskich. Roma próbowała tego i na tym się potknęła; bogowie syryjscy zniszczyli imperium rzymskie! A tymczasem unia brzeska sprawiła, że hierarchia prawosławna poczęła się zajmować Kozakami. Cyryl Lukaris został patriarchą carogrodzkim i ustanowił na Rusi tajną hierarchię dyzunicką w roku 1620, wysławszy w tym celu na ziemie ruskie Rzpolitej patriarchę jerozolimskiego Teofana. Fanar zwrócił szczególną uwagę na Zaporożców, bo ci, jako wojsko stałe na stepach pomiędzy rubieżami Polski a Tatarami krymskimi i Morzem Czarnym, stanowili ważny obiekt polityczno-wojenny dla… Wysokiej Porty. Nowsze badania wykazały jako geneza wojen kozackich w Carogrodzie! Długotrwałe te wojny ( 1634-1682), to rezultat spisku kalifatu i patriarchatu przeciw Polsce; zmowa ta kierowała wojnami kozackimi, wznawiała je, kiedy się wydawało, że przyczyny wojen usunięte, rozfanatyzowała tłum areligijny przeciw unii, by go użyć przeciw Polsce, by w zarodku stłumić możność ligi antytureckiej, a zwłaszcza by nie dopuścić połączenia sił zbrojnych Moskwy i Polski przeciwko Turcji. Od wojen kozackich zaczął się „potop” – a o skutkach jego nie trzeba się rozwodzić, bo to powszechnie wiadome. Zwracam tylko uwagę, że był to owoc poszukiwania syntezy dwóch kultur, syntezy Zachodu i Wschodu na ziemiach polskich. Odtąd szło się po równi pochyłej ku Wschodowi. Unię cerkiewną – obok uznanej na nowo hierarchii prawosławnej – utrzymywało się sztucznie, w ten mianowicie sposób, że część kleru polskiego przechodziła na obrządek wschodni, że polska młodzież obierała sobie „ruski” stan duchowny. Pomiędzy duchowieństwem unickim stanowili Rusini drobną zaledwie mniejszość. Dopiero za czasów Sobieskiego przybywa więcej księży ruskich. Wiadomo, jako dopiero też za Sobieskiego złamano przewagę turecką. I nagle – za tegoż jeszcze Sobieskiego – przestała istnieć armia polska! Łamigłówka istna! „Ocaliwszy Wiedeń i Chrześcijaństwo” straciliśmy w znacznej części niepodległość, bo odtąd tronem polskim Polacy nie dysponowali. Odtąd nigdy elekt narodowy nie zasiadł na naszym tronie, zajmowali go stale królowie nam przez wrogów narzuceni. Byli tacy, którzy dali się skusić tej równoczesności i rozumowali według zasady: post hoc, ergo propter hoc. Ocaliliśmy Niemcy, wzmocniliśmy je, a one odwdzięczyły się rozbiorami ect. Gdyby Sobieski nie był ruszył pod Wiedeń, wszystko poszłoby innym torem! Nie będę się zajmował kwestią bliżej tak postawioną, tylko obejdę ją do okoła: Rozbiory powiodły się, ponieważ Polska nie posiadała armii odpowiedniej, żeby się obronić. Armii nie było już pod koniec panowania Sobieskiego. Czyż zwycięstwo wiedeńskie zniszczyło armię polską? czy byłaby ona istniała nadal, gdybyśmy byli pomagali Turkom, a zniknęła nagle skutkiem tego, żeśmy pomogli chrześcijanom? Oczywista rzecz, jako to nie ma związku z tamtym, i przyczyny trzeba szukać w czymś innym.Polska, krzewicielka i obrończyni cywilizacji łacińskiej, baszta Zachodu, porzuciła ją i zorientalizowała się. Poszukiwanie syntezy Zachodu i Wschodu doprowadziło wreszcie do tego, żeśmy przeszli do obozu wschodniego. Polska kontuszów i podgolonych łbów, Polska porzucająca mody zachodnie, a przyjmująca modę tatarsko- moskiewską, nie same tylko szaty miała ze Wschodu. Skądżeż ta orientalizacja po rozgromieniu islamu, po odzyskaniu Podola z Kamieńcem, po walnym rozszerzeniu unii cerkiewnej nawet na południową Ruś (właśnie za Sobieskiego), i wreszcie w czasie niezmąconej katolickiej prawowierności, w dobie najnabożniejszej? Tak jest, najnabożniejszej, lecz niezbyt pobożnej może – bo forma brała w Polsce górę nad treścią, całkiem po orientalnemu. Największa ilość osób posiadała biegłość w łacinie, nie umiejąc w ogóle niemal nic prócz łaciny – wtenczas, kiedy duch łaciński z Polski uleciał, ustępując miejsca duchowi Orientu. Za czasów wojen kozackich byliśmy prawdziwie obrońcami cywilizacji łacińskiej, boć Kozacy byli pionierami panowania tureckiego i za ich przyczynieniem się powstawała na granicy Polski i Eurazji nowa kultura, bizantyńsko-turecka, synteza bizantynizmu i turańskości. Kiedy w roku 1651 odniesiono zwycięstwo w trzydniowej bitwie pod Beresteczkiem, obchodzono je uroczyście w Rzymie, w Wiedniu i w Paryżu, rozumiejąc słusznie, że pokonano straż przednią zalewu muzułmańskiego, wstrzymanego przez „przedmurze chrześcijaństwa”. I pokazało się, że rozumowano słusznie; Ukraina wraz z większą częścią Podola stała się ostatecznie prowincją turecką – nie moskiewską. Moskwa stała na drugim planie i dopiero z polecenia kalifa muzułmańskiego wezwał był Chmielnicki także Moskwę do najazdu na Polskę. Odtąd wyłania się atoli nowy cel, dla państwa polskiego zasadniczo fatalny: żeby Moskwa uznana była zwierzchniczką wszelkiego prawosławia. Miało się to kiedyś później zwrócić przeciwko Turcji, lecz na razie nie tyczyło Bałkanu, lecz tylko prowincji polsko-litewskich i było dla tureckich interesów pożądanym osłabieniem Polski, jako tego państwa, które układało wciąż projekty ligi przeciw półksiężycowi. Odtąd interesy Moskwy i Turcji złączyły się na długo przeciw polsko-litewskim. Moskwa nabrawszy pozy obrońcy prawosławia przeciw unii, jako łacińskiej herezji, zrobiła sobie z tego wnet pozycję polityczną. Skończył się czas, kiedy to Polska wywierała wpływ na Moskwę, a zaczyna się odwrotny kierunek wpływów poprzez Ruś litewską i Ukrainę. I przyjmują się wpływy te wschodnie, podmywając kulturę polską na wschodzie coraz widoczniej. Okazało się, jako kultura ta mocno jest osadzona tylko tam, dokąd sięgnęło „łaciństwo”. Unia cerkiewna nie stanowiła niczego a niczego pod względem cywilizacyjnym; li tylko kler unicki pochodzenia polskiego stanowił pomost cywilizacyjny w łonie unii, ale unia sama nie stanowiła wcale zwrotu ku cywilizacji zachodnio-europejskiej. W razie osłabienia się w Polsce tej cywilizacji chrześcijańsko- klasycznej, w razie gdyby Polska przestała promieniować tą cywilizacją ku wschodowi, Ruś – sama cywilizacyjnie bierna – oddana byłaby wyłącznie pod wpływ cywilizacji turańskiej, mianowicie kultury moskiewskiej. A moment taki nadszedł w osławionych czasach saskich. Przyczyna tak zasadniczo zmienionego toku naszych dziejów tkwiła w naszych stosunkach wewnętrznych. Myśmy rozszerzyli łacińską cywilizację na państwo litewskie aż po Dniepr – ale miejmy na uwadze, że dwie trzecie tego państwa, to Ruś prawosławna, wpływom Polski poddana już to więcej, już to mniej, lecz nigdy dla cywilizacji zachodnio europejskiej w całości nie pozyskana. Tylko katolicyzm obrządku łacińskiego stanowił zresztą rękojmię historyczną w tej kwestii. Doniosłe sprawy ekonomiczne – w co tu bliżej wdawać się nie mogę – sprawiły, że na Rusi litewskiej wytworzył się ów typ „królewiąt”, pojmujących życie zbiorowe wcale nie po zachodniemu, żyjących i innym urządzających życie zgoła odmiennie, niż to bywało w prowincjach „Korony”, a zwłaszcza w Wielkopolsce, nie mogącej nigdy zrozumieć metod życia publicznego w Wielkim Księstwie litewskim. W trzeciej redakcji statutu litewskiego czuje się mieszaninę Zachodu a Wschodu, a litewscy magnaci stają się z czasem istnymi kacykami orientalnymi. Korona nie znała zgoła takiego typu magnata – a zresztą najwięksi latyfundyści koronni byli ubogimi w porównaniu z litewskimi panami. Właściwie w Koronie nie było całkiem „panów”; wszyscy pochodzili z Litwy. Im uboższy kraj, im więcej nędzy w społeczeństwie, tym większe znaczenie bogaczy, choćby nieliczną stanowili warstwę. Polska i Litwa zubożały niesłychanie przez „potop” doznały straszliwych skutków katastrofalnej deprecjacji pieniądza i… wyludnienia ponownego. Zapanowała nie bieda, lecz wprost nędza, a zatem… trzęśli odtąd Polską i Litwą bogaci „panowie” z Litwy. Przestaje Korona wywierać wpływ na Litwę; wszystko przesuwa się wręcz odwrotnie: Korona ulega wpływowi Litwy. Demokracja polska zamienia się w litewską oligarchię, oświata polska ustępuje litewsko- ruskiej niższości kulturalnej.Wszystkie sprawy państwa opanowane zostały przez żywioł litewsko-ruski, Koroniarze zepchnięci w życiu państwowym na drugi plan. Sejmy stały się igraszką samowoli panów litewskich, ich chuci władzy, która dochodziła aż do tego, że niejeden raz pojawiały się pomysły utworzenia osobnego udzielnego państwa dla tego lub owego magnata, któremu zachciewało się korony na jakiej prowincji, gdy nie mógł zostać królem całości. W Koronie bądź co bądź takich pomysłów nie bywało! Na Litwie powstały „milicje nadworne” panów, po prostu wojska prywatne wielmożów, na ich żołdzie i posłuszeństwie, siła zbrojna mająca jawnie służyć prywacie jednostki. Pod sam koniec XVII wieku związała się na Litwie szlachta przeciwko Sapiehom; trwała lat kilka wojna domowa, prawdziwa wojna, ani nawet zwycięstwem walnym szlachty pod Olkienikami nie zakończona (listopad 1700 r.), ani też nie załatwiona „komisją” roku 1702. To był doprawdy Wschód! Co za orientalizm w „Pamiątkach Soplicy”! Ale skąd się to wzięło? Zubożeniem wyjaśnia się wiele, bardzo wiele – ale ubóstwo może nastać w obrębie każdej cywilizacji. Oczywiście, że nędza cywilizację kazi, psowa, obniża, ale nam tu nie o to chodzi, ale o zmianę cywilizacji. Pijanego szlachcica, najmującego się do zerwania sejmu; analfabetę wyniesionego nad mieszczaństwo, z prawem noszenia szabli na sznurku i otrzymywania kary cielesnej na kobiercu; dewociarza, który każe się braciszkowi od Bernardynów biczować za łotrostwa, które jutro będzie popełniać na nowo; takich typów nie sposób zaliczać do cywilizacji zachodniej. Czyż miała choćby cień jakiegoś pojęcia o prawie publicznym „Alba” Radziwiłłowska? C
  12. […] ARTY­KUŁ Z DZIEN­NIKA GAJO­WEGO MARUCHY […]

Sorry, the comment form is closed at this time.

 
%d blogerów lubi to: