Neokonserwatści mają agentów w Europie Środkowej i Wschodniej
Posted by Marucha w dniu 2013-06-16 (Niedziela)
Neokonserwatyści mają agentów w Rumunii, na Węgrzech i w krajach Środkowej i Wschodniej Europy, gdzie próbują zniszczyć społecznie tradycjonalistyczne i narodowe rządy.
Z prof. Paulem Gottfriedem, autorem nowo wydanej książki „War and Democracy”, rozmawia Michał Krupa.
Wg. Pana, po dwóch dekadach „politycznej turbulencji”, czy możemy nadal mówić o koherentnej i żywej tradycji konserwatyzmu w Stanach Zjednoczonych?
PG – Nie istnieje już koherentny ruch konserwatywny w Ameryce. Mamy do czynienia z przystawką Partii Republikańskiej, która w większości spraw stoi na lewo od pozycji jakie do niedawno zajmowała centrolewica. Ta formacja bądź grupa określa siebie jako „konserwatywna”. Cokolwiek znajduje na się na prawo od republikańskiego sektora dopingowego jest określane jako „ekstremistyczne” bądź „flirtujące z faszyzmem”.
W Pana książce „The Conservative Movement in America: Making Sense of the American Right” wyraża Pan przekonanie, że współczesny konserwatyzm amerykański został przejęty przez nurt określany przez Pana jako „konserwatyzm wartości”. Czym jest „konserwatyzm wartości’?
PG – „Konserwatyzm wartości” jest retoryczną maską, za którą oficjalna prawica przesuwa się coraz bardziej w lewo. „Konserwatyzm wartości” argumentuje, że postawa konserwatywna jest indywidualnym wyborem, że nie jest powiązana z żadną historyczną, społeczną czy narodową tożsamością. Oznacza bycie za czymś lub przeciwko czemuś; i owe „za” lub „przeciw” zazwyczaj pokrywa się z postulatami historycznej lewicy, np. równość, prawa kobiet czy rewolucja praw obywatelskich.
Dlaczego neokonserwatyści zdołali odnieść tak znaczący sukces w swoistej „infuzji” tendencji uniwersalistycznych, wręcz jakobińskich i mesjanistycznych do światopoglądu konserwatyzmu głównego nurtu?
PG- Sukces neokonserwatystów jest pochodną dwóch czynników: pierwszy, to oczywiste pokrywanie się ich doktryny z liberalnym internacjonalizmem, który był podstawą relacji Ameryki z resztą świata przez większość XX wieku; i drugi, czyli rezonans syjonistycznego przesłania neokonserwatystów wśród chrześcijańskich syjonistów i wśród kontrolowanych w dużej mierze przez Żydów amerykańskich mediów (Tak, kardynał Glemp miał rację mówiąc o tym kto kontroluje media w USA. Był krytykowany za poczynienie tak oczywistej obserwacji).
Niektórzy argumentują, że konserwatyzm w Ameryce był skazany na porażkę od samego początku, ponieważ kraj opierał i nadal opiera się na liberalnej, co prawda umiarkowanej, ale jednak liberalnej tradycji politycznej. Czy zgadza się Pan z tą diagnozą?
PG – W zasadzie zgadzam się, że Stany Zjednoczone powstały jako „konstytucyjnie liberalne” społeczeństwo polityczne. Ale dodałbym, że liberalne praktyki konstytucyjne, związane z powstaniem Ameryki, nie miały nic wspólnego z tym co dzisiaj określane jest jako „liberalne”. Co bardziej znaczące, amerykańscy ojcowie założyciele spoglądali na państwo polskie jako model godny naśladowania, lecz zdecydowali, że polska elita polityczna poszła za daleko w swoich żądaniach legislacyjnej supremacji. Większość ojców założycieli to byli głęboko religijni (zazwyczaj „high church”) protestanci, bogaci kupcy bądź obszarnicy, niektórzy z nich mieli niewolników. Gardziliby naszymi współczesnymi „liberałami” i fałszywymi konserwatystami.
Czy dostrzega Pan jakiegoś potencjalnego kandydata w wyborach przydenckich 2016 r, który w jakiejś mierze odzwierciedla program paleokonserwatywny?
PG – Absolutnie nikogo, kto miałby otrzymać nominację jednej z dwóch naszych żałosnych partii krajowych.
Miał Pan rzadką okazję poznać Richarda Nixona osobiście. Czy można stwierdzić, że u końca swojego życia, Nixon przesunął się zdecydowanie na prawo, opuszczając swoje przeszłe centrowe i umiarkowane pozycje?
PG – Nie myśle, aby Nixon kiedykolwiek posiadała jakieś lewicowe inklinacje; podobnie nie wierzę, iż lewicowe media, o których względy tak się starał, traktowały go kiedykolwiek jako swojego człowieka. Pan Prezydent spędzał zbyt dużo czasu starając sie ułagodzić tych, którzy i tak by go nigdy nie zaakceptowali. To co ja w nim podziwiałem to nie jego prezydenturę (o której najlepiej zapomnieć), ale jego samego. Jest czymś niepojętym, że w naszej zdegenerowanej demokracji, człowiek z takimi walorami intelektualnymi mógł zostać wybrany prezydentem. Przy okazji warto wspomnieć, że Pat Buchanan w pełni podziela moją ocenę swojego byłego szefa.
W Polsce obecnie jesteśmy świadkami powstawania czegoś w rodzaju pseudo-konserwatywnego ruchu, skupionego wokół partii Jarosława Kaczyńskiego. Idee propagowane przez ową grupę i jego struktura personalna ujawniają wiele zbieżności z neokonserwatyzmem amerykańskim, tj. świeckie pochodzenie żydowskie niektórych spośród jego reprezentantów, pro-izraelska postawa, antykomunizm, wiara w dobroczynny charakter amerykańskiej hegemonii, animozja w stosunku do Rosji, demokratyczny światopogląd, awersja do autorytarnych ustrojów, nawet tych o prawicowej orientacji, sympatia wobec katolicyzmu o ile jest czynnikiem stabilizującym w społeczeństwie, a nie jako dystyntktywny i podstawowy fundament prawicowej reakcji, głośna retoryka ekspansji praw człowieka, obawa przed tendencjami nacjonalistycznymi i prawicowymi mającymi swoje źródło w myśli politycznej Romana Dmowskiego. W Pana opinii, czy może to byc tylko żałosna próba kopiowania amerykańskiego modelu w polskim kontekście, czy raczej autentyczna postawa, motywowana realnymi potrzebami chwili?
PG- Nie mógłbym odpowiedzieć w sposób adekwatny na to ostatnie pytanie bez napisania sporej liczby książek. Pozwolę sobie więc na poczynienie dwóch obserwacji jako prób odpowiedzi. Jakakolwiek próba powstrzymania czegokolwiek co wygląda na neokonserwatyną fasadę przed wpływaniem na cokolwiek w Układzie Słonecznym jest wg mnie w pełni usprawiedliwiona. Obecnie neokonserwatyści mają agentów w Rumunii, na Węgrzech i w krajach Środkowej i Wschodniej Europy, gdzie próbują zniszczyć społecznie tradycjonalistyczne i narodowe rządy. Ci mąciciele i wywrotowcy powinni być trzymani z dala od Polski w taki sam sposób jak Niemcy zakazali działalności scjentologów – i w podobny sposób jak Kanada, Anglia czy Szwecja i inne „liberalne demokracje” karzą krytyków praktyk homoseksualnych.
Osobiście nie widzę niczego złego w zbliżeniu polsko-rosyjskim, jeśli mają wyniknąć z tego jakieś polityczne korzyści. To samo bym powiedział o Niemcach, z tym, że Ci ludzie lub ich politycznie poprawny rząd mogą okazać sie niegodnymi tego wysiłku pojednawczego. Będą robić cokolwiek uważają za zgodne oczekiwaniami rządu amerykańskiego bądź „światowej opinii”.
Tak a propos, nie podzielam Twojego podziwu wobec Dmowskiego. To jego rywal, Piłsudski, jest moim ulubionym mężem stanu międzywojnia w Europie i który, w przeciwieństwie do Dmowskiego, miał ekspansjonistyczną wizje swojego kraju. Piłsudski był gotów traktować mniejszości etnicznie sprawiedliwie i wątpię czy Marszałek był gotów sprawiać międzynarodowe problemy złym traktowaniem Niemców w Prusach Zachodnich bądź kopaniem Żydów, tak jak czynili to zwolennicy Dmowskiego.
Piłsudski był również bohaterem Bitwy Warszawskiej i powstrzymał czerwonych przed najazdem na swój kraj. Za to zwycięstwo powinien być chwalony, pomimo swojej błędnej wcześniejszej działalności wykorzystywania rosyjskiej wojny domowej do oderwania ziem na Wschodzie dla Polski.
Ostatnia uwaga: Nie ma powodów dla których Polacy mieliby być niechętni wobec USA, szczególnie biorąc pod uwagę ilość etnicznych Polaków w tym kraju. Polscy bojownicy o wolność, jak Pułaski, również znaleźli tutaj azyl po przegranych powstaniach u końca XVIII w. Wreszcie, rząd amerykański ma raczej przyjazny stosunek do obecnego rządu polskiego, jakiekolwiek motywy by za tym nie stały.
To czego nie da się w żaden sposób bronić to inspirowane ideologicznie programy „outreach” prowadzone przez niektóre amerykańskie agendy, jak National Institute for Democracy czy inne pod-oddziały Departamentu Stanu. Z tego co mi wiadomo, żaden europejski rząd nie wydaje ogromnych sum i nie wysyła oficjalnych ideologów mających na celu zmianę amerykańskiej polityki.
Rząd amerykański, szczególnie gdy stają się w nim wpływowi neokonserwatyści, zachowuje się jak misjonarskie imperium, chcące dyktować innym jak mają żyć. Ze względu na to, iż Ameryka i Zachodnia Europa zmieniają się coraz bardziej w moralne szamba, może demokratyczny „Kościół Wojujący” powinien się zacząć sam uzdrawiać.
Rozmawiał Michał Krupa
aw
http://konserwatyzm.pl/
Pomińmy poglądy Gottfrieda na Piłsudskiego i Dmowskiego, no bo o czym w ogóle mówić? Uwagę gajowego zwróciło zdanie: „Nie ma powodów dla których Polacy mieliby być niechętni wobec USA, szczególnie biorąc pod uwagę ilość etnicznych Polaków w tym kraju”, które poraża brakiem rozeznania.
Polacy mogą być, owszem, pozytywnie nastawieni do wielu Amerykanów (np. tych, którzy umieją czytać, potrafią pokazać Europę na mapie świata, jeść nożem i widelcem itp.). Natomiast nie widzę żadnych powodów, dla których Polacy mieliby być przyjaźni wobec rządzonego przez Żydów USA, a stosunek marionetkowego rządu USA do marionetkowego rządu polskiego jest bez znaczenia.
Admin
Komentarze 3 do “Neokonserwatści mają agentów w Europie Środkowej i Wschodniej”
Sorry, the comment form is closed at this time.
olagordon said
The unspoken qualifications for president of the United States
Niepisane kwalifikacje na prezydenta USA
http://www.nomorefakenews.com
Jon Rappoport – 6.06.2013 tłumaczenie Ola Gordon
Uwaga: artykuł satyryczny
Po napisaniu o „150 mln Amerykanów udających się do Meksyku”, przepływających przez Rio Grande, wnioskujących o zapomogi jako imigranci, i natychmiastowym staniu się milionerami. . . niektórzy uwierzyli, że to o czym donosiłem (albo nie donosiłem) było faktem.
Ale satyra może być prawdziwsza od rzeczywistości. (Wiele rzeczy, jak się okazuje, jest bardziej realnymi niż rzeczywistość.)
Na przykład TV.
W każdym razie okres między wyborem prezedenta i jego inauguracją jest fascynujący, bo to wtedy błyskotliwy nowy główny dowódca dowiaduje się o co tu chodzi.
Już zna pewne tajemnice, ale ważni ludzie wtajemniczają go w resztę.
W przypadku prezydenta Obamy, miał pewne pytania.
Pewnego jesiennego popołudnia w 2008 roku, wygodnie ukryty w jaskini w stanie Virginia 200 m pod siedzibą CIA w Langley, w udźwiękoszczelnionym dziesiątkami sposobów pomieszczeniu, Obama zaciągał się bezfiltrowym Camelem i popijał koniak, kiedy powiedział:
„Mark, czy jak tam się nazywasz, rozumiem, że jestem nieprzytomnie szczęśliwy z Michelle. To mi już wytłumaczono. Jesteśmy idealną parą. Rozumiem, że pracuję dla ‚bankierów’, I rozumiem, że rozpocznę kilka akcji militarnych i operacji łańcuszkowych w Iraku i Afganistanie. O tym już mi powiedzieli. Ale co z ofertami pracy?”
Mark, smętniak ze starej bostońskiej rodziny i członek Ivy League, wstał i zaczął się przechadzać.
“Barack, oferty pracy to zawiła sprawa. Nie chcemy przywrócenia ofert pracy. Chcemy by ludzie uwierzyli, że wrócą, i wrócą. Ze statystyką sobie poradzimy. Żaden problem. Ale chcemy żebyś przez jakiś czas był czysty jak łza. Potrzebujemy byś to sprzedał. Potrzebujemy byś olśnił tępaków bzdurami brzmiącymi jak muzyka”.
„Cóż” – powiedział owy prezydent – „i to robię. Dlatego tu jestem. Tym się nie martw”.
Mark potrząsnął głową. „Nie, nie rozumiesz. Już wyliczyliśmy, że twój połysk zużyje się za około rok. Wiemy to. Ekstaza opinii publicznej będzie zanikać”.
„Wyliczyliście? Co to znaczy?”
„To znaczy, że mamy algorytmy. W IMT mamy gnomy które liczą za nas. One nie popełniają żadnych błędów. Za rok będziesz brzmiał jak pęknięta płyta. I od tego momentu będzie z górki, przez pozostały okres twoich kadencji w Białym Domu”.
„Kadencji?”
„To podwójna oferta. Służysz do 2016. Tak zdecydowano”.
Obama się uśmiechnął. „Pierwszy raz to słyszę”.
„Pewne jak w banku” – powiedział Mark. „Chyba że naprawdę coś sp. . .sz, a wtedy zapakujemy cię w skandale i zakręci ci się w głowie”.
„Hej, Mark” – powiedział Barack – „daj mi teleprompter i jestem Jezusem, Abe Lincolnem i facetem od odplamiacza Oxy w jednym. Przemawiam. Góruję. Ślepemu namaluję raj i zmuszę go do łez”.
Mark westchnął. To samo robił z Bushem i Clintonem. Prezydenci zawsze mieli fałszywe percepcje o swoich umiejętnościach. Manipulujesz prasą, otaczasz ich lizusowskiimi androidami, a gdy trzeba fałszujesz wyniki wyborów, umieszczasz tych błaznów w urzędzie, i nagle odkrywają nowe warstwy swojego już napęczniałego ego.
„Barack” – powiedział. „Będziesz udzielał porad. To twój as w rękawie”.
„Co?”
„To my mamy terminarz. Wszystko zaprogramowane. Jaka jest twoja ulubiona fraza? „Wszyscy jesteśmy w tym razem’. Wstrzelisz się w to jak pinata*. I wypadną wszystkie cukiery. Chcemy co najmniej 15 milionów niepełnosprawnych Amerykanów, w pierwszym roku twojej drugiej kadencji”.
[*ludowy zwyczaj w krajach latynoskich osadzony w tradycji bożonarodzeniowej. Zabawa polega na strąceniu specjalnie przygotowanej kuli wypełnionej przeważnie słodyczami, których uczestnicy starają się zebrać jak najwięcej – http://pl.wikipedia.org/wiki/Piniata%5D
“Wow” – powiedział Barack. „O tym nie miałem pojęcia”.
„To łatwe. Pokierujemy cię krok po kroku. Amerykę wsadzisz w tak głęboką dziurę, że nigdy z niej nie wyjdzie”.
„A co z korporacjami i bankami?” – zapytał Obama.
Mark patrzył na niego przez moment. „Barack, powiem ci to najwyraźniej jak mogę. Banki i korporacje DOSTAJĄ swoje gratki. ogromne gratki. To nie są DARMOWE prezenty. Korporacje to nie Ameryka. One nie wpadają w dziurę razem z ludem. One swobodnie sobie pływają. One rządzą”.
„Rozumiem”.
„To dobrze”.
„Nie, naprawdę, ROZUMIEM, ale słuchaj, chciałem zapytać kogoś o operację plastyczną”.
Mark się uśmiechnął. „Fantastyczny rezultat”.
Barak przytaknął. „I to mi ciągle mówią, ale nigdy nie mogłem pojąć po co to było”.
„Racja” – powiedział Mark. „Cóż, to jest częścią odprawy. Chłopcy z kliniki we Freeport włożyli ci płynny czip w lewe ramię. Tak naprawdę to nie czip. To klaster nanocząsteczek. Nie znam technicznej strony tego. Ale on pozwala nam na to by cię wyłączyć”.
Cisza.
Dalej cisza.
„CO MÓWISZ?”
„Wyłączyć. Na sekundę, minutę, dzień, miesiąc, rok. Albo na zawsze. Tak ci to wyjaśnię. Możemy cię wyłączyć, wysłać do Muzeum Figur Woskowych w Hollywood, wystawić na pokaz, i nikt się nie dowie, że jesteś prezydentem. Będziesz tam stał przez dekady i nawet się nie poruszysz ani nie mrugniesz. Zawieszona animacja”.
Barack poczuł krople potu na czole, jakby stał na płonącej pustyni.
Przełknął łyk koniaku.
„Poważnie?” – zapytał. „Czy to jakiś ŻART?”
„Spróbuj się wychylić i się dowiesz” – powiedział Mark. „W 1992 roku Bill Clinton zaczął gadać o porno-gwieździe jak Marilyn Monroe. Miał ją zainstalować w pokoju w Białym Domu. Miał obsesję na punkcie Johna Kennedy’ego. Chciał BYĆ JFK”.
Barackowi zatrzęsły się ręce. „Więc. . . co zrobiłeś?” – zapytał.
„W końcu zorganizowaliśmy androida w Los Alamos. Dziewczynę. Nazwaliśmy ją Monika Lewinsky. Wykreowaliśmy całą jej legendę i pochodzenie, łącznie z rodziną. Czy muszę ci mówić resztę?”
Barak potrząsnął głową.
„Ale rozumiesz” – powiedział Mark – „to było tylko lekkie puknięcie Billa w głowę. Mogliśmy być ostrzejsi wobec niego. . . gdybyśmy chcieli”.
Obama siedział nieruchomo i w milczeniu.
I wstał.
„Mark, mam do ciebie ważne pytanie. Bardzo ważne”.
Mark przytaknął. „Już wiem o czym. Coś podejrzewasz. Nie mogliśmy zapanować nad wszystkimi przeciekami. Nie będziesz pierwszym prezydentem zadającym ważne pytanie”.
Stali patrząc na siebie.
„Chcesz wiedzieć” – powiedział Mark – „czy jesteś ‚prawdziwym’ Barackiem Obamą”.
Barack odetchnął głęboko. Teraz pot płynął mu już po policzkach.
„W pewien sposób” – powiedział Mark – „jest to dyskusyjna sprawa. Ale czy to ważne? Ale skoro jesteś prezydentem-elektem, to ci odpowiem. Jesteś trzecim Barackiem Obamą. Z dwu pozostałymi nie wyszło. Nie pytaj mnie o prawdziwego. Jest wiele rzeczy w które nie jesteś wtajemniczony”.
Nie zastanawiając się Barack powiedział: „ALE PAMIĘTAM CAŁE SWOJE ŻYCIE”.
„Oczywiście, że tak” – powiedział mark. „Uważasz nas za amatorów?”
Mark spojrzał na zegarek. „Nie zdążę na spotkanie. Odwieszamy piątego Chrisa Matthewsa. Opowiada, że dostaje dreszczy na nodze kiedy o tobie myśli. Musimy zobaczyć czy wymaga modernizacji czy wymiany”.
Pokój zaczął się topić i rozpuszczać.
Obama obudził się w domu Jeffreya Katzenberga w Los Angeles. Leżał na wielkim łożu w bluszczowego koloru chmurce wspomnień.
Powstrzymał się by nie wrzeszczeć. Przekręcił się na bok i sięgnął do szafki nocnej po papierosy. Nie ma. Kciukiem dotknął czegoś co było oślizgłe i wydawało dziwny dźwięk.
Cichy głosik powiedział: „Wszyscy jesteśmy w tym razem”.
Obama szybko cofnął rękę.
Głosik natychmiast mu odpowiedział: „Tak, panie prezydencie, jestem tu”.
„ROZDAJ FARMĘ” – powiedział Obama. „Za miesiąc chcę mieć 30 milionów niepełnosprawnych Amerykanów! Jutro po południu na biurku chcę mieć nowy tajny program dofinansowania banków. Każ Bernanke natychmiast wyp. . .ć 5 trylionów dolarów”.
„Panie prezydencie” powiedział głosik – „Bernanke musi sprawdzić z londyńskim City. Pamiętaj, oni powiedzą ci co masz zrobić”.
Cisza.
„Tak” – powiedział Obama. „Zapomniałem. Miałem trudną noc. Więc POPROŚ Bernanke. Nazwij to prośbą”.
„Tak, sir. Natychmiast. Będzie pan jeszcze spał?”
Obama leżał w ciemności i o tym myślał.
„Tak” – powiedział – „bez żadnych cholernych snów”.
„Chwileczkę. Włączę transmisję”.
Obama czekał. W lewym ramieniu poczuł ciepłą energię. Zamknął oczy.
. . . Pamiętał deszczowe popołudnie w Chicago. Ładne wiosenne popołudnie. Szedł przez Lincoln Park, a na ławce siedział z matką chłopiec. Głaskała go po twarzy i się uśmiechała. Nie wiedział dlaczego tam siedzieli w deszczu. Zatrzymał się i spojrzał na nich. Matka podniosła głowę i pomachała mu ręką, jakby go znała. Nagle Barack poczuł jakby mógł biec w deszczu. Mógł biegać całe kilometry. Mógł uciec z Chicago na stary 66 i dotrzeć aż do St Louis. Mógł wskoczyć na tratwę i płynąć wspaniałą Mississippi do Nowego Orleanu. Mógł przejść przez Dzielnicę Francuską i nikt by go nie rozpoznał. Mógł ulokować się w małym hoteliku i zapomnieć. Mógł poszybować przez okno i lecieć, lecieć, lecieć, aż zgubi się w gwiazdach.
Mógł uciec.
Mógł połączyć się z pyłem kosmicznym i zniknąć.
Wtedy prezydent usnął.
. . . Ale nie sprawdziła się obietnica, że nie będzie snów. Nagle znalazł się z powrotem w jaskini pod Langley i znowu rozmawiał z Markiem.
„Jest jedna rzecz, której nie rozumiem” – powiedział barack. „”Jeśli wasi ludzie mnie wykreowali, zgodnie z waszymi wymogami, to dlaczego martwisz się, że mogę stać się łajdakiem?”
„Tak” – powiedział Mark. „To drugie pytanie zadawane przez prezydentów. Po pierwsze, jest to sprawa tylko szkód jakie byś zrobił swojemu stanowisku. Przypuśćmy, że do głowy przyjdzie ci szalony pomysł i zorganizujesz konferencję w TV, i powiesz światu, że pracujesz dla banków i korporacji. Załóżmy że tak zrobisz. Załóżmy, że powiesz ludziom kto naprawdę rządzi tym krajem. Załóżmy, że ci UWIERZĄ. Zawsze od tego dzieli prezydenta tylko jeden ruch. I jest metafizyczny punkt widzenia tej całej transakcji. To trochę bardziej ezoteryczne. Ale bardzo istotne. Widzisz, Barack, każda cząstka materii i energii we wszechświecie, bez względu na to jak przerobiona, bez względu na to w jaką konfigurację się formuje, stara się o więcej. Każda cząstka chce być żywa, bardziej żywa. Czy wiesz, co to oznacza? Każda cząstka energii chce być WOLNA. Tak więc, mimo że ciebie wykreowaliśmy, masz w sobie niepohamowany pęd do wolności. To robi cię niebezpiecznym. Zainstalowane przez nas oprogramowanie tylko idzie tak daleko. Musimy mieć całkowitą kontrolę nad zagrożeniami, popartą najwyższą gotowością do działania wobec tych zagrożeń”.
Barak pomyślał o tym. Przytaknął.
„A co z tobą, Mark?” –zapytał – „Chcesz być wolny?”
Mark spojrzał na sufit i nie odpowiedział. Barack widział jak jego twarz przybierała grymas starożytnej nienawiści.
„Mam swoje momenty” – odpowiedział spokojnie – „Ale to przejdzie. Ja służę Dobru. Ty też”.
Światła w pokoju powoli ciemniały. Kiedy zrobiło się zupełnie ciemno, Barack w końcu powiedział: „OK. Jestem gotów by zostać 44-ym prezydentem Stanów Zjednoczonych”.
„Tak, sir” – szybko odpowiedział Mark. „Życzę ci wszelkich sukcesów w stojących przed toba wyzwaniach. To niebezpieczne czasy. Wierzę, że będziesz nawigował na głębokich wodach z wzorowym zdrowym rozsądkiem i mądrością, i przyniesiesz zaszczyt tradycjom twojego urzędu”.
Gdzieś w oddali zabrzmiał czynel i rozpoczął się wymarsz orkiestry.
Gdzieś w małym miasteczku rozpoczęła się parada. Ludzie siedzieli na trybunach z flagami. Orkiestra maszerowała środkiem ulicy. Nad głową świeciło słońce.
Pośrodku tej muzyki słychac było śmiech.
Powoli szerzył się, zagłuszając melodię.
I wtedy opanował całą ulicę.
Ludzie patrzeli skąd się wziął. Ale im się nie udało. Śmiech piął się po ścianach małych budynków z cegieł, przeszedł na wioski, na pastwiska, na pola i farmy. Wystrzelił w niebo. Niebieskie powietrze zamienił w zieleń pieniądza, i stracił złoto źródeł utrzymania.
Tunele uwolnionego roześmianego wiatru wwiały te pieniądze i złoto aż do zdigitalizowanych numerów, płaszcząc się na rękach jak kiełbasy ludzi rządzących Ameryką.
robertgrunholz said
Czytając początek naiwnie myślałem, że jest to wartościowy wywiad. Gorzko się pomyliłem.
W sumie to fragment o neokonserwatystach warto sobie wyciąć. Pan profesor delikatnie zasugerował CZYI to są mąciciele i wywrotowcy.
akej said
Ta rozmowa okazala sie dla mnie strata czasu – szczegolnie gdy pan profesor zaczal sie wypowiadac o Selmanie i Dmowskim. A niby dlaczego mamy kochac Usraela?! – Ale czego mozna od zyda oczekiwac???