Dziennik gajowego Maruchy

"Blogi internetowe zagrażają demokracji" – Barack Obama

  • The rainbow symbolizes the Covenant with God, not sodomy Tęcza to symbol Przymierza z Bogiem, a nie sodomii


    Prócz wstrętu budzi jeszcze we mnie gniew fałszywy i nikczemny stosunek Żydów do zagadnień narodowych. Naród ten, narzekający na szowinizm innych ludów, jest sam najbardziej szowinistycznym narodem świata. Żydzi, którzy skarżą się na brak tolerancji u innych, są najmniej tolerancyjni. Naród, który krzyczy o nienawiści, jaką budzi, sam potrafi najsilniej nienawidzić.
    Antoni Słonimski, poeta żydowski

    Dla Polaków [śmierć] to była po prostu kwestia biologiczna, naturalna... śmierć, jak śmierć... A dla Żydów to była tragedia, to było dramatyczne doświadczenie, to była metafizyka, to było spotkanie z Najwyższym
    Prof. Barbara Engelking-Boni, kierownik Centrum Badań nad Zagładą Żydów, TVN 24 "Kropka nad i " 09.02.2011

    Państwo Polskie jest opanowane od wewnątrz przez groźną, obcą strukturę, która toczy go, niczym rak, niczym demon który opętał duszę człowieka. I choć na zewnatrz jest to z pozoru ten sam człowiek, po jego czynach widzimy, że kieruje nim jakaś ukryta siła.
    Z każdym dniem rośnie liczba tych, których musisz całować w dupę, aby nie być skazanym za zbrodnię nienawiści.
    Pod tą żółto-błękitną flagą maszerowali żołnierze UPA. To są kolory naszej wolności i niezależności.
    Petro Poroszenko, wpis na Twiterze z okazji Dnia Zwycięstwa, 22 sierpnia 2014
  • Kategorie

  • Archiwum artykułów

  • Kanały RSS na FeedBucket

    Artykuły
    Komentarze
    Po wejściu na żądaną stronę dobrze jest ją odświeżyć

  • Wyszukiwarka artykułów

  • Najnowsze komentarze

    Marucha o Rcchiladze: Dla Gruzinów Kaczy…
    Ale dlaczego? o Kobieta jak modliszka – charak…
    Lily o Być sprytnym jak Kaczyńsk…
    Boydar o Wolne tematy (24 – …
    Boydar o Wolne tematy (24 – …
    Boydar o Rcchiladze: Dla Gruzinów Kaczy…
    Marucha o Rcchiladze: Dla Gruzinów Kaczy…
    Marucha o Rcchiladze: Dla Gruzinów Kaczy…
    Boydar o Być sprytnym jak Kaczyńsk…
    zagłoba sum o Być sprytnym jak Kaczyńsk…
    UZA o Rcchiladze: Dla Gruzinów Kaczy…
    walthemar o Wolne tematy (24 – …
    Lily o Wolne tematy (24 – …
    Adrian o Wolne tematy (24 – …
    Greg o Wolne tematy (24 – …
  • Najnowsze artykuły

  • Najpopularniejsze wpisy

  • Wprowadź swój adres email

Co nazywamy Tradycją?

Posted by Marucha w dniu 2011-12-07 (Środa)

Tradycją nazywamy wszystkie prawdy razem wzięte, które Apostołowie otrzymali bądź z ust samego Chrystusa, bądź też z natchnienia Ducha Świętego, a które podawane jakby z rąk do rąk i przechowywane w Kościele katolickim dzięki nieprzerwanemu następstwu, doszły aż do nas.

Słowo Tradycja pochodzi od łacińskiego „traditio”, czyli „przekazywanie”, od połączenia dwóch słów: „trans” i „dare” – co znaczy „przekazywać”, „podawać”. Podstawowym znaczeniem jest tu przekazywanie czegoś z pokolenia na pokolenie, przekazywanie czegoś otrzymanego z przeszłości, jak np. zwyczaju czy nauki. W znaczeniu aktywnym może również oznaczać akt przekazywania innym, oddawania im tego, co samemu się otrzymało.

W tym bardzo ogólnym sensie wszystko, co człowiek posiada, jest w jakiś sposób powiązane z tradycją. Wszyscy przychodzimy na ten świat nadzy i bezbronni. Od pierwszej chwili naszego życia potrzebujemy pomocy innych, potrzebujemy, by udzielili nam oni z tego, co sami posiadają. Otrzymujemy od nich przede wszystkim to, co jest nam najbardziej niezbędne do przetrwania: pokarm i ochronę. Jednak istoty ludzkie potrzebują więcej niż tylko pożywienie i bezpieczeństwo: kierują się w swoim działaniu rozumem. Tak więc aby formacja osoby dorosłej była pełna, musi obejmować również naukę i kształcenie charakteru. Te ostatnie nie biorą się same z siebie, pochodzą od innych – to oni muszą przekazać nam to, co sami posiadają. Rodzimy się bowiem – mówiąc bez ogródek – nie wiedząc nawet, jak dojść do łazienki.

Taka jest bowiem natura ludzka, sam fakt przekazywania z pokolenia na pokolenie osiągnięć każdej epoki jest jednym z zasadniczych elementów kultury – czymś, co odróżnia człowieka od zwierząt.

Tak więc każda część ludzkiej natury jest w pewien sposób powiązana z jakąś „tradycją” w szerokim znaczeniu tego słowa. Na przykład w dziedzinie nauk ścisłych uczymy się najpierw tego, co wielcy uczeni odkryli w przeszłości – nonsensem byłoby oczekiwać, że możemy zostać fizykami czy matematykami nie nauczywszy się najpierw najbardziej elementarnych prawd odkrytych przed nami przez wybitnych badaczy. Najwybitniejszymi jednostkami w każdej epoce byli to zawsze ci, którzy w sposób najbardziej dogłębny przyswoili sobie wiedzę zdobytą przed nimi po to, aby móc przekazać później potomnym swój własny wkład. Jak powiedział Isaac Newton, prawdopodobniej najwybitniejszy fizyk wszechczasów: „Jeśli widziałem dalej niż inni, było tak dlatego, że stałem na ramionach gigantów”.

W istocie wszelki postęp w nauce pozostaje w proporcji do wierności rzeczywistości, a więc w wielkim stopniu zależny jest od tego, co inni odkryli i zbadali przed nami. Wielkie kroki w dziedzinie nauk naturalnych nie zostały poczynione pod wpływem serii „rewolucyjnych pomysłów”, polegały raczej na uproszczeniu i kodyfikacji tego, co było już znane i odkryte. Ludzie mogą pisać o „rewolucji kopernikańskiej” czy używać równie nonsensownych określeń, ale sloganami takimi posługują się jedynie ci, którzy piszą książki historyczne, nie zajmując się pracą naukową w ścisłym znaczeniu tego słowa. Udoskonalenie wiedzy nie dokonuje się przez „obalanie starych idei”, wynika raczej z tego, że ktoś analizuje wnikliwie fakty już znane i odkrywa „dlaczego rzeczy są takimi, jakimi są”. Każde żywe drzewo musi posiadać korzenie rozległe i głębokie w proporcji do wysokości, jaką osiąga – podobnie jest również z ludzką wiedzą. Jest tym pełniejsza i doskonała, im bardziej osadzona jest w prawdach poznanych w przeszłości. Najważniejszą cechą prawdy jest to, że jest ona wieczna.

Już więc na przykładzie samej ludzkiej natury dostrzegamy wagę tradycji – w bardzo szerokim znaczeniu tego słowa. Kiedy jednak używamy słowa „Tradycja” w znaczeniu, w jakim używa go Katechizm, dotyczy to czegoś znacznie jeszcze bardziej ważnego.

Ponieważ wszechmocna, nieskończenie doskonała i wszechwiedząca Istota (czyli Bóg) interweniowała w historii, wydarzenia z przeszłości nabierają aspektu całkowicie transcendentnego. Bóg przemawiał i działał w historii. Akt stworzenia jest aktem historycznym, podobnie jak Objawienie, które przekazał On Mojżeszowi. Sam Bóg przyszedł i zamieszkał między nami – w Osobie naszego Pana i Zbawiciela Jezusa Chrystusa. Tak więc to wszystko, co ludzie słyszeli, powiedzieli i uczynili w przeszłości w odniesieniu do tych wydarzeń, posiada wieczne konsekwencje – gdyż to, co przekazywane jest przez Boga, jest niezmienne, ponieważ jest z konieczności doskonałe, tak jak On sam jest doskonały. Wszystkie rzeczy, które Bóg uczynił, Jego dzieła przedsięwzięte dla zbawienia rodzaju ludzkiego, nazywamy – jak o tym za chwilę będziemy mówić – depozytem wiary, albo skarbem wiary. Wszystkie te dzieła Boga skupiają się zawsze na jednym akcie – na Jego Ofierze za nas na Krzyżu – dzięki Wcieleniu i Uwielbieniu Jego Jednorodzonego Syna. Nasz Pan Jezus Chrystus jest zwieńczeniem i udoskonaleniem wszystkiego, co Bóg dla nas uczynił – w Nim mamy pełnię Objawienia, wszelkiej łaski i prawdy.

Tak więc, kiedy używamy słowa „Tradycja” w bardzo ścisłym sensie, w sensie, w jakim czyni to Katechizm, mamy na myśli wszystko to, co zostało przekazane przez Zbawiciela Apostołom. Często dla opisania różnicy między Tradycją od Pismem św., mówimy, że Tradycja jest „ustna”, podczas gdy Pismo św. „spisane”. Musimy jednak pamiętać, że Katechizm mówi: „wszystkie prawdy razem wzięte”, tak, że nawet Pismo św., zwłaszcza w tym co dotyczy jego interpretacji i autentyczności, jest również częścią Tradycji.

Weźmy na przykład samą Biblię – skąd wiemy, które księgi powstały pod wpływem Bożego natchnienia, a które nie? Dlaczego w naszej Biblii nie ma np. Ewangelii wg św. Jakuba (jak się ją potocznie nazywa)? Jest wiele pism wczesnochrześcijańskich, które są całkowicie ortodoksyjne i napisane zostały przez bardzo świętych ludzi – dlaczego nie zostały one włączone do kanonu Pisma św.? W Liście św. Pawła do Kolosan znajdujemy zalecenie samego Apostoła: „A gdy ten list u was będzie odczytany, postarajcie się, aby był odczytany i w Kościele Laodycenów” (Kol 4,16). Świadczy to wyraźnie o tym, że św. Paweł znał wartość swego własnego listu. Jednak pisze on dalej: „a ten ,który jest do Laodycenów, żebyście wy odczytali”. Ale w Biblii nie znajdujemy listu do Laodycenów – a dlaczego? Z pewnością był on warty przeczytania, skoro zalecał to sam św. Paweł. Nie był on jednak natchniony, więc nie stanowi części Pisma św.. Fakt ten znamy dzięki Tradycji, a nie Biblii. Widzimy więc, że samo Pismo św. zawiera się w pewnym sensie w Tradycji.

Co jednak najciekawsze, Zbawiciel, przemawiając do nas i nauczając, zawsze wspomina o tym, że naukę tę otrzymał od swego Ojca. Na kolejnych stronicach Ewangelii nieodmiennie odnajdujemy Jego słowa, że został posłany przez Ojca, że nauka, którą głosi nie jest Jego własna: „A sam od siebie nie przyszedłem” (J 7,28). „Jak Ojciec Mój Mnie posłał, tak i Ja was posyłam” (J 21). Sam Zbawiciel, atakowany za to, czego naucza, zawsze odwołuje się do faktu, że otrzymał swą naukę od Ojca. A ponieważ, jako Druga Osoba Trójcy Świętej, otrzymuje On od Ojca również swą naturę, także to, czego naucza, jest prawdziwie Tradycją.

Właśnie to, co Zbawiciel otrzymał od Ojca, nazywamy Tradycją w ścisłym znaczeniu tego słowa. Jest to słowo życia, nauka konieczna do zbawienia naszych dusz, bez której nie możemy osiągnąć życia wiecznego. Stąd właśnie znaczenie Tradycji – wynika ono z faktu, że pochodzi ona od samego Boga. Można powiedzieć, że sam Zbawiciel jest Wcieleniem tego, co Ojciec pragnie nam przekazać [tradere].

Kościół zawsze odwołuje się do Tradycji, stąd porzucenie jej oznacza de facto porzucenie nauki, przekazanej nam przez Chrystusa Pana. Św. Paweł poucza Tymoteusza, młodego biskupa Efezu: „O Tymoteuszu, strzeż powierzonego skarbu, unikaj światowej nowości słów i sprzeciwów rzekomej wiedzy; niektórzy wyznając ją, odpadli od wiary” (1Tym 6,21). Św. Paweł mówi: „Depositum custodi” „Strzeż depozytu”. Czym jest ów depozyt? Najlepiej objaśni nam to św. Wincenty z Lerynu, który około roku 434 pisał:

Nic innego, jeno to, co ci poruczono, a nie to, co sam wynalazłeś; to coś otrzymał, a nie to, coś wymyślił; rzecz nie genialności, ale nauki; nie własnego widzimisię, lecz społecznego podania; rzecz do ciebie dosnutą, a nie od ciebie wychodzącą, której nie twórcą masz być, lecz stróżem; nie założycielem, lecz zwolennikiem (…) Commonitorium 22

Cóż więc faktycznie obejmuje Tradycja? W pewnym sensie cały Katechizm – z którego to powodu tu jesteśmy, by dowiedzieć się, co Bóg przekazał poprzez naszego Pana Jezusa Chrystusa. Co to jednak oznacza w praktyce? Czy może być fałszywa tradycja? Co miał nam myśli Chrystus Pan, kiedy ganił „ustawy faryzeuszy”, kiedy mówił: „Czemu i wy przestępujecie przykazania Boże dla ustawy waszej?” (Mt 15,3)? Czy wszystko, co przekazują nam nasi duchowi przełożeni jest elementem tradycji?

Ludzka natura jest taka, że niestety częstokroć nie jesteśmy w stanie uczynić tego, co pragniemy, a ludzie mogą być niewierni temu, co otrzymali. To, co otrzymujemy od naszych przełożonych duchowych, ze względu na element ludzki Kościoła, może być skażone niewiernością i błędem. Możemy mieć nawet do czynienia ze złą wolą, jak w przypadku faryzeuszy, którzy zmieniali Objawienie Boże, naginając je do swej własnej nauki, swej własnej „tradycji”, która była wedle słów Zbawiciela całkowicie sprzeczna z przykazaniami Bożymi. W jaki sposób możemy odróżnić owe fałszywe tradycje od tych, które przekazał nam Bóg?

Pan Jezus obiecał nam, ze „Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą” (Mt 24,35). Katechizm mówi o prawdach „które podawane jakby z rąk do rąk i przechowywane w Kościele katolickim dzięki nieprzerwanemu następstwu, doszły aż do nas”. Jeśli chcemy poznać, co jest Tradycją, musimy jedynie sprawdzić, czego Kościół zawsze się trzymał, jako nauki pochodzącej od Zbawiciela. Ustanowił On władzę w Kościele właśnie w tym celu: by zapewnić, że Jego nauka będzie nam przekazywana. Następcom Apostołów dał to samo polecenie: „nauczajcie wszystkie narody, czegokolwiek wam przekazałem”. To Kościół – jako urząd nauczycielski – chroni i interpretuje depozyt wiary. Otrzymujemy Tradycję właśnie poprzez urząd nauczycielski Kościoła.

Tak więc Tradycja obejmuje więcej, niż tylko to, co Zbawiciel powiedział i co zdziałał – obejmuje również te definicje i zwyczaje, które Kościół promulgował, aby zabezpieczyć przekazywanie owych prawd aż do naszych czasów. Weźmy na przykład liturgię, która jest jednym z największych skarbów Tradycji właśnie dlatego, że jest modlitwą Kościoła. Pan Jezus nakazał Apostołom w Wielki Czwartek: „to czyńcie na Moją pamiątkę”. Z nakazu tego wynika, że Apostołowie zobowiązani zostali do pouczenia wiernych, co uczynił w tym momencie Zbawiciel. Tak więc Kościół ozdabia Spuściznę pozostawioną przez Chrystusa Pana ceremoniami i zwyczajami, które wyrażają i oznaczają to, co nam On przekazał. To właśnie Najświętsza Ofiara Mszy, będąca czymś więcej, niż tylko powierzchownym naśladowaniem zdarzeń towarzyszących Ostatniej Wieczerzy – ale wieczną Ofiarą Boga, który stał się człowiekiem.

Dlatego wszystkie ozdoby, którymi Kościół otoczył ofiarę Mszy, posiadają wartość – rozmaite obrzędy i modlitwy, śpiewy, kadzenia, świece etc. są wszystkie powiązane z Bożym Objawieniem w tym sensie, że przekazują nam znaczenie tego, co czyni Chrystus Pan. Na przykład nasza postawa podczas Mszy może się wydawać sama w sobie nieistotna, w rzeczywistości jednak wyraża ona na zewnątrz prawdy, w które wierzymy w naszym sercu. Porzucenie tych zewnętrznych zwyczajów, pomimo, że mogą one być same w sobie rzeczami małej wagi, jest pośrednim atakiem na źródło, z którego pochodzą, czyli na samą wiarę.

Weźmy na przykład przyklękanie w kościele, albo klękanie do Komunii. Wielu modernistów mówi dziś, że zwyczaj ten przyszedł z Niemiec, a więc powinniśmy go zarzucić. Kompletny absurd – to tak, jakby Amerykanin odrzucał prawa Newtona, ponieważ ten był Anglikiem. Właściwe pytanie powinno brzmieć: Dlaczego Niemcy w tym czasie przyklękali? Czy nie przyklękali, aby zademonstrować swój szacunek i zależność wobec Boga? Czy postawa ta nie oznacza tego samego i dziś, również w Polsce? Skoro Bóg jest na naszych ołtarzach, powinniśmy okazać Mu szacunek, podporządkowanie i cześć – a więc wyrażamy na zewnątrz to, w co wierzymy w naszych sercach. Nieważne, kto i kiedy wprowadził taki czy inny zwyczaj, ważne jest dlaczego i w jakim celu. Jeśli zwyczaj ten owocuje wzrostem naszej miłości i pobożności oraz jest wyrazem wiary, oczywiste jest, że musimy się go trzymać. Jeśli natomiast sprzeciwia się wierze czy też nie wyraża jej dokładnie, musimy zmienić go i dostosować do prawd wiary.

Tak więc zasadniczą kwestią jest nie: czy klękanie pochodzi z Niemiec czy nie, ale: czy moderniści naprawdę wierzą, że Zbawiciel jest fizycznie i rzeczywiście obecny na ołtarzu. A ich zewnętrzna postawa pokazuje wyraźnie, że w to nie wierzą. Pod pretekstem odwoływania się do argumentu historycznego, wyrażają oni w istocie w sposób zewnętrzny swą własną wiarę: wiarę w to, że współczesny człowiek w jakiś sposób „dorósł” i nie musi już oddawać czci Bogu, że Bóg jest mu równy i że można z Nim prowadzić „dialog”.

W tym samym ustępie, w którym Pan Jezus mówi, że Jego słowa nigdy nie przeminą, mówi też „Wszelako Syn Człowieczy gdy przyjdzie, sądzisz, że znajdzie wiarę na ziemi?” (Łk 18,8). Sugeruje w ten sposób, że hierarchia, którą ustanawia, może być w pewnych szczególnych przypadkach niewierna swym zadaniom, choć nigdy w całości. Część Kościoła może okazać niewierność, nie narusza to jednak obietnicy Chrystusa. I rzeczywiście działo się tak w historii Kościoła. Na przykład w czwartym wieku znaczna większość biskupów odpadła od wiary – jednak Kościół przetrwał do naszych czasów. Nas interesuje przede wszystkim zagadnienie: co my mamy czynić w takich okolicznościach? Otóż musimy czynić jedynie to, co czynili ci, którzy wówczas pozostali wierni. Przytoczę tu dłuższy fragment Commonitorium św. Wincentego z Lerynu, piszącego te słowa wkrótce po kryzysie ariańskim:

Otóż często usilnie i z ogromnym przejęciem wywiadywałem się u wielu świętością i wiedzą jaśniejących mężów, jakim to sposobem, posługując się jakąś pewną, a przytem ogólną i prawidłową metodą, odróżnić mógłbym prawdę wiary katolickiej od błędów przewrotnych herezji. Na to zawsze, od wszystkich prawie taką otrzymywałem odpowiedź, że czy to ja czy to kto inny zechce wyłowić oszustwa pojawiające się na widowni heretyków, nie wpaść w ich sidła i zdrowo, niewzruszenie wytrwać w zdrowej wierze, ten musi dwojakim sposobem wiarę swoją z pomocą Bożą ubezpieczyć: po pierwsze powagą prawa Bożego, po drugie podaniem Kościoła katolickiego.

I dalej pisze:

W samym zaś znowu Kościele trzymać się trzeba usilnie tego, w co wszędzie, w co zawsze, w co wszyscy wierzyli. To tylko bowiem jest prawdziwie i właściwie katolickie, jak to już wskazuje samo znaczenie tego wyrazu, odnoszące się we wszystkim do znamienia powszechności. A stanie się to dopiero wtedy, gdy podążymy za powszechnością, starożytnością i jednomyślnością. Podążymy zaś za powszechnością, jeżeli za prawdziwą uznamy tylko tę wiarę, którą cały Kościół na ziemi wyznaje; za starożytnością, jeżeli ani na krok nie odstąpimy od tego pojmowania, które wyraźnie podzielali święci przodkowie i ojcowie nasi; za jednomyślnością zaś wtedy, jeżeli w obrębie tej starożytności za swoje uznamy określenia i poglądy wszystkich lub prawie wszystkich kapłanów i nauczycieli.

W tym miejscu św. Wincenty wypowiada słowa, mające z pewnością zastosowanie do naszej obecnej sytuacji:

Więc cóż ma uczynić chrześcijanin-katolik, jeśli jakaś cząstka Kościoła oderwie się od wspólności powszechnej wiary? Nic innego, jeno przełoży zdrowie całego ciała nad członek zakaźny i zepsuty. A jak ma postąpić, jeśliby jakaś nowa zaraza już nie cząstkę tylko, lecz cały naraz Kościół usiłowała zakazić? Wtedy całym sercem przylgnąć winien do starożytności: tej już chyba żadna nowość nie zdoła podstępnie podejść. Cóż zaś, jeśliby w obrębie dawności wyłowiono błąd dwóch czy trzech ludzi albo jednego miasta albo nawet jakiejś dzielnicy? Wtedy przede wszystkim starać się będzie nad zuchwalstwo czy nieświadomość kilku osób przełożyć powzięte w dawnych czasach postanowienia soboru powszechnego, jeśli takie istnieją. A jeśliby wypłynęła sprawa taka, co do której nic podobnego się nie znajdzie? Wtedy będzie się starał zebrać poglądy przodków i radzić się ich w tej mierze, rozumie się poglądy tych tylko przodków, którzy choć żyli w różnych miejscach i czasach, wytrwali jednak w społeczności i wierze jednego Kościoła powszechnego i okazali się przez to miarodajnymi nauczycielami; a to, co ci wszyscy jak jeden mąż – nie ten lub ów tylko – w jednym i tym samym duchu, otwarcie, często, wytrwale przyjmowali, pisali i uczyli – to niech uważa za niewątpliwy drogowskaz wiary. (Commonitorium II, III)

Tak więc, Drodzy Wierni, czyńmy po prostu to, co czynili nasi przodkowie – ni mniej ni więcej. Modernistyczne duchowieństwo, które chciałoby wprowadzić Komunię na rękę, narzucić przyjmowanie Komunii na stojąco, modlitwy z heretykami i obce nauki faryzeuszów, sytuuje siebie samo poza doktryną Kościoła – nie wolno nam ich słuchać, a tym bardziej naśladować.

Każda epoka ma swoich szaleńców. Niedawno ktoś przysłał mi artykuł usiłujący udowodnić, że świat jest płaski i że wszystkie historyczne podróże Kolumba oraz satelity, które wysłaliśmy, by krążyły wokół Ziemi, są jedynie elementami wielkiego spisku, mającego odwrócić uwagę ludzi od faktu, że Ziemia jest płaska, i to pomimo tego, że starożytni Grecy wieki temu udowodnili, że ma ona kształt kuli, a nawet wyliczyli jej rozmiary. Moderniści są bardzo podobni do takich ludzi – chcą, byśmy uwierzyli, że Kościół, który nauczał nas przez dwa tysiące lat, że Chrystus Pan jest Bogiem, był w jakiś sposób spiskiem Apostołów, czy też – jak mówią – że „Chrystus wiary” przysłonił „Chrystusa historycznego”. Chcą, byśmy uwierzyli, że Komunia na rękę była praktykowana przez stulecia i że to zły kler pozbawiał przez długi czas wiernych tego, co było ich prawem. Ludziom tym brak jest po prostu miłości do prawdy. Niestety zajmują oni równocześnie stanowiska dające im władzę oraz wpływy, i cały Kościół cierpiał będzie tak długo, jak długo te wpływy zachowają. Jednak nawet jeśli nie możemy ich przekonać, co jest niestety często niemożliwe, możemy przynajmniej czerpać ulgę z myśli, że również oni przeminą, również oni będą tylko przypisem w historii tych czasów, które nie przynoszą Kościołowi, cywilizacji czy ludzkiej wiedzy niczego o trwałej wartości, mrocznych czasów ślepej pychy i buntu. Ten, kto usiłuje obalić przeszłość, kopie swój własny grób, podobnie jak ten, kto usiłuje zniszczyć tradycję, rujnuje swą własną przyszłość.

Jednak słowa Chrystusa Pana nie przeminą, a nauka, którą nam przekazał, da nam pełnię łaski i prawdy, pozwalające nam osiągnąć radość nieprzemijającą. Trwajmy więc przy naszych tradycjach, Drodzy Wierni, trwajmy w tej Tradycji, którą przekazali nam sam Chrystus i Jego Mistyczne Ciało dla naszego zbawienia, wspomagajmy w ten sposób Kościół, który tak bardzo potrzebuje dobrego przykładu. Amen

ks. Jan Jenkins, FSSPX

Powyższy wyład stanowi część Katechezy V z serii “Katechez Środowych” prowadzonych przez księdza Jan Jenkinsa, FSSPX.

Więcej katechez: Katechezy Środowe
Za: Katechezy Środowe (Październik 30, 2011)

Zobacz także:

http://www.bibula.com/

Komentarzy 40 do “Co nazywamy Tradycją?”

  1. Ola Gordon said

    O tym jak zniszczono Tradycję:

    Wygięty krzyż
    Piers Compton

    Rozdział 9 [fragment]

    O zmiano, większa niż eksplozja, rozwaga, czy wiara!
    Milton

    Ten rozdział pisałem z pewnymi obawami. Bo z jednej strony prowadzi, w dalszej części, do wydarzeń, które są zaskakujące, obsceniczne, bezczeszczące, które miały miejsce w budynkach konsekrowanych przez rytuał i historię, które nadal praktykujący katolicy wolą ignorować. Choć z drugiej strony zajmuje się nauczaniem Kościoła o Mszy, a raczej, czego Kościół uczył o Mszy, gdy jeszcze przemawiał z autorytetem, uznawanym nawet przez tych, którzy odmawiali jego uznania.

    Konieczne jest zatem, aby wyjaśnić zrozumienie tym, którzy nie są zaznajomieni z tą nauką, rzucić okiem na kilka istotnych aspektów tej kwestii.

    Msza nie była tylko nabożeństwem. Była głównym aktem w życiu Kościoła, wielką tajemnicą, w której poświęcano chleb i wino, by stały się faktycznym ciałem i krwią Chrystusa. Była to ofiara kalwaryjska składana od nowa, gwarancja zbawienia dokonana przez Chrystusa, który tam był, na ołtarzu, pod świętą postacią chleba („To jest Ciało moje”) i wina.

    Kiedy wcześniej katolik znalazł się w obcym miejscu, Msza była tam punktem zbornym dla jego kultu. Tak to było, z kilku niewielkimi zmianami, dla katolików łacińskich od pierwszych wieków chrześcijaństwa (zaczynając, mniej więcej, od VII w.) w historii. I tak byłoby nadal, Kościół nauczał i wierni wierzyli, aż do końca czasów, ostoja przed błędami, która inspirowała aurę świętości, czy imponujący hokus-pokus, nazywaj to jak chcesz, uznawaną zarówno przez wyznawcę jak i niewierzącego.

    Typowe dla tych, którzy wiedzieli, że był to liberał i protestant, Augustine Birrell, 1850-1933, był kiedyś sekretarzem do spraw Irlandii. „To Msza się liczy”, powiedział. „To Msza robi różnicę, tak trudną do zdefiniowania, pomiędzy krajem katolickim i protestanckim, między Dublinem i Edynburgiem”.

    Wyjątkowa jakość tego, co można nazwać, w języku potocznym, punktem zwrotnym w religii, zawsze miała wpływ na plany tych, którzy postanowili pokonać Kościół. Msza zawsze była dla nich przeszkodą, która musiała zostać zniszczona zanim ich atak mógł robić postępy. Była oczerniana jako podstawowy przesąd, tylko ruchy rąk, przy akompaniamencie słów, które oszukiwały zbyt łatwowiernych. Ten atak był najcięższy, i częściowo udany, w XVI wieku, a gdy Kościół odzyskał oddech, zwołał Sobór, który wziął swoją nazwę od miasteczka Trent, które później stało się włoską prowincją, gdzie zdefiniowano zasady kontrreformacji. I te zasady przybrały kształt, w dużej mierze, centralnego punktu, którego nigdy nie stracił z oczu – Mszy.

    Było to skodyfikowane przez Piusa V, przyszłego świętego, który rozpoczął życie jako pastuszek, i który, zgodnie z wyrokiem Rzymu, oświadczył, że małżeństwo Henryka VIII z Anną Boleyn było nieważne, i że ich dziecko, królowa angielska Elżbieta I, była zatem zarówno heretyczką, jak i bękartem. I od tego czasu potwierdzenie jego zdecydowanej, bezkompromisowej, ale zawsze godnej opinii, wiązało ze starą katedrą romańską w Trent, miejscu, które daje nazwę trydenckiemu porządkowi Mszy, która miała być stosowana przez cały Kościół, i na zawsze.

    Zredagowany przez niego Mszał , w którym to zadekretował, nie pozostawia żadnych wątpliwości:
    „W żadnym czasie w przyszłości, nie można nigdy zmusić księdza do skorzystania z innego sposobu odprawiania Mszy. I aby raz na zawsze uniknąć jakichkolwiek wyrzutów sumienia i strachu przed karą kościelną i napiętnowaniem, oświadczamy, że na mocy naszej apostolskiej władzy, dekretujemy i postanawiamy, że ten obecny porządek ma trwać w nieskończoność, i nigdy w przyszłości nie może być cofnięty lub zmieniony prawnie”.
    Dekret specjalnie ostrzega „wszystkie osoby u władzy, bez względu na godność lub rangę, łącznie z kardynałami, oraz nakazuje im jako przedmiot ścisłego przestrzegania, nigdy nie używać lub zezwalać na żadne obrzędy i modlitwy Mszy, inne niż te zawarte w tym Mszale”.
    Powtórzono to, jakby dla uczynienia podwójnie jasnym, nawet dla tych, którzy już byli skonwertowani, że on mówił o tym jako papież:

    „I w ten sposób Sobór dochodzi do prawdziwej i autentycznej doktryny o tej czcigodnej i boskiej Ofierze Eucharystii – doktryny, którą Kościół Katolicki zawsze utrzymywał, i którą zachowa do końca świata, jak nauczył się od samego Chrystusa naszego Pana, od Apostołów, i od Ducha Świętego”.

    Niektóre papieskie twierdzenia były bardziej kategoryczne. Msza, jak wiadomo, miała być zachowana w niezmienionej postaci i niezmiennie, przez cały czas. Ale kard. Bugnini, który utrzymywał się na swoim urzędzie po ujawnieniu jego przynależności do tajnego stowarzyszenia, i Paweł VI, który udawał, że nie wie nic o tym dokumencie, szybko uporali się z dekretem papieża św. Piusa V.

    Później dowiedziano się, że jakieś 20 lat zanim II Sobór zrobił miazgę z tradycyjnego Mszału, pewien ksiądz-profesor otrzymał instrukcję, aby opracował plany stopniowych zmian liturgicznych, podczas gdy w grudniu 1963 r. Sobór wprowadził nowe praktyki i nową frazeologię, które, początkowo, miały niewielki wpływ na społeczeństwo.

    Ale teraz papież Paweł i kard. Bugnini, z pomocą kard. Lercaro, parli do przodu, przy pomocy nie-katolików, których nazywali „autorytatywnymi ekspertami od świętej teologii”.

    2. Wśród ekspertów wezwanych do dokonania zmian w Najświętszym Sakramencie Kościoła Katolickiego był jeden lub dwóch protestantów:

    • kanonik Ronald Jasper
    • Robert McAfee Brown, prezbiterianin
    • brat Thurion, luteranin
    • kalwinista, rabin, i pewien Joachim Jeremias, wczesniej profesor Gottingen University, który negował boskość Chrystusa.

    Bugnini powiedział, że oni byli tylko obserwatorami, że nie zabierali głosu w dyskusjach nad zmianami. Ale oprócz faktu, że, jak sami twierdzili, brali aktywny udział w konsylium, że komentowali i przedstawiali sugestie, powinno się zapytać: dlaczego, nie mając ustalonego celu, w ogóle zaproszono ich do uczestnictwa?

    Cokolwiek ta mieszanka zdecyduje, powiedział papież Paweł, będzie to „zgodne z wolą Boga”. Miało to również odpowiadać charakterowi „nowoczesnego człowieka”. A co wyłoniło się z ich obrad to był mszał Novus Ordo (Nowa Msza), prawdziwy znak czasu, co oznaczało, że miała się rozpocząć epoka „mini-Mszy,” i muzyki „pop” w Kościele, ze wszystkim prowadzącym do profanacji.

    Takie innowacje wymagały ślepego posłuszeństwa od tych, którzy wierzyli, że zgadzanie się z tym co zostało powiedziane i zrobione przez kapłaństwo, zwłaszcza w kościele, było cnotą. Tym, którzy kwestionowali zmiany, powiedziano, żeby przestali osądzać. Jest to krnąbrne i nie podoba się Bogu; natomiast fakt, że wielu z nich stanowczo sprzeciwiało się zmianom, i odwróciło się od Novus Ordo, zarzucano, że byli w stanie grzechu śmiertelnego, i zadawali kolejne rany kochającemu Ojcu, który czekał, by ich powitać.

    Po tym wszystkim, Watykan i jego główny rzecznik, papież Paweł, zatwierdzili zmiany. Rewolucja została osiągnięta, i to wszystko dla wspólnego dobra. Stary Mszał Rzymski stał się nieaktualny. Postępowcy byli uradowani. I teraz przystąpili do realizacji ich pierwotnego celu i parli do przodu.

    Wiele z tego, co może na początku wydawać się drobnymi praktykami, znalazło się pod ich kontrolą. Przyklękanie i klękanie do Komunii świętej, okazały się niepotrzebne. Wchodzący do kościoła, którego wnętrze było mu od dawna znane, doznawał szoku, gdy okazało się, że być może bezcenny, wykonany z trawertynu ołtarz zastąpiono stołem, przy którym kapłan, którego teraz czasami nazywano przewodniczącym, stał przodem do ludzi, i, w niezgrabnym języku ojczystym, zamiast dawnej muzyki werbalnej (łacinę zawsze nienawidzili wrogowie Kościoła), wzywał wiernych do udziału w „biesiadzie”.

    Teraz sposób przyjmowania Komunii znacznie się różnił.

    Hostia może być podana na dłoń, jak pokazano kiedy papież Paweł celebrował Nową Mszę w Genewie. Pewną liczbę Hostii przekazano dziewczynie stojącej wygodnie w pobliżu, i ona dystrybuowała je na dłonie, czasem brudne czy klejące się, tych obok niej, lub na dłoń każdego przypadkowego gapia, który podszedł by zobaczyć co rozdawano.

    Innym sposobem było umieszczenie wcześniej poświęconych opłatków w kielichu, następnie zapraszanie ludzi by podeszli i częstowali się. Można wzbogacić smak chleba maczając go w winie. To do tej pory było wykluczone, żeby niekatolik otrzymał Komunię podczas Mszy. Ale papież Paweł wprowadził nową „aktualizację”, pozwalając zdeklarowanej prezbiteriance, pannie Barberinie Olsen, otrzymać opłatek.

    Przykład ten najpierw zastosował kard. Bea, a po nim kard. Willebrands, co pozwoliło ich biskupom na wydanie otwartego zaproszenia; a potem kard. Suenensa, na zakończenie Kongresu w Medellion, Kolumbia, wezwać wszystkich bez wyjątku do przystępowania z otwartymi ustami lub wyciągniętą dłonią.

    Bardziej decydująca bitwa toczyła się w Rzymie, gdzie Nowa Msza Bugniniego została odprawiona w Kaplicy Sykstyńskiej. Zdecydowana większość obecnych biskupów głosowała przeciwko. Faktyczne liczby były 78 do 207 przeciwnych. Ortodoksyjny kard. Ottaviani, który nigdy nie marnował głosu, zbadał tekst zwandalizowanej wersji, i stwierdził, że zawierała jakieś 20 herezji.
    „Nowa Msza”, powiedział, „radykalnie odbiega od doktryny katolickiej i demontuje całą obronę Wiary”.

    Ten sam pogląd wyraził kard. Heenan z Westminsteru:
    „Stare przechwalanie się, że Msza wszędzie jest jednakowa… już nie jest prawdą”.
    Ottaviani był szefem Świętego Oficjum, które sprawowało opiekę nad wiarą i moralnością. Papież Paweł ograniczył Oficjum, i przyciął pazury kardynałowi, i był tak zirytowany jego negatywnym głosem, że zakazał Nowej Mszy kiedykolwiek stać się przedmiotem głosowania. Od tej pory nadano jej oficjalną, ale nie popularną sankcję.

    Tysiące ludzi, którzy nie tolerują formy Mszy, która była mniej godna niż protestanckie nabożeństwo Komunii, albo odeszli, albo przestali chodzić do kościoła. Wielu księży poszło ich śladem. Tym, którzy pozostali przy niepodważalnym orzeczeniu Piusa V na temat Mszy, zagrożono zawieszeniem, a nawet ekskomuniką.

    Jednym z pierwszych, na którego nałożono anatemę za celebrowanie starej Mszy był o. Carmona z Acapulco, w Meksyku, ksiądz, który żył daleko od sceny napięć. Bp Ackermann z Covington, USA, mając w swojej diecezji wielu ortodoksyjnych, a tym samym opornych księży, skarżył się bezradnie: „Co mogę zrobić? Nie mogę wsadzić ich do więzienia”. Ich wątpliwości zawarto w pytaniu, na które odpowiedź pozostawiono papieżowi Pawłowi – czy wprowadzenie nowej Mszy było początkiem wieku nowych ciemności na ziemi, czy zapowiedzią bezprecedensowego kryzysu w Kościele?

    Odmówił udzielenia odpowiedzi. Z takim samym murem milczenia spotkała się delegacja księży, którzy błagali o przywrócenie tradycyjnej Mszy; podczas gdy tysiące z kilku części Europy, którzy udali się do Rzymu w tym samym celu, odtrącono.

    Ci, którzy doprowadzili do zmian nie działali na ślepo. Postępowali zgodnie z planem, z tajemniczym planem, który jest tematem tej książki. Przyszłość była w ich rękach, a pewny sposób, w jaki to przyjęli, stał się jasny w artykule w L’Osservatore Romano, który przedstawił całkiem beznadziejną przyszłość czekającą tych kapłanów, którzy odważyli się rozgniewać Watykan, wykonując obowiązki, do których zostali wyszkoleni. Oni, powiedział artykuł, stali się „bezgłowymi, autonomicznymi kapłanami, na których czeka jałowe, nędzne życie. Bez ochrony w przyszłości, bez awansu w hierarchii, bez spodziewanej emerytury na koniec swojej posługi”.

    Ktoś kto był najbardziej gorliwy w promowaniu zmian, wyśpiewywał pochwały w następujący sposób: „To jest inna liturgia Mszy. Chcemy powiedzieć to jasno. Obrządek rzymski jaki znamy, już nie istnieje. Zniknął. Niektóre mury konstrukcji rozpadły się, inne zostały zmienione. Możemy patrzeć na to teraz jak na ruiny, lub jak na betonowy fundament nowego budynku. Nie wolno nam płakać nad ruinami, czy marzyć o rekonstrukcji historycznej. Otwierajmy nowe możliwości, albo będziemy potępieni, jak Jezus potępił faryzeuszy”. [1]

    Papież Paweł był równie ekstremalny w sprawie zatwierdzenia wyników komisji ds. liturgii II Soboru:
    „Stary ryt Mszy jest faktycznie wyrazem wypaczonej eklezjologii”.

    Czytając to, niektórym mogła się przypomnieć Przysięga Starej Koronacji, która brzmi: [2]

    „Przysięgam nie zmieniać nic z otrzymanej tradycji, i nic z tego co zastałem, przede mną strzeżonych przez moich miłych Bogu poprzedników, nie naruszać, nie zmieniać, lub nie pozwalać na innowacje w nich.
    „Przeciwnie, z żarliwym uczuciem pełnym czci, chronić przekazane dobra, z całą moją siłą i największym wysiłkiem. Aby oczyścić wszystko, co stoi w sprzeczności z porządkiem kanonicznym, które może wystąpić.
    „Chronić całości kanonów i dekretów naszych papieży tak samo jak boskich nakazów nieba, bo jestem świadom Ciebie, którego miejsce biorę dzięki łasce Boga.
    „Gdybym podjął działania przeciwne rozsądkowi, lub pozwolił na ich wykonanie, Ty nie będziesz miał dla mnie litości w strasznym dniu Boskiego Sądu.
    „W związku z tym, nikogo nie wykluczając, poddajemy najsurowszej ekskomunice każdego – czy to mnie samego, czy kogoś innego – kto ośmieliłby się wprowadzać coś nowego w sprzeczności z ustanowioną tradycją ewangeliczną i czystością ortodoksyjnej wiary i religii chrześcijańskiej, czy chciałby zmieniać poprzez przeciwstawne wysiłki, lub zgadzać się z tymi, którzy podejmują takie bluźniercze przedsięwzięcia”.

    Nie wiem, kiedy składano tę przysięgę podczas koronacji. Ale jej zasady, do ery Roncalliego, w milczeniu przyjmowano i popierano, jako konwencjonalną część papieskiego rytuału.

    Na przykład, jeden z największych i najzdolniejszych z papieży, Pius II (1458-64), w Bulli Execrabilis, potwierdził prawo, które przez wieki akceptowano i stosowano, bez modyfikacji, to, co zawsze było znane jako magisterium Kościoła:

    „Każdy Sobór, zwoływany w celu dokonania drastycznych zmian w Kościele, musi być wcześniej zadekretowany jako nieważny i unieważniony”.
    Ale Paweł VI, przyjaciel komunistów, który współpracował z anarchistą Alanskym i z mafijnym gangsterem, Sindona, wydał własne oświadczenie, opublikowane 22 kwietnia 2971 roku w angielskim wydaniu L’Osservatore Romano:

    „My nowocześni ludzie naszych czasów, chcemy, żeby wszystko było nowe. Nasi starzy ludzie, tradycjonaliści, konserwatyści, mierzyli wartość rzeczy według ich trwałej jakości. My, zamiast tego, jesteśmy realistami, chcemy, żeby wszystko było nowe cały czas, wyrażane w nieustannie improwizowanej i dynamicznie niezwykłej formie”.

    Brednie tego typu (przypominające sarkazm „Peter Simple” w The Daily Telegraph), wprowadziły takie dania jak pieczeń, galaretki i hot-dogi, popijane haustami coca-coli, w Najświętszej Ofierze Mszy, i zakonnice klikające obcasami i wyginające ciała, w rodzaju carmagnole z okazji Offertorium [pieśni rewolucyjne i tańce z czasów rewolucji francuskiej http://www.sjp.pl/carmagnola – przyp. tłum.]

    „Antychrystem”, powiedział Hilaire Belloc w 1929 roku, „będzie człowiek”.

    Ale chyba najbardziej absurdalne uzasadnienie zmian przedstawił jeden z naszych najbardziej „postępowych” biskupów, który powiedział do autora: „Nowa Msza ruszyła wczoraj pełną parą. Gitary słychać było w całej mojej diecezji”.
    […]

  2. Kronikarz said

    🙂

  3. marost said

    Ludzie kosciola ostatnich dziesiecoleci wypowiedzieli walke Tradycji na przerozne sposoby.
    Chyba pierwszym to bylo laczenie Biblii z Nowym Testamentem
    – samo w sobie zlym nie jest, ale wazna jest kolejnosc: najpierw Stary Testament…
    Wiadomo … w ktoryms momencie zycia ludzie zabieraja sie (czesto wielokrotnie) do czytania tego co kiedys np dostali w prezencie – Biblii. Oczywiscie nie doczytuja do konca, NT a zwlaszcza(!) przekaz apostolski najczesciej „pozostaje na pozniej”.

    W kosciele i na roznych naukach posoborowi nauczyciele nie szczedza sil by nawolywac do czytania Ewangelii. Nawet posypujac popiolem we srode popielcowa juz nie mowia: z prochu’s powstal, w proch sie obrocisz tak jak podaje Tradycja ale: nawracajcie sie i wierzcie w Ewangelie.
    Nie mowie azeby to bylo czyms zlym czytac Ewangelie…ktora zreszta jest czytana podczas kazdej mszy, ale Ewangelia to nauka o Chrystusie, to jest wiedza, natomiast Dzieje Apostolskie, Listy, Nauki Ojcow Kosciola, to nauka o naszej wierze, nauka wiary, nauka o naszej religii opartej na Ewangelii, o „Lex Orandi” – prawie modlitwy. A wiec o ksztaltowaniu naszej duchowosci, bo jaka modlitwa taka wiara. Nie lekcewazac Ewangelii powiem tak, ze sa wieksze szanse na poglebienie wiary lub nawrocenie innowierca poprzez Tradycje Apostolska niz przez samo czytanie lub wkuwanie do pamieci Ewangelii.

    Mieszanie pojec to sztuka przekazana do praktyki przez SWII – manipulowanie drogowskazami.
    Reforma posoborowa doprowdzila do podzialu katolikow – wprowadzila z zabarwieniem pejoratywnym pojecie „tradycjonalistow” by okreslic katolikow – tych jakimi byli dotychczasn jakimi byli ich rodzice i nauczyciele… Przeciez oni w niczym sie nie zmienili: byli i sa katolikami bez zadnej etykiety poprostu katolikami.
    Ale chodzilo o to ze oni, modernisci maja byc teraz katolikami a pozostali sie przemienili na tradycjonalistow niczym jakas sekta, grupa odstepcow naznaczonych jak trądem albo jaka zarazliwa wysypka zwana Tradycja.

    Ostatnio, czesto i nawet z ust wysokich dostojnikow pada twierdzenie, ktore niczym jakies doktrynalne uzupelnienie wyjasnia ze przeciez ten tzw kosciol posoborowy wpisuje sie doskonale w Tradycje Apostolska. Tym samym wszyscy jestesmy katolikami tradycyjnymi. W przeroznych przekazach pisanych nie pisze sie Tradycja z duzej litery. Ma to utrwalic zamieszanie, dwuznacznosc tego pojecia lub przekonanie ze chodzi caly czas o tradycje ludowa. W Polsce nagminnie ludzie udaja sie do kosciola bo taka jest ludowa tradycja katolicka… tyle, ze daleko jej jeszcze do Tradycji Apostolskiej…!!!?

  4. aga said

    Panie Marucha
    może zamiast uprawiać ekumenizm polit.-relig. powinnismy serio pomysleć o nawrócaniu Rosjan z pomocą P.Dworeckiego?Byłoby to nie tylko w duchu Fatimy ale i Sw. Józefata i Sw. Andrzeja Boboli,nieprawdaż?

    Może jak się Rosjanie wreszcie nawróca i podniosą cywilzacycjnie to przestaną wciąż wystawać – zgrozo! -w kilometrowych kolejkach pod mauzoleum Lenina aby obejrzec oblicze tego pólkałmuka ,pól chazara?Co skrzetnie wykorzystuje rownież Bruksela aby nie potępić komunizmu.

    Co by tu nie mowić Panie Inkwizytorze, Polacy w takich kolejkach nigdy przed sarkofagiem Piłsudasem nie wystawali. A przecież zdrajca Pilsudas to mały pikuś w porownaniu z Leninem czy Stalinem….

  5. RomanK said

    A kto broni siostrzycy Adze nawracac Rosjan??? Niech nie mysli- bo ja rozboli glowa- ale niech idzie i nawraca…a po drodze niech nawroci tych co stoja w kilometrowych kolejkach na takie zywe mumie- bozki- jak madonna, czy inne satanistyczne czupiradla…W Lodzi tego nie brakuje….
    nie dostrzega belki w oku????,,to niech pozwolala swoim krewnym dalej obdzierac ze skory. Polakow..jak sw Andrzeja Bobole– pokazujac w tym samym czasie……ze Ruski nie wierzy w obdzieranieL-))))

  6. Inkwizytor said

    Pani Ago, byłem w Moskwie a czerwcu i listopadzie ponad miesiąc, kolejek Rosjan do Mauzoleum Lenina nie widziałem ani razu

  7. RomanK said

    ,,i panie Inkwizytorze pchaja sie z prawoslawien na … Alaske,.,.,,

    http://www.saintinnocent.net/

  8. Marucha said

    Re 4:
    W oczekiwaniu na podniesienie cywilizacyjne Rosjan zastanówmy się, czym możemy ich przyciągnąć na nasz, wyższy, poziom.
    Może występami Dody i Nergala?
    Może zaimponuje im obecność pederastów, transwestytów i morderców dzieci w polskim Sejmie?
    Może pociągnie ich nasz wspaniały program TV, tańce z gwiazdami, szkła kontaktowe itp?
    Może nasza kobieca literatura menstruacyjna?

  9. Piotrx said

    Św. Andrzej Bobola (1591-1657)

    O. Felicjan Paluszkiewicz SJ
    /fragmenty/

    ……………..

    W lipcu 1642 r. wrócił do Wilna, aby, jak podczas pierwszego pobytu, kierować Sodalicją mieszczan i prowadzić w kościele komentarz Pisma św. Z końcem 1642 r. lub na początku 1643 r. przeniesiono Andrzeja do Pińska. Kronika domu odnotowuje w tym okresie wzmożone zaangażowanie miejscowych jezuitów w pracę nad prawosławnymi. Wielu z nich przychodziło do kościoła jezuickiego, aby posłuchać kazań lub nauki katechizmu. To oddziaływanie prowadziło do licznych nawróceń. Nie bez znaczenia była też troska o rozwój kultu maryjnego, którego krzewicielami stały się Sodalicje.

    W 1646 r. Andrzej znalazł się znowu w Wilnie. Tym razem przyczyną przeniesienia było jego zdrowie, które dotychczas wydawało się nie do zdarcia. Wilno miało klimat bez porównania lepszy aniżeli Polesie. W kościele św. Kazimierza, wrócił do poprzednio pełnionych obowiązków i pracował tu przez sześć lat.

    W miesiącach letnich 1652 r., w lepszym stanie zdrowia, powrócił do Pińska, gdzie praktycznie przebywał, z niewielką przerwą, do końca życia. Przez ten ostatni okres swojej ziemskiej działalności pracował przede wszystkim jako misjonarz na Polesiu. Zadanie, jakie postawiła przed nim wola Boża wypowiedziana ustami przełożonych, bynajmniej nie było łatwe. Apostołowanie utrudniały zarówno okoliczności zewnętrzne, jak i atmosfera duchowa. Brak dróg i stąd trudny dostęp do ludzi izolowanych od świata, żyjących na piaszczystych ziemiach, wśród grząskich bagien, sprawił, ii stan religijno-moralny Poleszuków był opłakany. Hołdowali oni przeróżnym zabobonom. W niedzielę jeździli wprawdzie tłumnie do miasta, ale w kościele lub cerkwi zjawiali się tylko na błogosławieństwo przed końcem Mszy św., a resztę czasu spędzali w karczmie.

    Początkowo po wioskach i siołach Pińszczyzny przyjmowano misjonarzy jezuickich bardzo niechętnie. Później jednak, gdy pękły lody nieufności, chłopi gromadzili się licznie na naukach głoszonych w wiejskich chatach. Praca duszpasterska była niejednokrotnie dla Boboli okazją aby stanąć w szranki z duchownymi prawosławnymi. Oczytanie w pismach Ojców Kościoła greckiego, do czego dopomogła mu wyniesiona z jezuickiej szkoły średniej dobra znajomość tego języka, sprawiło, że z każdej dysputy wychodził zwycięsko. Do największych jego osiągnięć należy przejście na katolicyzm dwu całych wsi: Bałandycze i Udrożyn.

    Proporcjonalnie do osiągnięć apostolskich rosła w obozie przeciwnym niechęć do Andrzeja. Gdy pomimo osłabionego zdrowia chodził ciągle od wioski do wioski, obrzucano go nie tylko obelgami, ale także błotem i kamieniami. Uwieńczeniem tej wrogości była sprawa janowska.

    ……

    W 1596 r. podpisano w Brześciu n. Bugiem unię Kościoła wschodniego z zachodnim na ziemiach polskich. Jednocześnie z synodem, którego wynikiem było uroczyste odczytanie aktu unii w kościele św. Mikołaja, w dniu 20 października, obradował w Brześciu antysynod. Zaprzysiężono na nim walkę z unią. Próba czasu wykazała, że i pod ten zasiew, jakim była unia brzeska, nie wszędzie gleba została przygotowana należycie. Jezuici urabiali umysły do zjednoczenia Kościoła poprzez swoje szkoły i stacje misyjne. Było to za mało, aby wpłynąć na masy. Lud przywiązał się do starej obrzędowości, a różnice dogmatyczne nie interesowały prostego wieśniaka. Wskrzeszenie więc sympatii dla prawosławia w niektórych rejonach nie przychodziło trudno. Do destruktywnych działań przyłożył rękę również Kościół łaciński. Słabości zarówno Kościoła, jak i Cerkwi (brak w niej centralizacji władzy sprzyjał nadużyciom) wykorzystywali ludzie szukający we wszystkim pożytków doczesnych. Podsycali oni pomiędzy katolikami a prawosławnymi wzajemną nienawiść, różnice religijne uczynili narzędziem w rozgrywkach politycznych. Ich sprzymierzeńcem stali się kozacy. Życie na wschodnich rubieżach przerodziło się w piekło. Ten tragiczny klimat odtworzył Henryk Sienkiewicz w Ogniem i mieczem. Wśród licznych ofiar swoją przynależność do Kościoła przypłacił głową także unicki arcybiskup połocki, św. Jozafat Kuncewicz, zamordowany w Witebsku w 1623 r. Wycinano w pień nie tylko hierarchów, lecz także całą katolicką ludność. Największe triumfy święciło zło za czasów Bohdana Chmielnickiego. Mordowano katolików bez względu na wiek, płeć czy pochodzenie społeczne. Zagrożona ludność chroniła się w lasach. Przypuszczalnie chcieli tam znaleźć azyl także pracujący w terenie jezuici Szymon Maffon i Andrzej Bobola. Pierwszego z nich pochwycili kozacy 15 maja 1657 w Horodcu. Odartego z odzienia przybito gwoźdźmi do jakiejś ławy czy stołu, okręcono powrozami głowę i tak zaciskano sznury, że gałki oczne wychodziły z orbit. Zdarto mu następnie skórę z piersi i pleców, a otwarte rany polewano ukropem. Wreszcie udręczonego dobito cięciem szabli. Na drugi dzień kozacy podążyli do Janowa. Tutaj pozabijali co do jednego nie tylko katolików, ale i żydów. Dowiedziawszy się, że uszedł stąd niedawno Andrzej Bobola, urządzili za nim pościg. W godzinach przedpołudniowych dopadli go w miejscowości Predyła. Była to środa, 16 maja. Rozpoczęła się swoista katecheza, mająca nakłonić Andrzeja do schizmy. Kozacy byli pomysłowi w zadawaniu tortur i nie trzymali się jednego schematu. Najpierw więc obnażono schwytanego Lacha i skatowano nahajkami potem dostał jeszcze w twarz kilka kułaków tak silnych, że posypały się zęby. Po tej lekcji poglądowej, gdy Andrzej nadal nie wyrażał chęci przejścia na prawosławie, skrępowano mu ręce powrozem i przytroczono do pary koni, które ruszyły w kierunku Janowa. W czasie czterokilometrowego biegu pomiędzy końmi dostał jeszcze mnóstwo razów batogami, cięcie szablą po lewym ramieniu oraz kilka ukłuć lancą, po których pozostały głębokie rany. W Janowie zbiegł się tłum ciekawych niecodziennego widowiska. Aby uchronić się od nadmiaru świadków, wprowadzono Andrzeja do szopy służącej za rzeźnię. Z gałązek dębowych upleciono wieniec i wciśnięto mu na głowę, następnie rzucono go na stół i zachęcając do wyparcia się katolicyzmu, ogniem przypalano jego ciało, wbijano drzazgi za paznokcie, zdzierano skórę z rąk, piersi, pleców i głowy, odcięto palec wskazujący od lewej dłoni i końce dwu innych palców, wydłubano prawe oko, świeże rany posypano plewami, odcięto nos i wargi, wyrwano język, wreszcie powieszono u powały za nogi. Po dwu godzinach żyjącego jeszcze zdjęto ze sznura. Dwukrotne cięcie szablą w szyję zakończyło ziemską wędrówkę Boboli. W ten sposób Andrzej stał się czterdziestą czwartą żertwą Towarzystwa złożoną na ołtarzu Unii. W okolice Janowa niespodziewanie nadciągnął oddział wojska polskiego. Kozacy uciekli w popłochu zostawiając zmasakrowane zwłoki. Jezuici pińscy powiadomieni o okrutnej śmierci Andrzeja przybyli po ciało. Przewieźli je wozem do klasztoru i złożyli w drewnianej trumnie, zabijając natychmiast jej wieko, aby uczniom kolegium oszczędzić straszliwego widoku. Trumnę umieszczono w podziemiach kościoła, a na liście zmarłych odnotowano: Ojciec Andrzej Bobola roku 1657, maja 16, w Janowie okrutnie zamordowany przez bezbożnych kozaków w różnoraki sposób umęczony, następnie obdarty ze skóry, położony jest pod wielkim ołtarzem.

  10. Marucha said

    Re 9:
    Na Rosjan można zwalić czyny Prusaków i Żydów – to czemu nie kozaków?

  11. Przeclaw said

    #4 Aga

    Bardzo sluszna uwaga.
    Polacy nie wystawaja przed sarkofagami z pilsudasem, znaczna ilosc Rosjan jednak robi to przed bozkiem-leninem.
    I nie pomoze zadne powolywanie sie na Nergali czy czupiradla w Lodzi, to nie to samo, bo w tym przypadku chodzi o pol-narkotyczny trans mlodych, chec wyzycia i zapomnienia w pijanym widzie, przez nich samych najczesciej traktowane pol-serio i z przymrozeniem oka /co w zadnym wypadku nie oznacza mojej aprobaty/. Natomiast w przypadku pilsudo-leninow, to juz dzialanie rozmyslne ludzi uwazajacych sie za dojrzalych.

  12. Przeclaw said

    pilsudas jest pochowany na Wawelu. Czy ktos widzial kilometrowe kolejki do jego trumny ?

  13. Marucha said

    Re 11:
    I co tego, że Polacy nie stoją w kolejce do trumny Piłsudskiego – skoro ogromna większość uważa go za pół-Boga, a na pewno największego w historii Polaka i oddaje mu cześć na setki innych sposobów?
    Czy więcej jest w Rosji czcicieli Lenina, czy w Polsce czcicieli Piłsudskiego? Obawiam się, że odpowiedź jest oczywista.

    Re 12:
    A czy widział Pan osobiście te kilometrowe kolejki przez Mauzoleum Lenina?

    Może zainteresujmy się, z jakiej okazji Polacy stają w kolejkach? Na Rihannę, Bździhannę, Nergalów, Cooperów itd.

  14. Piotrx said

    Re 10:

    Re 9:
    Na Rosjan można zwalić czyny Prusaków i Żydów – to czemu nie kozaków?

    Dobrze się Pan czuje? Czy w tym tekscie jest choć jedno słowo o jakichkolwiek Rosjanach? Czy wszędzie widzi Pan rzekomą „rusofobię” nawet w tekście o św. Andrzeju Boboli ? Ponieważ we wpisie nr 5 wspomniano o „obdzieraniu ze skóry” tego swiętego stąd krótkie przypomnienie okoliczności jego męczeństwa.

  15. aga said

    Mariusz Matuszewski Masoneria obok nas

    Przyzwyczajeni do obecności wartości propagowanych przez Wolnomularstwo w życiu codziennym, nie zwracamy na tę organizację uwagi, uważamy ją za coś niegroźnego. Nie zdajemy sobie sprawy z faktu, że tym samym potwierdzamy jej zwycięstwo i skuteczność założeń realizowanych z pełną konsekwencją od bez mała 200 lat.

    Obraz masonerii jako czegoś groźnego, mającego realny wpływ na konkretne tryby złożonego mechanizmu państwa, pokrywa dziś warstwa patyny. Człowiek współczesny, nawet jeżeli dopuszcza do siebie pogląd o próbach przejęcia przez członków niektórych lóż pewnych stanowisk lub nadania kształtu formule stanowionego przez parlament prawa, uważa to za element przeszłości, odnosi rzecz bardziej do wieku XIX niż do czasów, w których żyje. Jest to najpoważniejszy chyba grzech, jaki popełnia się dziś mówiąc lub pisząc o wolnomularstwie. Rzecz w tym, że ono nigdy nie odpuściło, nie zrezygnowało ze swoich celów, a jedyną różnicą między wiekiem XIX a XXI jest to, że „dzieci wdowy” nie muszą się już aż tak poświęcać i wysilać – żyją bowiem w świecie zbudowanym w znakomitej większości na ich postulatach.

    Tym, co najdobitniej pokazuje skalę zjawiska, są przykłady. Nie te sprzed 100 lat, lecz te z czasów, w których żyjemy. Poniżej kilka z nich.

    Sierpień 1981: w artykule “Wielki Wschód Francji a lewica”, dziennik Le Monde z 13 sierpnia 1981 r. stwierdził, że partia socjalistyczna była “głęboko przeniknięta duchem masońskim”. Jak się dokonuje te przenikanie? Le Monde wyjaśnił, że wynika ono “z oddziaływania intelektualnego i moralnego, które uformowało mentalność aż do tego stopnia podatną na osmozę, iż nie umielibyśmy dziś powiedzieć dokładnie, kto komu udzielił władzy: partia socjalistyczna Wielkiemu Wschodowi Francji, czy przeciwnie”.

    Lata 1981-1984: we Włoszech doszło do wybuchu skandalu, kiedy w roku 1981 ujawnione zostały niektóre działania loży masońskiej “Propaganda Due” (P2). Komisja parlamentarna, powołana do przeprowadzenia śledztwa w sprawie tej loży, oświadczyła w sprawozdaniu z 12 lipca 1984 roku jak następuje: “(…) Loża P2 całkowicie objęła kontrolą główną grupę włoskich firm wydawniczych, dokonując w sektorze prasy codziennej operacji nie mającej nigdzie odpowiednika: skupienia w jednym ręku wielu tytułów. Operacja tego typu, jak to zauważyliśmy, łączyła się z infiltracją z góry ukartowaną i rozległą głównych ośrodków władzy, zarówno cywilnych, jak wojskowych, oraz ze stałym naciskiem na kręgi polityczne „.

    Wrzesień 1984: Wielki Mistrz Wielkiego Wschodu ujawnia obecność dziesięciu masonów w gabinecie Fabiusa.

    Luty 1985: dwaj francuscy masoni, Max Theret i Jean-Pierre Bloch, otrzymują stanowiska dyrektorów paryskich pism codziennych: Le Matin i France-Soir.

    Luty 1985: dekretem z 24 lutego 1985 roku mason Henri Caillavet, były senator z ramienia radykałów departamentu Lot-et-Garonne, otrzymuje nominację na prezesa komisji d/s jawności i pluralizmu prasy.

    Marzec 1986: nazajutrz po wyborach do ciał ustawodawczych, w których triumfowały RPR i UDF, loże masońskie Bnai Brith (ekskluzywnie żydowskie) ogłosiły w dzienniku Le Monde z 26 marca 1986 r. komunikat, przypominający partiom nowej większości “zobowiązania podjęte na forum Bnai Brith (…) nie łączenia się w żadnym wypadku z partią Front National”. Zobowiązania dotrzymano, a to umożliwiło powrót lewicowej większości w Zgromadzeniu Narodowym w dwa lata później.

    Październik 1988: L’Express w cytowanym już artykule (z 7 października 1988 r.) stwierdza, że spośród dwudziestu czterech współpracowników mera Paryża ośmiu jest inicjowanych.

    1990: czynniki kierownicze Wielkiego Wschodu Francji biorą czynny udział w reaktywowaniu lóż w Czechosłowacji, Rumunii i na Węgrzech.

    Marzec 1990: Wielki Mistrz masonerii włoskiej, di Bernardo, ujawnia w La Stampa z 23 marca 1990 r., że prezydent Stanów Zjednoczonych, George Bush, jest przewodniczącym loży 33 stopnia masonerii amerykańskiej i nosi tytuł “Potężnego Suwerennego Wielkiego Komandora”.

    1990 – 1991: inwazja na Kuwejt i wojna w Zatoce Perskiej. Artykuł w Lectures Francaises opisuje sytuację masonerii w Iraku i w państwach muzułmańskich, które wydały wojnę temu krajowi u boku Stanów Zjednoczonych: działalność masonów zakazana jest w Iraku od czasów rewolucji baasistowskiej w 1958 roku, podobnie w Syrii; nastąpiło natomiast zaszczepienie masonerii w Kuwejcie i w Arabii Saudyjskiej poprzez loże zależne od Wielkiej Loży Anglii, Wielkiej Loży Szkocji lub Wielkiej Loży Rhode Island (Stany Zjednoczone); w pełnym zaś rozkwicie jest masoneria w Egipcie i w Turcji, również w powiązaniu z Wielkimi Lożami anglosaskimi. “Rozumie się, że lobby masońskie silnie zaważyło na wypadkach, działając w tym samym kierunku, co lobby syjonistyczne i naftowe”.

    Marzec 1991: Wielki Mistrz Wielkiego Wschodu Włoch w czasie konferencji prasowej z okazji konwentu tej obediencji w taki sposób określa zamierzenia masonerii w Europie Wschodniej: “Wciągu dwóch lat “światło masonerii” oświeci wszystkie kraje Wschodu i Kościół myli się, jeśli sądzi, że może tam wskrzesić na nowo dogmatyczną wiarę”.

    Czerwiec 1991: National Hebdo z 13 czerwca 1991 roku stwierdza obecność ośmiu masonów we francuskim gabinecie Edith Cresson: Roland Dumas, Jean Poperen, Jack Lang, Jacąues Mellick, Andre Laignel, Alain Vivien, Jean-Yves Le Drian, Laurent Catha-la, do których należałoby dołączyć Pierrea Joxea. Te fakty mówiące o współczesnej masonerii potwierdzają zasadność deklaracji, jaką w roku 1979 złożył były wielki mistrz Wielkiego Wschodu, Michel Baroin: “Godzina masonerii wybiła. Mamy w naszych lożach wszystko, czego potrzeba: ludzi i metody”.

    Dziś na Zachodzie masoneria nie tylko nie odczuwa potrzeby ukrywania się, ale pod przykrywką działalności dobroczynnej coraz częściej przygotowuje własne stanowiska na imprezach masowych, udziela wywiadów, nie kryje swoich siedzib ani też członków.

    Krajem, w którym wpływ masonerii najbardziej widać w sferze polityki, pozostaje bez wątpienia Francja. Tygodnik „Le Point” twierdzi, że wywierają oni ogromny wpływ na resort sprawiedliwości, biznes, a także administrację i edukację, a do lóż wolnomularskich należą niektórzy ministrowie i co najmniej jeden z doradców prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego.

    „Le Point” pisze, że „w liczących się kręgach (we Francji), mówi się o ukrytym wpływie masonerii”, choć jej członkowie na ogół ukrywają swoją przynależność. Mimo zachowywania tajemnicy przez wielu masonów, wiadomo powszechnie, że niektórzy członkowie rządu byli w przeszłości lub są nadal wolnomularzami. Obecny minister pracy Xavier Bertrand przyznał nawet publicznie dwa lata temu, że od 1995 roku jest członkiem głównej loży Francji – Grand Orient. Twierdzi jednak, że od objęcia ministerialnych funkcji tylko wyjątkowo uczestniczył w jej spotkaniach. Według „Le Point”, do innej organizacji masońskiej, Wielkiej Francuskiej Loży Narodowej, należał niegdyś szef MSW Brice Hortefeux, a „aktywnymi” masonami są trzej inni członkowie rządu Francois Fillona, w tym Patrick Ollier, zajmujący się relacjami gabinetu z parlamentem. Mówi się też, że dawna minister spraw wewnętrznych Michelle lliot-Marie, kierująca potem ministerstwem sprawiedliwości, nie jest wprawdzie członkiem masonerii, ale są nimi jej ojciec, partner i były szef jej gabinetu. Tradycji mianowania masona szefem gabinetu był też wierny obecny prezydent Nicolas Sarkozy, gdy pełnił funkcję ministra spraw wewnętrznych w latach 2005-2007.

    Jak podaje „Le Point”, wolnomularzy można także znaleźć w obecnym otoczeniu prezydenta Sarkozy’ego, a jego doradca ds. bezpieczeństwa i terroryzmu Alain Bauer był nawet wielkim mistrzem wspomnianej loży Grand Orient. Masonem ma być też, według informacji tygodnika, przewodniczący Senatu Gerard Larcher.

    Przykładów konkretnych działań masonerii jest wiele, a jednym z głośniejszych stał się wyrok sądu z 2008 roku, który nakazał wypłacenie przez państwo gigantycznego odszkodowania znanemu biznesmenowi i politykowi Bernardowi Tapiemu, podejrzewanemu o związki z masonerią. „Le Point” uważa, że niezwykle przychylny dla Tapiego wyrok można wyjaśnić tym, że do jednej z lóż należeli przedstawiciele władzy sądowniczej decydujący w tej sprawie.

    Masoneria francuska zawsze była ściśle związana z władzą laickiej republiki budowanej na bazie hasła: „równość, wolność, braterstwo”. Na przykład w ministerstwach istnieją liczne stowarzyszenia zawodowe, które w rzeczywistości są masońskimi ugrupowaniami. Do nich należy Diner Amical (Przyjacielska Kolacja) grupująca wysokich rangą urzędników. Mimo że najwięcej masonów jest w ministerstwie edukacji narodowej, to największą władzę mają oni w ministerstwie spraw wewnętrznych. Tradycją jest tam mianowanie przez kolejnych ministrów masonów na stanowiska dyrektorów gabinetów, co nie jest trudne, bo najczęściej powierza się tę funkcję któremuś z prefektów, którzy w większości są członkami lóż. Taka obsada kadrowa gwarantuje ministrowi posiadanie dobrych kontaktów w każdej sytuacji.

    Masoni są silnie reprezentowani również w innych ministerstwach, są one jednak mniej liczne i nie mają takiej władzy jak ministerstwo spraw wewnętrznych. Wyjątek stanowi ministerstwo sprawiedliwości, gdzie urzędnicy muszą wybierać między obowiązkami zawodowymi i zobowiązaniami masońskimi. Dlatego sędziowie nigdy nie stworzyli swojego stowarzyszenia, chociaż mogą należeć do masońskiej organizacji adwokatów Diner du Palais (Kolacja Pałacowa). W tym ministerstwie, podobnie jak w innych, najbardziej wpływowi i wysoko postawieni urzędnicy – masoni, mają zagwarantowaną karierę. Tak samo dzieje się w wolnych zawodach, prawdziwych matecznikach masonerii. „Trzydzieści lat temu wzruszyłbym jedynie ramionami, gdyby ktoś twierdził, że pewne nominacje na stanowiska profesorów medycyny wynikają z poparcia masońskiego. Dzisiaj jest to dla mnie pewność. Powiem więcej: ten szkodliwy proceder się rozwija. Problem w tym, że bardzo trudno jest się przeciwstawić tym praktykom, bo nie ma dowodów rzeczowych na przynależność konkretnych ludzi do masonerii. Istnieje tylko bardzo silne przypuszczenie, które przeradza się w pewność, kiedy widzi się powtarzające się praktyki” – stwierdził francuski lekarz.

    Do tego dochodzą ogromne wpływy masonerii we francuskiej gospodarce, związkach zawodowych, sporcie… A jest to tylko przykład jednego kraju.

    Wobec tak silnej pozycji wolnomularstwa i jego zakorzenieniu w strukturach politycznych oraz ekonomicznych trudno przypuszczać, że sytuacja może zostać zmieniona w trakcie kilku lat. Potrzebny jest konsekwentnie prowadzony proces, ale nie będzie on miał szans dopóty, dopóki pozwoli się na utrwalanie wizerunku masonerii jako niegroźnego stowarzyszenia zajmującego się głównie akcją charytatywną lub samodoskonaleniem. Tym, co winno być zrobione na samym początku, jest wskazywanie prawdziwego oblicza masonerii – środowiska wpływowego i posiadającego określone cele, zainteresowanego upadkiem tradycyjnych wartości i dążących do tego ze wszystkich sił – a następnie wyrycie tego wizerunku w zbiorowej świadomości. To krok, który wykonać trzeba bezwarunkowo, bez niego bowiem jakakolwiek akcja skazana będzie na porażkę.

    za konserwatyzm.pl

  16. Przeclaw said

    To w takim razie jak wytlumaczyc, ze wiekszosc Rosjan uwaza Slzenicyna za „predatela”, tego ktory najbardziej Rosje umilowal ?

    Natomiast pedalow, wscieklych lbow wcale nie musimy im sprzedawac, maja swoich skolko ugodno. Taka Lena Katina ostatnio afiszowala sie ze swoim rzekomym lesbijstwem. Ta sama, ktora przed tem wslawila sie rzewna piesnia w obronie atakowanej Jugoslawji. Ciekawe w ktorym wypadku byla szczera ?

  17. aga said

    Panie Gajowy a czy ja mowię o propagowaniu obscenicznych polskojęzycznych chazarow jak doda czy nergal
    czy o NAWRACANIU NA TRADYCYJNY KATOLICYZM ?

    Dogmat o Trójcy Świętej, prawosławie, ekumenizm

    Musimy budować, gdy inni burzą

    Abp Marcel Lefebvre

    Poruszając problematykę wielkiego dogmatu o Trójcy Świętej dotykamy największych tajemnic wiary katolickiej, tajemnic wyrażonych przez Kościół pod natchnieniem Ducha Świętego już ponad tysiąc pięćset lat temu, zwłaszcza na dwóch soborach powszechnych – w Nicei (325) i w Konstantynopolu (381) – które były dwoma pierwszymi soborami Kościoła Katolickiego. Rozłam w Kościele, jaki stał się faktem w roku 1054 i utrwalił się od tego czasu, czyli schizma wschodnia, polegająca na zerwaniu jedności ze Stolicą Apostolską przez patriarchat w Konstantynopolu i podległe mu Kościoły lokalne, dokonała się również w związku z nową, błędną nauką odnośnie tajemnicy Trójcy Świętej, nauczaną przez ówczesnych Greków. Błąd ten koncentrował się wokół zagadnienia filioque, problemu pochodzenia Trzeciej Osoby Trójcy – Ducha Świętego. Za sprawą dwóch wpływowych teologów wschodnich, patriarchów Konstantynopola, najpierw Focjusza (858–867, 878–886), a następnie Cerulariusza (1043–1058), Grecy, a za nimi niemal cały chrześcijański Wschód popadli w heretycką naukę negującą treść prawdy wyrażonej w terminie filioque, prawdy wyrażającej jednomyślną naukę Ojców Kościoła ze Wschodu i Zachodu, a podkreślonej przez Zachód i słusznie wprowadzonej do katolickiego Credo przez papieży, w obronie wiary przez błędnymi interpretacjami.

    Dzisiaj w imię dialogu ekumenicznego powiada się nam, że filioque nie jest artykułem wiary, ale fałszywym i dowolnym dodatkiem średniowiecznych łacińskich teologów, dodatkiem godnym rzekomo porzucenia i usunięcia z teologii katolickiej w imię pojednania z chrześcijańskim Wschodem prawosławnym. Nic bardziej mylnego! Formuła filioque jest prawdą wiary wyrażoną z całą jasnością przez powszechne sobory: drugi w Lyonie (1274) i we Florencji (1445), ma zatem rangę dogmatu, a w błędzie są właśnie wyznawcy schizmatyckiego prawosławia, bowiem odrzucają prawdę, którą sami ich ojcowie Grecy przez lata przyjmowali, chociaż posługiwali się nieco inną, ale równorzędną formułą teologiczną. Teraz, w imię wrogości do łacinników, do Kościoła Rzymskiego, prawosławni pragną zaś to wspólne dziedzictwo przysypać gruzem niepamięci.

    W ostatnim czasie ukazały się trzy książki ojca Benedykta Huculaka OFM, podejmujące katolicką naukę o Duchu Świętym w świetle Tradycji rdzennie wschodniej i w porównaniu do teologii zachodniej. W jednej z nich (Duch Ojca i Syna według rdzennej teologii greckiej, Wydawnictwo Zakonu Pijarów, Kraków 1996) Autor przedstawia prawdę o Trzeciej Osobie Trójcy Przenajświętszej w nauczaniu greckich Ojców Kościoła i teologów średniowiecznych, wskazując na tych, którzy pozostali wierni pierwotnej nauce, stanowi ącej wspólne dziedzictwo Wschodu i Zachodu, a następnie ułatwili zawarcie unii najpierw na Soborze w Lyonie w roku 1274, a następnie we Florencji w roku 1445, kiedy prawosławie dwakroć powróciło, niestety na krótko, do jedności ze Stolicą Piotrową. Szczególny wkład w dzieło poprawnego rozumienia nauki o Duchu Świętym, zgodnego z ujęciem zachodnim, a przeciwnego rozpowszechnionym wśród Greków fałszywym nowym naukom, mieli zwłaszcza Nicetas z Maronei (XII w.), chartofylaks, czyli kanclerz katedralnego kościoła Bożej Mądrości w Konstantynopolu, następnie Nicefor Blemmydes (1197–1272), minister na dworze jednego z cesarzy nikejskich i rzecznik powrotu Wschodu do jedności z Rzymem, a także Jan Bekkos (XIII w.), również kanclerz Kościoła w Konstantynopolu, jeden z współorganizatorów zjednoczeniowego Soboru w Lyonie w roku 1274, a następnie patriarcha Konstantynopola w zjednoczonym już z Rzymem, ale niestety na krótko, Kościele Wschodnim.

    Druga z książek o. Benedykta Huculaka, Bohaterski teolog greckokatolicki – Konstantyn Meliteniotes (Wydawnictwo Zakonu Pijarów, Kraków 1997), przedstawia sylwetkę wybitnego Greka, uczonego, który nie bacząc na prześladowania bronił wspólnej nauki Greków i Łacinników, a także unii między Wschodem a Stolicą św. Piotra. Ten świątobliwy wyznawca, świadek wiary, żyjący w dobie II Soboru Lyońskiego (1274), był głównym wykładowcą na cesarskim uniwersytecie w Konstantynopolu oraz archidiakonem stołecznego kościoła Mądrości Bożej, a po zawarciu unii z Rzymem kanclerzem u boku patriarchy Jana Bekkosa. Unia została jednak szybko odrzucona przez Greków, a Meliteniotes został w roku 1283 uwięziony w jednym ze stołecznych klasztorów. Rdzenną naukę grecką o Duchu Świętym, zgodną z łacińską, odrzucił synod prawosławny w roku 1285, a Meliteniotes wraz z usuniętym z urzędu Bekkosem za obronę ortodoksji cierpieć musieli więzienie, w którym Bekkos zmarł w roku 1297, a Meliteniotes w roku 1307, po wielu latach spędzonych w niewoli za swą wierność wierze katolickiej.

    Trzecia książka o. Benedykta, Trójca Przenajświętsza na tle dzieła zbawczego (Wydawnictwo Zakonu Pijarów, Kraków 1997), jest wieloaspektową prezentacją katolickiego dogmatu o odwiecznym pochodzeniu Ducha Świętego zarówno od Ojca jak i od Syna, w świetle tekstów biblijnych i Tradycji Kościoła. Dzieje zbawienia przedstawione na kartach Pisma św. potwierdzają w wielu miejscach tę prawdę, w perspektywie uzewnętrznienia Boga Trójjedynego w Jego działaniach, które odzwierciedlają życie wewnętrzne Trójcy. Chrześcijanie prawosławni podążając za błędnym mniemaniem patriarchy Focjusza, traktują Trójcę Świętą w Jej wewnątrzboskim życiu inaczej niż w zbawczym objawieniu i utwierdzają się w ten sposób w fałszywym poglądzie, jakoby formuła teologii zachodniej – filioque – nie wyrażała poprawnie istotnej prawdy wiary. Błąd teologii prawosławnej polega na uznaniu, że Duch Święty pochodzi jedynie od Ojca, a rola Syna Bożego, naszego Pana Jezusa Chrystusa ogranicza się w tej koncepcji do udzielania Ducha Świętego stworzeniu. Przeciwko heterodoksyjnym ujęciom greckim świadczy jednak tekst Pisma św. i zgodne nauczanie Ojców Kościoła, zarówno greckich jak i łacińskich, zaś dodatkowym umocnieniem tej nauki są świadectwa liturgiczne, a zwłaszcza piękna sekwencja mszalna Veni Sanctae Spiritus oraz hymn brewiarzowy Veni Creator Spiritus.

    Kościół Rzymski, Mater et Magistra wszystkich Kościołów, w trosce o zbawienie wieczne dusz chrześcijańskich pozostających poza jedyną owczarnią Chrystusową, popierał zawsze ich przejawy dążenia do powrotu do jedności ze Stolicą Apostolską. W tym celu zawierane były unie z chrześcijanami wschodnimi, z których najbardziej znane są te wspomniane wyżej, zawarte na Soborach Powszechnych w Lyonie i we Florencji. W Polsce znamy szczególnie unię brzeską (1596). Zawierając unię wskazywano zawsze na to, że papieże odróżniali konieczne warunki nawrócenia chrześcijan pozostających poza Kościołem, polegające na przyjęciu pełnego Depozytu Wiary, od akcydentalnych różnic które stanowią uprawnioną odrębność chrześcijańskich braci. W przypadku prawosławia braki i błędy dotyczą przede wszystkim nauki o odwiecznym pochodzeniu Ducha Świętego oraz o randze urzędu papieskiego w Kościele, zaś warunkiem jedności zawsze było skorygowanie pomyłek w duchu prawdy katolickiej, nawet przy zachowaniu pewnych w istocie pozornych różnic w formie wyrazu tych treści, różnic wynikających z właściwości łaciny i greki. Rdzennie grecka bowiem formuła o pochodzeniu Ducha Świętego od Ojca przez Syna (dia tou Hyiou) wyraża tę samą prawdę, co katolicki dogmat filioque ujęty w języku łacińskim. Uprawniona zaś odrębność dotyczy np. wielu obyczajów i tradycji liturgicznych, których bogactwo podziwiać możemy w ramach chociażby sprawowanej w Polsce liturgii greckokatolickiej.

    Od czasu duszpasterskiego Soboru Watykańskiego II hierarchia katolicka podejmuje liczne próby nawiązania jedności z prawosławiem. Niestety, w rozmowach tych nie stawia się już konieczności wyrzeczenia się przez prawosławnych ich błędów jako niezbywalnego warunku tej jedności. Umowa między przedstawicielami Kościoła katolickiego a prawosławnymi zawarta w roku 1993 w mieście Balamand w Libanie odrzuca wyraźnie katolicką naukę o konieczności zawarcia unii i o niezbędności powrotu do Rzymu przez odłączonych chrze ścijan oraz potępia nawracanie prawosławnych do Kościoła katolickiego. Jedność ma się realizować na zasadzie tak zwanych „Kościołów Siostrzanych”. Ta fałszywa nowinka teologiczna jest jednak nie do pogodzenia z prawdą katolicką, skoro bowiem znajdujący się poza Kościołem prawosławni, wyznający heretyckie poglądy i podlegający trwającej od wieków schizmie mieliby być „Kościołem Siostrzanym”, to w jaki sposób mogłyby w ramach tych równorzędnych Kościołów trwać obok siebie prawda i fałsz?

    W jednym z ubiegłorocznych artykułów w „Tygodniku Powszechnym” (nr 48) ks. Wacław Hryniewicz OMI twierdzi, że spór o filioque może niebawem zostać zażegnany. Wedle tego autora ta katolicka prawda wiary jest fałszywym (!) dodatkiem średniowiecznych teologów, zaś jedynym sensownym krokiem w celu pojednania z prawosławiem ma być rzekomo odrzucenie tej nauki! Ks. Hryniewicz znany jest dobrze z bezkarnego głoszenia heretyckich poglądów, a w swym kolejnym artykule potwierdza tylko dotychczasowe stanowisko indyferentnego wobec wielu prawd katolickich, liberalnego budowniczego nowego, ekumenicznego super-Kościoła. Jednak w powyższym artykule powiada, że m. in. w łacińskim Kościele katolickim w Grecji filioque już zostało wyeliminowane z mszalnego Credo, referując zmiany, o których nawet nie mamy pojęcia.

    Poglądy ks. Hryniewicza nikogo już może nie szokują, ale szokować może kolejne rezygnowanie z katolickich prawd wiary we współczesnym Kościele. Najpierw bowiem hierarchowie rezygnują z nawracania prawosławnych na wiarę katolicką, a później niektórzy z nich sami się nawracają na prawosławie i przyjmują herezję Focjusza i Cerulariusza odnośnie pochodzenia Ducha Świętego, herezję patriarchów greckich wyrosłą na nieznajomości Ojców Kościoła i na wrogości wobec papiestwa. Ks. Hryniewicz zapowiada konieczność rezygnacji z filioque również w innych częściach Kościoła łacińskiego i stawia ten akt jako wymóg na drodze ekumenicznego dialogu z prawosławiem. Autor ten twierdzi nawet, że Kościół powinien przeprosić za to, że w ogóle filioque znalazło się w rzymskim Credo! Z takim dialogiem, który polega na akceptacji błędów odłączonych od prawdy heretyków nie chcemy jednak mieć nic wspólnego! Gdzież znajdzie się Kościół idąc po tej drodze, jakie jeszcze dogmaty przyjdzie poświęcić w imię iluzorycznego porozumienia! Zbliżający się jubileusz roku 2000 może się okazać smutną datą w dziejach Kościoła, bowiem obok zapowiadanych już spotkań międzyreligijnych, obok wprowadzanej właśnie Komunii św. na rękę w Polsce, obok ekumenicznych martyrologiów i wspólnych deklaracji na temat usprawiedliwienia z luteranami, gdzie pomija się dorobek Soboru Trydenckiego, obok rozsiewanych wszędzie poglądów o niezliczonych już rzekomo Ko ściołach siostrzanych, już nie tylko prawosławnych, ale wszystkich innych, dojść może następne ustępstwo, które już się dokonuje, a którego skutkiem będzie jeszcze większe spotęgowanie destrukcyjnych poczynań modernistów w Kościele.

    Rodzi się przy tym jeszcze jedno dramatyczne pytanie: w którą właściwie stronę zdążają ekumeniści? Każda droga ustępstw doktrynalnych jest oczywiście godną pożałowania metodą niszczenia Wiary Objawionej, ale ponadto nie sposób nawet wzajemnie pogodzić ustępstw podejmowanych na rzecz poszczególnych sekt chrześcijańskich. Oto bowiem Novus Ordo Missae oddala liturgię katolicką od prawosławia i przybliża do protestantyzmu, rezygnacja z filioque przybliża ekumenistów do prawosławia, ale dialog z monofizytami i nestorianami oddala od prawosławia, i tak w nieskończoność.

    Zamiast szukać fałszywych i wewnętrznie sprzecznych kompromisów z duchem tego świata musimy niewzruszenie trwać przy Prawdzie zdefiniowanej w dogmatach Wiary katolickiej i mówiąc słowami wielkiego obrońcy jedynego Kościoła Chrystusowego, arcybiskupa Marcelego Lefebvre’a „musimy budować, gdy inni burzą”, gdyż tylko w ten sposób możemy pozostać wierni Prawdzie, którą powierzył nam nasz Pan, Jezus Chrystus. Ω

  18. Marucha said

    Re 14:
    Jedynym celem mojego komentarza było udzielenie kopniaka tym, którzy wszędzie dopatrują się „ruskich” i gotowi są ich obarczyć winą nawet za śmierć św. Andrzeja Boboli.
    Nigdzie nie przypisałem Panu takich intencji, czytać wszak nadal potrafię i widzę, że nigdzie Pan o Rosjanach nie wspominał.

  19. aga said

    Prawosławie i porozumienie z Balamand

    Mianem prawosławnych określa się tych chrześcijan z Europy Wschodniej, Egiptu i Azji, którzy przyjmują dogmatyczne orzeczenia pierwszych ośmiu soborów powszechnych (nie są więc wyznawcami herezji nestoriańskiej i monofizyckiej), lecz w wyniku schizmy Focjusza (863) i Cerulariusza (1054) odłączyli się od Kościoła katolickiego. Kościół prawosławny jest więc kościołem schizmatyckim, zróżnicowanym hierarchicznie, obejmującym różne organizacje zależne od kościołów krajowych, z „kościołem – matką” którym jest historycznie ekumeniczny Patriarchat Konstantynopola.

    Prawosławni obok negowania prymatu Papieża Rzymskiego uznają dogmatyczne orzeczenia tylko pierwszych siedmiu Soborów powszechnych (od Soboru Nicejskiego I z 325 r do Soboru Nicejskiego II z 787 r.), a także wbrew autentycznemu nauczaniu Ojców greckich i Kościoła Rzymskiego utrzymują, jakoby Duch Święty nie pochodził od Ojca i Syna Bożego (ex Patre filioque), lecz jedynie od Ojca (por. O. Benedykt Huculak OFM, Bohaterski teolog greckokatolicki – Konstantyn Meliteniotes, Wydawnictwo Zakonu Pijarów, Kraków 1997). Dlatego też zdaniem wielu teologów katolickich prawosławie nie jest „czystą” schizmą, lecz schizmą zmieszaną z herezją.

    Według katolickiej teologii moralnej schizma, jako rebelia przeciwko hierarchii ustanowionej przez Boga, a zwłaszcza przeciwko Biskupowi Rzymskiemu posiadającemu prymat nad całym światem, jest grzechem śmiertelnym przeciwko miłości braterskiej. Nikt więc, kto umrze w stanie świadomej i dobrowolnej przynależności do schizmy nie może osiągnąć zbawienia, zgodnie z definicją papieża Bonifacego VIII zawartą w bulli Unam sanctam (1302): „Toteż oznajmiamy, twierdzimy, określamy i ogłaszamy, ze posłuszeństwo Biskupowi Rzymskiemu jest konieczne dla osiągnięcia zbawienia” (Breviarium fidei. Wybór doktrynalnych wypowiedzi Kościoła, Księgarnia św. Wojciecha, Poznań 1997, s. 62).

    Kościół katolicki, powodowany troską o zbawienie dusz prawosławnych schizmatyków nieprzerwanie podejmował wysiłki zmierzające do ich nawrócenia. Znalazło to swój wyraz w powstaniu Wschodnich Kościołów Katolickich (Kościołów unickich), które zawierając unię z Rzymem uznały zwierzchnictwo Stolicy Apostolskiej i przyjęły wyznanie wiary Kościoła katolickiego, zachowując przy tym własną organizację i liturgię. I tak ogromny wysiłek XVII Soboru Powszechnego we Florencji (1438–1445), który znalazł swój wyraz m.in. w przedłożeniu Grekom dekretu (1439) umożliwiającego im powrót do Kościoła katolickiego, dostarczył doktrynalnych podstaw dla późniejszej Unii Brzeskiej (1595), na mocy której Rusini obrządku bizantyjskiego zamieszkujący wschodnie obszary Rzeczypospolitej powrócili do jedności ze Stolica Apostolską. Męczennicy Kościoła katolickiego przypieczętowali swoją krwią dopiero co zawartą Unię – w 1623 r. prawosławni schizmatycy zamordowali greckokatolickiego arcybiskupa św. Jozafata Kuncewicza, a w 1657 r. z ich rąk zginął polski Jezuita, św. Andrzej Bobola.

    Przez całe wieki Kościół katolicki uznawał ten „unionizm” za jedyną metodę i model poszukiwania jedności. W istocie, dla schizmatyków i heretyków nie było i nie ma innej drogi pojednania z Kościołem, a tym samym zbawienia duszy, jak tylko nawrócenie. Niestety już od połowy ubiegłego wieku papieże obserwowali niepokojące tendencje zmierzające do zastąpienia „unionizmu” ekumenizmem, czyli takim modelem poszukiwania jedności, który oparty jest na z gruntu fałszywych podstawach doktrynalnych. W roku 1864 Święte Officjum potępiło Stowarzyszenie dla Zjednoczenia Chrześcijaństwa, do którego początkowo należeli również katolicy, a które wyznawało tzw. „teorię trzech odłamów”, według której Kościół Chrystusowy składa się częściowo z Kościoła Rzymskiego, częściowo zaś ze schizmy Focjusza i herezji anglikańskiej. Od tego czasu tendencje ekumeniczne zaczęły coraz wyraźniej dochodzić do głosu, aż w końcu w roku 1926 Ojciec Święty Pius XI zdecydowanie potępił je w encyklice Mortalium animos. Pius XI przypomniał: „Pracy nad jednością chrześcijan nie wolno popierać inaczej, jak tylko działaniem w tym duchu, by odszczepieńcy powrócili na łono jedynego prawdziwego Kościoła, od którego niestety odpadli” (Mortalium animos, Jaidhof 1995, s. 13). Wydaje się, że w chwili obecnej Kościół soborowy zastąpił skompromitowaną, potępioną „teorię trzech odłamów” nową, równie błędną doktryną – tzw. „teorią Kościołów siostrzanych”. Głosi ona, że Kościół Chrystusowy tworzą dwa Kościoły-siostry, czyli Kościół Rzymski oraz Cerkiew prawosławna. Ich hierarchia została ustanowiona przez Ducha Świętego w celu sprawowania opieki duchowej nad różnymi grupami wiernych. Oba Kościoły powinny więc zaprzestać wzajemnych sporów i razem pracować nad wzrostem Królestwa Bożego, prowadząc dialog, który przyniesie w końcu przywrócenie bliżej niesprecyzowanej jedności. I tak, papież Jan Paweł II pisze w encyklice Ut unum sint poświęconej działalności ekumenicznej: „Mówiąc o Kościołach prawosławnych, soborowy dekret o ekumenizmie stwierdza w szczególności, że . Uznanie tego wszystkiego jest nakazem prawdy” (Ut unum sint, Pallottinum 1995, s. 16). Widać św. Jozafat Kuncewicz i św. Andrzej Bobola nadaremnie przelewali swą krew. Przyjęcie teorii „Kościołów siostrzanych” wiąże się bowiem z całkowitą rezygnacją z nawracania schizmatyków i heretyków na prawdziwą wiarę, a w konsekwencji z utratą wiary w Boskie ustanowienie Kościoła katolickiego.

    Teoria „Kościołów siostrzanych”, która stale znajduje swój wyraz w nauczaniu obecnego papieża, znajduje również swoje odzwierciedlenie w pracach Międzynarodowej Komisji Wspólnej ds. Dialogu Teologicznego między Kościołem Katolickim a Kościołem Prawosławnym, która powstała w roku 1979. „Owocem” pracy tej Komisji jest m.in. Porozumienie z Balamand, które przedstawiciele Kościoła katolickiego zawarli w 1993 roku ze schizmatyckim prawosławiem. Ojciec Święty bardzo wysoko ocenił pracę Komisji, która doprowadziła do podpisania Deklaracji z Balamand:

    W ostatnim okresie międzynarodowa Komisja mieszana uczyniła ważny krok naprzód w bardzo delikatnej debacie na temat metody, jaką należy stosować w dążeniu do pełnej komunii Kościoła katolickiego z Kościołem prawosławnym; kwestia ta często powodowała napięcia między katolikami i prawosławnymi. Komisja stworzyła doktrynalne podstawy dla pozytywnego rozstrzygnięcia problemu, które opiera się na doktrynie Kościołów siostrzanych (Ut unum sint, Pallottinum 1995, s. 69).

    Za miesięcznikiem „The Angelus” przedstawiamy pełny tekst Deklaracji z Balamand wraz z listą sygnatariuszy. Deklaracja jest rzeczywiście wierną recepcją doktryny „Kościołów siostrzanych” wraz ze wszystkimi jej konsekwencjami praktycznymi. To bezprecedensowe porozumienie jest jednym wielkim aktem apostazji, zdradą Wiary katolickiej i całkowitym sparaliżowaniem Kościoła katolickiego we wszystkich aspektach Jego działalności. Należy z przykrością stwierdzić, że w tej bulwersującej sprawie nie zabrakło również polskiego akcentu – Deklarację z Balamand sygnował m.in. biskup opolski Alfons Nossol.

    http://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/137

  20. Inkwizytor said

    @ Przecław

    Ile razy i jak długo byłeś w Moskwie, masz jakieś zdjecia tych kolejek Rosjan do Mauzoleum ? Na jego tle zdjecia robią sobie Azjaci. Rosjan możesz potkać w pobliskim Sadzie Aleksandrowskim przy grobie Nieznanego Żołnierza. Coś ci się pomerdało a w Moskwie pewnie nigdy nie byłeś 🙂

  21. Marucha said

    Re 19:
    Nie na mój rozum jest roztrząsanie zawiłości schizmy prawosławnej, i kto ma więcej racji i w jakich proporcjach ową rację ma.
    Myślę sobie tylko tak:
    – Prawosławni mają swój cud
    – Prawosławie nie rozpadło się na tysiące sekt, jak protestantyzm.
    To coś może w tym jest.

  22. Przeclaw said

    #20

    W Moskwie bylem, ale dawno gdy jeszcze te kolejki byly. Jesli ich teraz nie ma, to bardzo dobrze.

    Cala ta dyskusja nie bardzo ma sens. Kociol garnkowi moze wypominac w nieskonczonosc, a dotyczy to kazdego kraju swiata.

  23. RomanK said

    No coz..najlepiej i najbezpieczniej nawracac ochrzczonych….zachowujacych pelnie Swietych Sakramentow…Prawde Ewangeliczna…spisana i gloszona w starym slowianskim jezyku….
    Schizma….22 lata nazywali mnie schizmatykiem , heretykiem…znajomi ksieza probowali „nawracac”…dzieki temu rozumiem prawoslawnych schizmatykow…ktorzy podobnie jak swiatobliwy Marcel Lefebvre nie przyjeli modernistycznych nowinek…1000 lat wczesniej!
    Trzeba bylo 1000 lat i tanczacej w kosciele siostrzycy fikajacej przed monstrancja…zeby przejrzec…
    .
    Tradycja…co przyjeli przekazuja…bez dodawania, odejmowania mnozenia….i dzielenia.
    Porownajcie Msze Sw Prawoslawna z Msza Sw Trydencka i…nowuskiem…

  24. marost said

    Czytam, czytam i dziwie sie… dlaczego niektorzy zarzucaja Rosjanom ze nie sa wielbladami, albo ze niosa prawoslawie na Alaske…? – gdyby niesli tam posoborowie, to byloby lepiej? – I bardzo dobrze, ze niosa.
    Osobiscie uwazam, ze jesli prawoslawie (wiernosc prawu) przetrwalo prawie 10 stuleci, to nie po nic… To z pewnoscia jest czesc Bozego planu. Moze byc tak, ze aby usunac zgnile owoce SWII trzeba bedzie polaczyc sie z odlaczonymi bracmi (do czego nawolywal Pius XI) i wesprzec sie na ich wierze….????
    Nie rozumiem tez do konca… Rosja miala by sie nawrocic? – na co? na posoborowie? – czy na pewno Matka Boska tego sobie zyczyla? Znaczylo by to tyle samo, ze zyczylaby sobie by profanowano jej stolice – Jasna Gore, wrzaskiem gitar i podskaujacego jak pajac w tanecznych plasach biskupa Antosia…
    Co innego – poswiecic Rosje Maryi…???

    Ze nie sa wielbladami????

    Rosjanie to narody z innej niz my cywilizacji i nie mozemy oceniac ich postaw przez pryzmat naszej – lacinskiej – to nie ma sensu. Jesli kogos interesuje cywilizacja turanska do ktorej naleza Rosjanie w ujeciu Konecznego to zapraszam:

    Oto poczatkowy fragment

    Cywilizacja turańska
    (z broszury „Wojna cywilizacji w Europie)”

    Cywilizację turańską stworzyli Mongołowie niebiescy za Dżengis-chana. Jej podstawową cechą jest organizacja wojskowa przystosowana do wojny ruchomej. Najlepiej charakteryzują ją pojęcia: obóz-ruch-przestrzeń. Stąd też więzy rodzinne są w tej cywilizacji bardzo luźne.

    W cywilizacji tej nie ma prawa publicznego, a istnieje tylko prywatne, wywodzące się z nakazów władcy. Państwo jest folwarkiem władcy, a jego wola prawem. Społeczeństwo nie posiada żadnych praw i nie wolno mu się organizować – od tego jest państwo. Tak więc wszelkie organizacje są sterowane odgórnie, a wszelka inicjatywa oddolna jest zwalczana. Władza jest absolutna, a ideałem władcy jest srogi despota. Wobec przełożonego, każdy z członków społeczeństwa pozostaje w pozycji niewolnika lub sługi – obywateli nie ma w ogóle. Na Zachodzie obywatel żyje również w państwie – Turańczyk wyłącznie w państwie. Wszystkie sprawy to sprawy państwowe i nie ma takich, które mógłby on traktować jako wyłącznie jego własne. Cała własność to własność władcy i można być tylko dzierżawcą jakiejś części tej własności. Dzierżawa ta może być jednak w każdej chwili odwołana z woli władcy, który posiada prawo wywłaszczenia każdego, kiedy tylko chce.

    Cała organizacja życia ma charakter wojskowy, rozkazodawczy, stąd też panuje maksymalny centralizm. Biurokracja służy władzy, nigdy społeczeństwu. Działa ona w imieniu władcy i tylko wobec niego jest odpowiedzialna, a nie wobec ludzi, z którymi ma do czynienia. Stąd też życie społeczne jest bardzo zmechanizowane – jak w wojsku i nie ma w nim elementów organicznych.

    Ponieważ organizacja społeczna jest wojenna, rozwija się wtedy, gdy państwo zwycięża, gdy posiada siłę militarną i sukcesy. Gdy brak zwycięstw, zdobyczy, państwo słabnie lub wręcz rozpada się, dlatego też główny wysiłek społeczny zorientowany jest na budowę siły militarnej.

    W cywilizacji turańskiej nie powstają narody w sensie europejskim. Istnieją tylko zlepki ludów, szczepów i ras, których łączy zwycięska gwiazda wodza. Temudżyn, pierwszy Dżengis-chan, zorganizował ludzi różnych ras, zróżnicowanego pochodzenia etnicznego i religii w sprawną armię i poprowadził ją na podbój świata. Gdziekolwiek stanął, tam zorganizował życie metodą wojskową, pozostawiając swoich podkomendnych jako lokalnych władców. Wielu z nich z czasem wyemancypowało się spod mongolskiej supremacji i kontynuowało panowanie jako nowi władcy absolutni, działając według tej samej metody. Często ludzie podporządkowani w ten sposób czerpią swą nazwę właśnie od jakiegoś wojskowego wodza: Seldżucy, Nogajcy, Osmanowie itd. Dużą rolę w tej cywilizacji odgrywa romantyzm i legenda osnuta wokół postaci skutecznego wodza.

    Gdy zabraknie silnego wodza przychodzi „smuta”, czas niepokoju. Powstaje dezorientacja i osłabienie. Pojawienie się nowego „dzierżymordy” to koniec „smuty”, to powrót do normalności.

    Cywilizacja turańska nie ma żadnego stosunku do religii. Dziedzina ta z reguły pozostaje obojętna dla władcy, byle by duchowieństwo nie wtrącało się w jego sprawy, nie próbowało odgrywać roli państwowej oraz by nie krytykowało władzy w żadnej sprawie. Żadna etyka nie obowiązuje władcy i nigdy nie jest on oceniany z pozycji etyki.

    Calosc:
    http://m-ostrowski.com/html/Cywilizacja%20turanska.html

  25. aga said

    „Cywilizacja turańska nie ma żadnego stosunku do religii. Dziedzina ta z reguły pozostaje obojętna dla władcy, byle by duchowieństwo nie wtrącało się w jego sprawy, nie próbowało odgrywać roli państwowej oraz by nie krytykowało władzy w żadnej sprawie. Żadna etyka nie obowiązuje władcy i nigdy nie jest on oceniany z pozycji etyki.”
    Otóż to panie MAROST. Wiele wiekow pracowala masoneria nad lacinnikami aby ich do takiego zgnilego stanu jak ten zacytowany , a szumnie zwanego rozdzialem kościola od państwa doprowadzic. Ta zgnilizna to rotestantyzacja.
    Prawoslawie zgniło czyli sprotestantyzowało się w juz XVI w .

  26. 166 bojkot TVN said

    http://zakazanahistoria.nowyekran.pl/post/43174,zydowscy-klamcy-holokaustu

  27. Marucha said

    Re 23:
    Panie Romanie, do dziś nazywają nas, wiernych Tradycji, „schizmatykami” albo nawet „heretykami” – czynią to osoby, które nawet nie umieją poprawnie sklecić zdania po polsku, nie mówiąc już o znajomości najbardziej podstawowych zasad naszej religii.

    Re 24:
    Oczywiście ma Pan rację. Co innego poświęcić Rosję Maryi (czego do tej pory nie zrobiono), a co innego „nawracać” – nawracać na nasze posoborowie. Ja osobiście wierzę, iż istnienie prawosławia ma sens, że jest to część bożego planu.

    Re 25:
    Pani Ago, to prawosławie, które Pani zdaniem zgniło już w XVI wieku, ma się wciąż zaskakująco dobrze i chyba mniej odbiegło od Ewangelii i Tradycji, niż Kościół posoborowy.
    Jedyny dialog ekumeniczny, jaki ma sens, to właśnie dialog z prawosławiem. Tylko, że nie ma kogo do tego dialogu wystawić w naszych czasach.

  28. marost said

    AD25
    To tak moze wygladac postrzegane przez pryzmat naszej cywilizacji. „Religia dziedzina obojetna dla wladzy” nie jest to tym samym co „rozdzial kosciola od panstwa”. W tamtej cywilizacji, sa to zupelnie inne relacje scisle wtopione w relacje wladza spoleczenstwo. To nie masoneria zbudowala tamte stosunki – to jest kwestia cywilizacji o czym niesposob wyrazic sie w jednym zdaniu.
    Rozdzial kosciola od panstwa w ujeciu jakie znamy – to moze byc dzielo masonskie od Rewolucji Francuskiej poczawszy i okreslone np we Francji ustawa z 1905roku obowiazujaca (jeszcze???) do dzis.

    Nie wiem jak rozumiec: prawoslawie sie sprotestantyzowalo????. To wiedzie bezposrednio do sedna katolicyzmu, ortodoksji chrzescijanskiej prawoslawia czyli wiernosci prawu. Otoz gdyby religia ta wyzbyla sie tej wiernosci na rzecz innej zasady znaczylo by to tyle co rezygnacja z wiary w usprawiedliwienie „przez wiare i uczynki” (tak jak w katolicyzmie) i przyjecie za podstawe wiary usprawiedliwienie tylko „przez wiare” jak protestanci co absolutnie nie ma miejsca w prawoslawiu.
    Wprost przeciwnie – jest wiara w Prawdziwa Obecnosc Chrystusa w Eucharystii wiara w swietych obcowanie… slowem wyznajemy to samo CREDO z drobnym wyjatkiem – ale to juz problem dla teologow… Dla nas – zwyklych wiernych bez znaczenia – sprawa filioque – pochodzenie Ducha Swietego: od Ojca i Syna czy tylko od Ojca. Poza tym mamy te same sakramenty – nie mamy wspolnej wladzy nadrzednej tu na ziemi….
    Oczywiscie, to sprawa osobista ale gdyby tak cos stalo sie z FSSPX za mojego zycia (co nie daj Boze) wyborem prostym a wlasciwie bez wyboru jest przejscie do prawoslawia lub na sedewakantyzm… to sa sasiednie tory na tym samym szlaku, na tym samym torowisku… posoborowie wzielo ostry zakret wczesniej w kierunku religii uniwersalnej wg projektu Wielkiego Architekta…

  29. Panie gajowy zdaje mi się, że jednak tkwicie w niewiedzy, jeżeli myślicie, że kościół katolicki był w porządku w czasach przedsoborowych. Ekumenizm i postanowienia soboru Watykańskiego, były jedynie kolejnym krokiem na drodze wprowadzania ludzkości na ścieżkę tajemniczego babilonu. Cesarstwo rzymskie nigdy nie upadło. Ten film, który wrzuciłam ostatnio,jednak nie był manipulacją, a czystą prawdą. Owszem kościół w założeniach miał być przybytkiem świętych i wyznawców i naśladowców Chrystusa i po to został powołany, ale pozostałości babilonu nigdy nie znikły. Oni przeszli od brutalnego ataku na chrześcijan, do podstępu i siedzą w kosciele od adwien dawna. Być może tamten film do Pana nie przemówił, a ja po Pańskim upomnieniu odrzuciłam sprawę ad acta, ale dziś szukając całkiem innych informacji, natrafiłam na film/wykład Williama Coopera, który zotał zamordowany pod swoim domem przez „żołnierzy systemu”. Człowiek ten walczył już z Nowym Porządkiem Świata, kiedy jeszcze my nie mieliśmy bladego pojęcia, co się na świecie wyprawia.

    Nie mam kompletnie żadnego powodu, aby mu nie wierzyć. Sam był chrześcijaninem i człowiekiem wielkiej wiary, czego nigdy nie krył. To on odkrył między innymi kłamstwa dotyczące UFO oraz różne zależności w świecie wielkiej polityki. On też badał to od strony religijnej. I naprawdę, z dobroci serca, radzę Wam, abyście znowu zbyt mocno nie zamknęli się w swojej skorupie i w swoich stereotypach myślowych i wyrwali się na chwilę ze swojego zakodowania i posłuchali słów Coopera.

    Po tym filmie, nie mam już żadnych wątpliwości, zwłaszcza, że istnieją inne bardzo liczne na to dowody i to wszystko mi się pięknie domyka w jedną całość. Cała wiedza, którą zdobyłam przez ostatnie 2,5 roku: historyczna, biblijna, socjologiczna, psychologiczna, technik socjotechnicznych, moje doświadczenia z kosciołem jeszcze w dzieciństwie, a było to przed 1989 rokiem, (to moje dzieciństwo) i wszystko co usłyszałam i przeczytałam dotychczas oraz to co na bieżąco śledzę. Oprócz tego bywałam na różnych spotkaniach grup religijnych i nieformalnych zgromadzeń i wyciągnęłam z tego całą esencję. Wiele spraw, na które wpadłam sama, a o których pisałam na Monitorze Polskim, teraz się potwierdzają, choć Marek Podlecki uważał, że bredzę, no może nie tak dosadnie, ale nawet byłam podejrzewana o agenturę.

    Wysłuchajcie uważnie słów Coopera i zajrzyjcie do swojego wnętrza, do swojej intuicji, co tak naprawdę Wam podpowiada i przypomnijcie sobie wszystkie związane z tym niuanse, wszystko, co kiedykolwiek w tym temacie usłyszeliście lub zaobnserwowaliscie, wszystko co Wam się przypomni: z wywiadów z ludźmi, z newsów, z wydarzeń na świecie tych bliższych i dalszych i zastanówcie się, czy przypadkiem dla zachowania równowagi psychicznej, nie oszukujecie sami siebie. Ja w każdym razie nie mam już złudzeń, żadnych złudzeń.

    Jedyne w co wierzę, to w to, że jest wielu księży, zarówno teraz, jak i iks lat wstecz, którzy naprawdę nie byli świadomi, że są manipulowani. Resztę za to Bóg ukarze cały kościół. Bo ten kościół, od dawna nie ma nic wspólnego z naukami Chrystusa.

  30. Marucha said

    Re 29:
    Pani Katerino, Kościół od samego początku, od czasów Chrystusa, był przedmiotem nienawiści Szatana i jego sług. Próbowano go zniszczyć i siłą, i przy pomocy zdrady. Prześladowano jego członków – i wprowadzano Piątą Kolumnę do jego środka.

    Poza tym Kościół – a właściwie jego ziemska część – składa się z ludzi grzesznych, których osobiste winy skłonni jesteśmy rozszerzać na cały Kościół.

    Ja wierzę słowom Chrystusa, iż „bramy piekielne go nie przemogą”.

  31. Dziś jeszcze pogrzebię w biblii, aby odszukać stosowne cytaty. Pierwszy cytat, który znajdę, to kwestia modlitwy do Boga, drugi na temat celibatu księży, trzeci, czwarty itd, aby nie być gołosłowna. Biblia sama się obroni.

  32. Ad 30 Nie przemogą, skoro nie przemogli przez tyle wieków, ale kościół nie był czysty jeszcze przed soborem. To co stało się za czasów pontyfikatu Jana Pawła II to było dopełnienie ich odwiecznych starań. Jan Paweł II w najlepszym razie im uległ. Tylko Ci, którzy zakończyli życie przedwcześnie, zamordowani przez system, byli prawdziwymi kapłanami. Nie ma bowiem papieża i nie było w całej historii kościoła, który nie wiedziałby w jakim tkwi bagnie. Problem tkwi tylko w tym, co z tym próbował zrobić. Godny szacunku jest ksiądz Popiełuszko chociażby. Większosć księży kapelanów, czy innych niższych rangą, mogą wogóle nie rozumieć z czym mają do czynienie, ale wchodzenie na coraz wyższe stropnie kapłańskie otwierało im oczy. Tylko nieliczni z nich po otworzeniu tych oczu, buntowali się, większość szła na łatwiznę.

  33. Marucha said

    Re 31, 32:
    1. Jak pisałem, w Kościele działają grzeszni ludzie, dlatego jego widzialna, ziemska część nigdy nie będzie absolutnie „czysta”.
    2. Nasza wiara to nie tylko Biblia, ale i Tradycja, równie ważna. Z Biblii interesuje nas i obowiązuje przede wszystkim Ewangelia.
    3. Nie wiem, skąd Pani czerpie wiedzę na temat tego, czy dostojnicy Kościoła wiedzieli, czy nie wiedzieli w jakim tkwią bagnie i czy szli na łatwiznę. Mamy za to wiele przykładów męczeństwa za wiarę.

  34. RomanK said

    Biedna Mrynka nienawidzila swego szwagra, ktory byl grabarzemi powiadala tak:
    – Gdyby Bozia mial rozum…toby tak zrobil- zeby nikt nie umarl….. i……. Giorgio by zdechL z glodu…..

    Marynka nie maial zadnej szkoly, nie umiala pisac i czytac..byla chroma i nie pelna na umysle….jej szwagier niewiele lepszy- byl assymilowanym Wlochem, ktory sie jakos zaplatal na Podkarpaciu…

    Prosze zobaczyc-panei Gajowy…. jaka zgodnosc myslenia i logiki z wieloma reformatorami Kosciola na tym Forum:-)))))

  35. Maria said

    Ew. Marka 7:6 BW
    Odpowiedział im: Słusznie prorok Izajasz powiedział o was, obłudnikach, jak jest napisane: Ten lud czci Mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode Mnie. (7)[b] Ale czci Mnie na próżno, ucząc zasad podanych przez ludzi. (8) Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji,[/b] /dokonujecie obmywania dzbanków i kubków. I wiele innych podobnych rzeczy czynicie/. (9) I mówił do nich:[b] Umiecie dobrze uchylać przykazanie Boże, aby swoją tradycję zachować[/b].

    List do Kolosan 2:8 BT
    [b]Baczcie, aby kto was nie zagarnął w niewolę przez tę filozofię będącą czczym oszustwem, opartą na ludzkiej tylko tradycji, na żywiołach świata, a nie na Chrystusie.[/b]

    Co ten wpis ma nam powiedzieć? Że Tradycja jest nieistotna? Już to słyszeliśmy i nie chcemy nawet na ten temat dyskutować. – admin

  36. marost said

    AD 35.
    Co ten wpis ma nam powiedzieć? Że Tradycja jest nieistotna? Już to słyszeliśmy i nie chcemy nawet na ten temat dyskutować. – admin

    A mnie on inspiruje – podsuwa mi watki do podwojnej a moze i potrojnej refleksji. Slowa proroka Izajasza – celem naszego zycia na ziemi jest „uformowanie” duszy, tak aby zapewnic jej zbawienie. Kosciol posiada wszelkie srodki, z ktorych mozemy korzystac w tej pracy nad dusza.
    Jednakze bywa tak, ze katolik, prowadzi pobozne zycie, ktore moze byc i z pewnoscia tak jest czesto na miare apostolstwa. Bo jest przykladne i byc moze mimo woli, za jego sprawa ktos sie nawrocil – spojrzal inaczej ? – zauwazyl – a nuz „cos w tym jest???”. To jest, to wypelnienie zasad i regul ludowej tradycji. Oddawanie czci Bogu wargami, niekiedy w ogromnych zgromadzeniach, pielgrzymkach, bebnami czy rukiem mszalnych gitar itp

    – Gdzie zatem problem? – otoz pobozne zycie zewnetrzne nie gwarantuje rownie glebokich relacji z wlasna dusza, z ktora mimo to mamy slaby kontakt, lub – co wcale nie jest rzadkim przypadkiem ze naszej duszy poprostu nie znamy. Nie mamy czasu na prywatne rekolekcjach, celowe i kierowane wyciszenie itd.
    Umiecie dobrze uchylać przykazanie Boże, aby swoją tradycję zachować to akurat – powiedzialbym jest podstawa judaizmu: zyc wedlug „prawa”, ktore nijak sie ma do wspoczesnosci. Umiecie…! – bo macie rabinow, wyksztalconych w sztuce omijania Boskich nakazow.
    List do Kolosan nawiazuje wlasnie do „ludzkiej” tradycji, żywiołow „świata”… Czy swiata – ktoremu patronuje CHrystus ze swoim Krolestwem? czy tez swiata, z jego tradycja ludowa i „czystymi garnkami”, ktorego ksieciem jest szatan?

    Odpowiedz na to bez trudu mozna znalezc wlasnie w Tradycji (przez wielkie ‚T’) Tradycji nie ludowej ale Apostolskiej.

  37. Marucha said

    Re 36:
    Ma Pan cierpliwość…

  38. marost said

    AD 37

    Hmmm…???

  39. aga said

    ad. 27
    Panie Marucha, jest Pan katolikiem Tradycyjnym a zatem chyba Pan wie,że stanowisko Bractwa Sw. Piusa X jest niezmiennie takie samo jak Swiętego Piusa X i nie ma mowy o żadnym dialogu. Bracia prawoslawni maja bezwarunkowo powrócić na ono Kościoła Katolickiego jedynego depozytariusza Wiary Chrystusowej. W tym duchu mówi Pan z protestantami i w tym samym duchu, powinien Pan mowić n.p. z prawoslawnymi Rosjanami panem Dvoreckym,chociażby w trosce o zbawienie jego duszy.Tym bardziej,że od czasow I Soboru schizmatycy są rownież przez KK uważani za heretyków.
    W tym też duchu rozmwaiał niedwno ks. Stehlin z pewnym Polakiem,ktory chciał się żenić z białorusinka. Niestety nie wyraził zgody na nawracanie żony na katolicyzm i nazwal Bractwo „sektą”.

    …Św. Pius X
    Papież ten podkreślał konieczność powrotu prawosławnych schizmatyków do Kościoła katolickiego. W mało znanej encyklice Ex quo z roku 1910 pisał, że wszelkie wysiłki na rzecz ponownego zjednoczenia z wyznawcami prawosławia
    będą daremne, jeśli wprzód i przede wszystkim nie będą oni [prawosławni] trzymać się prawdziwej i całej wiary katolickiej, jaka została przekazana i uświęcona w Piśmie św., Tradycji Ojców, przez aprobatę Kościoła, sobory powszechne i dekrety papieży.Wzywał też do modlitwy, by Bóg przyśpieszył dzień, w którym narody Wschodu powrócą do katolickiej jedności i zjednoczone ze Stolicą Apostolską, po odrzuceniu swych błędów, dotrą do portu wiecznego zbawienia.

    Jak więc widzimy, św. Pius X naucza, że wyznawcy prawosławia:

    wyznają heretycką doktrynę, którą muszą porzucić;
    z powodu swej schizmy nie pozostają w jedności z prawdziwym Kościołem Chrystusowym;
    nie dotrą do portu zbawienia, o ile nie odrzucą swych błędów i nie dołączą do jedynego prawdziwego Kościoła Chrystusowego, podporządkowując się władzy apostolskiej papieża.

    A co do zgnilizny to chyba mnie Pan nie zrozumiał,to co się dzieje w Kościele posoborowym na naszych oczach w Prawoslawiu miało miejsce wieki temu.

    1° Filioque

    Słuszne jest to twierdzenie: schizma jest początkiem i źródłem herezji, że Duch Święty pochodzi od Ojca przez Syna, wszelako bezpośredniego pochodzenia Ducha Świętego od Syna nie przypuszczamy. Wskutek tego mówią schizmatycy w symbolu, tj. wyznaniu wiary: „Wierzę w Ducha Świętego, który od Ojca pochodzi”, odrzucają zaś słówko filioque, to znaczy: ‘i [od] Syna’. -( tutaj jeszcze Psosoborowie nie dotarło ale wszystko na dobrej drodze 🙂

    2° Czyściec

    Schizmatycy zaprzeczają ogółem istnienie jakiegokolwiek ognia czyśćcowego, ucząc, że dusze, wychodzące z ciał z winą (z grzechem) powszednią, podlegają jakimś strasznym dolegliwościom (cadunt in horrida quaedam incommoda), mieszkając w smutnych i ciemnych miejscach. Te kary jednak umniejszają się zdaniem schizmatyków, albo nawet zupełnie ustają w skutek modlitw, jałmużn, ofiar, pokut, Panu Bogu przez ludzi żyjących ku uwolnieniu dusz czyśćcowych ofiarowanych. O duszach, które wyszły z ciał, nie mając zmazy (grzechu) na sobie, tj. o duszach sprawiedliwych, schizmatycy sądzą, że przeniesione są na miejsce spoczynku. Co to za miejsce i jaki to spoczynek, w tym się ze sobą nie zgadzają. Jedni przyjmują, że zaraz po śmierci łączą się z orszakiem aniołów i wraz z nimi oglądają Pana Boga; drudzy twierdzą, że to oglądanie Pana Boga nie prędzej nastąpi, aż dopiero po połączeniu dusz z ciałami (non ante futuras tantas felicitatis consortes, quam post resurrectionem, resumptis, cum quibus vixerant corporibus), aby dusze mogły oglądać Boga, ciała zaś używać zmysłowych, ale czystych rozkoszy (castis gaudiis uti). Dusze potępionych, rozłączone od ciał, nie ponoszą zdaniem schizmatyków kary ognia, lecz bardzo ciężkie smutki płynące z rozpaczy i właściwości miejsca (ex constitutione loci), do którego są skazane, jako też z ciemności i nie wytłumaczonego strachu (ex horrore inexplicabili).

    3° Prymat papieski

    Schizmatycy nie uznają rzymskiego papieża za widomą głowę całego chrześcijańskiego Kościoła, lecz widzą w papieżu tylko patriarchę Kościoła zachodniego; przyznają mu pierwszeństwo czci i dostojności (praecedentiam honoris), nie przyznają jednakże wyższych praw, aniżeli te, które posiadają czterej patriarchowie wschodni, tj. konstantynopolski, antiocheński, jerozolimski i aleksandryjski; przyznają mu jurysdykcję nad biskupami Kościoła zachodniego, odmawiają zaś takowej nad biskupami i patriarchami Kościoła wschodniego1; nie wspominają imienia papieża przy liturgii, a modlą się tylko za wzmiankowanych dopiero patriarchów wschod­nich.

    4° Moment Przeistoczenia

    Schizmatycy twierdzą (idąc za Mikołajem Kabasilas), że we Mszy św. przeistoczenie chleba i wina w Ciało i Krew Pańską nie dzieje się mocą słów: To jest Ciało moje, – To jest Krew moja, ale dopiero przez modlitwę do Ducha świętego, która następuje po słowach konsekracyjnych. Tę modlitwę zowią epiclesis, a jej brzmienie dosłowne jest następujące:

    5° Praktyki liturgiczne

    Schizmatycy nie przyjmują w Sakramencie Ołtarza obecności Chrystusa Pana pod jedną postacią, ucząc, że Pan Jezus obecny jest tylko pod obiema postaciami wraz. Z tej przyczyny konsekrują oni komunikanty dla chorych w Wielki Czwartek w takiej ilości, aby wystarczyły na cały rok i napuszczają te komunikanty konsekrowanym Winem i przechowują, sądząc, że tym sposobem i chorzy także otrzymują Komunią zupełną, tj. pod obiema postaciami. Podobnie komunikują oni małe dziatki drobną cząstką konsekrowanego Chleba, napuszczoną konsekrowanym Winem.

    6° Kapłaństwo

    Kapłan schizmatycki, tak świecki, jako też zakonnik, może opuścić stan duchowny i obrać sobie inny (tak jest w Rosji), bo kapłaństwo zdaniem rosyjskiej Cerkwi jest tylko dobrowolną umową z Bogiem, od której odstąpić wolno. Po pięciu latach od wystąpienia może każdy otrzymać rangę świecką. Czy zakonnikowi albo wdowcowi po wystąpieniu żenić się wolno, nie mogliśmy się dowiedzieć.

    7° Rozwody

    Schizmatycy dopuszczają rozwód, divortium, tj. rozerwanie ważnie zawartego, a więc prawowitego małżeństwa, rozwód dozwalany bywa w następujących wypadkach: 1) w razie udowodnionego wiarołomstwa; 2) w wypadku zaraźliwej choroby jednego z małżonków; 3) w razie zasądzenia jednego małżonków na ciężkie i długie więzienie; 4) w razie zachodzącej obawy ciężkiego znieważenia cielesnego lub nastawania na życie i 5) w razie niepoprawnego opilstwa. W ogóle stosują się schizmatycy pod względem rozwodu do ustaw cywilnych, istniejących w poszczególnych krajach. Separacji (a thoro et mensa) urzędowej, czyli prawem dozwolonej, u nich nie ma.

    8° Odpusty

    U schizmatyków odpustu (indulgentia) nie ma żadnego, zupełnego, ani niezupełnego, ani jubileuszu. Oni twierdzą, że z ustaniem publicznych pokut i odpust ustał. Pielgrzymki do miejsc pewnych istnieją dotąd.

    9° Nieomylność papieska

    Schizmatycy odrzucają nieomylność papieża ex cathedra loquentis w sprawach wiary i obyczajów.

    10° Niepokalana poczęcie N.M.P.

    Schizmatycy nie wypowiadają jasno i niewątpliwie zdania swego o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Panny Maryi. Prawdopodobnie przypuszczają oni, że Maryja wolną jest od grzechu pierworodnego, bo w księgach liturgicznych zowią Ją nepreporoczna, i święto kościelne zwane Zaczatyje św. Anny dnia 21 grudnia obchodzą, ale nauka ta w żadnej księdze dogmatycznej nie jest wyraźnie określona, lecz jest pominięta.
    ( – w tym wypadku ,skoro nowy katechizm nie zaleca modlitw do Matkii Bożej to Posoborowie chyba nawet schizmatykow- heretykow przegoniło.)

    Ale przecież nic nie stoi na przeszkodzie aby Prawosławie przyciągać do FSSPX,Panie Gajowy?

  40. Marucha said

    Pani Ago,
    Niech Pani nazwie to moją słabością – ale nie potrafię nazwać prawosławnych „heretykami”. Różnice między nami są wielekroć mniejsze, niż między katolikami a neokatolikami.

Sorry, the comment form is closed at this time.

 
%d blogerów lubi to: