Dziennik gajowego Maruchy

"Blogi internetowe zagrażają demokracji" – Barack Obama

  • The rainbow symbolizes the Covenant with God, not sodomy Tęcza to symbol Przymierza z Bogiem, a nie sodomii


    Prócz wstrętu budzi jeszcze we mnie gniew fałszywy i nikczemny stosunek Żydów do zagadnień narodowych. Naród ten, narzekający na szowinizm innych ludów, jest sam najbardziej szowinistycznym narodem świata. Żydzi, którzy skarżą się na brak tolerancji u innych, są najmniej tolerancyjni. Naród, który krzyczy o nienawiści, jaką budzi, sam potrafi najsilniej nienawidzić.
    Antoni Słonimski, poeta żydowski

    Dla Polaków [śmierć] to była po prostu kwestia biologiczna, naturalna... śmierć, jak śmierć... A dla Żydów to była tragedia, to było dramatyczne doświadczenie, to była metafizyka, to było spotkanie z Najwyższym
    Prof. Barbara Engelking-Boni, kierownik Centrum Badań nad Zagładą Żydów, TVN 24 "Kropka nad i " 09.02.2011

    Państwo Polskie jest opanowane od wewnątrz przez groźną, obcą strukturę, która toczy go, niczym rak, niczym demon który opętał duszę człowieka. I choć na zewnatrz jest to z pozoru ten sam człowiek, po jego czynach widzimy, że kieruje nim jakaś ukryta siła.
    Z każdym dniem rośnie liczba tych, których musisz całować w dupę, aby nie być skazanym za zbrodnię nienawiści.
    Pod tą żółto-błękitną flagą maszerowali żołnierze UPA. To są kolory naszej wolności i niezależności.
    Petro Poroszenko, wpis na Twiterze z okazji Dnia Zwycięstwa, 22 sierpnia 2014
  • Kategorie

  • Archiwum artykułów

  • Kanały RSS na FeedBucket

    Artykuły
    Komentarze
    Po wejściu na żądaną stronę dobrze jest ją odświeżyć

  • Wyszukiwarka artykułów

  • Najnowsze komentarze

    Listwa o Mentalna agentura
    nowacki nowack o Czy Putin naprawdę chce podbić…
    Bezpartyjna o Wolne tematy (25 – …
    Bezpartyjna o Państwo wyłudzi pieniądze za p…
    Harakiri Sepuku o Wolne tematy (25 – …
    matirani o W mocy wariatów
    Yagiel o Wolne tematy (25 – …
    Peryskop o Wolne tematy (25 – …
    matirani o Kto kontroluje Wikipedię?
    Harakiri Sepuku o Co ten Putin jeszcze wymy…
    matirani o Wolne tematy (25 – …
    uzawada o Izrael oburzony na USA za możl…
    matirani o Wolne tematy (25 – …
    Yagiel o Wolne tematy (25 – …
    matirani o Wolne tematy (25 – …
  • Najnowsze artykuły

  • Najpopularniejsze wpisy

  • Wprowadź swój adres email

    Dołącz do 707 subskrybenta

Spłacał dług u Opatrzności…

Posted by Marucha w dniu 2013-01-18 (Piątek)

Za artykuł dziękujemy „Osobie prywatnej” – admin.

23 czerwca [2011 roku] odszedł do wieczności, w 96 roku życia, nestor polskiego ziołolecznictwa, dr hab. Aleksander Ożarowski.

Jeden z internautów, na wiadomość o śmierci Profesora, napisał:
Czas tego przejścia naszego Wielkiego Zielarza zbiegł się z wigilią św. Jana, a to przecież czas największej aktywności ziół w całym roku. Profesor sam wybrał sobie porę przejścia do wieczności, nasyconą zapachem ziół…

Inny internauta napisał:
Niech zioła pól, łąk i lasów szumią i pachną Panu Profesorowi w podzięce po wsze czasy…

Z Podola

Aleksander Ożarowski urodził się 16 stycznia 1916 r. w Proskurowie na Podolu – krainie mlekiem i miodem płynącej – która w czasach I Rzeczypospolitej wyróżniała się niezwykłym, nadanym jej przez Władysława III herbem, ze złotymi promieniami słońca, symbolem urodzajności tej ziemi i bogactwa jej roślin. Po roku 1918 rodzinne miasto pozostało jednak poza granicami odrodzonej Polski, a w roku 1954 sowieci zmienili jego nazwę na Chmielnicki – dla uczczenia 300 rocznicy podporządkowania Podola carowi rosyjskiemu.

Historyczny herb Podola

Rodzina Ożarowskich przeprowadziła się do Warszawy, gdyż była z korzeni polska i antybolszewicka. Pozostanie na Podolu i przyjęcie obywatelstwa sowieckiego nie wchodziło w rachubę. Ożarowscy pieczętowali się herbem Rawicz. Pradziadek Aleksandra, hetman koronny Michał Ożarowski, zginął w Powstaniu Listopadowym. W ostatnich latach przed wybuchem wojny młody Aleksander studiował na Wydziale Farmaceutycznym Uniwersytetu Warszawskiego. Wojna przerwała te studia. Ukończył je w latach 1945-48 na Wydziale Farmaceutycznym Uniwersytetu Łódzkiego, doktoryzował się 3 lata później. W roku 1973 uzyskał tytuł doktora habilitowanego chemii farmaceutycznej.

Żołnierz

Wojenna przerwa w studiach była dla Aleksandra Ożarowskiego czasem służby dla Polski. W roku 1939 dowodził kompanią w obronie Modlina i Warszawy. Podczas okupacji był oficerem Armii Krajowej i uczestnikiem Powstania Warszawskiego. Został odznaczony Krzyżem Walecznych i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

W służbie dla życia

Był autorem kilkuset artykułów i opracowań poświęconych właściwościom leczniczym surowców roślinnych. Jego Vademecum fitoterapii miało 3 wydania w latach 50., gdy ziołolecznictwo, po okresie ideologicznego odrzucenia w imię „postępu”, wracało do swych korzeni. Każdy miłośnik fitoterapii w Polsce zna też takie publikacje, jak Farmakodynamika surowców roślinnych (1960), Ziołolecznictwo – poradnik dla lekarzy pod redakcją Profesora (4 wydania w latach 1976-82), Rośliny lecznicze i ich praktyczne zastosowanie (1987) czy Leksykon roślin leczniczych (1990). Był też współautorem 14 innych książek.

Długoletni pracownik naukowy, wykładowca na uczelniach polskich i zagranicznych, od roku 1985 przebywał na emeryturze, najpracowitszej ze wszystkich emerytur! Do końca życia, już ponaddziewięćdziesięcioletni, pracował i snuł nowe projekty!

Był wiceprezesem i członkiem honorowym Polskiego Komitetu Zielarskiego, prezesem honorowym Polskiego Towarzystwa Terapii Chelatowej, prezes honorowym Fundacji Antynowotworowej AMST i członkiem honorowym Polskiej Rady Leku Roślinnego.

Dumny fitoterapeuta

Znamy wiele wypowiedzi Profesora, uzasadniających pożytki płynące z szerokiego stosowania leku roślinnego. We wstępie do II wydania Ziołolecznictwa pisał z satysfakcją:

Nastąpiła faktyczna akceptacja leków pochodzenia roślinnego, które z pozycji zaledwie tolerowanych „środków paramedycznych” awansowały na współpartnerów chemioterapeutyków. Złożyło się na to wiele przyczyn, ale dwie spośród nich wydają się najważniejsze.

Pierwszą było ujawnienie, jak dalece niektóre z ubocznych działań leków syntetycznych są szkodliwe, a nawet groźne dla ludzi, szczególnie dla dzieci, kobiet w ciąży, osób w wieku podeszłym i rekonwalescentów po ciężkich chorobach lub operacjach.

Drugą okolicznością było to, że nowoczesna medycyna nie poczyniła znaczących postępów w leczeniu wielu chorób przewlekłych, że ma również trudności w opanowaniu niektórych zakażeń endogennych, takich jak biegunki dziecięce, zatrucia pokarmowe lub zespoły czerwonkowe, pomimo wykrycia około 100 tysięcy antybiotyków, z których 150 znalazło zastosowanie w lecznictwie […].

Preparaty ziołowe mogą oddać nieocenione usługi nie tylko w schorzeniach przewlekłych, gdy stosuje się je jako leki główne, lecz także w stanach ostrych i podostrych, gdy towarzyszą chemioterapeutykom jako środki pomocnicze, uzupełniające, synergiczne lub przemienne. Nowocześnie pojmowane ziołolecznictwo polega na racjonalnym wykorzystaniu różnorodnych właściwości leczniczych wyciągów roślinnych, izolowanych związków czynnych i specyfików ziołowych oraz na skutecznym łączeniu ich z chemioterapeutykami, jeśli zajdzie tego potrzeba.

Człowiek nazywany w przeszłości pogardliwie „chwastologiem”, uczył swoich oponentów pokory dla dorobku wieków, weryfikowanego pozytywnie przez współczesną naukę.

Jesteśmy dziećmi natury

Medycyna naturalna, nazywana obecnie medycyną alternatywną, komplementarną, holistyczną, prewencyjną lub ortomolekularną wywodzi się z medycyny ludowej, zapoczątkowanej wraz z pojawieniem się homo sapiens na naszym globie. Przeszła ona głęboką i długo trwającą ewolucję, stawała się coraz bardziej naukowa i wszechstronna, aby coraz lepiej służyć zdrowiu człowieka.

Obecnie obserwuje się proces masowego łączenia się psychicznego i fizycznego ludzi, jako dzieci natury, z otaczającą ich przyrodą i umiejętnego wykorzystywania jej własności leczniczych – pisał Profesor we wstępie do książki o leczeniu środkami naturalnymi chorób wątroby, trafnie odgadując współczesne tendencje w terapii i ochronie zdrowia. Wyrażał nadzieję na stopniową integrację medycyny naturalnej z medycyną akademicką. Nigdy nie traktował fitoterapii jako alternatywy dla współczesnej medycyny, lecz jako jej cenne uzupełnienie.

Witaminy i biopierwiastki

Był bardzo konsekwentny w wypowiedziach na temat suplementacji – dostarczania organizmowi witamin i biopierwiastków. W rozmowie z miesięcznikiem Moje Zdrowie tak uzasadnił swoje stanowisko:

Do prawidłowego funkcjonowania organizm potrzebuje codziennie nie tylko białka, węglowodanów, tłuszczów, ale również witamin i biopierwiastków […] Gdybyśmy chcieli uzyskać niezbędne dawki witamin i biopierwiastków ze spożywanych owoców, warzyw i zbóż, musielibyśmy zjadać je w takich ilościach, że nasz przewód pokarmowy by temu nie podołał. O zaspokojeniu potrzeb na witaminy i biopierwiastki w sposób naturalny można by myśleć tylko wtedy, gdybyśmy mogli zjadać owoce natychmiast po ich zerwaniu, warzywa po wykopaniu z ziemi […]. Biopierwiastki zmieniają swoje właściwości. W świeżych owocach i warzywach sole mineralne są związane z białkami, wchodzą w skład enzymów, co sprawia, że są łatwo przyswajalne […]. W pożywieniu otrzymujemy za mało witamin i soli mineralnych, a potrzebujemy ich więcej niż kilkadziesiąt lat temu, z powodu zanieczyszczenia środowiska i naszego stylu życia.

Z samego serca

W rozmowie z redaktorami Nieznanego Świata – rok przed śmiercią, jakby w przewidywaniu odejścia – Profesor wypowiedził to, co zalegało głęboko w jego sercu. Na swój sposób zdał publicznie rachunek z całego życia:

Pewnie Państwo zapytają, dlaczego robię to, co robię, czyli całe życie walczę w obronie medycyny naturalnej, ziołolecznictwa i ludzkiej godności. Otóż, czynię tak, gdyż w ten sposób spłacam dług, jaki zaciągnąłem u Opatrzności. W swoim życiu bowiem wielokrotnie znajdowałem się w sytuacjach, kiedy powinienem zginąć, a mimo to ocalałem, zawdzięczając swój ratunek właśnie Opatrzności. Tak było wielokrotnie podczas wojny, a także i później. To Opatrzność podarowała mi również, mimo zaawansowanego wieku (mam 95 lat), zdrowe ręce, nogi i nadal sprawny mózg. Wszystko to traktuję jak zaciągnięty dług, który staram się spłacać swoją pracą naukową i badawczą, licznymi książkami oraz obroną medycyny naturalnej.

A jak my spłacimy swój dług wobec Profesora? To pytanie stawia sobie w szczególny sposób redakcja Panacei, bo to przecież Profesor był naszym przyjacielem i zawsze życzliwym doradcą, zarazem recenzentem. Zapraszamy osoby, które zetknęły się z Profesorem, do dania świadectwa o Nim na stronach Panacei. Niech pamięć trwa.

Stanisław Dłużewski
http://www.panacea.pl/

*                                *                                 *

SPŁACAM DŁUG

Powiem szczerze, że za temat zabierałem się od bardzo dawna, ale dopiero artykuł z grudniowego numeru ‚Nieznanego Świata’ w poważniejszy sposób mnie do tego zmobilizował, a to z racji Honorowej Nagrody „Nieznanego Świata” za 2009 r. przyznanej doc. dr. hab. Aleksandrowi Ożarowskiemu, nestorowi naukowego podejścia do ziołolecznictwa Polsce. Mam nadzieję, że wywiad z laureatem zamieszczony poniżej zainspiruje wiele osób, bo postać to nietuzinkowa i nie uwikłana w zależności.

Poniżej wywiad z laureatem zamieszczony w grudniowym numerze ‚Nieznanego Świata’:

Z doc. dr hab. Aleksandrem Ożarowskim – laureatem Nagrody Honorowej Nieznanego Świata za 2009 r. rozmawiają Anna Ostrzycka, Marek Rymuszko i Anna Grabska-Walczuk

doc. dr hab. Aleksander Ożarowski -ur. 16 stycznia 1916 r. w Proskurowie (obecnie Chmielnicki) na Ukrainie, w rodzinie ziemiańskiej herbu Rawicz. Jego pradziadek, Michał Ożarowski – hetman koronny zginął w powstaniu listopadowym.

W latach 1936-1939 odbywał studia na Wydziale Farmaceutycznym Uniwersytetu Warszawskiego. Wskutek wybuchu wojny musiał je przerwać i ostatecznie ukończył w latach 1945- 1948 na Wydziale Farmaceutycznym Uniwersytetu Łódzkiego. W 1951 r. uzyskał na tej uczelni stopień doktora, a 22 lata później (1973 r.) tytuł doktora habilitowanego chemii farmaceutycznej.

Uczestnik kampanii wrześniowej (dowodził kompanią w walkach obronnych w Modlinie i Warszawie we wrześniu 1939 r.), oficer Armii Krajowej i żołnierz Powstania Warszawskiego odznaczony Krzyżem Walecznych i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. W 1946 r. przeszedł w armii w stan spoczynku ze stopniem wojskowym: major.

Długoletni pracownik naukowy oraz wykładowca wielu instytucji i uczelni, również zagranicą.Od 1985 r. na emeryturze. Wiceprezes i członek honorowy Polskiego Komitetu Zielarskiego, Prezes Honorowy Polskiego Towarzystwa Terapii Chelatowej. Prezes Honorowy Fundacji Antynowotworowej AMST i członek honorowy Polskiej Rady Leku Roślinnego.

Autor kilkuset artykułów oraz opracowań poświęconych leczniczemu działaniu roślin. Najważniejsze książki: Vademecum Fitoterapii (Zrzeszenie Przemysłu Zielarskiego, trzy wydania w latach 1955-1959), Farmakodynamika Surowców Roślinnych, (Przemysł Lekarski i Spożywczy, 1960), Ziołolecznictwo – Poradnik dla Lekarzy, (PZWL, cztery wydania w latach 1976- 1982), Rośliny lecznicze i ich praktyczne zastosowanie (Instytut Wydawniczy, dwa wydania 1987 i 1988), Leksykon Roślin Leczniczych (Państwowe Wydawnictwo Rolnicze i Leśne, 1990). Jest także współautorem 14 innych książek (ich ogólny nakład wyniósł 763.000 egzemplarzy).

Panie Profesorze, przede wszystkim proszę przyjąć serdeczne gratulacje z powodu przyznania Nagrody „Nieznanego Świata ” jak równie pozwolić nam wyrazić radość z możności odbycia z Panem z tej okazji osobistej rozmowy.

– Jestem głęboko poruszony uhonorowaniem mnie przez tak znaczące czasopismo. Chcę jednak sprostować, że nie mam tytułu profesora, lecz docenta doktora habilitowanego nauk farmaceutycznych.

Dobrze o tym wiemy niemniej nieprzypadkowo wszyscy zwracają się do Pana w taki właśnie sposób. Panu nie wypada tego powiedzieć, my natomiast mamy prawo stwierdzić, że całym swoim dorobkiem badawczym i naukowym dawno zapracował Pan na tytuł profesora, a jedyną przyczyną lego, że tak się nie stało, jest – jak można domniemywać – fakt, iż obiektem swojego zainteresowania uczynił Pan właśnie lecznicze właściwości roślin, co nie wszystkim się podoba. Niektórzy woleliby, żeby Pan zajął się farmaceutykami w ścisłym znaczeniu tego słowa (czytaj: chemią syntetyczna). Wówczas wszelkie zaszczyty znalazłyby się w zasięgu ręki.

– Nie dbam o to. Zawsze byłem, jestem i pozostanę niezależny. Moja życiowa oraz zawodowa droga nie pozostawia co do tego wątpliwości; nigdy z niej nie zejdę.

Tym większy nasz – i nie tylko nasz – szacunek dla Pana i Pańskich dokonań. Zacznijmy jednak od początku. Jak to się stało, że zainteresował się Pan właśnie ziołami?

– Już od dziecka kochałem przyrodę. Odwiedzałem różne piękne miejsca, często wyjeżdżałem w góry (Howerla, Worochta), wędrowałem po terenach, które są dziś poza granicami Polski. Dolina Prutu i Czeremoszu to był rodzaj małego raju na ziemi. Wraz z kolegami z gimnazjum ze Lwowa często organizowaliśmy wspólne piesze wycieczki w te rejony.

Tak naprawdę jednak przełomem okazało się moje spotkanie z Janem Muszyńskim – profesorem farmakognozji oraz dziekanem Wydziału Farmaceutycznego Uniwersytetu Łódzkiego. Kiedy przekonał się, że ciężko pracuję, by nadrobić przerwane – wskutek udziału w walkach na froncie i działalnością w Armii Krajowej – lata studiów, pomógł mi w dwóch sprawach. Po pierwsze, włączono mnie do grona naukowego Uniwersytetu Łódzkiego w okresie, kiedy profesor Kotarbiński organizował na tej uczelni wydział farmaceutyczny. Najpierw byłem tzw. studentem asystentem wolontariuszem, po pół roku awansowałem na starszego asystenta, a po niedługim czasie zostałem mianowany adiunktem.

W tym okresie profesor Muszyński wystąpił z propozycją stworzenia w jednej z łódzkich dzielnic ośrodka rekreacyjnego „Zdrowie”. Gdy otrzymał na to zgodę władz, wydzielił tam część nazwaną ogrodem pokazowym roślin leczniczych, podobnym do tego, jaki dziś znajduje się w Ciechanowcu. Pełniłem wtedy rolę asystenta profesora, który oprowadzał po ośrodku wycieczki szkolne i studenckie. Kończąc studia zostałem również zatrudniony w Zarządzie Miejskim w Łodzi; pracowałem jako kierownik laboratorium, w którym przygotowywano wyciągi roślinne dla szpitali. W całe to przedsięwzięcie byłem mocno zaangażowany, mogłem obserwować, jak te rośliny dojrzewają. Z czasem zaś profesor Muszyński zezwolił mi na samodzielne prowadzenie grup. Od tego wszystko się zaczęło.

W międzyczasie otrzymaliśmy od Amerykanów glukozę (umieszczoną w wojskowych pojemnikach), która okazała się bardzo potrzebna. W tym celu powstała specjalna „ampułczarnia” z potężnymi fiolkami, w której wiele osób pracowało przy palnikach, tworząc wyjałowione roztwory.

Chcę dodać, że profesor Muszyński pełnił funkcję doradcy naukowego w słynnej warszawskiej firmie „Gobiec”, gdzie przygotowywano roślinne wyciągi płynne (proszę nie mylić ich z mieszankami ziołowymi, których było wówczas wszędzie pełno na rynku). Stanowiło to w tamtym czasie wielką nowość, a ja miałem w tym wszystkim swój udział. Nie tylko doradzałem, lecz również pracowałem w laboratorium nad analizami.

Po wojnie dotkliwie brakowało leków, tzw. syntetyków. Kiedy rozpoczęła się ich produkcyjna eksplozja i jak ten proces się rozwijał?

-W latach 60. chemicy-syntetycy zaczęli intensywnie pracować nad nowymi lekami. Prekursorami w tej dziedzinie okazali się specjaliści niemieccy, którzy przygotowywali wówczas farmaceutyki dla szpitali i ogromnej rzeszy inwalidów wojennych. Można powiedzieć, że dysponowali dużym doświadczeniem, jeśli chodzi o syntezy. Te „pobory” zostały rozwinięte najpierw na modelach roślinnych. W międzyczasie trwało również izolowanie „modelowych” środków czynnych, z których tworzono liczne pochodne. Był to zarazem okres, kiedy leki powstawały na bazie naturalnej przyrody. Obecnie, ze względu na znaczny rozwój znajomości fizjologii człowieka, przemysł farmaceutyczny produkuje syntetyczne związki kompletnie niezwiązane z naturą zewnętrzną.

Mimo szybkiego rozwoju farmakologii syntetycznej nie zrezygnował Pan ze swojej idei i pozostał przy roślinach leczniczych…

– Leki syntetyczne zostały z samej swej istoty stworzone dla człowieka. Natomiast leki naturalne są związane z zieloną przyroda , gdzie podstawową reakcją okazuje się fotosynteza, która warunkuje życie wszystkich organizmów żywych. Chlorofil pod wpływem światła słonecznego przekształca dwutlenek węgla i wykorzystuje go do budowy organizmu roślinnego. Przede wszystkim wytwarzana jest w ogromnych ilościach glikoza, w nocy pobierany CO2, natomiast w dzień wydzielany tlen, który w ten sposób wzbogaca powietrze. Warto dodać, że badania bezspornie udowodniły, w jak wielkim stopniu zależymy od Natury. Mam na myśli chociażby glikozę, która jako materiał energetyczny roślin i człowieka jest wytwarzana jedynie przez świat zielony.

Nie jesteśmy tworem doskonałym, gdyż np., aby budować białka, potrzeba dwudziestu aminokwasów, lecz brakuje nam ośmiu. Uzupełniamy je spożywając białka roślinne. Sam nasz mózg wymaga dziennej dawki glukozy w ilości 120 gramów. Jeśli chodzi o tłuszcze roślinne i zwierzęce, człowiekowi niezbędne są nie tylko zwierzęce tłuszcze nasycone, lecz również roślinne tłuszcze nienasycone. Przeciętny człowiek ma 100 trylionów komórek, z czego ok. tryliona codziennie ginie, a w ich miejsce powstają nowe. Są one otoczone błoną komórkową, którą wypełniają właśnie nienasycone kwasy tłuszczowe. Najwięcej ich, podobnie jak cholesterolu, znajduje się w mózgu, ponieważ ma on gigantyczną ilość połączeń między poszczególnymi komórkami. Organizmy ludzkie i roślinne zawierają wiele analogicznych związków – mam na myśli m.in. enzymy trawienne, niektóre hormony, sterydy. Dlatego człowiek tak dobrze przyswaja pokarmy i leki pochodzenia roślinnego.

Wszystko, o czym mówię, świadczy o tym, że ludzie są nierozerwalnie związani ze światem przyrody. I to właśnie sprawia, że, gdy przyjmujemy wyciągi z roślin, nasz układ immunologiczny nie traktuje ich jako składnika obcego, zewnętrznego, lecz coś własnego, naturalnego. W wyciągach roślinnych zbadano dotychczas podstawowe związki, które są łatwo izolowane. Została jednak jeszcze ich ogromna ilość o wielkościach homeopatycznych, których dotąd nie poznaliśmy. Aby pomóc choremu, wystarczą ich nanoilości, czyli milionowe części gramów. I to właśnie stanowi wielką tajemnicę wyciągów czerpanych ze świata roślinnego.

Zarazem to nieprawda, że tylko część roślin jest „dobra”, gdyż nie zawiera trucizn, a pozostałe okazują się nieużyteczne i szkodliwe. Takie twierdzenia propagują laicy, którzy nie mają pojęcia, o czym mówią. Jest rzeczą powszechnie znaną i od dawna dowiedzioną naukowo, że o skuteczności leku roślinnego decydują bardzo małe jego ilości, które mogą być powtarzane wielokrotnie bez większych problemów. Taka zasada przyświeca m.in. homeopatii, Zgodnie z tym, co głosił Paracelsus, to, co toksyczne w dużej ilości, w małej okazuje się dobre (czytaj: nieszkodliwe). Przykładem mogą być tu strychnina czy kurara, które stosowane w minimalnych ilościach (ułamkach miligramów) są z punktu widzenia ludzkiego organizmu znakomitymi lekami.

Na tej prawidłowości medycyna akademicka wielce skorzystała, gdyż wyizolowane zostały właśnie takie związki, które były silnie trujące i zielarze się nimi nie posługują a podawanie ich w odpowiedniej dawce pozostaje tylko w gestii lekarzy. Można powiedzieć, że świat roślinny oddał te składniki medycynie konwencjonalnej.

Chemicy stworzyli szereg związków syntetycznych – pochodnych w stosunku do roślinnych – i one oczywiście działają. Wielkim nieporozumieniem jest natomiast twierdzenie, że mają nad tymi drugimi przewagę. Podstawową rolę w przyjęciu takiego podejścia odgrywają kwestie finansowe. Każdego dziś można kupić, a pieniądze okazują się ważniejsze, niż ludzkie zdrowie. Na rynku pojawiły się wielkie międzynarodowe koncerny farmaceutyczne, prawdziwe giganty, które mają swoje wytwórnie niemal we wszystkich państwach. Dysponują one ogromnymi możliwościami przekonywania odbiorców o zaletach produkowanych przez siebie leków i słuszności kreowanych założeń, przy czym swoimi wpływami obejmują praktycznie cały Zachód, a więc Europę, Amerykę Północną (USA i Kanada) oraz Australię.

Ze statystyk amerykańskich wynika, że wśród ogromnej rzeszy naukowców, których ściągnięto – i ściąga się nadal – do tego państwa z zagranicy, 45% stanowią badacze uzależnieni od przemysłu farmaceutycznego. Nieprzypadkowo też trzon tego przemysłu znajduje się w Stanach Zjednoczonych.

. Ile roślin na świecie, Pana zdaniem, posiada właściwości lecznicze?

– Około 20 tysięcy, z czego stosowanych jest zaledwie jakieś 2 tysiące. W samej Polsce rośnie ich kilkaset.

Dlaczego więc medycyna akademicka tak często je lekceważy, podobnie jak np. witaminy?

– Powód jest prosty: ziół i witamin nie można opatentować. Weźmy np. onkologię, która stanowi całe odrębne królestwo. To gigantyczny przemysł medyczny, który opiera się na współdziałających z nim branżach. Sama aparatura kosztuje tu średnio milion dolarów. W ogóle obecnie na świecie panuje kult aparatury i wszelkiego rodzaju analiz. Dzieje się tak w sytuacji, gdy dwie trzecie ludności, czyli 4,5 miliarda osób, żyjących zwłaszcza na Wschodzie i w Afryce, jest leczonych za pomocą medycyny ludowej. W Indiach np. funkcjonują 124 szkoły homeopatyczne, a w Chinach jest ponad milion lekarzy, którzy przez sześć lat uczą się tradycyjnej medycyny chińskiej, liczącej 7-8 tysięcy lat przed narodzeniem Chrystusa plus 2 milenia naszej ery. Oni badając chorego oglądają m.in. jego język, mierzą puls, a w tradycyjnym chińskim szpitalu pacjenci leżą na łóżkach przykryci po szyje kocami, obok zaś stoi kroplówka, w której znajduje się wyciąg ziołowy przygotowany indywidualnie dla każdego z nich.

Chodzi o rodzaj chelatacji?

– Tak. To ja zaproponowałem wprowadzenie jej do polskiej praktyki medycznej. Powstało Polskie Towarzystwo Terapii Chelatowej, a grono lekarzy – założycieli nadało mi przez aklamację zaszczytny tytuł honorowego prezesa PTTCh. Człowiek, żyjący w świecie, w którym woda, żywność oraz powietrze są przesycone chemią, potrzebuje oczyszczenia. Taką szansę oferuje właśnie chelatacja, która odtruwa ciało, pomagając mu w pozbyciu się szkodliwych toksyn. Cały proces polega na chelatowaniu aminokwasem syntetycznym, który jest podawany za pośrednictwem kroplówki dawkowanej w ciągu ok. 2,5 godziny (zabieg ten należy wielokrotnie powtarzać).

Ludzki organizm posiada dziewięćdziesiąt sześć tysięcy kilometrów naczyń krwionośnych, czyli niemal tyle, ile wynosi 2,5- krotny obwód kuli ziemskiej. Tworzą je przede wszystkim niewidzialne gołym okiem naczynia kapilarne, które docierają do każdej odrębnej komórki. Zadam proste pytanie: dlaczego komar kłuje od razu człowieka w wybrane przez siebie w mgnieniu oka miejsce, a nie szuka go? Bo on „wie”, jak dostać się właśnie do naczynka włosowatego, które zbudowane jest z jednej warstwy komórek.

Ludzie w wieku 60-80 lat dzięki chelatacji nie tylko pozbywają się wielu kłopotów zdrowotnych, ale również młodnieją. Osobiście odbyłem w kilkuletnich odstępach trzy takie kuracje i ich efekty oceniam jako znakomite. Podam też inny przykład. Ostatnio, gdy odwiedziłem klinikę doktora Zbigniewa Markiewicza na warszawskim Żoliborzu, gdzie leczy się za pomocą chelatacji, miałem możność porozmawiać ze starszą kobietą która odbyła 17 jej sesji z 20 przepisanych przez lekarza. Już po kilku poczuła się o wiele lepiej, a trzeba dodać, że uprzednio borykała się z poważnymi kłopotami zdrowotnymi, o których szczegółowo mi opowiedziała. Np., gdy wychodziła na spacer, zawsze musiała ją „ubezpieczać” inna osoba (była prowadzona „pod rękę”). Nie korzystała też z komunikacji miejskiej, gdyż niesprawne nogi nie pozwalały na to, by wejść na schodki tramwajowe czy autobusowe. Obecnie sama odbywa piesze wędrówki, a jej sprawność zwiększyła się tak dalece, że bez problemu jeździ autobusami czy tramwajami.

Dla odmiany opowiem pewną historię szeroką opisaną w medycznej literaturze niemieckiej. Mianowicie trzech tamtejszych znakomitych chirurgów przed 30 laty uczestniczyło w Szanghaju w operacji usunięcia ślepej kiszki (czy też pęcherzyka żółciowego – w moim wieku pamięć bywa już nieco zawodna) prowadzonej przez chińskich lekarzy. Ich pacjentką była kobieta, której zastosowali akupunkturę, nakłuwając ciało igłami w odpowiednich miejscach. W takiej sytuacji po pewnym czasie mózg wytwarza endorfiny, czyli swoiste związki przeciwbólowe. Wówczas możliwe okazuje się otwarcie brzucha pacjentki skalpelem bez użycia uśmierzających ból farmaceutyków. Itak właśnie stało się we wspomnianym przypadku. W trakcie całej operacji chora była przytomna i nawet rozmawiała z lekarzem o jej przebiegu. Podobnych zabiegów przeprowadza się w Chinach bardzo wiele, a rana pooperacyjna goi się wówczas szybko, gdyż tamtejsi lekarze nie stosują żadnej chemii.

Wracając zaś do chelatacji, chcę dodać jeszcze jedną istotną informację. Zazwyczaj wykorzystuje się w niej aminokwas, gdy jednak użyje się do tego celu witaminę C, która jest dla człowieka witaminą uniwersalną, działa ona m.in. przeciwnowotworowo, Jej skuteczność jest wręcz niesamowita!

I znów odwołam się do przykładu zaczerpniętego z życia. Mój znajomy, doktor medycyny z Gdyni miał przyjaciela, któremu w przeszłości usunięto jedną nerkę. Niestety, z biegiem lat nastąpił przerzut ogniska nowotworowego do wątroby i kręgosłupa. Kiedy medycyna konwencjonalna „rozłożyła ręce”, spisując pacjenta na straty, lekarz, o jakim mówiłem, chcąc go uratować, zaproponował ordynatorowi oddziału onkologicznego, na którym leżał chory, by zaaplikowano mu za pomocą chelatacji dużą ilość witaminy C. Niestety, ze względu na obawę przed reakcją innych lekarzy ordynator odmówił, twierdząc, że musi zachować sztywne standardy leczenia. Nalegania i tłumaczenia, że mogłoby to chorego uratować, nic nie dały. Klamka zapadła, a po kilkunastu dniach pacjent zmarł.

Czy po kilkudziesięciu lalach poświęconych badaniu właściwości leczniczych ziół i witamin nie jest Pan rozgoryczony faktem, że obecnie są one obiektem tak nieuczciwych i zajadłych ataków? I czy istnieje jakiś sposób, by temu zaradzić?

– Za wszystkim kryją się pieniądze, ogromne pieniądze. Jak już wspomniałem, ziół ani witamin nie da się opatentować i właśnie to stanowi przyczynę niechętnego stosunku do nich koncernów farmaceutycznych oraz znacznej części świata lekarskiego. Tu także tkwi powód zwalczania naturalnych metod terapii, które mogą chorym pomóc.

Jestem – o czym także już mówiłem – niezależnym, wolnym człowiekiem. Dlatego nigdy nie integrowałem się z żadnymi strukturami politycznymi czy farmaceutycznymi. Najważniejsze dla mnie było i pozostanie ludzkie zdrowie. Oczywiście więc martwi mnie to, co się obecnie dzieje. Najlepszym przykładem podejścia do wspomnianych problemów jest zlikwidowanie czasopisma Wiadomości Zielarskie, z którym wiele lat byłem związany, i które miało jeszcze tradycje przedwojenne. Tytuł ten zniknął z rynku pod pretekstem nieopłacalności finansowej jego wydawania.

W trakcie działalności badawczo-naukowej współpracował Pan z licznymi praktykami-zielarzami Jak z perspektywy lat ocenia Pan kontakty z nimi?

– Wśród tych, którzy stosowali zioła w celach leczniczych, było wiele osób duchownych, zwłaszcza zakonników. Przez pewien czas np. związałem się z łódzkimi bonifratrami, którzy kiedyś prowadzili szpital, ale później im go zabrano i prosili mnie o radę, co robić, gdyż nadal pragnęli leczyć chorych za pomocą ziół. Zaproponowałem im, żeby poprawili „bazę” i sposoby przygotowywania mieszanek ziołowych, co – jak uważałem – mogłoby w przyszłości zaowocować reaktywowaniem działalności szpitala. Ostatecznie jednak mimo mojego zaangażowania naukowego nic z tego nie wyszło.

Później współpracowałem na tym polu z franciszkanami, m.in. z ojcem Grzegorzem Sroką z Rychwałdu koło Żywca, którego poznałem przed 40 laty w Krośnie, kiedy był jeszcze młodym, początkującym księdzem. Dysponował receptami ludowymi na mieszanki ziołowe i zaproponował, żebym pomógł mu w ich udoskonaleniu i unowocześnieniu. Trwało to przez kilka lat, a nasze współdziałanie polegało na tym, że ja pracowałem nad tymi ludowymi recepturami leczniczymi, a następnie po usystematyzowaniu i modyfikacji posyłałem ojcu Sroce ich nowe „wersje”. Jeszcze później współpracowaliśmy przy stworzeniu kalendarza ludowego, w którym znalazły się porady i recepty na różne schorzenia. W przedmowie napisałem, co nam daje przyroda i w jaki sposób należy podchodzić do opartej na niej medycyny naturalnej. Te kalendarze ukazywały się przez kilkanaście lat.

Czy mógłby Pan Profesor wymienić fitoterapeutów, których uważa za szczególnie ciekawych, znaczących? – To trudne pytanie. Ci, wywodzący się ze starej gwardii, których osobiście znałem i ceniłem, z reguły dawno już nie żyją. Własnych następców, niestety, nie mam.

Aby doświadczenie i praca poprzedników nie odeszła wraz z nimi, w latach 60. zaproponowałem m.in. zorganizowanie kursu ziołolecznictwa w Instytucie Wojskowym przy ul. Szaserów w Warszawie. Jeden z ówczesnych lekarzy, który bardzo przychylnie odniósł się do mojej propozycji, zgodził się na udział w realizacji tego przedsięwzięcia. Kursy, na których obaj wykładaliśmy, zostały uznane przez Ministerstwo Zdrowia. a Instytut Szkolenia Zawodowego wydawał certyfikaty zielarskie. Z tamtej grupy żyje do dziś doktor Jadwiga Górnicka (którą znamy i bardzo cenimy – przyp. red. NŚ).

Wiemy, że usilnie popiera Pan homeopatię…

Jestem z nią od zawsze za pan brat. Wiele pisałem na ten temat i konsekwentnie homeopatię propaguję, gdyż uważam ją za przyszłość medycyny. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości, a ludzie, którzy homeopatię wyśmiewają i atakują, nie próbując nawet zrozumieć jej założeń oraz odmawiając tej metodzie leczenia – wbrew faktom – terapeutycznej wartości, są godni pożałowania.

Medycyna akademicka, alopatyczna walczy przeważnie z objawami choroby. Dlatego uważa się, iż 45% ludzi Zachodu jest już uzależnionych od leków syntetycznych. Natomiast medycyna czerpiąca z natury, w tym homeopatia, zmierza do usunięcia przyczyn choroby, często metodami „informacyjnymi”. Ą to przecież informacja i informatyka zaczynają pełnić coraz ważniejszą rolę w życiu współczesnego człowieka. Wiedzą o tym doskonale światłe umysły reprezentujące różne dziedziny nauki.

A teraz powiem coś bardzo osobistego. Pewnie Państwo zapytacie, dlaczego robię to, co robię, czyli całe życie walczę w obronie medycyny naturalnej, ziołolecznictwa i ludzkiej godności. Otóż czynię tak, gdyż w ten sposób spłacam dług, jaki zaciągnąłem u Opatrzności. W swoim życiu bowiem wielokrotnie znajdowałem się w sytuacjach, kiedy powinienem zginąć, a mimo to ocalałem, zawdzięczając swój ratunek właśnie Opatrzności. Tak było wielokrotnie podczas wojny, a także i później (profesor Ożarowski szczegółowo opowiedział nam o kilku tego rodzaju zdarzeniach, ale to już temat na odrębną publikację – przyp. NŚ). To Ona podarowała mi również, mimo zaawansowanego wieku (a mam prawie 95 lat), zdrowe ręce, nogi i nadal sprawny mózg. Wszystko to traktuję jak zaciągnięty dług, który staram się spłacać swoją pracą naukową i badawczą, licznymi książkami oraz obroną medycyny naturalnej.

Czy „zielona medycyna „jest ciągle dla chorego medycyną żywą i atrakcyjną?

– Naturalnie! Co więcej, ona jest żywa i atrakcyjna także z punktu widzenia naukowego. Trzeba tylko chcieć i umieć ją wykorzystać dla dobra chorego.

Istnieje wiele badań potwierdzających skuteczność metod medycyny naturalnej, tyle że nie są odpowiednio nagłaśniane, a tym samym lekarze i pacjenci nie dysponują w tej mierze właściwymi informacjami. Trudno też oprzeć się wrażeniu, że często właśnie o to chodzi, by takie informacje nie były upowszechniane, w efekcie czego są one nierzadko ukrywane i kwitowane stwierdzeniami o rzekomym braku skuteczności terapii naturalnych. Czy nie jest Panu z tego powodu przykro?

– Oczywiście, że jest. Czy mamy jednak załamywać ręce? Musimy bronić naszego punktu widzenia i przekonywać do niego. Do ziół, witamin, homeopatii, chelatacji – tego wszystkiego, co czerpie z Natury i służy człowiekowi, a nie doraźnym korzyściom finansowym. Ze swej strony – z perspektywy kilkudziesięciu lat własnych badań i pracy naukowej – nie mam żadnych wątpliwości, że to właśnie medycyna naturalna stanowi klucz do ludzkiego zdrowia i będę bronił tej tezy do końca swoich dni.

Dziękujemy za rozmowę.

http://www.aloetech.pl/

Komentarzy 15 to “Spłacał dług u Opatrzności…”

  1. olagordon said

    Dziękuję za ten artykuł. Szkoda że zaniedbuje się ‚leki z Bożej apteki’. Bardzo ciekawa jest strona p. mgr Stefanii Korżawskiej, polonistki-zielarki, autorki wielu książek, która sporządza i sprzedaje różne zioła i ich mieszanki. Jak mówi, najważniejszym problemem jest oczyszczenie organizmu/krwi z wchłanianych przez niego toksyn. Dużo mówi o spożywaniu tzw. ciepłych produktów w celu rozgrzania/pobudzenia do działania organów. http://www.stefaniakorzawska.pl/
    Mówi się ostatnio, że 13-14-letnim chłopcom rosną piersi i zaleca się natychmiastowe odstawienie tych wspaniałych nahormonowanych kurczaczków. Mój pies jest mądrzejszy, nie tknie pewnych wędlin.
    Nie znajduję również lekarzy-akupunkturystów, którzy mogą pomóc w zachowaniu zdrowia. Kiedyś po wejściu do poczekalni przed gabinetem lekarza medycyny i akupunkturysty zobaczyłam taką scenę: młody mężczyzna, koszula położona na oparciu krzesła, siedział na nim pochylony nieco do przodu, z dłońmi opartymi na kolanach. Na podłodze po obu stronach krzesła dwie kałuże wody. Kiedy patrzyłam na niego zdumiona, wyjaśnił, że przechodzi przez detoks, a ta woda spływała z igieł akupunkturowych wbitych pod pachami, miał ich po cztery.
    Znalazłam się tam dlatego, że w tamtym czasie zaczęły mi drętwieć trzy palce u prawej ręki, okazało się że moja dolegliwość to zespół cieśni nadgarstka. Lekarz od razu zalecił akupunkturę, byłam u niego 10 razy w ciągu 10 tygodni, za każdym razem wbijał mi [bezboleśnie] po 30 igieł od czubków palców do ucha i dolegliwość ustąpiła na kilkanaście lat.
    Wróciłam do kraju i po jakimś czasie znowu zaczęły mi drętwieć palce. Niestety, tu musiałam przejść operację.
    Zwalcza się specjalistów leczących nowotwory, Włoch dr Simoncini guza piersi ‚zatapia’ roztworem zwykłej sody oczyszczonej, bo okazało się że guz rakowy to grzyb i rozwija się w środowisku kwaśnym. Nasi ojcowie/dziadkowie pili sodę niby na kaca lub kiedy mieli zgagę, ale wiedzieli co robią. Dlatego trzeba odkwaszać organizm właśnie sodą. Sprzedaje się różne medykamenty np. na nadkwasotę, ale w ich składzie znajduje się aluminium i trzeba być ostrożnym.
    Polak dr Burzyński w Teksasie od wielu lat leczy guza mózgu neoplastonami, jedni je mają we krwi, inni nie, i ma ciągłe kłopoty z wielkimi koncernami farmaceutycznymi. Mafia farmaceutyczna nie śpi.
    Pewną byłą modelkę angielską wyleczono z raka piersi dożylnymi dawkami wit. C i warzywami. . . Czytam również, że wiele chorób, np. łuszczycę, można wyleczyć urynoterapią.

  2. wet3 said

    Proskurow? – czy Ploskirow („l” jak „Lucja” lub „lapa”)???

  3. Ja tam nigdy nie daję zarobić konowałom i trucicielom (chyba, żebym już naprawdę musiał), bo wiem jak o siebie zadbać, a nadto mam swoich szamanów, którzy zawczasu ostrzegają mnie, gdyby mi np. groziła cukrzyca albo wyrostek. Najprostszy sposób na CAŁKOWITĄ DETOKSYKACJĘ ORGANIZMU (nie żadne plastry aikido i inne wyciąganie pieniędzy), to w ciągu 10 dni wypić sok z 30 cytryn, przyrządzonych w sposób następujący: wkładamy je do gara, zalewamy wrzątkiem na ok. 10 minut, wyjmujemy, kroimy, wyciskamy i pijemy, najlepiej stosując rozkład progresywno-regresywny: 1-2-3-4-5-5-4-3-2-1.

    Jeśli ktoś cierpi na przewlekłe anginy lub ma ‚śmiertelnego’ gronkowca złocistego, to zamiast wyrzynać migdałki, podobnie przyrządzamy płukanki do gardła, które potem połykamy, jako że cytryna jest silnym naturalnym antybiotykiem – podobnie jak surowa cebula i czosnek. A gdy czasem i to zawodzi, wówczas sięgamy po ostrzejszą kontrę: szklanka soku z buraków z 4 łyżkami octu, chyba winnego (płuczemy gardło i wypluwamy), plus na noc pielucha i okład na szyję ze startych na tarce i podgrzanych na patelni ziemniaków; ewentualnie płukanie/pędzlowanie gardła płynem Lugola. Jest wiele sposobów, o których ludzie w Europie dzisiaj nie wiedzą.

    PS. Czy Pan Gajowy mógłby ten jakże pożyteczny artykuł ‚przykleić’ na parę dni, a ze mnie zdjąć tę prewencyjną cenzurę, skoro i tak ostatnio wszystkie moje posty Pan przepuszcza? 🙂

  4. Polo said

    Ad 3

    A czy nasi ojcowie znali jakąś cytrynę? A ta współczesna tak napchana syfem na plantacjach jak chiński czosnek.
    Polecam czarną rzepę- pani doktor przy oddawaniu krwi powiedziała, że wyniki mam wspaniałe.
    O tej rzepie pisze o. Grande z Wrocławia.
    Co do ziół to jeszcze jestem za młody do ich picia, ale nie zapominajmy o ks. Klimuszko

    Ad1
    Robiłem u człowieka, który wyleczył się z raka krtani dożylnymi wlewami witaminy C.
    Jednak dużo jest oszustów, którzy z cudowny lek chcą kasę i od takich z daleka myślę np o amegdalinie.

  5. osoba prywatna said

    RAK JEST WYLECZALNY Z NATURY
    Dr Stanisław Rymsza
    (Artykuł opublikowany w tygodniku „Ład” 27 października 1985 r.)

    W roku 1952 lekarze stwierdzili, że mój najbliższy przyjaciel jest chory na „raka wątroby z przerzutem na płuca”. Zaproponowali jako jedyny ratunek chirurgiczne usunięcie guza oraz rentgeno- i chemioterapię z gwarancją ży¬cia przez 2 lata po operacji. Odrzuci¬łem tę „łaskę” medycyny i jako bio¬log na własną rękę podjąłem walkę ze śmiercią człowieka, poświęcając ba¬daniom ponad 400 królików, co za¬wdzięczam pomocy prof. Jana Dem¬bowskiego, który uwierzył w moją hi¬potezę intuicyjnie. Po wielu ekspery¬mentach stwierdziłem, że 88 proc. ra¬kowatych królików powróciło do zdro¬wia po wprowadzeniu dużych dawek witaminy C do ich pożywienia. Dalsze próby, już po wyeliminowaniu dostrze¬żonych błędów transplantacyjnych, wykazały 100-procentowe wyzdrowienie zwierząt, dożywianych witaminą C. Podkreślam: dożywianych! — nie le¬czonych! Onkolodzy bowiem pouczyli mnie, że witamina C jest lekiem za mało toksycznym, więc nie zatruje raka(!)
    Równolegle z królikami i mój naj¬bliższy przyjaciel został w ten sam sposób uratowany od niechybnej śmierci, prognozowanej przez medycy¬nę. Już w styczniu 1954 r. był on pra¬wie zdrowy: z płuc całkowicie zniknęły wszystkie 4 guzki wielkości fasoli, a na wątrobie guz (wielkości manda¬rynki) zmalał do rozmiarów orzecha laskowego. Po następnym roku rtg nie wykazał Już żadnych zmian. A nie¬doszły „umarlak” jest dziś uosobnieniem zdrowia i siły (mężczyzna ten liczy dziś lat 89. 180 cm. 89 kg). Przez ostatnie 25 lat, odkąd pozbył się swe¬go raka. nie chorował ani razu, nawet na katar — wyraźnie odmłodniał. A to dzięki witaminie C, której dawkę obliczyłem mu na 9 g dziennie krysta¬licznego kwasu L-askorbinowego, rozpuszczonego w litrze wody z cukrem. Po wyzdrowieniu pacjenta redukowa¬łem stopniowo tę dozę aż do 2 g. które utrzymałem, na stałe jako minimum profilaktyczne, wykluczające nawrót nowotworu — co również wybadałem na zwierzętach. A więc (uczciwie wypro¬dukowanych przez „Polfę”) 18 drażetek a 0,2 g witaminy C dziennie całkowicie zabezpiecza mu zdrowie przed nowotworami, ale również przed innymi chorobami i schorzeniami.

    Jako wskaźnik kontrolny nasycenia organizmu kwasem L-askorbinowym przyjąłem Jego śladową obecność w urynie. Kto w moczu ma kwas askor¬binowy, temu nie grozi rak ani inna choroba.

    Śląskie nastroje

    PS
    Żeby myśleć o pozytywnych wynikach, trzeba znależć naprawdę dobrą witaminę C.
    W aptekach na pewno się jej nie uświadczy, tam leżą tylko syntetyki.

  6. osoba prywatna said

    Kilka dni temu otrzymaliśmy od naszej znajomej maila:

    Zadziwiające mrożone cytryny.

    To wszystko to tylko mrożona cytryna.

    Wielu zawodowców w restauracjach i miejscach żywienia zbiorowego używa lub konsumuje całą cytrynę i nic nie jest wyrzucane.

    Jak zużywać całą cytrynę…………. bez wyrzucania czegokolwiek?

    To proste. Włóż całą umytą cytrynę do zamrażalnika swojej lodowki. Kiedy jest już zamrożona, wez tarkę i utrzyj na niej całą cytrynę (nie obieraj skórki) i posyp tę utartą masę na swoje jedzenie (sałatkę, lody, zupę, dania rybne, mięsne, sosy, whisky, wino – lista dań jest niekończąca się).
    Całe jedzenie zyska niespodziewanie cudowny smak, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłaś.

    Co jest główną zaletą w jedzeniu całej cytryny inną niż zapobieganie.?. wyrzucaniu jej niezużytej części i dodawaniu smaku swoim posiłkom?

    Cóż jak widzisz skórka cytryny zawiera – 5 do 10 razy wiecej witamin niż sok z cytryny. I tak wlasnie to wyrzucałaś.

    Ale od teraz wykonując tą prostą procedurę z mrożeniem całej cytryny, ucieraniem jej i dodawaniem tego do swojego jedzenia, czy picia… możesz spożywać wszystkie odżywcze składniki i być zdrowsza.

    Dobre jest także to ze skórka z cytryny to zdrowe i odmładzające pożywienie zwalczające także wszystkie toksyczne elementy w twoim ciele.!!!!!!!!!!

    Tak więc włóż umytą cytrynę do zamrażalnika i dodawaj do jedzenia codziennie.
    To klucz aby twoje jedzenie było smaczniejsze, a ty żebyś żyła dłużej i była zdrowsza.
    Taki jest sekret cytryny.!!!!!!!!!!!!!!!!!! Lepiej pózno niż wcale.!!!!!!!!!!!!

    Cytryna (Citrus) jest cudownym produktem zwalczającym komórki rakowe. Jest 10000 razy silniejsza niż chemioterapia.

    Dlaczego o tym nie wiedzielismy????????????, a bo wielkie firmy farmaceutyczne i laboratoria są zainteresowane wytwarzaniem sztucznych produktów ,co przynosi im wielkie zyski.

    Teraz możesz pomóc przyjaciołom poprzez poinformowanie ich o korzystnym wpływie cytryny i jej soku w zapobieganiu chorobom. ………..To wybornie smakuje, jest mile i nie ma skutkow ubocznych jak chemoterapia.

    Jak wielu ludzi umarło ponieważ jest to pilnie strzeżona tajemnica w celu nienarażenia na niebezpieczenstwo milionowych zysków wielkich korporacji.

    Jak wiesz jest wiele gatunkow drzew cytrusowych rodzących cytryny i lemonki
    .Możesz je zjadać na wiele sposobów, sok, miąższ, skórke robić drinki – ma to wszystko wiele zalet z których najważniejsze to te – jakie wywiera na torbiele i nowotwory – udowodniony dostarczyciel lekarstwa na raka.

    Jest także znane jako zwalczajacy drobnoustroje, zakażenia bakteriami oraz grzybami. Jest skutecznym środkiem przeciwko ludzkim pasożytom i robakom. Reguluje także ciśnienie krwi kiedy jest ono za wysokie oraz dziala jako srodek przeciw depresjom, stresom czy zaburzeniom nerwowym.

    Zródlo tych informacji jest fascynujace: —- wyszło od jednego z największych producentów leków, ktory po 20 latach badań laboratoryjnych prowadzonych od 1970 roku udowodnił oraz ujawnił, że cytryna zabija komórki nowotworowe w przypadku aż 12 rodzajow nowotworów jak: nowotwory jelita, piersi, prostaty, pluc i trzustki.

    Owoce drzewa cytynowego dzałają 10.000 razy lepiej niż Adriamycyna – lek używany przy chemoterapii, powodujący tylko zwolnienie wzrostu komórek nowotworowych.

    Co jest jeszcze bardziej zdumiewajace, – ten typ terapii – cytryna zwalcza tylko złośliwe komórki rakowe – nie powoduje żadnych skutków ubocznych dla normalnych komórek organizmu.

    Tak więc umyj dobrze cytrynę, zamrażaj i utrzyj na tarce !!!!!!!!!!!

    PS
    Od siebie dodam, że potrawy wzbogacone w ten sposób nabierają dodatkowego smaczku.
    Oczywiście trzeba wystarać się o dobrą cytrynę.

  7. Marucha said

    Re 4:
    Co do ziół to jeszcze jestem za młody do ich picia…

    Zioła pije się nie tylko na reumatyzm, artretyzm, prostatę czy inne choroby wieku podeszłego.

  8. @ 4 Polo:
    Może i jest napchana syfem, ale co dziś nim napchane nie jest? Zdrowe jedzenie to masz tylko na ustronnej podmiejskiej działce lub jak masz pracowitą rodzinę na wsi. W Jew-SA setki kilometrów jeździ się po to do Amiszy (Biała, wyznająca pewną formę judaizmu sekta, która neguje postęp – szydzi z nich Weird al-Yanković w teledysku „Amish paradise”), a w Polin zamienia się trzy słowa z uczciwym rolnikiem starej daty, by jego ekologiczną pszenicą/ kukurydzą/ owsem nakarmić nasze wolnowybiegowe pipcocki (kurczęta) jako przyszłe nioski/ brojlery na obiad. Do tego dobrze załatwić na grządkę transport obornika, by mieć swój ekologiczny ogród warzywny oraz swój sad, który jeszcze w sezonie da innym pracę za drobny pieniądz i spory udział w zbiorach – dzięki czemu wielu ludzi jest się w stanie zdrowo wyżywić. Więcej takich ośrodków gospodarki i można robić WYMIANĘ BARTEROWĄ, np. z górnikami czy nagrodzić w naturze robotników, żeby coś dla nas postawili, np. fabrykę czy elektrownię – a wszystko by osłabić lichwiarskie, hebrajskie pasożydy, które na tym ŻERUJĄ nic nie robiąc, a jeszcze nas trują swoim widzimisię, z wielką szkodą dla nas! Nie na darmo pan Walter Darre, minister rolnictwa III Rzeszy, oznaczył chłopski stan jako źródło życia Rasy, środowisko najbardziej odporne na dekadencję. W ogóle rolnik i robotnik byli ongiś filarami Narodowego Socjalizmu – Prawdziwego Socjalizmu i Życia, nie bolszewickiego chaosu! A wracając do stosowania cytryn dla poprawy zdrowia, to PO COŚ JEDNAK te owoce parzymy jak pisałem (i to tak długo!) – jak wszystko, co jest pryskane lub w inny sposób strute chemią – no nie?

  9. qaz said

    re: 6
    Wielkim propagatorem Witaminy C w zapobieganiu i leczeniu raka byl dwukrotny laureat Nagrody Nobla chemik i fizyk prof. Linus Pauling (1901-1994) z USA.
    Dzienne dawki witamin wskazane przez dr-a Linusa Paulinga:

    Witamina C: 3-18g
    Witamina A ( w postaci beta-karotenu): 30 000- 40 000 jednostek
    Witamina B1(tiamina): 30mg
    Witamina B2(ryboflawina): 30mg
    Witamina B6(pirydoksyna): 50mg
    Witamina B12 (cyjanokobalamina): 75 mg
    Witamina E: 800 jednostek

    re:4
    „Co do ziół to jeszcze jestem za młody do ich picia..”
    Przeciez juz niemowletom podaje sie herbaty ziolowe np. z rumianku, lipy itd.
    Problem wiekszosci ludzi sa przyzwyczajenia smakowe wyrobione od dziecinstwa.
    Uwazam, ze od urodzenia nie powinno sie dzieciom podawac cukru ani nic co zawiera cukier.

  10. qaz said

    Uwazam, ze najlepsza ksiazka na temat ziol i leczenia ziolami jest
    „Ziołolecznictwo – Poradnik dla Lekarzy” pod redakcja dra hab. Aleksandera Ożarowskiego.
    Wydana przez Panstwowy Zaklad Wydawnictw Lekarskich w czasach PRL.
    Udalo mi sie kupic w sklepie z uzywanymi ksiazkami, pierwsze wydanie z roku 1976, naklad 50 tys. egz.
    Nie ma w jezyku polskim lepszej ksiazki o leczeniu ziolami, niz wlasnie ta ksiazka Aleksandera Ożarowskiego.

  11. @ 10 qaz
    Nie wiem czy najlepsza, ale na pewno rzeczowa. Kiedyś w domu dziadków na strychu znalazłem to „Ziołolecznictwo” właśnie – z grubą, twardą, osraną przez myszy zieloną okładką. Po oczyszczeniu odczytałem, że to dzieło wydano w 1949 roku, nakład chyba 5000 egz.

  12. qaz said

    “Ziołolecznictwo – Poradnik dla Lekarzy” pod redakcja dra hab. Aleksandera Ożarowskiego jest nalepszym opracowaniem o ziolach i nie tylko bo jest tam tez mowa o witaminach. Jest to poradnik dla lekarzy, stad prawdopodobnie nie zostal wznawiany po roku 1982.
    Lekarze maja teraz przypisywac pigulki a nie ziola.
    To ze jest to najlepsza pozycja ksiazkowa na polskim rynku na ten temat, to nie tylko moja opinia. Znam kilka osob ktore maja te ksiazke i ja czytaly, uwazaja to co ja, ze jest to bardzo bobra ksiazka na temat stosowania ziol.
    Mam wiele innych ksiazek na ten temat np. dr Gornickiej, o. Klimuszko, Tombaka itd.
    Uwazam ze najwazniejszy jest ten poradnik dla lekarzy dra A. Ożarowskiego.

    Przy okazji kiedy mowimy o zdrowiu, to chcialbym polecic osobom z nadwaga, ksiazke kardiologa dra Williamsa Davisa pt. „Wheat Belly” czyli po polsku Pszeniczny Brzuch.
    Zdaniem dra Davisa współczesna zmodyfikowana pszenica, może być dla wielu osób źródłem „nieuleczalnych” schorzeń przewlekłych np. nadciśnienie, cukrzyca, choroby serca, migreny, bóle stawów, artretyzm, alergie itp.
    Ponizej link do artykulu w jezyku polskim na ten temat.
    http://nowadebata.pl/2011/10/13/buszujacy-w-pszenicy/

  13. Siggi said

    Za Tombakiem;

    -co ma wspolnego vitamina C w ziemniaku i w tabletce?

    -odpowiedz;….LITERE.

    Witamina C nalezy do grupy witamin rozpuszczalnych w wodzie.Nadmiar jest wydalany moczem.Dzienne zapotrzebowanie na wit.C zapewnia dwa jablka.
    Chroniczny niedobor jest m.in. przyczyna szkorbutu(gnilec dziasel).Po sprowadzeniu z Ameryki kartofli i rozpowszechnieniu ich spozycia w Europie …zniknal problem masowych przypadkow szkorbutu,ktory powodowal wypadanie zebow.
    Dbam na wlasny uzytek i potrzebe – witamine C dostarczam sobie w spozywaniu roslin m.in.w ziemniakach w”mundurkach”.Witamina C wytrzymuje do +120stop.gotowanie jej nie niszczy.
    Z prof.Ozarowskim mialem przyjemnosc i honor spotykac sie osobiscie. Swiec Panie nad Jego dusza!!!

  14. bart_w said

    Pani Olu, Burzynski leczy raka nie neoplastonami, ale antyneoplastonami. Neoplaston to mniej wiecej inna nazwa nowotworu.

    Z doktorem Burzynskim i jego instytutem mialem do czynienia w latach 1981 – 1982, gdy mialem za zadanie kompletowac wyposazenie dla zakladu polproduktu do otrzymywania preparatow stosowanych w terapii dr. Burzynskiego.

    Ze zrozumialych wzgledow, nie moge pisac o szczegolach.

    Obecnie o ile wiem, Instytut stosuje technologie zmodernizowana.

  15. feliks said

    Re 13 Siggi
    Myli się Pan,Paulinig i inni używali kwas L-askorbinowy, takich dawek w produktach naturalnych nie wytrzyma nasz układ trawienny, podobnie jest z leczeniem malarii syntetyczną chininą. Tombaka uważam za kompilatora z setek publikacji n.t. leczenia naturalnego ,, nic ciekawego i sensownego nie wnosi.

Sorry, the comment form is closed at this time.