Kazimierz Bartoszewicz: Wojna Żydowska 1859 I-VI (2)
Posted by Marucha w dniu 2013-12-13 (Piątek)
Poprzedni odcinek:
III.
„Metamorfozy” drukowane były w r.1858, w odcinku Gazety Warszawskiej, pisma, które już od dłuższego czasu nie wprost, ale ubocznie występowało przeciw Żydom. Kierunek ten wzmocnił się zwłaszcza w końcu r. 1857, kiedy cenzura zaczęła być nieco liberalniejsza i pozwalała poruszać sprawy społeczne.
I tak np., w n-rze 295 z r. 1857, z powodu upadku „Dodatku” do Czasu, nieznany autor biadał nad Galicyą, że musi prowadzić walkę z „lecącą z Jerozolimy lawiną spekulantów, plujących na naszego ducha, ziemię, majątek”, w n-rze 301 znajdujemy znów notatkę statystyczną o miastach Królestwa, zamieniających się „w prawdziwie żydowskie”. Na 4696919 ludności Królestwa było Żydów 571421. W ciągu 40 lat ludność żydowska wzrosła o 169%, kiedy ludność innych wyznań tylko o 72% — czyli że w ciągu 28 lat podwaja się ludność żydowska, kiedy ludność chrześcijańska potrzebuje do podwojenia się lat 60. W Warszawie ten stosunek jest jeszcze wydatniejszy, a w 56 miastach Królestwa Żydzi stanowią cztery piąte mieszkańców. Na milion ludności Żydów obwinionych o przestępstwa jest 22516, a ludzi innych wyznań tylko 14997; w domach kary osadzono na milion ludności Żydów 933, chrześcijan 895.
W felietonie tygodniowym nr-u 315 Gazety Wiktor Kamionowski, piszący pod znakiem kwadratu (O), wspominając o przesileniu finansowem i stagnacyi handlowej, które dotknęły wówczas Warszawę, ubolewał nad biedakami, szukającymi ratunku w lombardach, którzy „wpadali w szpony wysysającej wszystko szarańczy ulicznej faktorów”.
Owo „przesilenie bolesne” wywołało też szersze uwagi Józefa Keniga, piszącego pod znakiem kreski (—).
„Łatwo żyć szumnie — pisał, — obracając milionami drugich, zachowując zysk dla siebie, a straty dla pożyczających… gdy pryśnie bańka mydlana, łatwowierni tracą majątek, a spekulanci więcej jeszcze, bo honor i uczciwe imię, jeżeli je kiedy mieli… Znane aż nadto plemię lichwiarzy, tuczące się nieszczęściem, wysysające ostatni grosz z pracowitej ręki, nurtujące spokój i szczęście familii, z radością patrzy na to ogólne zubożenie. Dla tych wampirów prawdziwe otwiera się żniwo… dobiją się honorowej pozycyi i doczytają się w kuryerku ogłoszenia, że „jako uzdatnieni w zawodzie czysto handlowym, łatwo wywiązać się mogą z obowiązków”… Wspominał dalej Kenig, że kilku lichwiarzy, „co jak szatany” porywali w swe szpony majątek biedaków, „odbywa rekolekcye”. Żałują pewno, że w tej korzystnej epoce „nie mogą rozwinąć długiem doświadczeniem nabytej biegłości w interesach” (1).
W tydzień później (№ 331) ukazał się w Gazecie artykuł o obecnym upadku kredytu i handlu. Autor jego (podpis P—g W…a) ostro wystąpił przeciw spekulantom giełdowym, którzy zaczęli od pożyczania małych sumek urzędnikom i rzemieślnikom, potem zarzucili sidła na marnotrawną młodzież, a wkrótce jeździli już karetami, otwierali salony i puścili się na większe zagraniczne spekulacye giełdowe. Na ich obrotach i stratach może bardzo ucierpieć ogólne bogactwo kraju i kredyt w kolebce będący. Jeżeli rolnik potrzebuje kapitału na użyteczne przedsięwzięcie, to otrzyma od nich „odmowną i szydercza odpowiedź”. Kraj nasz — dowodził autor — jest rolniczy, więc też powinniśmy przedewszystkiem rozwijać przemysł rolniczy, popierać dobrobyt włościan, zająć się podniesieniem mieszczaństwa na prowincyi. Starajmy się „pół miliona żydostwa oderwać od brudnych frymarków, bezowocnie trawiących źródła bogactwa krajowego”…
Podobnego rodzaju artykuły, uwagi i wzmianki, ukazujące się na łamach Gazety Warszawskiej, nie podobały się zarówno Żydom, jak i zwolennikom asymilacyi. Z obu tych stron spotykały Gazetą zarzuty, że „dla chwilowej popularności schlebia niesłusznym przesądom, okrywając bezustannie Żydów szyderstwem i sarkazmami”, wskutek czego, „zamiast rozsiewać miłość i zgodę, jątrzy zadawnione rany i obudzą nienawiść”. Felietonista Gazety (kwadrat) postanowił zatem zarzuty te odeprzeć i wyjaśnić stanowisko redakcyi.
„Gdybyśmy jątrzyli i obudzali nienawiść — pisał, — byłby to grzech ciężki wobec Boga i kraju. Nie przyznajemy się do tego wcale. Zarówno z najgorliwszymi obrońcami tego plemienia bolejemy sercem nad tym upadkiem i radzibyśmy całą duszą podźwignąć ich, ale… zanim to będzie możebne, należy pomyśleć, jak złe usunąć, jak zniszczyć przesądy, a potem dopiero w imię prawdy i miłości żądać zupełnego zjednoczenia. Obowiązek tej poprawy społecznej cięży naturalnie tych, którzy, zachowując wspólną wiarę, zdobyli już wyższe stanowisko ukształceniem, dostatkiem i wyszlachetnieniem pojęć. Obowiązek to trudny, praca ogromna i ciężka, ale i nagroda nie mniejsza. Obie strony złożą się na wieniec dziękczynny dla pierwszych, co się jej szczerze podejmą, którzy czynem i przykładem pomogą do podniesienia moralnej wartości jednych, do zniszczenia uprzedzenia w drugich. Całą sympatyą serca i głosu naszego pomożemy poczciwym zamiarom: pierwsi schylimy czoło przed prawą zasługą, jak tylko dojrzymy, że się ona wspiera nie na czczych dowodzeniach, i rozprawach, ale na czynach, zapewniających cel pożądany”.
„Wszakże, zanim się ten cel osiągnie — pisał dalej felietonista, — niech nam wybaczą, że zmuszeni będziemy dla własnego ich dobra nieraz powiedzieć im gorzkie słowa prawdy. Odwołujemy się do sumienia ludzi zacnych i myślących, czy inaczej postępować można. Taić złe byłożby sprawiedliwie? zapewniałożby którejkolwiek stronie istotny pożytek?… Niech tylko obie strony, i ta co ma walczyć bronią miłości i zachęty, i ta, co podejmie niewdzięczną broń karcenia, idą właściwą każdej drogą, z myślą poczciwą i szczerą, a zejdą się obie u wspólnego celu i złączą się wspólnym węzłem szacunku i zgody. Nie naszem zadaniem jest wyjaśniać powody upadku moralności Żydów w naszym kraju, wykazywać źródła niechęci do tego plemienia; wyznajemy przecież chętnie, że bez wyjaśnienia tych kwestyi w sposób bezstronny i sumienny trudno będzie zyskać stałą podstawę, na której możnaby opierać logiczne wnioski względem przyszłości i usunąć złe stanowczo z jednej i drugiej strony, nagromadzone wiekami. Nie wątpimy, że materyały do tej ważnej pracy znalazłyby się obfite i ciekawe; że nie zbraknie na ludziach z nauką i sercem, którzyby się podjęli tego trudu; ufamy wreszcie, że ci, których ta kwestya najbardziej obchodzi, przyniosą z ochotą wszelką pomoc materyalną, zdolną ułatwić poszukiwanie źródeł i ułożenie całości; chodzi tylko o pierwszą zachętę, o pierwszą inicjatywę pomysłu, o szczerą chęć wyświecenia prawdy, bez względu czy ta prawda będzie gorzka lub pochlebna, a w niedługim czasie ujrzymy dzieło, stanowczo rozstrzygające wszelkie sprzeczki, które dotąd wijąc się jak w zaklętem kole, krażą około prawdy, a nigdy jej jądra dosięgnąć nie mogą. Cokolwiek się zrobi dla tej ważnej myśli, a zrobi z przekonania, posłuży ku zbudowaniu nieśmiertelnej arki powszechnej zgody. Niech więc każdy znosi cegiełkę w miarę swej siły, niech pamięta na rzymskie zdanie: Nulla dies sine linea,( ) ani dnia bez kreski (tj. bez posunięcia choć odrobinę naprzód pracy twórczej)[1]- Red.) a z tych okruszyn pojedynczych usiłowań, z tych myśli na pozór sprzecznych, złoży się całość gmachu, zapewniającego powszechny pożytek. Wiemy, że niełatwo zniszczyć kąkol przesądu, ale wiemy także, że niema niepodobieństwa spełnienia poczciwej myśli, jak tylko ku niej wiedzie miłość prawdy, widok ogólnego dobra, szczerość i wytrwałość”(G.W., r. 1858, nr. 71.)
1) Aluzya do reklam Kury er a Warszawskiego. Właśnie w № 317 Kuryer donosił, że „p. Salomon Hantower, kupiec 2 gildyi, udał się za granicę, dla zawarcia z tamecznymi domami handlowych stosunków11 w celu utworzenia w Warszawie kantoru ekspedycyjnego. „Spodziewamy się — pisał Kuryer, — że długoletnie doświadczenie w zawodzie czysto handlowym i przykład, dany mu przez ojca, posłuży panu Salomonowi do łatwego wywiązania się z tego obowiązku (11).
Pokojowy ton tego felietonu wywołał dobre wrażenie. Dowodem tego był „artykuł nadesłany”, zamieszczony w n-rze 77 Gazety.
„Pierwszy raz — pisał jego autor (M.) — spotyka się znieważana ciągle ludność żydowska naszego kraju z odwołaniem się do miłości chrześcijańskiej”. Pośpiesza więc z odpowiedzią „na te kilka słów dobrej chęci”, licząc na przyrzeczoną całą sympatyę serca i głosu Gazety. Przyznaje, że podzielał w zupełności zarzuty Gazecie czynione, z przyjemnością jednak chce wierzyć, iż w dotychczasowych artykułach felietonista miał na widoku jedynie „poprawę wad i karcenie błędów ludności żydowskiej”. „Sposób atoli — pisze M. dalej,—w jaki dotychczas przedmiot ten traktował, i środki, jakie nadal ku temu celowi obierać zamyśla, nie zdają się dobrze wróżyć jego zamiarom. Złem to zawsze będzie chcieć wytykać i wyszydzać wady i przywary mniej lub więcej licznych pojedynczych osób, zrzucając za nie odpowiedzialność na całą ludność jednego wyznania, a to tem bardziej, że właśnie na tych, dla których poprawy lub skarcenia autor (O) podejmuje tyle pracy, słowa jego pozostają bez wpływu, z tej przyczyny, że jak wogóle lud prosty, tak i oni czytać nie umieją. Artykuły takie równie są bezowocne, jak byłyby płonne w Gazecie artykuły, mające poprawić chłopa z nałogu pijaństwa”.
Również nie zgadzał się M. na złożenie całego ciężaru poprawy Żydów na ich wykształceńszych współwyznawców. „
Gdyby autor — dowodził — bliżej był obeznany z mozolną pracą i usiłowaniami małej garstki oświeceńszych Żydów, w tym celu podejmowanemi, gdyby znał ich starania koło rozpowszechnienia języka polskiego, koło urządzenia i pod niesienia szkółek elementarnych, gdyby znał postęp, jaki się w wychowaniu młodzieży z najniższych klas ludności żydowskiej ciągle objawia, gdyby wiedział o gotowości, jaką majętniejsi Żydzi okazują w podaniu pomocy każdemu pojawiającemu się talentowi lub zdolności w sztukach lub naukach, musiałby przyznać, że czynność prywatna działa tu wedle swej możności, i że jeżeli działania jej nie są skuteczniejsze, to i przy najlepszych chęciach na raz wszystkiego zrobić nie można.
„Poprawa Żydów i wyrobienie ich na użytecznych obywateli kraju mniej jest kwestyą wyłącznie żydowską, jak kwestyą ekonomiczno-polityczną, kraj cały obchodzącą. Ciało społeczne nie może wyleczyć się z tej choroby, jak tylko reakcyą zdrowej swojej części, a środki ku temu znajdą się niezawodnie, lecz muszą się inaczej objawiać, jak w utyskiwaniach i sarkazmach. Kwestya żydowska wymaga badań, pracy i czynu. Ręczyć możemy, że wykształceńsi Izraelici całą duszą przyłożą się do wspólnych usiłowań.
„Tak długo, jak kwestya krajowców wyznania mojżeszowego za narodową uważana nie będzie, nie znajdzie ona odpowiedniego rozwiązania. Nie mamy zbytku rąk, ni sił umysłowych; niechaj chrześcijanie nie wstydzą się połączyć swe siły z odznaczającemi się indywiduami wyznania mojżeszowego; wielka ich religia nie wyłącza żadnej z zasad moralności”.
Autor artykułu nadesłanego kończył wyrażeniem przekonania, że „zadaniem dziennikarstwa jest: skierowanie opinii publicznej na inną drogę postępowania, gdyż dotychczasowa, jak kilkowiekowe doświadczenie dowiodło, prowadzi do coraz większego pogrążenia w ciemności i do odosobnienia Żydów od spółdziałania dla dobra publicznego”.
Felietonista Gazety nie dał za wygraną.
Z „artykułu nadesłanego” — mówił — dadzą się wyprowadzić dwa wnioski: 1) że o wadach i złych skłonnościach żydowskiej rasy najlepiej nic nie mówić; 2) że o ich poprawę starać się powinni wszyscy mieszkańcy kraju, przez wzgląd na własne dobro i na sumienny obowiązek.
„Na oba te wnioski możnaby, a nawet należałoby, bardzo wiele powiedzieć. Niestety! sprawozdawcze ramy są za szczupłe na tego rodzaju rozprawy. Nam wolno traktować rzecz tę ważną tylko częściowo, niejako podjazdem, i dlatego gorąco wzywaliśmy ludzi dobrej i uczciwej myśli, aby zajęli się rozwikłaniem tego zadania na innem, odpowiedniejszem polu. Przemilczeć zarzutów jednak nie możem. Obowiązuje nas do odpowiedzi prawda i szczerość poślubionej zasady i wyraźnie godny poszanowania pogląd naszych przeciwników.
„…Grzechem byłoby taić milczeniem wady i błędy plemienia, uwydatnione od tak dawnych czasów. Tylko jawne wykrycie złego może zapewnić, że nawet błądzący zmuszeni będą uznać swą winę i zastosować się do praw i wymagań ogółu. Kto uznaje za obowiązek pokryć złe tajemnicą, ten traci prawo mówienia o poprawie. Kto tai złe usposobienia i czyny, jest jak ogrodnik, któryby lękał się wypleniać chwasty, aby nie zaszkodzić pożytecznej roślinie”.
Dalej zastrzegał się felietonista, że wytykał
„wady osobistości, które nie powinny dotykać ludności jednego wyznania. Wady, które karcimy od czasu do czasu, są wadami całego plemienia. Mniejsza o ich źródło i powody, zdolne usprawiedliwić historyczny ich początek. Fakt jest niezaprzeczony, że niechęć do żydowskiej ludności wspiera się na błędach, wszystkim Żydom wspólnych, że szlachetniejsi i oświeceni wyznawcy tej religii stanowią, niestety! bardzo szczupły wyjątek, który własną zasługą i wartością potrafił już sobie wyrobić zupełnie inne uznanie. Zapewne! głos ostrej krytyki nie dojdzie wprost do uszu, dla których jest przeznaczony, ale zwróci uwagę mających prawo przemówić sercem i głową do swoich współwyznawców. Głos taki stanie się niejako ekscytarzem, przypominającym obowiązek czuwania i pracy. Posłuży za wskazówkę, oznaczającą, jak dalece wykształciła się moralność jednych, a znikły uprzedzenia drugich. Jawne a uczciwe na tem polu działanie dla obu stron równe zapewnia korzyści. My nie zaprzeczamy postępu — każden objaw poprawy, zlania się z zasadami ogólnych pojęć i moralności, przyjmiemy chętnie i popierać będziemy z przekonaniem, ale… pragniemy zawsze i wszędzie… szczerości.
„Właśnie główny powód nieporozumień polega na tem, że Żydów ciemnych i ubogich odpychano ze wzgardą, nie zadając sobie pracy wytłumaczenia im, czem na takie zasłużyli postępowanie—bogatszych zaś i oświecienszych odurzano interesownem milczeniem. Naturalnym tego skutkiem było wzrastanie złego w miarę wzrastania ludności żydowskiej, a jednocześnie coraz silniejsze zakorzenianie się nienawistnych uprzedzeń. Nikt nie miał ani odwagi, ani siły wystąpić z głosem prawdy, przykrej dla stron obu, a zawsze niekorzystnej dla tego, któryby ją podnieść się ośmielił. Więc z milczenia złe się rozrosło i zagnieździło. Więc nie wolno milczeć tym, co wierzą w postęp i zwycięstwo prawdy nad fałszem, miłości nad uprzedzeniem. Każden ze swego stanowiska powinien otwarcie mówić co widzi i pojmuje—w imieniu prawdy domagać się sprawiedliwości, z wiarą i rezygnacyą poświęcać się dla wspólnego dobra, a wszystko to zyskać można nie na drodze grzecznych ustąpień i przemilczeń, ale na gładkiej, choć twardej drodze rzetelności i otwartości !”…
Po tych bardzo spokojnych, w przyzwoitym tonie trzymanych wyjaśnieniach, nastąpiła chwilowe zawieszenie broni na szpaltach Gazety Warszawskiej. Ale w cztery miesiące później stoczono na innym placu boju utarczkę znacznie większą i nierównie ostrzejszą, może dlatego większą i ostrzejszą, że odbyła się na obcym gruncie, nie krępowana ani miejscowymi stosunkami, ani zależnością od ołówka cenzorskiego.
IV.
W zeszycie lipcowym (1858 r.) wydawanego w Paryżu demokratycznego Przeglądu rzeczy polskich ukazała się korespondencja z Warszawy, w której zaznaczono, iż położenie Królestwa Polskiego
„pogarsza jeszcze straszny rak, toczący ciało naszego narodu, to jest rozmnożone w niesłychany sposób żydostwo”. Żydzi — pisał autor korespondencyi — stanowią ósmą część ludności, tylko w siedmiu miastach nie przenoszą liczby chrześcijan, a „nieznośna ich ruchliwość potraja niemal rzeczywistą cyfrę. Na zebraniach, teatrach, spacerach „wszędzie prawie przeważa cyfra Machabejczyków”. Są to wprawdzie równi nam ludzie, ale „trudno przezwyciężyć odrazy, jaką w nas wzbudza ich niechlujstwo, chciwość i głęboką, zastarzała ku nam nienawiść”. Przebiegłością oplatali całe społeczeństwo. Szlachta siedzi w ich kieszeni i tylko zakaz nabywania dóbr przez Żydów chroni nas od przymusowego na ich rzecz wywłaszczenia połowy naszych majątków. Ci z nich, co rzucili wiarę ojców, dochodzą do najwyższych urzędów i godności, „złączeni zawsze z sobą węzłem kastowej solidarności”. Prawnicy wybierają stan obrończy jako najkorzystniejszy i „biorą sprawiedliwość w antrepryzę”. Każdy wielki interes przechodzi przez alembik żydowski, który pochłania znakomity procent. Więc też „kraj cały ubogi, ale u Żydów są pieniądze. My stare naszych ojców łatamy suknie, oni toną w jedwabiach i błyszczą złotem; my chodzim piechotą, oni w karetach się rozwalają; my żebracy i dzienni robotnicy, oni panowie i biesiadnicy uczt sardanapalowych! Zgroza!”
„Nie zazdrość to mówi przeze mnie — usprawiedliwiał się korespondent, — bo bogactw podstępem, chytrością nabytych nigdym nikomu nie zazdrościł. Owszem, sądzę, że ten brak zazdrości jest złem w narodzie; możeby on go popchnął do czynu, do współzawodnictwa, a w końcu do zwycięstwa. Tymczasem u nas wszędzie tylko zdrętwienie jakieś dziwne, osłabienie moralne, bezwładność; cała nasza zemsta ogranicza się na żartach, śmiechu, szyderstwie: śmiejemy się, a Żydzi biorą nam mienia, ssą krew naszą jak pijawki i drwią z naszych żartów! Hańba wieczna, że my we własnej siedzibie daliśmy się okuć przybyszom, niższym liczbą, i dobrowolnie przyjęliśmy i nosimy więzy plemienia, na całej ziemi wzgardzonego! We własnym domu jesteśmy niewolnikami, a pejsate Żydy wydają nam rozkazy.
„W dziejach ludzkości wieje teraz jakiś wiatr materyalizmu; przemysł, handel, złoto—to bożyszcza świata. W tym kierunku, widać, biedź musi dziś człowiek — do celów nieznanych; materyalizm ma być łącznikiem narodów i ogniem, topiącym przesądy i rozdział. W naszym narodzie brak przemysłowej i handlarskiej żyły: ani łokieć, ani kwarta nie przypadają do naszych zdolności; umiemy tylko pałaszem rąbać, prawić na sejmikach i palestrze, łub marzyć górnolotnie. Może dlatego też Izrael rozsiadł się na ziemi naszej, aby nam udzielić cząstkę tego, na czem nam zbywa, aby nas popchnąć na drogę wiru dziejowego, dać nam krwi swojej, zrobić kupcami i bankierami. Nie poprzestają oni już teraz na naszych pieniądzach—biorą nam siostry, córki, kochanki—a my, głupcy, synów naszych w Żydów zamieniamy!”…
Korespondencya Przeglądu wywołała natychmiast dwie odpowiedzi. Pierwszą p. t. „Żydzi w Polsce” pomieścił londyński Demokrata Polski w n-rze z d. 31 lipca 1858 r. Autor tej odpowiedzi, Antoni Żabicki, uważał, że potrzeba się pogodzić z faktem zamieszkiwania na ziemiach dwumilionowego żydostwa i skłonić tę warstwę, aby przyłożyła ręki „do wspólnego dzieła narodowego wyzwolenia”. Rasa żydowska, według Żabickiego, jest „uposażona hojnie we wszystkie przymioty duszy, ducha i charakteru ludzkiego”. Posiada wady, ale te są wynikiem dwudziestu wieków prześladowań, „którychby nie przetrzymał żaden inny naród”. Na tę żywotność złożyły się więc—prócz wad—i cnoty, i „zapewne Opatrzność zesłała ich umyślnie na ziemie Polski”, abyśmy w naszych klęskach mieli żywy przykład, „jak przechowywać tradycye, nie upaść na duchu i przetrwać długie i srogie niedole niewoli i uciemiężenia”. Naród żydowski, mimo strasznych przejść i „zasklepienia się w konserwatyzmie odrębności, formalizmu, upornego trzymania się litery Zakonu, z którego duch już uleciał”, dostarczy zawsze uczonych i będzie też zdolny wziąć udział w rozwoju naszej oświaty narodowej.
Wprawdzie możemy się pochlubić—twierdził dalej Żabicki, — żeśmy byli dla Żydów łagodniejsi i bardziej ludzcy, niż inni, ale wobec praw boskich i ta łagodność była jeszcze niesprawiedliwością. Pogardzaliśmy Żydami, ciemiężyliśmy ich, więc też mieli prawo nas nienawidzić. W innych krajach, gdzie ustały przesądy rasowej, klasowej i religijnej wyższości, spotykamy już tylko wyznanie żydowskie, ale nie kastę żydowska., „która stała się więcej narodową od samych narodowców”. To się i u nas stanie — zapewniał optymista Żabicki, — gdy demokracya polska zatryumfuje i „po wywalczeniu niepodległości duch jej zasad wcieli się w konstytucyę narodową. Wstyd, żeśmy przez 80 lat niewoli nie zdołali Żydów przyciągnąć do siebie. Wszak we wspólnem nieszczęściu powinni byliśmy połączyć się z nimi duchowo, zawiązać „zbawienne kamractwo”. Trzeba było tylko pozbyć się pogardy i zastąpić ją litością… Nie odpychajmy Żydów od siebie, wyrzucając im wady, za które jest odpowiedzialna tylko „nielitościwa, barbarzyńska, fanatyczna przeszłość”. Że zajmują się handlem, to ich do tego zmuszono, niczem innem nie pozwalając się zajmować. Szlachta polska powinna raczej „być wdzięczna Żydom polskim, że wyręczyli ją w mierzeniu łokciem i kwartą”. Jednoczesne zarzuty niechlujstwa, chciwości i bogactwa są niedorzeczne, boć niechlujstwo to niedostatek. Prócz kilku bankierów i kilku tysięcy zamożniejszych Żydów, ogół żydowski jest biedny.
Usprawiedliwiał następnie Żabicki zamiłowanie Żydów do pieniędzy. Wszak były one dla nich
„listem żelaznym, wielką kartą (magna charta), tarczą, jedynym środkiem ratunku, zyskiwania sprawiedliwości i przywilejów obrony życia”. Chcąc zresztą wydać o Żydach wyrok sprawiedliwy, należy ich poznać i ocenić wielkie ich przymioty rodzinne, a dalej trzeźwość, pracowitość, rządność, rzetelność, szczerość itd. Solidarność ich wzbudza podziw — gdybyśmy taką posiadali, odzyskalibyśmy już dawno, cośmy stracili. Jedynym środkiem na złamanie wyłączności i odrębności żydowskiej jest porzucenie nienawiści i pogardy, oraz złożenie rękojmi, że „warunków kapitulacyi, zapewniających im równość w obliczu prawa i wolność obywatelską w całej rozciągłości, nigdy nie nadwerężymy i święcie dochowamy”. Wtedy sami Żydzi zniosą rozgraniczające nas z nimi okopy… Już to, co mówi korespondent Przeglądu o udziale Żydów w zebraniach, rozrywkach i zabawach polskich, „że trudnią się interesami polskimi i biorą je w antrepryzę”, że szafują na zbytki, a więc dają zarobek ludności, że żenią się z Polkami — powinnoby, według Żabickiego, być powodem nie do łez, ale radości, boć to objawy „pożądanego wlewania się kasty żydowskiej w stany narodu polskiego”.
Ujemne strony Żydów — kończył Żabicki — to wynik smutnych kolei, jakie przechodzili, ale zginą one, gdy przyszłość ogrzeje ich serca promieniami wolności, kiedy Polska przestanie im być macochą, a stanie się czułą matką. Zresztą jakiekolwiek jest dziś usposobienie Żydów, rozwiązać kwestyę żydowską można jedynie przez sprawiedliwość i miłość. Więc też Towarzystwo Demokratyczne polskie, „porywając przyszłość Polski w swe ramiona”, w manifeście swym i Żydom złożyło rękojmię, i jak akt krakowski z roku 1846, tak akt przyszłego powstania będzie zarazem aktem ich równouprawnienia i najzupełniejszego usamowolnienia. Demokracya wobec czekającej naród polski walki nie może być obojętna na postawę 2 milionów Żydów i wszystko uczyni, aby, Jeżeli się z nich nie uda zrobić sprzymierzeńców, to przynajmniej nie zamienić ich w szkodliwych nieprzyjaciół”. Więc też źle postąpił Przegląd, organ demokracyi, bo „zakon demokratyczny powinien być niezmienny”, bo pokładając nadzieję tylko w zbrataniu się wszystkich warstw, każdy objaw złości przeciw Żydom musi być uważany za szkodliwy.
Jednocześnie z artykułem Żabickiego w Demokracie Polskim ukazała się broszura Ludwika Lublinera, adwokata przy Sądzie Apelacyjnym w Brukselli. Tytuł jej: „Odpowiedź na artykuł korespondencyjny z Warszawy z 23 czerwca 1858 r., umieszczony w Przeglądzie rzeczy polskich” (Bruksella 1858, stronic 7). Lubliner, urodzony w Warszawie w r. 1809, prawa do występowania jako Polak nabył krwią, przelaną w r. 1831. Znany był później jako przyjaciel Lelewela i autor licznych broszur i artykułów politycznych i prawniczych, wydanych w języku francuskim, a dotyczących spraw polskich i żydowskich. Wszędzie zaznaczał swój gorący patryotyzm polski i chlubił się nazwą Żyda-Polaka. Stąd też zabolała go „okropna filipika na Żydów, zamieszkałych w Polsce”.
Nie mógł pojąć, jak organ demokracyi polskiej na tułactwie politycznem mógł
dać przystęp artykułowi, gdzie śmieszność spiera się o pierwszeństwo z fanatyczną złośliwością”. Korespondentowi nie podoba się udział Żydów w publicznych zebraniach—czyżby chciał, aby siedzieli w domu za piecem i śpiewali Haleluja lub Majufes? Korespondent uznaje łaskawie, że Żydzi są tacy ludzie jak chrześcijanie, ale równość ta w jego wyobrażeniu polega jedynie na tem, że chodzą na dwu nogach i patrzą parą oczu. Że szlachta siedzi w kieszeni Żydów, to jej własna wola — czemuż nie pożycza u chrześcijan, jeżeli ci nie biorą lichwy i poprzestają na procencie prawnym. Korespondentowi, oburzonemu na przechrztów, wdzierających się do palestry, pozwala Lubliner przejść na religię mojżeszową i zostać adwokatem, byle dał takie dowody talentu, jak Wołowscy, Majewscy, Krysińscy… Dalej wspominał Lubliner o zasługach księgarzy żydowskich dla literatury, o muzykach Wieniawskich, malarzu Lesserze, o Epsteinie, wspierającym finansowo Biblioteką Warszawską (1). Cóż dziwnego, że „dobrze ułożony” Żyd lepiej się spodobał jakiejś ładnej Polce, aniżeli korespondent warszawski Przeglądu. Dawniej szydzono z Żydów, że karmią się cebulą i czosnkiem, a tylko w szabes częstują się kuglem i rybami-teraz znów sarkają na nich, że zjadają kuropatwy i bażanty; dawniej szydzono, że noszą łachmany, że są łapserdakami — teraz wyrzucają im powozy, „gdy tymczasem Zamojscy, Potoccy, Radziwiłłowie po błocie piechotą chodzą”…
Styl korespondenta Przeglądu, „równie nienawistny jak jezuicki”, malował najlepiej, według Lublinera,
„ohydną postać tego drapieżnego wilka pod maską baranka”. Zapytywał wszystkich „półgłówków”, co znaczy śmieszne oskarżenie Żydów o to, że trudnią się handlem i przemysłem, gromadzą kapitały — wszakże to nie Anglicy, co wywożą do Anglii bogactwa Indyan lub Chińczyków. Żydzi od ośmiu wieków siedzą w Polsce, pozbawieni prawa piastowania urzędów, nabywania dóbr i domów mieszczańskich (a prawo to posiadają przybysze cudzoziemcy), więc muszą się zajmować handlem i przemysłem, „czem się przyczyniają do wzrostu bogactwa socyalnego”. I za to mają być przedmiotem zemsty?
*) Omyłka — bo już wiemy, że nie Epstein, lecz Rosen i Kronenberg wspierali finansowo Bibliotekę.
„Nowoczesnemu Torquemadzie” potrzeba widocznie rzezi Żydów — gdyby on stał na czele rządu, wyprawiłby pewnie ich wszystkich w nurty Niemna i Wisły. „Takich półgłówków, dla pomyślności krajowej i honoru narodowego, należałoby zamknąć w domu waryatów”. Bo co znaczy ten frazes: „Hańba, że my, Polacy, nosimy więzy plemienia na całej ziemi wzgardzonego”? Dlaczego: wzgardzonego? I to się drukuje we Francyi, gdzie Żydzi bywają naczelnikami rządu; co na to powiedzą Cremienx, Goudchaud, byli rządcy Francyi i przyjaciele Polaków? Czyż nie wśród Żydów urodził się Chrystus? Wszak według doktryny chrześcijańskiej był On przez Boga Ojca przeznaczony na krwawą ofiarę dla zmazania grzechu pierworodnego, a „Żydzi tylko tę wolę Boga spełnili i przyczynili się tem samem do zbawienia chrześcijan”. Ale Lubliner nie chciał wdawać się, jak mówi, w dyskusye teologiczne, choć przez trzy lata zagłębiał się w teoryach ojców Kościoła katolickiego, i „przyjdzie czas, że wyjaśni doktryny Talmudu chrześcijańskiego”.
Po takim, zdaje się, dość chyba ostrym wylewie oburzenia, Lubliner żałował jeszcze, że „cel jego odpowiedzi” nie pozwala mu z „całą energią” napiętnować „herezyi” historycznych korespondenta Przeglądu. Zakończył swą odpowiedź cytatą bardzo naiwnego frazesu Czackiego (z Rozprawy o Żydach) o sielankowem współżyciu kupców chrześcijańskich i żydowskich za Kazimierza Wielkiego. Podpisał się wreszcie: „Ozeasz Ludwik Lubliner, żyd z religii, wychodziec polityczny, były podchorąży w pułku grenadyerów byłego wojska polskiego”.
Redakcya Przeglądu rzeczy polskich (redaktorem był Seweryn Elżanowski), uznając „prace i zasługi ob. Lublinera w tułactwie polskiem”, przez „szacunek i przyjaźń”, jaką dla niego miała, jako też wierna „przyjętemu sposobowi traktowania przedmiotów”, postanowiła odpowiedzieć spokojnie na pełne drażliwych wycieczek pismo, którego i tytuł kompromitujący (dlatego go nie przytoczyła) (1) i „treść, na faktyczne spostrzeżenia obelgami odpowiadająca”, mocno ją zdziwiła. Korespondent stwierdził jedynie „rzecz smutną, a powszechnie znaną”, iż wzbogaceni Żydzi warszawscy, nieprzyjaźni narodowości polskiej, a jej wrogom przychylni, „jak pijawki”) z krajowców wysysają mienie”. Zarzut ten możnaby odeprzeć jedynie faktami patryotyzmu, a więc pracą narodową, więzieniem, Sybirem, wygnaniem, ruiną majątków na sprawę polską, a nie sławą muzykalną łub nędznymi srebrnikami, danymi Bibliotece Warszawskiej.
1) Widocznie Lubliner wydał swą broszurę pod dwoma tytułami, boć nic „kompromitującego” niema w przytoczonym powyżej tytule. Estreicher innego nie zna.
Ob. Lubliner — pisała dalej Redakcya — zna nasze zasady, wie, że różnica wyznań i stanu w przekonaniu naszem nie stanowi tamy do równości i obywatelstwa w przyszłej Polsce — owszem nędza i ucisk Izraelitów wywołuje „gorące uczucie sprawiedliwego zadośćuczynienia i braterskiej miłości”. Ale ta nędza i to poniżenie, będące gorzkim owocem czasów ubiegłych, jak nas nie uwalnia od sprawiedliwego sądu, tak też nie uwalnia Żydów od obowiązku uważania się za Polaków i pracowania dla tej świętej sprawy, „którą obywatel Lubliner tak ukochał, że jej wszystkie chwile i siły życia poświęca”.
„Korespondencya warszawska — pisał dalej Przegląd — może grzeszyć niektóremi zbyt siłnemi i dobitnemi wyrażeniami, ale nic przeciwnego zasadom i duchowi demokracvi polskiej nie zawiera. Mieści ona surowy sąd o Żydach Królestwa kongresowego (warszawskich bogaczów widocznie na głównym mając względzie), nie za to, że odrębną wyznają wiarę, ale za to, że wśród społeczeństwa polskiego stanowią odrębną narodowość, miejscowej nieprzychylną i na jej zubożeniu opierającą swoje wzniesienie. Nagiej prawdy nie zbiją deklamacye, a tego, co korespondent o cząstce Żydów odłamu Polski powiedział, nie godziło się stosować do wszystkich Izraelitów, zamieszkałych w dawnych granicach Rzeczypospolitej, albo obywatelami zachodniej Europy będących. Na Zachodzie bowiem, a mianowicie we Francyi, Żydzi stopili się w jedności narodowego społeczeństwa. I u nas Żydzi krakowscy przedstawiają wyjątkowy przykład polskiego patryotyzmu. Czemuż nie wszędzie wyznawcy Mojżeszowi są po równi z uciśnionym ludem polskiem prawymi Polski synami? Czemuż w r. 1848 Żydzi poznańscy, zamiast służyć powstaniu, zwyciężonych i rozbrojonych powstańców batogowali, obrzucali błotem, plwali? Zamiast złączyć się z narodowym wybuchem, który w szczytnej — może w nierozważnej — wspaniałomyślności wyciągał przyjazną rękę, nie na znak upokarzającego dawnych winowajców przebaczenia, ale w dowód politycznej równości i ludowego braterstwa, a wyciągał do wszystkich, do odwiecznych nawet nieprzyjaciół; zamiast ofiarą krwi wkupić się męczeńsko do męczeńskiego społeczeństwa, czemuż złączyli się z wrogami naszymi, z wrogami demokracyi?
Ucisk, panujący w Królestwie kongresowem — kończył Przegląd, — nieco przychylniejszemi uczynił sprawie naszej pogrążone w nędzy warstwy Żydów polskich. „To też każdy, kto bez namiętności i z dobrą wiarą przeczyta korespondencyą warszawską, przyznać musi, że mniej do nich ściągają się jej słowa, że głównie mają na względzie żydowskich Warszawy bogaczów, na ruinach i z ruin polskich wznoszących swe kolosalne majątki, pnących się do obcych dostojeństw i wiernie obcym służących… Nawet i tych artykuł korespondencyjny nie traktuje surowiej, jak my innymi razami przeniewierczych sprawie narodowej Polaków. Dla wszystkich jedną wagę i jedną mamy miarę. I ani się dziwić, ani gniewać za to nie może ob. Lubliner, że każdy mieszkaniec Polski jest dla nas obywatelem- wspólnej ojczyzny, że wzamian za to prawo wymagamy ścisłego pełnienia narodowych obowiązków od każdego, co polską zamieszkuje ziemię, że wszelkie przeniewierzenie się Polsce surowemu ulega sądowi, bez względu czy je pojedyncza osoba, kasta, czy jakakolwiek popełnia zbiorowość, usiłująca swą odrębność narodową zachować w pośrodku polskiego społeczeństwa”.
Była to rzeczywiście odpowiedź bardzo spokojna na arogancki, namiętny, nie przebierający w słowach ton broszury Lublinera. Możnaby polemizować z niektórymi szczegółami tej odpowiedzi, ale nie pozwala nam na to nasze ściśle sprawozdawcze stanowisko. Sądzić należy, że ob. Lubliner był zadowolony z komplementów i że uspokoiły go wyjaśnienia. Ale niestety, wkrótce znów się zakrwawiło jego serce. Nowy cios w nie uderzył ze szpalt Gazety Warszawskiej.
Jedna odpowiedź do “Kazimierz Bartoszewicz: Wojna Żydowska 1859 I-VI (2)”
Sorry, the comment form is closed at this time.
revers said
… lub protokooly, kabala z realizacja w tle
http://www.nizkor.org/fast-track.shtml