Viktor Orbán podjął radykalną walkę z fatalną sytuacją finansów państwa i całej węgierskiej gospodarki. Robi dokładnie to, czego oczekujemy od polityków w czasie kryzysu.
Jest politykiem odważnym, z wizją, zdeterminowanym, by naprawić zrujnowane finanse państwa i wzmocnić społeczeństwo swojego kraju. To prawda, że porusza się czasem jak słoń w składzie porcelany. Jednak wiele podejmowanych przez niego decyzji jest racjonalnych i uzasadnionych. Nie jest kunktatorem zapatrzonym przede wszystkim w słupki popularności, jak większość lekkomyślnej i nieodpowiedzialnej europejskiej klasy politycznej. Jasne było, że wiele z tych decyzji spotka się z oporem, że popularność jego i jego partii będzie maleć.
Czy jego reformy przyniosą oczekiwany skutek? Tego jeszcze nie wiemy. Wiemy na pewno jedno: że ambitnemu, choć niewolnemu od błędów, czasem zanadto pewnemu siebie węgierskiemu premierowi udało się wywołać histerię w całej Europie. Przewodniczący Fideszu stał się dyżurnym chłopcem do bicia europejskich przywódców i liderów opinii publicznej. Oskarżany jest o wszelkie możliwe grzechy: o łamanie zasad demokracji, łamanie zasad gospodarki wolnorynkowej i wolności słowa. (…)
„Niszczenie Węgier” [według europejskiej prasy – przyp. red] to wprowadzenie podatku liniowego na poziomie 16 proc., a także prorodzinnych ulg podatkowych, to zarządzenie ostrych cięć budżetowych w administracji, likwidacja wielu niepotrzebnych instytucji, weryfikacja przechodzących wcześniej na emeryturę ludzi zdolnych do pracy, wydłużenie wieku emerytalnego o trzy lata – z 62 do 65 lat. Czyli wszystko, czego finansowe dziennik i najpoważniejsi ekonomiści oczekują dziś od polityków. (…)