Fragmenty książki „Twierdza” autorstwa Antoine de Saint Exupery. Następujące słowa włożył on w usta pewnego króla….
Wydało mi się, że ludzie mają mylne zdanie na temat szacunku. Gdyż ja zajmowałem się wyłącznie prawami Boga poprzez człowieka. Oczywiście, nawet żebraka, nie przeceniając jego znaczenia, traktowałem zawsze jako ambasadora Boga. Ale nie uznawałem praw żebraka i jego wrzodów, i jego szpetoty, czczonych w sobie tylko jak idole.
Nie spotkałem czegoś równie odrażającego jak pewna dzielnica miasta zbudowana na stoku wzgórza, która jak ściek spływała aż ku morzu.
Z wychodzących na uliczki korytarzy wylewało się w bezkształtnych kłębach tchnienie zarazy. A zamieszkujące tu męty wyłaniały się z tej gąbczastej głębi tylko po to, żeby wzajemnie się przeklinać, ale głosem zdławionym i pozbawionym prawdziwej złości, podobnie jak lekkie bańki pękają od czasu do czasu na powierzchni bagna.
Widziałem trędowatego, jak śmiał się grubym śmiechem i ocierał oko brudną szmatą. Był przede wszystkim wulgarny i nikczemnie drwił sam z siebie.
Mój ojciec postanowił podpalić tę dzielnicę. Wtedy to stado, przywiązane do swoich zgniłych poideł, zaczęło się burzyć i powoływać się na swoje prawa. Prawa do trądu i zgnilizny.
– To naturalne – powiedział ojciec – bo według nich sprawiedliwość jest utrzymywaniem tego, co było.
A oni krzyczeli o swoich prawach do życia w brudzie.
– Jeśli pozwolisz, by robactwo się rozmnożyło – ciągnął ojciec – rodzą się prawa robactwa.
Oczywiście. I rodzą się piewcy, którzy będą je wysławiać. Będą śpiewać o tym, jak potężny patos jest w zagrożeniu robactwa jego wyniszczeniem.
Sprawiedliwość? – powiadał ojciec – trzeba wybierać: sprawiedliwość dla archanioła, czy dla człowieka? Sprawiedliwość dla rany, czy dla zdrowego ciała? Dlaczego miałbym słuchać tego, kto przemawia do mnie w imieniu trawiącej go zarazy?
Natomiast będę go leczył ze względu na Boga. Bo i on jest mieszkaniem Boga. Ale nie wedle jego pragnień, które wyrażają tylko jego chorobę.
(…)
Masy ludzkie – mówił mi ojciec – nienawidzą obrazu człowieka. Masa jest bowiem niespójna, dąży równocześnie w wielu sprzecznych kierunkach i nie dopuszcza do wysiłku twórczego. Z pewnością to źle, kiedy jeden człowiek gnębi stado. Ale nie tu doszukuj się największego zniewolenia: dochodzi do niego, kiedy stado gnębi człowieka.
(…)
Bo nie umiera się za owce ani za kozy, ani za domy, ani za góry. Albowiem rzeczy trwają nawet wtedy, kiedy nic nie jest za nie składane w ofierze. Umiera się zaś po to, żeby ocalić tę niewidzialną więź, która je wiąże i przemienia w jedną ojcowiznę, w królestwo, w znajomą, rozpoznawalną twarz. Człowiek daje siebie w zamian za tę jedność, ponieważ buduje ją, nawet umierając.