Wygięty Krzyż
Posted by Marucha w dniu 2011-12-07 (Środa)
Fragment z rozdziału 9 ksiązki „Wygięty Krzyż”, autor Piers Compton.
Nadesłała Ola Gordon/
O zmiano, większa niż eksplozja, rozwaga, czy wiara!
Milton
Ten rozdział pisałem z pewnymi obawami. Bo z jednej strony prowadzi, w dalszej części, do wydarzeń, które są zaskakujące, obsceniczne, bezczeszczące, które miały miejsce w budynkach konsekrowanych przez rytuał i historię, które nadal praktykujący katolicy wolą ignorować. Choć z drugiej strony zajmuje się nauczaniem Kościoła o Mszy, a raczej, czego Kościół uczył o Mszy, gdy jeszcze przemawiał z autorytetem, uznawanym nawet przez tych, którzy odmawiali jego uznania.
Konieczne jest zatem, aby wyjaśnić zrozumienie tym, którzy nie są zaznajomieni z tą nauką, rzucić okiem na kilka istotnych aspektów tej kwestii.
Msza nie była tylko nabożeństwem. Była głównym aktem w życiu Kościoła, wielką tajemnicą, w której poświęcano chleb i wino, by stały się faktycznym ciałem i krwią Chrystusa. Była to ofiara kalwaryjska składana od nowa, gwarancja zbawienia dokonana przez Chrystusa, który tam był, na ołtarzu, pod świętą postacią chleba („To jest Ciało moje”) i wina.
Kiedy wcześniej katolik znalazł się w obcym miejscu, Msza była tam punktem zbornym dla jego kultu. Tak to było, z kilku niewielkimi zmianami, dla katolików łacińskich od pierwszych wieków chrześcijaństwa (zaczynając, mniej więcej, od VII w.) w historii. I tak byłoby nadal, Kościół nauczał i wierni wierzyli, aż do końca czasów, ostoja przed błędami, która inspirowała aurę świętości, czy imponujący hokus-pokus, nazywaj to jak chcesz, uznawaną zarówno przez wyznawcę jak i niewierzącego.
Typowe dla tych, którzy wiedzieli, że był to liberał i protestant, Augustine Birrell, 1850-1933, kiedyś sekretarz do spraw Irlandii. „To Msza się liczy”, powiedział. „To Msza robi różnicę, tak trudną do zdefiniowania, pomiędzy krajem katolickim i protestanckim, między Dublinem i Edynburgiem”.
Wyjątkowa jakość tego, co można nazwać, w języku potocznym, punktem zwrotnym w religii, zawsze miała wpływ na plany tych, którzy postanowili pokonać Kościół. Msza zawsze była dla nich przeszkodą, która musiała zostać zniszczona zanim ich atak mógł robić postępy. Była oczerniana jako podstawowy przesąd, tylko ruchy rąk, przy akompaniamencie słów, które oszukiwały zbyt łatwowiernych. Ten atak był najcięższy, i częściowo udany, w XVI wieku, a gdy Kościół odzyskał oddech, zwołał Sobór, który wziął swoją nazwę od miasteczka Trent, które później stało się włoską prowincją, gdzie zdefiniowano zasady kontrreformacji. I te zasady przybrały kształt, w dużej mierze, centralnego punktu, którego nigdy nie stracił z oczu – Mszy.
Było to skodyfikowane przez Piusa V, przyszłego świętego, który rozpoczął życie jako pastuszek, i który, zgodnie z wyrokiem Rzymu, oświadczył, że małżeństwo Henryka VIII z Anną Boleyn było nieważne i że ich dziecko, królowa angielska Elżbieta I, była zatem zarówno heretyczką, jak i bękartem. I od tego czasu potwierdzenie jego zdecydowanej, bezkompromisowej, ale zawsze godnej opinii, wiązało ze starą katedrą romańską w Trent, miejscu, które daje nazwę trydenckiemu porządkowi Mszy, która miała być stosowana przez cały Kościół, i na zawsze.
Zredagowany przez niego Mszał , w którym to zadekretował, nie pozostawia żadnych wątpliwości:
„W żadnym czasie w przyszłości, nie można nigdy zmusić księdza do skorzystania z innego sposobu odprawiania Mszy. I aby raz na zawsze uniknąć jakichkolwiek wyrzutów sumienia i strachu przed karą kościelną i napiętnowaniem, oświadczamy, że na mocy naszej apostolskiej władzy, dekretujemy i postanawiamy, że ten obecny porządek ma trwać w nieskończoność, i nigdy w przyszłości nie może być cofnięty lub zmieniony prawnie”.
Dekret specjalnie ostrzega „wszystkie osoby u władzy, bez względu na godność lub rangę, łącznie z kardynałami, oraz nakazuje im jako przedmiot ścisłego przestrzegania, nigdy nie używać lub zezwalać na żadne obrzędy i modlitwy Mszy, inne niż te zawarte w tym Mszale”.
Powtórzono to, jakby dla uczynienia podwójnie jasnym, nawet dla tych, którzy już byli skonwertowani, że on mówił o tym jako papież:
„I w ten sposób Sobór dochodzi do prawdziwej i autentycznej doktryny o tej czcigodnej i boskiej Ofierze Eucharystii – doktryny, którą Kościół Katolicki zawsze utrzymywał, i którą zachowa do końca świata, jak nauczył się od samego Chrystusa naszego Pana, od Apostołów, i od Ducha Świętego”.
Niektóre papieskie twierdzenia były bardziej kategoryczne. Msza, jak wiadomo, miała być zachowana w niezmienionej postaci i niezmiennie, przez cały czas. Ale kard. Bugnini, który utrzymywał się na swoim urzędzie po ujawnieniu jego przynależności do tajnego stowarzyszenia, i Paweł VI, który udawał, że nie wie nic o tym dokumencie, szybko uporali się z dekretem papieża św. Piusa V.
Później dowiedziano się, że jakieś 20 lat zanim II Sobór zrobił miazgę z tradycyjnego Mszału, pewien ksiądz-profesor otrzymał instrukcję, aby opracował plany stopniowych zmian liturgicznych, podczas gdy w grudniu 1963 r. Sobór wprowadził nowe praktyki i nową frazeologię, które, początkowo, miały niewielki wpływ na społeczeństwo.
Ale teraz papież Paweł i kard. Bugnini, z pomocą kard. Lercaro, parli do przodu, przy pomocy niekatolików, których nazywali „autorytatywnymi ekspertami od świętej teologii”.
Wśród ekspertów wezwanych do dokonania zmian w Najświętszym Sakramencie Kościoła Katolickiego był jeden lub dwóch protestantów:
• kanonik Ronald Jasper
• Robert McAfee Brown, prezbiterianin
• brat Thurion, luteranin
• kalwinista, rabin, i pewien Joachim Jeremias, wczesniej profesor Gottingen University, który negował boskość Chrystusa.
Bugnini powiedział, że oni byli tylko obserwatorami, że nie zabierali głosu w dyskusjach nad zmianami. Ale oprócz faktu, że, jak sami twierdzili, brali aktywny udział w konsylium, że komentowali i przedstawiali sugestie, powinno się zapytać: dlaczego, nie mając ustalonego celu, w ogóle zaproszono ich do uczestnictwa?
Cokolwiek ta mieszanka zdecyduje, powiedział papież Paweł, będzie to „zgodne z wolą Boga”. Miało to również odpowiadać charakterowi „nowoczesnego człowieka”. A co wyłoniło się z ich obrad to był mszał Novus Ordo (Nowa Msza), prawdziwy znak czasu, co oznaczało, że miała się rozpocząć epoka „mini-Mszy,” i muzyki „pop” w Kościele, ze wszystkim prowadzącym do profanacji.
Takie innowacje wymagały ślepego posłuszeństwa od tych, którzy wierzyli, że zgadzanie się z tym co zostało powiedziane i zrobione przez kapłaństwo, zwłaszcza w kościele, było cnotą. Tym, którzy kwestionowali zmiany, powiedziano, żeby przestali osądzać. Jest to krnąbrne i nie podoba się Bogu; natomiast fakt, że wielu z nich stanowczo sprzeciwiało się zmianom, i odwróciło się od Novus Ordo, zarzucano, że byli w stanie grzechu śmiertelnego, i zadawali kolejne rany kochającemu Ojcu, który czekał, by ich powitać.
Po tym wszystkim, Watykan i jego główny rzecznik, papież Paweł, zatwierdzili zmiany. Rewolucja została osiągnięta, i to wszystko dla wspólnego dobra. Stary Mszał Rzymski stał się nieaktualny. Postępowcy byli uradowani. I teraz przystąpili do realizacji ich pierwotnego celu i parli do przodu.
Wiele z tego, co może na początku wydawać się drobnymi praktykami, znalazło się pod ich kontrolą. Przyklękanie i klękanie do Komunii świętej, okazały się niepotrzebne. Wchodzący do kościoła, którego wnętrze było mu od dawna znane, doznawał szoku, gdy okazało się, że być może bezcenny, wykonany z trawertynu ołtarz zastąpiono stołem, przy którym kapłan, którego teraz czasami nazywano przewodniczącym, stał przodem do ludzi, i, w niezgrabnym języku ojczystym, zamiast dawnej muzyki werbalnej (łacinę zawsze nienawidzili wrogowie Kościoła), wzywał wiernych do udziału w „biesiadzie”.
Teraz sposób przyjmowania Komunii znacznie się różnił.
Hostia może być podana na dłoń, jak pokazano kiedy papież Paweł celebrował Nową Mszę w Genewie. Pewną liczbę Hostii przekazano dziewczynie stojącej wygodnie w pobliżu, i ona dystrybuowała je na dłonie, czasem brudne czy klejące się, tych obok niej, lub na dłoń każdego przypadkowego gapia, który podszedł by zobaczyć co rozdawano.
Innym sposobem było umieszczenie wcześniej poświęconych opłatków w kielichu, następnie zapraszanie ludzi by podeszli i częstowali się. Można wzbogacić smak chleba maczając go w winie. To do tej pory było wykluczone, żeby niekatolik otrzymał Komunię podczas Mszy. Ale papież Paweł wprowadził nową „aktualizację”, pozwalając zdeklarowanej prezbiteriance, pannie Barberinie Olsen, otrzymać opłatek.
Przykład ten najpierw zastosował kard. Bea, a po nim kard. Willebrands, co pozwoliło ich biskupom na wydanie otwartego zaproszenia; a potem kard. Suenensa, na zakończenie Kongresu w Medellion, Kolumbia, wezwać wszystkich bez wyjątku do przystępowania z otwartymi ustami lub wyciągniętą dłonią.
Bardziej decydująca bitwa toczyła się w Rzymie, gdzie Nowa Msza Bugniniego została odprawiona w Kaplicy Sykstyńskiej. Zdecydowana większość obecnych biskupów głosowała przeciwko. Faktyczne liczby były 78 do 207 przeciwnych. Ortodoksyjny kard. Ottaviani, który nigdy nie marnował głosu, zbadał tekst zwandalizowanej wersji, i stwierdził, że zawierała jakieś 20 herezji. „Nowa Msza”, powiedział, „radykalnie odbiega od doktryny katolickiej i demontuje całą obronę Wiary”.
Ten sam pogląd wyraził kard. Heenan z Westminsteru: „Stare przechwalanie się, że Msza wszędzie jest jednakowa… już nie jest prawdą”.
Ottaviani był szefem Świętego Oficjum, które sprawowało opiekę nad wiarą i moralnością. Papież Paweł ograniczył Oficjum, i przyciął pazury kardynałowi, i był tak zirytowany jego negatywnym głosem, że zakazał Nowej Mszy kiedykolwiek stać się przedmiotem głosowania. Od tej pory nadano jej oficjalną, ale nie popularną sankcję.
Tysiące ludzi, którzy nie tolerują formy Mszy, która była mniej godna niż protestanckie nabożeństwo Komunii, albo odeszli, albo przestali chodzić do kościoła. Wielu księży poszło ich śladem. Tym, którzy pozostali przy niepodważalnym orzeczeniu Piusa V na temat Mszy, zagrożono zawieszeniem, a nawet ekskomuniką.
Jednym z pierwszych, na którego nałożono anatemę za celebrowanie starej Mszy był o. Carmona z Acapulco, w Meksyku, ksiądz, który żył daleko od sceny napięć. Bp Ackermann z Covington, USA, mając w swojej diecezji wielu ortodoksyjnych, a tym samym opornych księży, skarżył się bezradnie: „Co mogę zrobić? Nie mogę wsadzić ich do więzienia”. Ich wątpliwości zawarto w pytaniu, na które odpowiedź pozostawiono papieżowi Pawłowi – czy wprowadzenie nowej Mszy było początkiem wieku nowych ciemności na ziemi, czy zapowiedzią bezprecedensowego kryzysu w Kościele?
Odmówił udzielenia odpowiedzi. Z takim samym murem milczenia spotkała się delegacja księży, którzy błagali o przywrócenie tradycyjnej Mszy; podczas gdy tysiące z kilku części Europy, którzy udali się do Rzymu w tym samym celu, odtrącono.
Ci, którzy doprowadzili do zmian nie działali na ślepo. Postępowali zgodnie z planem, z tajemniczym planem, który jest tematem tej książki. Przyszłość była w ich rękach, a pewny sposób, w jaki to przyjęli, stał się jasny w artykule w L’Osservatore Romano, który przedstawił całkiem beznadziejną przyszłość czekającą tych kapłanów, którzy odważyli się rozgniewać Watykan, wykonując obowiązki, do których zostali wyszkoleni. Oni, powiedział artykuł, stali się „bezgłowymi, autonomicznymi kapłanami, na których czeka jałowe, nędzne życie. Bez ochrony w przyszłości, bez awansu w hierarchii, bez spodziewanej emerytury na koniec swojej posługi”.
Ktoś kto był najbardziej gorliwy w promowaniu zmian, wyśpiewywał pochwały w następujący sposób: „To jest inna liturgia Mszy. Chcemy powiedzieć to jasno. Obrządek rzymski jaki znamy, już nie istnieje. Zniknął. Niektóre mury konstrukcji rozpadły się, inne zostały zmienione. Możemy patrzeć na to teraz jak na ruiny, lub jak na betonowy fundament nowego budynku. Nie wolno nam płakać nad ruinami, czy marzyć o rekonstrukcji historycznej. Otwierajmy nowe możliwości, albo będziemy potępieni, jak Jezus potępił faryzeuszy”.
Papież Paweł był równie ekstremalny w sprawie zatwierdzenia wyników komisji ds. liturgii II Soboru: „Stary ryt Mszy jest faktycznie wyrazem wypaczonej eklezjologii”.
Czytając to, niektórym mogła się przypomnieć Przysięga Starej Koronacji, która brzmi:
„Przysięgam nie zmieniać nic z otrzymanej tradycji, i nic z tego co zastałem, przede mną strzeżonych przez moich miłych Bogu poprzedników, nie naruszać, nie zmieniać, lub nie pozwalać na innowacje w nich.
„Przeciwnie, z żarliwym uczuciem pełnym czci, chronić przekazane dobra, z całą moją siłą i największym wysiłkiem. Aby oczyścić wszystko, co stoi w sprzeczności z porządkiem kanonicznym, które może wystąpić.
„Chronić całości kanonów i dekretów naszych papieży tak samo jak boskich nakazów nieba, bo jestem świadom Ciebie, którego miejsce biorę dzięki łasce Boga.
„Gdybym podjął działania przeciwne rozsądkowi, lub pozwolił na ich wykonanie, Ty nie będziesz miał dla mnie litości w strasznym dniu Boskiego Sądu.
„W związku z tym, nikogo nie wykluczając, poddajemy najsurowszej ekskomunice każdego – czy to mnie samego, czy kogoś innego – kto ośmieliłby się wprowadzać coś nowego w sprzeczności z ustanowioną tradycją ewangeliczną i czystością ortodoksyjnej wiary i religii chrześcijańskiej, czy chciałby zmieniać poprzez przeciwstawne wysiłki, lub zgadzać się z tymi, którzy podejmują takie bluźniercze przedsięwzięcia”.
Nie wiem, kiedy składano tę przysięgę podczas koronacji. Ale jej zasady, do ery Roncalliego, w milczeniu przyjmowano i popierano, jako konwencjonalną część papieskiego rytuału.
Na przykład, jeden z największych i najzdolniejszych z papieży, Pius II (1458-64), w Bulli Execrabilis, potwierdził prawo, które przez wieki akceptowano i stosowano, bez modyfikacji, to, co zawsze było znane jako magisterium Kościoła:
„Każdy Sobór, zwoływany w celu dokonania drastycznych zmian w Kościele, musi być wcześniej zadekretowany jako nieważny i unieważniony”.
Ale Paweł VI, przyjaciel komunistów, który współpracował z anarchistą Alanskym i z mafijnym gangsterem, Sindona, wydał własne oświadczenie, opublikowane 22 kwietnia 2971 roku w angielskim wydaniu L’Osservatore Romano:
„My nowocześni ludzie naszych czasów, chcemy, żeby wszystko było nowe. Nasi starzy ludzie, tradycjonaliści, konserwatyści, mierzyli wartość rzeczy według ich trwałej jakości. My, zamiast tego, jesteśmy realistami, chcemy, żeby wszystko było nowe cały czas, wyrażane w nieustannie improwizowanej i dynamicznie niezwykłej formie”. [Czegoś takiego nie powstydzili by się nawet bolszewicy – admin]
Brednie tego typu (przypominające sarkazm „Peter Simple” w The Daily Telegraph), wprowadziły takie dania jak pieczeń, galarąaąetki i hot-dogi, popijane haustami coca-coli, w Najświętszej Ofierze Mszy, i zakonnice klikające obcasami i wyginające ciała, w rodzaju carmagnole z okazji Offertorium [pieśni rewolucyjne i tańce z czasów rewolucji francuskiej http://www.sjp.pl/carmagnola – przyp. tłum.]
„Antychrystem”, powiedział Hilaire Belloc w 1929 roku, „będzie człowiek”.
Ale chyba najbardziej absurdalne uzasadnienie zmian przedstawił jeden z naszych najbardziej „postępowych” biskupów, który powiedział do autora: „Nowa Msza ruszyła wczoraj pełną parą. Gitary słychać było w całej mojej diecezji”.
[…]
Dodane 9.10.2012:
Dalszy ciąg znajduje się tu: https://marucha.wordpress.com/2012/10/09/wygiety-krzyz-2
Admin
Komentarzy 7 do “Wygięty Krzyż”
Sorry, the comment form is closed at this time.
Rysio said
Pieknie dzieciaki spiewają……
Piotrx said
Ojciec Kolbe a Janusz Korczak /1983/
Jędzrej Giertych
Wielokrotnie w ostatnich czasach wysuwane było w Polsce i w świecie nazwisko dr Janusza Korczaka (prawdziwe nazwisko Henryk Goldszmit, 1878-1942), jako męczennika, którego nale-żałoby postawić, na równi ze świętym Maksymilianem Kolbe, gdyż tak jak i on, poszedł dobrowolnie na śmierć z rąk hitlerowskich. Był on w latach 1911-1942 współkierownikiem (i współzało-życielem) żydowskiego Domu Sierot w Warszawie. Organizował także w pewnych okresach czasu sierocińce dla dziatwy polskiej. Jego sierociniec żydowski został w roku 1942 wywieziony przez hitlerowców do Treblinki i tam zgładzony w całości w komorze gazowej. Korczak mógł był uniknąć podróży z tymi sierotami, a więc uniknąć śmierci. Nie tylko, że z nimi pojechał do Treblinki, ale w samej Treblince, wciąż mogąc się od pochodu sierot odłączyć, nie skorzystał z tego, lecz towarzyszył sierotom aż do śmierci i poszedł z nimi do komory, dodając im ducha i zapewne budząc w nich złudzenie, że nic im strasznego nie grozi.
Każdy człowiek o poczuciu sprawiedliwości uznać musi wielkość czynu doktora Korczaka, który przez miłość dla mordowanych maleństw sprawował nad nimi czułą opiekę aż do ostatniej sekundy ich życia i ofiarował w tym celu swe życie. Różnice z losem św. Maksymiliana są drugorzędne: Św. Maksymilian nie miał obowiązku ratowania akurat Gajowniczka, a Korczak miał obowiązek troszczenia się do końca o swoich podopiecznych. Oraz śmierć od trującego gazu, trwająca tylko kilka chwil, była lżejsza od śmierci głodowej, trwającej tygodnie. W swej istocie, poświęcenie obu było jednakowe. Dr Korczak kanonizowany być nie może, gdyż nie był katolikiem. Ale jest męczennikiem w służbie cierpiących i skrzywdzonych. Męczennikiem, którego w istocie ożywiał chrześcijański duch miłosierdzia.
Powtarzam: każdy musi to uznać. Ale to uznanie nie może nam zaciemniać tego, co o doktorze Korczaku powiedzieć trzeba krytycznie.
Jest teraz moda na doktora Korczaka. Moda ta zwiększyła się obecnie, ale istniała od szeregu dziesięcioleci. Pamiętam, że w domu moich rodziców jeszcze na długo przed wybuchem pierwszej wojny światowej, widziałem książki Korczaka „Jośki, Moski i Srule” i drugą, mówiącą o sierotach polskich „Jaśki, Staśki i Wojtki”, czy coś podobnego, dokładnie tego drugiego tytułu nie pamiętam — i książki te cieszyły się zainteresowaniem i uznaniem. Kanonizacja świętego Maksymiliana Kolbego sprawiła, że Janusz Korczak budzi dziś większe zainteresowanie niż przedtem.
A jednak trzeba polskiemu ogółowi powiedzieć rzecz bardzo ważną: O ile św. Maksymilian Kolbe przyświeca nam nie tylko swoją świętością jako męczennik, ale także swoją działalnością jako święty wyznawca, o tyle Janusz Korczak nie jest dla nas wzorem jako działacz społeczny. Był to z pewnością człowiek dobrej woli. Ale była to postać kontrowersyjna, o której powiedzieć trzeba w sposób otwarty: to był zły pedagog. Jako kierownik sierocińców, jako wychowawca młodzieży jest on dla nas złym wzorem, którego naśladować nie należy.
Oto kilka głosów o nim.
Józef i Maria Czapscy w książce „Dwugłos wspomnień ” (Lon-dyn 1965, Polska Fundacja Kulturalna).
„Korczak był bezwyznaniowcem, dzieci wychowywał w duchu asymiłatorskim w oparciu o bardzo wzniosły, ale mglisty ideał najwyższej sprawiedliwości. Dzieci, które się do tego nadawały, prowadził po tajemniczych stopniach uświadomień. (…) Owe wtajemniczenia odbywały się drogą rozmów indywidualnych oraz plakatów przytwierdzonych do tablicy w hallu zakładowym. (…) Rozumiał — kto chciał, kto mógł. Było w tym coś z wtajemniczenia wolnomularstwa, coś z katolickiej spowiedzi. ” (str. 82).
„Po latach doświadczeń, rozmyślań, obserwacji (jego idee) (…) rozwinęły się w modlitwę do Boga Jedynego, Boga Ojców i Prao-jców, Boga Żydów i chrześcijan, objawionego ustami Mojżesza. ” (str. 83).
O dzieciach w sierocińcu żydowskim: „ Widziałam w nich dzieci przedwcześnie rozwinięte i przedwcześnie obciążone odpowie-dzialnością wieku dojrzałego. Ta odpowiedzialność skracała im beztroskie lata dzieciństwa. Tę samą atmosferę psychiczną od-nalazłam następnie w polskim internacie, wyrosłym z tychże, co Dom Sierot (żydowski — J. G. ) założeń. Sądzę, że powietrze, którym te dzieci oddychały, było zbyt rozrzedzone, a ucisk owych paragrafów kodeksu sądowego, oraz stała czujność na własne i całej gromady przewinienia, nad miarę ciężkie na ich młode łata.” (str. 84).
W Domu Sierot obowiązuje samorząd dzieci i „kodeks” wewnętrzny. „ Odpowiedzialność za lad życia domowego rozłożona jakoby na wszystkich mieszkańców w równej mierze — to byl oczywiście pozór i w tym tkwiła skaza ustroju, utajona nieprawda, samorząd był kierowany”, (str. 83).
Pożegnanie Korczaka do dzieci: „Nie dajemy Wam Boga, bo Go sami odszukać musicie we własnej duszy, w samotnym wysiłku. Nie dajemy wam Ojczyzny, boją odnaleźć musicie własną pracą serca i myśli. Nie dajemy wam Miłości, bo nie ma Miłości bez prze-baczenia. (…) Dajemy wam jedno: tęsknotę. (…) Niech ta Tęsknota doprowadzi was do Boga, Ojczyzny. Miłości. ” (str. 85-86).
„Młodzież żydowska, opuszczająca Dom Sierot nie mogła już wracać do północnej dzielnicy Warszawy. Oprócz więzów krwi nic ją nie łączyło z żydowskim środowiskiem, nic, nawet język, nawet wyznanie. Przeniknąć zaś do społeczeństwa polskiego było trudne, omal niemożliwe. (…) Byli Żydami. Bez środowiska społecznego nie mieli czym oddychać, ani gdzie się zakorzenić, a wychowani i zaprawieni do życia zbiorowego pozostawali poza społeczeń-stwem. Znaczny ich procent emigrował corocznie do Stanów Zjednoczonych. ” (str. 86).
Autorka listu z dnia 5 marca 1981 r. adresowanego do jednego z polskich pism katolickich i przekazanego mi w odpisie. List ten nie ukazał się w druku. Autorka przebywająca na emigracji, nie chcąc robić przykrości redaktorom owego pisma, prosi mnie bym nie wymieniał jej nazwiska. Treść listu:
„ Kształciłam się w Warszawie, w ciągu XX—lecia stale pra-cowałam w Polskiej Macierzy Szkolnej i dorywczo w piśmien-nictwie. Miałam więc sposobność poznania Korczaka jako nauczy-ciela i pisarza. Natomiast na emigracji zauważyłam, iż po beatyfikacji błogosławionego Maksymiliana Kolbego wybuchł w Polsce i na uchodźstwie kult Korczaka: wydano w Kraju 4 tomy jego pism, wydawcą byłNewerłi, zasłużony komunista. To mi wystarczyło, aby ksiąg tych nie czytać. To, co piszę, może przyda się Czcigodnej Redakcji w związku z listem Polaka z emigracji, wydrukowanego przez Panów w lutym 1981 roku. Porównanie Błogosławionego M. M. Kolbego z Korczakiem jest wynikiem zupełnej nieznajomoś-ci ich charakterów i dziejów.
Błogosławiony Ojciec Maksymilian był chrześcijaninem, wyznawał Credo i żył według zasad Kościoła, Korczak był teozofem i wierzył, że w każdym dziecku mieszka Bóg i dlatego ubóstwiał dzieci. Początkowo myślałam, że Korczak był pod wpływem J. J. Rousseau. Po powierzchownym zapoznaniu się z teozojią, która opętała Polskę w latach dwudziestych, zrozumiałam, że Korczak też jej uległ. Załączam opinię I. Krzywickej i H. Radlińskiej o metodzie Korczaka i jej wyniku. Chrześcijanin jest Bogu posłuszny. I takim był Błogosławiony M. M. Kolbe. Korczak natomiast był anarchistą, nie uznawał żadnych autorytetów, o czym mówi jego powieść o Maciusiu, paszkwil na dorosłych i inne pisma dla dorosłych i dzieci.
Chrześcijaństwo jest religią miłości i radości. Owocem miłości jest dar przebaczenia. Korczak wprowadził Sądy koleżeńskie w swych szkołach dla maluchów i starszych dzieci. Dobrowolna śmierć Błogosławionego M. M. Kolbego miała inny impuls i wynik niż śmierć Korczaka. Korczak szedł do obozu w Treblince z dzieckiem za rączkę. W moich oczach była to tragiczna śmierć samobójcza bankruta ideowego. Zrozumiał, że był złym nauczycielem, nie dał swym wychowankom ani wiary, ani sił do życia. Na ziemi smutek, po śmierci wieczna tułaczka — reinkarnacja.
Ten smutek zauważyła M. Czapska.
Błogosławiony M. M. Kolbe przez śmierć swą uratował życie ojca rodziny i do wszystkich swych tytułów: Rycerza Niepokalanej, Misjonarza nowoczesnego, Patrona Prasy, męczennika za życia w ciągłych chorobach, począwszy od Grodna — dołączył tytuł Patrona Rodziny co mi się stało jasne w okresie przeżywania Cyklu Duszpasterskiego, poświęconego życiu rodzinnemu: Dziecko, Rodzice i Dom. (…) Doktor miał ambitne plany, chciał wychowywać przo-downików i to mu się nie udało, gdyż sam nie posiadał potrzebnych atrybutów: wiary, celu i silnej woli. Wierząc w szczególne możli-wości dziecka, dając mu zupełną swobodę, rozkładał jego władzę duchową. Zauważyła to Maria Czapska, gdy odwiedziła doktora i jego komplet. W swym „Dwugłosie wspomnień” zanotowała wrażenia ujemne o wpływie Doktora na wychowanków. (To były czasy, gdy obszar getta nie był jeszcze zamknięty). Znacznie wcześniej, w okresie pogadanek radiowych, wypadło mi wizytować szkołę doktora. Najlepszym źródłem informacji jest gazetka ścienna, redagowana przez dzieci. Rozpięta na tablicy była gęsto upstrzona kartkami z pozwami sądowymi mniej więcej takiej treści: Henryk skarży Józefa, Dora pozywa nauczycielkę — termin sprawy. Wobec tego, że przerwy między pozwem a sądem były kilkodniowe, zapytałam nauczycielkę, czy w międzyczasie dzieci się godzą i skargi są umorzone. Nauczycielka żywo zaprzeczyła, zapewniając, że Doktor sam pilnuje powagi sądów, a dzieci wszy-stko sobie dokładnie zapisują. Czując moją dezaprobatę nauczycielka zapytała — czy mi się to nie podoba? Nawet bardzo — odpowiedziałam przecież szkoła uczy pieniactwa zamiast ewangelicznego darowania win. W tym samym czasie prezydentowa Michalina Mościcka zainteresowała się powodzeniem pogadanek Doktora w radiu i zaangażowała go w charakterze wychowawcy do Domu Dziecka, przez siebie założonego i wkrótce z nim się rozstała. Doktor okazał się nielojalnym współpracownikiem, konspirował z dziećmi contra nauczyciel, rozkładał morale szkoły. Pisze o tym marszałkowa Piłsudska w swym pamiętniku.
Od szeregu lat tworzy się mit o Januszu Korczaku — dobrym nauczycielu — Każdy go poważa za śmierć heroiczną, za to, że do ostatka nie opuścił swych dzieci. Patrząc jednak na jego pracę wychowawczą można tylko stwierdzić, że miłość i dobroć nie zawsze idą w parze z rozsądkiem i taktem — koniecznymi cechami prawdziwie dobrych nauczycieli.
Opinie osób nie związanych z Kościołem katolickim.
Załącznik 1) Irena Krzywicka. Książka pt. „ Wielcy i Niewielcy „. Rozdział o Korczaku. „ Dziesiątki lat trwała ta służba Janusza Korczaka i co tragiczniejsze, nie dała dobrych rezultatów. Dzieci z wzorowego Domu Sierot wychodziły nieśmiałe i bezradne, nie-zdolne do inicjatywy, bez indywidualności, i co gorsza łatwo ulegające: złym wpływom… Dzieło całego życia zaczęło się (Korczakowi) rozsypywać w proch z chwilą, kiedy wychowane przezeń dzieci zaczęły wchodzić w życie „.
Załącznik 2) Helena Radlińska. „Pedagogika współczesna”. „…Zamiast przymusu dawnego wychowania, wspartego na przewadze wychowawców, głoszona jest (często nadmiernie) swoboda. Przejawia się ona w postaci samosądów szkolnych i zakładowych… Stary Doktor… w niejednej rozmowie podkreślał, że Dom Sierot nie wychował i nie może wychować wybitnych ludzi, gdyż nadmiarem przedwczesnej odpowiedzialności przemęcza najlepszych, najbardziej skłonnych do poświęceń. Nie jest na miarę dziecka. Jak widzimy, Korczak zdawał sobie sprawę z niedoskonałości systemu, ale wiemy, że do końca życia nie zmienił swych metod”.
Inny list tej samej autorki, datowany z 25 stycznia 1981. „ Chcę postawić kropkę na Korczaku i przestać o nim myśleć. Patrzałam dotąd na niego jako na złego nauczyciela — nie interesowałam się jego religią — cały Związek Nauczycielstwa Polskiego był ateistyczny. Lubię wracać do zasłużonych autorów. W Polsce czytałam ks. prof. Siwka «Wieczory Paryskie». Na emi-gracji mam II wydanie Veritasu. Wieczorem wczoraj zabrałam się do czytania — i odkryłam, że Korczak był teozofem. W tym wniosku utwierdziło mnie zdanie tego księdza z Polski, które cytowałam: Korczak pisze, że «w dziecku mieszka Bóg». My myślimy inaczej — dziecko ma Łaskę Bożą; i zadaniem rodziców jest, aby jej nie straciło. Polska w XX wieku była opętana teozofią, od generałów począwszy, na piśmie «Zdrój», który wytrysnął na trzeźwym dotąd gruncie pod Poznaniem kończąc. Nad Gangesem mieszkała Wanda Dynowska, chodziła w sari i z kropką na czole. Była teozojią Wschodu, całkowicie skorumpowana i teozojią Zachodu, odrodzona pod nazwą «antropozofii Steinera». Otóż w starej czytamy: «…Ten Ojciec (Bóg — mój dopisek) w nim samym przebywa. Wewnętrzny człowiek jest jedynym Bogiem, którego możemy znać» (str. 349). (Podkreślenie J. G.). W nowej teozojii czytamy: «… Wszyscy ludzie mają tę samą naturę, co Bóg i podobnie jak każda kropla dobyta z oceanu posiada tę samą naturę, co ocean. Bóg nie istnieje poza nami, lecz w nas.» (str. 383). (Podkreślenie J. G.).
To bardzo pięknie, że w kościele Miłosierdzia w Warszawie będzie wmurowana tablica, ku czci Korczaka. Równie pięknie byłoby, gdyby Żydzi ufundowali podobną tablicę dla ks. Marcelego Godlewskiego, proboszcza Kościoła na Grzybowie, przylegającego do getta — opiekuna Żydów i żywiciela dzieci”.
Załącznik: wycinek z gazety „Kurier Polsko-Kanadyjski”: Hollywood dojrzał do Korczaka. Hollywood ma zamiar zreali-zować film fabularny o Januszu Korczaku. Trwa już praca nad scenariuszem. Wreszcie Hollywood zdecydował się na realizację obrazu o bohaterskim lekarzu. Próżno przedtem — przez wiele lat — kołatał do wrót holly-woodzkich wytwórni z gotowym projektem takiego filmu Józef Lejtes, znany polski reżyser-scenażysta okresu międzywojennego, mieszkający od lat w Hollywood. Lejtes przestudiował życie i działalność Korczaka i jest świetnym znawcą tematu. Przypomnijmy, że Józef Lejtes reżyserował przed wojną takie filmy, jak „Miody las ” i „Dziewczęta z Nowolipek” z Jadwigą Smosarską.
Wyjątki z jeszcze jednego listu tej samej autorki.
„ 1) Pewien ksiądz pisze w artykule: «.. jak nas naucza Korczak, w każdym dziecku mieszka Bóg…». A wolna wola to nic? Celem wychowania jest czuwanie nad Łaską Ducha Świętego — chrzest — aby dziecko wybrało dobro.
2) Zachwyt nad powieścią dla dzieci «Król Maciuś I» — satyrą na wszelki autorytet, domowy i szkolny. Po co to dzieciom. O ile sylwetki dzieci na koloniach są żywo pisane i nieszkodliwe, o tyle powieści — nudne. Mając dość Maciusia, a nie mając wiele czasu, poprosiłam (..kogoś), aby przeczytała powieść amerykańską o Dżeku. Ocena: niemoralna, osłabia w dziecku uczciwość.
3) Czytałam pochlebne recenzje w prasie londyńskiej o sztuce «Kim był ten człowiek. Legenda o Korczaku». Ale czegóż można się spodziewać od aktorów? Ani znajomości dziecka, ani o jego wychowaniu. Był złym nauczycielem, bo budził w dzieciach tęsknotę, nie dając im celu życia i realizacji ideałów, śmierć Kor-czaka zrobiła na mnie wrażenie śmierci samobójczej bankruta. Był subtelny i inteligentny i w końcu sam zobaczył, że swym wycho-wankom nic nie dał”.
Do listu dołączony załącznik w postaci fotokopii z paryskiej „Kultury” z kwietnia 1979 roku, str. 154.
„ Papież przyjął w Watykanie członków stałego Komitetu do Spraw Porozumienia i Współpracy Żydów i Polaków, obywateli amerykańskich w Stanach Zjednoczonych. W skład delegacji wchodzili (… z Polaków pp. Danuta i Stanisław Mostwinowie, Wa-cław H. Bniński, Anna Chrypińska, dr Karol Wagner). Organizacje Amerykanów żydowskiego pochodzenia reprezentowane były przez czołowe osobistości z B ‚Nai B ‚Rith, jak dr Maxwell Greenberg, dr Nathan Perlmutter, dr Theodore Freedman, Abraham H. Foxman oraz dr Joseph L. Lichten, specjalista w dziedzinie stosunków katolicko-żydowskich i przedstawiciel B ‚Nai B ‚Rith przy Watykanie. Delegacja zapoznała Ojca Św. z projektem nagrody imienia dr Janusza Korczaka, zainicjowanym przez Studium. Ma to być międzynarodowa nagroda literacka. Nagroda pieniężna i specjalny medal Janusza Korczaka przyznawane będą za dwa rodzaje już opublikowanych prac: książkę dla dzieci, opartą na zasadach humanizmu i odzwierciedlającą bezinteresowność i ofiarność dla innych ludzi — zasadach, według których żył i dla których poświęcił życie Janusz Korczak — oraz książkę o dzieciach, skierowaną do rodziców, nauczycielstwa i specjalistów w dziedzinie terapii i pracy z dziećmi. Wybór tych prac ma być dokonywany przez komitet złożony z naukowców, wychowawców i krytyków literackich. Delegacja Studium wręczyła Janowi Pawłowi II obraz św. Stanisława Biskupa, pędzla Jana Henryka de Rosen, specjalnie wykonany na tę okazję, Tegoż samego dnia odbyła się w Hotelu Exelcior w Rzymie konferencja prasowa na temat tej audiencji u Ojca Św. oraz prac i projektów Komitetu „.
Autorka listu notuje, że „Jak się orientuje w tym Komitecie nie ma pedagogów”, oraz pisze ponadto: „ Bardzo sobie cenię tęsknotę do świętości i potrzebę kultu i dlatego w Roku Korczakowskim głosu nie zabierałam, nie chcąc psuć harmonii. Janusz Korczak był niewątpliwie szlachetnym człowiekiem o dużych zdolnościach, ale też był złym nauczycielem. Usposobienie miał nihilistyczne, a w praktyce zwalczał wszelkie autorytety, Obserwując go w Warszawie przyszłam do przekonania, że zdeformował go dłuższy pobyt w Ameryce. Nad pedagogią nad jej kolebką stali: Kalwin, ojciec materializmu, Voltaire, patron liberalizmu i Rousseau, fałszywy psycholog, dzięki nim powstał w wychowaniu i nauczaniu kierunek pragmatyczno-relatywistyczny. Korczak nabrał szczególnego szacunku dla osobowości dziecka, której nie wolno ujarzmiać nakazami. Dlaczego pogadanki radiowe Starego Doktora cieszyły się dużym powodzeniem? Dlatego, że w tym przedmiocie mieliśmy traktaty naukowe, czytane przez specjalistów, Doktor natomiast podawał je w formie felietonów, pojmowanych bezkrytycznie przez laików. W ogóle były to czasy nowinek, szkoły gimnastycznej, rytmiki, krajoznawczo—wycieczkowe itp. itd. Doktor miał ambitne plany, chciał wychować przodowników i to mu się nie udało, gdyż sam nie posiadał potrzebnych atrybutów: wiary, celu i silnej woli”.
„ Całą legendę o Korczaku zainicjował p. A. Pospieszalski w «Wiadomościach», 9 marca 1975. porównując heroizm Korczaka z Błogosławionym Ojcem M. M. Kolbem „. „ W końcu zrozumiałam dlaczego p. A. Pospieszalski — nie będąc pedagogiem — tak się zainteresował Korczakiem. Chcieli skompromitować «zacofany» Kościół, który by się nie zgodził na beatyfikację Korczaka, że to było celem masonerii, nikt tego tematu nie podjął.
Nie rozumiem natomiast KUL-u, który wydał dzieła tego teozofa i złego nauczyciela, i niektórych księży, którzy powoływali się na jego autorytet, i pisma katolickiego…, które nie wydrukowało mego sprostowania „.
tralala said
Bardzo ciekawy artykul. Wreszcie dowiedzialam sie czegos pelniejszego o Korczaku.
gosc po raz pierwszy said
— Do 3 — Tak .
166 bojkot TVN said
2/PiotrX
W tej całej pouczającej historii porównawczej dwóch postaci ojca Kolbe i Korczaka, nigdzie nie pada stwierdzenie wprost, że obaj zostali zamordowani w niemieckich obozach koncentracyjnych, bez sądu, po prostu wywiezieni, uwięzieni i zamordowani – jeden w bestialski sposób zagłodzony zamiast ojca rodziny, drugi wraz z podopiecznymi, małymi dziećmi w komorze gazowej.
Jędrzej Giertych był niewątpliwie człowiekiem o ogromnej wiedzy i lekkim piórze. Nie mogę się jednak zgodzić z takim postawieniem sprawy śmierci obu ludzi, bez względu na ich doczesne zasługi, stan cywilny, czy narodowość.
Trzeba krzyczeć na cały świat, ze NIEMCY ZAMORDOWALI DWÓCH WYBITNYCH LUDZI W POLSCE, którzy – jeden ZAGŁODZONY PRZEZ CYWILIZOWANYCH NIEMCÓW, jako zakonnik miał wielkie zasługi w rozwoju techniki, czytelnictwa, propagowania wiedzy; drugi zaś, Żyd, pedagog, opiekował się ŻYDOWSKIMI SIEROTAMI, dziećmi, które tak jak i on zostały PRZEZ HITLEROWSKICH NIEMCÓW UWIEZIONE I PO PROSTU ZAMORDOWANE W KOMORZE GAZOWEJ!
Czy J.Giertych miał prawo wcinać się w żydowski sposób wychowywania dzieci w Polsce? Miał, jako prywatna osoba jak najbardziej, jako katolik – tylko wówczas, kiedy chciałby te dzieci nawrócić. Ale jeśli państwo pozwala mniejszościom zachować własne zwyczaje – nie może narzucać swoich.
Oznacza to też jednocześnie, że Żydzi nie mają ŻADNEGO PRAWA NARZUCANIA POLAKOM SWOICH ZWYCZAJÓW, CHANUKI, PRAWA, ANI NICZEGO, CO JEST SPRZECZNE Z PRZYJĘTYM PRZEZ POLAKÓW SYSTEMEM WARTOŚCI.
W moim odczuciu obrzydliwe jest chwalenie, czy krytykowanie kogokolwiek, porównywanie zasług przez pryzmat sposobu w jaki NIEMIECCY MORDERCY zamordowali obu niewinnych ludzi! Bo ta logiczna ścieżka prowadzi na takie oto manowce, że dzięki MORDERCOM i J.M. Kolbe i J. Korczaka (H. Goldszmita) można porównywać, zrobić bilans końcowy ich życia. I robią to przeważnie ludzie, którzy nigdy nie stanęli przed wyborami, jakie stawiali milionom ludzi ZBRODNIARZE Z NIEMIEC ALBO ZE ZWIĄZKU RADZIECKIEGO, kiedy w swojej lasce powalali wybrać rodzaj śmierci.
Gazeta Polska - Wygięty krzyż (2) said
[…] Email […]
Maria1 said
Jeszcze o jednym Państwo nie wiecie. Dr
Janusz Korczak dwa razy odmówił dr. Marii Wierzbowskiej, dyrektorce Domu ks. Boduena,
przyjęcia pomocy w ocaleniu jego podopiecznych.
Chciała zabrać do swych domów chociaż najmłodsze dzieci Korczaka, żeby je ukryć przed zbrodniarzami. W 1940 roku powiedział: „nie wierzę, aby nawet Niemcy mordowali dzieci.”
W 1941 roku odpowiedział na jej nleganie, że dzieci nigdzie nie odda, raczej zginie wraz z nimi.
(za: Adam Słomczyński: Dom ks. Boduena 1939-1945. PIW, 1975 s.95)