12 października, rocznica rozpoczęcia bitwy pod Lenino, to było w PRL – czy ktoś to jeszcze pamięta? – święto Wojska Polskiego. 1 Dywizja Piechoty im. Tadeusza Kościuszki pod dowództwem gen. Zygmunta Berlinga, stoczyła, w istocie przegrany, krwawy bój z Niemcami, dysponując nieprzygotowanym do walki, na takim froncie, jakim był front wschodni w 1943 r., żołnierzem. Dywizja została zmasakrowana, a polska krew obficie zrosiła pole bitwy. Zginęło 510 żołnierzy, 776 dostało się do niewoli lub zostało uznanych za zaginionych, a 1776 zostało rannych. Stanowiło to 25% stanu dywizji.
Dziś o tym się nie mówi. I nie zmieni niczego obecność tematu w internecie (głównie na stronach pasjonatów historii wojskowości), czy odbywające się tu i ówdzie upamiętnienia tej bitwy, organizowane przede wszystkim przez kurczące się środowiska weteranów. Walki Wojska Polskiego idącego ze wschodu wyeliminowano z jedynego tak naprawdę liczącego się obszaru oddziaływania na odbiorcę – z medialnego przekazu masowego. Nie chodzi przecież tylko o Lenino, ale i o przyczółek magnuszewski, o straszliwe walki kościuszkowców w powstaniu warszawskim, o niemiecko-łotewską zbrodnię w Podgajach, o Wał Pomorski, o wielką bitwę o Kołobrzeg, o zdobycie Gdańska, o forsowanie Odry, o Budziszyn, wreszcie o Berlin i polską flagę nad Tiergarten. Dlaczego tak się dzieje? Otóż, mamy do czynienia z zemstą polityczną na niczemu nie winnych żołnierzach 1 i 2 Armii WP idących ze wschodu.
To prawda, że wojsko to było powołane i wykorzystywane do własnych celów przez całkowicie uległą Stalinowi grupę polityczną polskich komunistów. To prawda, że pododdziały tej armii wykorzystywano po wojnie do walki politycznej na użytek PPR, to prawda wreszcie, że po 1947 r., eliminując i represjonując całkiem duży zastęp przedwojennych oficerów, którzy do tej armii wstąpili, głównie po powrocie z oflagów, uczyniono ją w końcu ramieniem PZPR.