Kazimierz Bartoszewicz: Wojna Żydowska 1859 I-VI (4)
Posted by Marucha w dniu 2013-12-15 (Niedziela)
Poprzednie odcinki:
- https://marucha.wordpress.com/2013/12/12/kazimierz-bartoszewicz-wojna-zydowska-1859-i-vi-1/
- https://marucha.wordpress.com/2013/12/13/kazimierz-bartoszewicz-wojna-zydowska-1859-i-vi-2
- https://marucha.wordpress.com/2013/12/14/kazimierz-bartoszewicz-wojna-zydowska-1859-i-vi-3/
VI
Na parę tygodni przed odpowiedzią Schmitta, d. 26 grudnia 1858 r. dawały w Warszawie koncert w salach redutowych panny Marya i Wilhelmina Neruda, Morawianki. Gra ich na skrzypcach, zwłaszcza panny Wilhelminy, wzbudzała wszędzie entuzyazm. Kiedy w r. І857 wystąpił v z koncertem w Wilnie podczas kontraktów świętojerskich, Władysław Syrokomla napisał do albumu Maryi wiersz, zaczynający się od słów: „Przyszła do nas Słowianka, przyleciało ptaszę; zaszczebiotało rzewnie, wzięło serca nasze”, — a drugi wiersz tegoż Syrokomli na cześć Wilmy, „chluby słowiańskiej, artystki natchnionej”, dołączono do jakiejś pamiątki, danej jej przez mieszkańców Wilna.
W Warszawie Nerudównom koncert przyniósł zysk jedynie moralny, bo publiczności zebrało się niewiele — brakowało mianowicie żydowskiej plutokracyi, która chlubiła się popieraniem muzyki i na własnych salonach urządzała koncerty (właśnie mniej więcej w tym czasie W. M. Epstein, konsul belgijski, urządził u siebie koncert, w którym wzięli udział wybitni artyści krajowi i zagraniczni). Nieobecność tych sfer oburzyła do żywego Józefa Keniga, zapalonego melomana, więc też w najbliższym felietonie Gazety Warszawskiej! (nr. 4 r. 1859) dał folge swemu niezadowoleniu.
1) Gazeta Warszawska 18-9 r, nr. 12.
Jeżeli, według przysłowia, ż wielkiej chmury mały deszcz bywa, to tym razem z małej chmurki powstała ogromna nawałnica z piorunami. Możeby ta „wojna żydowska” nie wybuchła, gdyby nie streszczone powyżej utarczki, które do niej grunt przygotowały. Rzeczywiście tylko podnieconym stanem umysłów, rozdrażnieniem, przeczuleniem inteligencyi żydowskiej można wytłumaczyć to, co nastąpiło.
Ale wracajmy do koncertu. W długim felietonie, w którym poruszał sprawy bieżące, wspomniał Kenig o przepełnionej sali na przedstawieniach magika Epsteina, wobec pustek na koncercie sióstr Neruda, i przeprosiwszy za to zestawienie, pisał dalej co następuje:
„Koncert zeszłoniedzielny był nieliczny, nie wiemy zaś, jak wypadnie czwartkowy. Nasze przypuszczenia powinny być fałszywe, talent, imię, sztuka mówi przeciw nam, a jednak nasza Sybilla drży. Panna Neruda, jak widać, nie posiada łask u pewnej licznej koteryi, uchodzącej i uchodzić pragnącej za muzykalną. Brak jej orlego nosa, cery śniadej, czarnych włosów i innych сесh aryjskiego pokolenia; nie wymawia r gardłowo, nazwisko jej nie kończy się na: berg, blatt, kranc, stern, lub podobnie, brak jej więc tytułów do poparcia ze strony tego tajemniczego związku, który nasiadł całą Europę, a zwłaszcza nas, i trzymając się ściśle, popycha każdego ze swoich, czyto on bankierem, czy tenorem, czy spekulantem, czy skrzypkiem. A związek ten popychać umie wszystkiem: reklamą, oklaskiem, wrzaskiem, pieniędzmi nawet. Pomiędzy tym brodaczem, rzucającym się na paradyzie, a pomiędzy tą strojną lożą, tajemniczo przebiega ciągle myśl jedna: wyniesienie swoich, wyniesienie bezwarunkowe. Wszelki tryumf jednego z nich, czyto on się objawia w Rotszyldowskiej kasie, czy w Meyerberowskiej orkiestrze, czy w Racheli laurach, jest tryumfem całego plemienia. Ten, który przyszedł po procent, o którym sądzisz, że nic nad swe weksle nie zna, będzie ci mówił o tem z równą chełpliwością, jak światowy jego kolega. Tejto potęgi — w naszem mieście potęga to prawdziwa — nie umiała sobie zjednać panna Neruda; głównego tytułu jej brak.
„Może w związku z temi pojęciami zostaje anegdota, którą wyczytaliśmy niedawno w jednym z zagranicznych dzienników. W Rotterdamie bankier EUinckhuyzen zbiera zapisy na akcye kanału Sueskiego. W kantorze zjawia się jakiś Anglik poważny i żąda 500 akcyi, bankier mu je wręcza. Anglik powoli otwiera gruby pugilares i płaci. Bankier oświadcza, że suma jest zbyt wielka, bo na teraz żądają tylko po 50 fr. za akcyę. W takim razie, mówi Anglik, proszę o 1000 akcyi.
— Zapłacisz pan tylko 50 000 fr.—mówi bankier.—Tak mało?—odpowiada kupujący,—a ja chciałem na ten cel obrócić 500 000 fr., proszę więc o 10 000 akcyi. Bankier akcye wręczył, dziwiąc się żarliwości dla przedsięwzięcia, które bardzo mało, jak na teraz, ma widoków. Po dość długiem wahaniu Anglik wyznał, że znalazł w Biblii przepowiednię, iż międzymorze Suez będzie przekopane kanałem i tym kanałem Izraelici wrócą do Egiptu. Wskazał rozdział i wiersz; przepowiednia ta w istocie ma się znajdować w proroctwie Jeremiasza. Dziennik zagraniczny ręczy za prawdę anegdoty; co bądź si non e vero…
Po przeczytaniu zaczęliśmy szukać w Jeremiaszu, ale dotąd nie napotkaliśmy upragnionego wersetu; gdy go znajdziem, przepiszemy tekst. W każdym razie kanał Sueski dziś mniej ma widoków jak niegdyś; mniejsza o lorda Palmerstona, ale Jeremiasz stanie mu na zawadzie, bo pewno żaden potomek tych, co wyszli z Egiptu nie zechce wrócić do krainy, którą przed 3000 lat tak niechętnie opuszczali; za naszych miejscowych przynajmniej ręczyć można”.
Tak wyglądała owa iskra, co podpaliła nagromadzone prochy. Zawrzało wśród młodzieży żydowskiej — oburzenie udzieliło się i starszyźnie.
Pierwszym objawem protestu przeciw felietonowi Keniga było kilka anonimów nadesłanych do niego i do Lesznowskiego, redaktora Gazety Warszawskiej.
Autor jednego z nich rozpoczynał swój list od twierdzenia, iż popieranie „swoich” przez Żydów jest cnotą, niedostępną Polakom, którzy ją tylko ustami wyznają.
„Gałganie, durniu—pisał dalej rycerz zamaskowany,—korz się przed zaletami żydowskiemi, które, gdyby Żydzi mieli wolność kształcenia się bez ucisku, jak ją mają chrześcijanie,-wszelką narodowość blaskiem swymby otoczyły. Padaj na kolana, blaźnie, przed wytrwałością plemienia mojżeszowego, które z odwagą nadludzką zwycięsko wyszło z tak licznych i okrutnych prześladowań, wsparte tylko wielkością religii i znakomitością swej odwiecznej inteligencyi, która wam dała prawa a nawet Boga, którego imieniu kłamiecie, któregoście pojmować jeszcze się nie nauczyli. Wiedz, ty błaźnie i podobni tobie reprezentanci spodlonej i jezuickiej prasy, że plemię Izraela zniosło inne prześladowania i wytrwało i że dziś jest prawie jedynym reprezentantem zdrowego rozsądku i miłości Bożej w tym nieszczęśliwym kraju… Rozpaczaćby można o przyszłości narodu, gdyby nie pewność, że z łona plemienia żydowskiego powstaną ludzie, którzy będą was uczyć jak poczciwa prasa na opinię publiczną działa, którzy odznaczą się jako uczeni, rolnictwo podniosą, przemysł rozkrzewią i literaturę oczyszczą z głogów i cierni ją szpecących… U Żydów działalność i bogobojność… u was zgnilizna, brak czynności i obłuda… Wasze masy bydlęceją wódką i brakiem oświaty… Ani jednego zdrowego organu prasy, wszystko przekupne… Przekleństwo wam, którzy znacie bieg cywilizacyi, a kłamiecie. A tobie, chłystku, bodaj ci ręka upadła, zanim wymówisz słowo prześladowania przeciw Żydom, którzy mają powołanie odrodzić imię Polski i chrześcijanizm w myśli Chrystusa, którąście zdradzili i ciągle zdradzacie, faryzeusze”.
Ale oprócz strzałów z za płotu, wystąpił otwarcie do boju cały hufiec, złożony z „artystów, lekarzy, agronomów, właścicieli fabryk i kupców, ludzi żonatych i ojców familii” (tak się sami określili w późniejszej odpowiedzi Lesznowskiemu). Grono to po naradzie, odbytej u Ignacego Natansona, wystosowało do redaktora Gazety Warszawskiej list następującej treści:
„Gazeta Warszawska z dnia 4 b. m. zawiera szyderczy artykuł, nacechowany nienawiścią dla Żydów i lekceważeniem wszystkich krajowców tego wyznania. Od dawna już przywykliśmy do nienawiści i ataków Gazety Warszawskiej i nienawidzieć pozwalamy się tyle, ile się komu podoba, a zajęci spokojną i pożyteczną pracą, bronić się tu i teraźniejszego stanu moralnego Żydów tłomaczyć wcale nie myślimy, ale szydzić i drwić z siebie nigdy nie pozwolimy. Jeżeli więc Gazeta Warszawska nie z lekkomyślności artykuł ten w szpaltach swoich pomieściła, jeżeli nie chce przez odwołanie go w przeciągu dni ośmiu dowieść, że nie czyniła tego z namysłu, oświadczamy Redatorowi głównemu Gazety Warszawskiej, Panu Antoniemu Lesznowskiemu, że rozbudzenie fana tyzmu w mieszkańcach jednej ziemi pod płaszczykiem przywiązania do kraju, działanie wpływem Gazety na masy ludności przez rozszerzanie nieuzasadnionych wieści ze złością i szyderstwem, jest postępowaniem niegodnem, wynikającem ze złej wiary i kierowanem chęcią egoistycznego zysku ze szkodą ogólnego dobra, a zatem jest postępowaniem, cechującem człowieka podłego“.
Potem szedł gotowy tekst odwołania, jakie Lesznowski miał zamieścić:
„W Gazecie naszej z d. 4 b. m., sprawozdawca tygodniowy, uniesiony zachwyceniem dla talentu panien Neruda, pobratymczych nam Morawianek, upatrzył w nielicznem zebraniu się publiczności na ich pierwszym koncercie jakiś symptomat zmowy między zamożniejszą klasą Żydów, w Warszawie zamieszkałych. Szyderczy ton tego artykułu, odznaczający się niemal zapomnieniem przyzwoitości publicznej, wywołał między znaczną liczbą szanownych mieszkańców tego wyznania gwałtowne oburzenie, które się z tego powodu w listach do mnie pisanych objawiło. Zmuszony jestem oświadczyć, że jakkolwiek wady Żydów naszych, równie jak innych mieszkańców kraju, wytykać będę, nie miałem wszakże myśli, ani ubliżyć, ani lekceważyć tej części ludności krajowej i nie przestanę przestrzegać, aby szpalty Gazety w granicach poważnej krytyki pozostawały”. (Tekst z rękopisu).
Powyższy list z datą 16 stycznia, ułożony przez Ignacego Natansona właściciela fabryki cukru (1), podpisany został przez 23 Żydów. Podpisali go mianowicie: Stanisław Kronenberg i Henryk Toeplitz — naczelnicy domów handlowych, Aleksander Lesser malarz, Ignacy, Jakób, Adam Józef, Szymon, Ludwik i Henryk Natansonowie (Ludwik dr. medycyny, redaktor Przeglądu Lekarskiego, Henryk księgarz, Jakób magister uniw. dorpackiego, chemik, później profesor. Szkoły Głównej), Henryk Lange i Szymon Dawidson—ajenci handlowi, Seweryn Loewenstein komisant handlowy, Mikołaj Epstein ajent bankowy, Zygmunt Ostrowski właściciel zakładu rolniczo-przemysłowo-leśnego, Bernard Kohn i Zygmunt Berens bankierzy, Izydor Brunner kupiec, Maksymilian Fajans litograf i przemysłowiec, Henryk Ńelkenbaum i Al. Rosenstein buchalterzy, Jan Berson obywatel i Dawid Rosenblum korespondent handlowy.
1) „Henryk Toeplitz napisał Gazecie odpowiedź (11) —donosił swemu przyjacielowi Al. Kraushar w marcu 1859 r. Wiadomość mylna.
W parę dni po otrzymaniu tego wezwania dostał jeszcze Lesznowski jeden anonim od Żyda „nieobrażonego”. Autor anonimu byt zdania, że artykuł Keniga nie ubliżał Żydom, owszem, że był dla nich właściwie pochlebny, bo uznawał ich inteligencyę, bez której nie zdołaliby zająć tak wpływowego stanowiska. Więc też, według anonima, obrażone są tylko niektóre grupy żydowskie, uzurpujące sobie prawo reprezentacyi żydostwa. Anonim przestrzegał Lesznowskiego, aby się miał na baczności, gdyż Żydzi niemieccy, autorowie bezimiennych i podpisanych listów, uradzili „na walnej zmowie” czynnie znieważyć Keniga i Lesznowskiego. Misyę tę uchwalono powierzyć wybranemu losem, ale „niejaki Izydor Brunner“, nie chcąc narażać ludzi żonatych i obarczonych rodziną, sam ofiarował swe usługi i zaprzysiągł, że Lesznowskiego „wybije po pysku”, a Keniga „kijem wywali”.
Ów Brunner, jeden z podpisanych na zbiorowym liście do Lesznowskiego, służył w r. 1849 we Włoszech w szeregach powstańców rzymskich. Słusznie czy niesłusznie, oskarżono później Lesznowskiego, że „miał nikczemność denuncyować go przed dyrektorem policyi, iż walczył za wolność i niepodległość Włoch” (1).
W tychże zapewne dniach i drugi z podpisanych na wezwaniu, Mikołaj Epstein, publicznie obiecał spoliczkować Lesznowskiego — świadkami tej obietnicy, uczynionej w restauracyi, byli: słynny aktor Aloizy Żółkowski, Karol Kucz, redaktor Kuryera Warszawskiego, literat Fr. Sal. Dmochowski i jakiś Julian Trzciński. Epstein tłumaczył się później w sądzie, że zamiar spoliczkowania Lesznowskiego powziął wskutek „fałszywej powieści” jakoby Lesznowski rozpowiadał, że go Epstein listownie przepraszał za swój podpis na zbiorowem wezwaniu (2)
Nawiasem zaznaczyć należy, że wszyscy podpisani, z małym wyjątkiem, byli to ludzie młodzi. Najstarszy z nich był, zdaje się, malarz historyczny, Lesser, urodzony w r. 1814.
Jakie wrażenie na Lesznowskim uczynił list zbiorowy i jakie przeciw niemu poczynił kroki, dowiadujemy się naprzód z listu Pathiego, członka red. Gazety Warszawskiej, do Kraszewskiego.
Lubłiner w broszurce „Zatargi p. Lesznowskiego z Żydami polskimi11 (Bruksella, 1859 r., str. 2). Sam Lubłiner pisze: .Jeżeli wiadomości są prawdziwe, miał on nikczemność” itd.
2) Epstein ten, później wywieziony, po powrocie z wygnania osiadł we Lwowie, gdzie był znaną postacią. Pisał udatne rymy. Jeden z nich, mający związек ze sprawą żydowską, przytoczyłem z rękopisu w artykule „Silva rerum Adama Bartoszewicza’* (Przegląd Narodowy 1912 r., tom IX, marzec, str. 245).
…,,W tej chwili — pisze on 20 stycznia — mamy tu szaloną rozprawę z Żydami, którzy tak z nami zadzierają, że się aż dusza w człowieku wzdryga. Wyobraź sobie, że jeden Żydziak jakiś, w bezimiennym liście do nas, poważył się napisać, że Polska tylko przez Żydów może się odrodzić, że oni są zesłańcami, pomazańcami boskimi, którzy nam przewodniczyć mają itd. Historya cała wywiązała się z kilku ustępów, a raczej alluzyi do Żydów, w linijce Keniga, przeczytaj je dla samej ciekawości i powiedz sam, czy który łapserdak dotknięty tam osobiście. A jednak, piszą do Keniga i Lesznowskiego bezimienne listy najobelżywsze i podłe, na jakie tylko nikczemność żydowska zdobyć się może, aż wczoraj nareszcie przysłali nam list przez 26 (?) Żydziaków podpisany, wymagający od Lesznowskiego deprekacyi, pod zagrożeniem podłości i konsekwencyi dotkliwych. Naturalna rzecz, że pod groźbą a jeszcze żydostwa nikczemnego i rozzuchwalonego nikt nie odwoła tego co wyrzekł, choćby sam przekonanym był, że niema słuszności po sobie. I my też staniemy jeżem do nich, a w tej właśnie chwili Antek (Lesznowski) jest u Much(anowa) za tą sprawą. Myślimy Żydom zerznąć skórę, a bicie owe w drukarni dać do czytania każdemu kto zażąda”. (Z ręk. Bibl. Jag.)
Do Muchanowa udał się zapewne Lesznowski ze skargą na cenzurę, która zabroniła pisać o tej sprawie i wogóle o kwestyi żydowskiej. Muchanow uchodził za zdecydowanego wroga Żydów. Kiedy Tymowski, minister sekretarz stanu dla Królestwa Polskiego, zażądał od władz warszawskich wydania opinii co do ujednostajnienia prawodawstwa względem Żydów w Królestwie Polskiem z prawodawstwem w Cesarstwie, zaznaczając, że jest to „wolą Najjaśniejszego Pana” (rzecz wyszła z osobnego komitetu dla spraw żydowskich w Petersburgu), a powołana do wydania tej opinii komisya, złożona z wyższych urzędników Polaków, oświadczyła się za szerokiem równouprawnieniem Żydów, Muchanow raport jej schował do biurka, a sam napisał memoryał, zatwierdzony pod naciskiem przez Radę Administracyjną, w którym obstawał za utrzymaniem ograniczeń (1). Co wypadło z narady z Muchanowem nie wiemy, sądzić jednak można, że choć zakaz cenzury się utrzymał, Muchanow pozwolił Lesznowskiemu chwycić się zapowiedzianego w liście Pathiego środka, to jest obiecał mu patrzeć przez szpary na rozdanie w odbitkach korektowych kilkudziesięciu egzemplarzy odpowiedzi na wezwanie żydowskie.
1) Lubliner omawia tę sprawę w broszurze: nDe la condition civile et politique des Juifs dans le Royaume de Pologne (I860). Memoryał (raport) Muchanowa nazywa nun rapport prolixe, fastideiux dans la forme, mensonger, haineux an fond“…
Odpowiedź ta brzmiała:
„W numerze 4 Gazety naszej, w rubryce pod linijką, znajduje się ustęp o koncercie Panien Neruda. W ustępie tym, wspominając, że część tutejszego społeczeństwa, należąca do izraelskiego plemienia, na koncert nie przybyła, zwróciliśmy uwagę na skwapliwość i jedność Żydów w popieraniu każdego, kogo tylko do swego rodzaju zaliczają, zwróciliśmy zwłaszcza uwagę na potęgę, coraz dla innych plemion naszej ziemi straszniejszą, jaką Żydom ta jedność już dała i dawać nie przestaje.
„To zwrócenie uwagi nie podobało się części żydowskiego towarzystwa tutejszego. Otrzymaliśmy przez pocztę miejską listy bezimienne, pełne obelg najbardziej grubijańskich. Jeden z tych listów, tonem do innych podobny, wypowiadał jednak myśli Żydów o ziemi naszej, myśli, któreśmy przeczuwać mogli, nie spodziewając się jednak, by już dziś tak jasno, tak groźnie sformułowanemi być mogły.
„Z listami temi postąpiliśmy jak się z takiemi rzeczami postępuje, pokazywaliśmy je wszystkim.
„Widać, że się tego nie spodziewano, bo w tydzień potem otrzymaliśmy list, tym razem opatrzony kilkunastu podpisami, list obelżywy, znieważyć nas chcący, w którym śmiano żądać od nas odwołania. Podpisy zmieniły charakter obelgi. Anonimy musiały zostać bez odpowiedzi, zachowaliśmy je tylko jako wskazówkę, jako symptomat ważny nie dla nas, ale dla tych, co się chcą łudzić. Obelga podpisana musi być jawna.
„Nie! panowie Żydzi, czy podpisujący czy nie podpisani, nie myślim ukrywać wystąpień waszych. Za cóż to miotacie na nas obelgi? za to, że ostrzegamy kraj, że mówim doń, by oczy przetarł i przejrzał, że mówim mu o potędze plemienia, które gościnnie przyjęte na tej ziemi przed wiekami, dziś w tysiącu gałęzi życia krajowego włada wyłącznie, za to, że mówimy starym mieszkańcom tej ziemi, by strzegli tego, co jeszcze jest w ich ręku.
„Nie o religię nam chodzi. Religia to rzecz Boga i sumienia indywidualnego, nie zaś obcych rozumowań. Ale świętym obowiązkiem naszym jest przestrzegać, by plemię nasze czasem przez nieoględność swą, a więcej jeszcze przez zabiegi i zręczność waszą, nie wyszło na sługi tych, którzy kiedyś przychodzili tu jako słudzy.
„Nie my to stworzyliśmy istniejący rozdział, nie my go utrzymujem, ale wy sami.
„Nie zazdrościm bogactw, skupionych w ręku kilkuset lub kilku tysięcy Żydów, nie cieszym się wcale z nędzy materyalnej i moralnej, w której gnije większość tego plemienia u nas, ale widząc, jak coraz bardziej skutkiem owej jedności w działaniu, owej potęgi zbiorowej, wszystko z każdym dniem więcej monopolizuje się w żydowskich rękach, wznosimy głos nasz.
„Pamiętajmy o tem, że Żydzi stanowią dziś ósmą blizko część ludności naszej, za lat sto stanowić będą jej połowę; nie spoglądalibyśmy nawet na nich, gdyby stosunek ten nie był tak zatrważający.
„Nie o poniżenie Żydów, ale o ochronę naszego ogółu nam chodzi, nie o teraźniejszość już, ale o przyszłość.
„Zakazy i ograniczenia bronią jeszcze tu i owdzie, ale ten mur z czasem runąć może, runąć musi, a wówczas co nastąpi?
„Handel cały prawie, a przynajmniej najgłówniejsze jego części, a największa część zyskowych przedsięwzięć od dawna już nie do nas należą; cały nawet kapitał ruchomy jest własnością Żydów; korca zboża, pnia drzewa nie umiemy sprzedać bez Żyda i śmiemy marzyć, że w takim stanie rzeczy zdołamy się utrzymać przy ziemi.
„Dlategoto wołamy o wyswobodzenie z rąk żydowskich przez oszczędność od lichwy, przez pracę od faktorów, przez zabiegiość od monopolu.
„Tak mówiąc, tak działając, nie nasze plemię tylko mamy na widoku, ale i samych Żydów. Oburzać to może kilku, kilkunastu lub kilkuset bogaczy, którzy wyssawszy swój pieniądz z pracy innych, monopolizując w swem ręku ruch cały, nie dbają o Stan tej niesłychanej większości swego plemienia, nędznej, wygłodniałej, odartej, ciemnej i przesądnej z ich winy, którą, posługując się nią, zostawiają losowi. Bo nie sądzim stanu Żydów u nas z Warszawy tylko. Kto wie, czy ta ludność, która przy wszystkich wadach zachowała jednak silnie wiarę swoją, uznaje za swych naczelników tych, którzy nie opuszczając jej, formami życia wyrzekają się tej wiary. W ten tylko sposób oddziałać można na samychże Żydów, zmusić do umoralnienia, do pracy więcej produkującej, podnieść handel, który, jak to mamy dowody, nawet w postanowieniach ciągle wydawanych, w ich ręku kontrabandą a nawet szachrijstwem coraz bardziej upada i przestaje być źródłem narodowego bogactwa. Dlategoto ciągle, przy każdej sposobności, przy fraszce jak koncert, przy ważnej sprawie jak handlowy ruch kraju całego, wskazujem ową potęgę już dziś tak silną, by kraj przejrzał, zadrżał i postarał się o wyłamanie się z pod niej, i dlatego że tak wołamy, spotykają nas jak dotąd od Żydów obelgi i plwania.
„Oni pierwsi może przeniknęli dokąd zmierzamy. Ale obelgi w obronie sprawy publicznej poniesione uważamy sobie za zaszczyt; ważność jej i świętość nie pozwala, by to bioto, czy rzucone ręką bezimienną, czy opatrzone podpisem żydowskim, czy indywidualne, czy zbiorowe, dosięgnąć nas mogło.
„Ani obawa, ani krewkość żadna nie sprowadzi nas z obranej po długim namyśle drogi.
„Ani uniesienia niewłaściwe nie pozwolą nam zapomnąć, że sprawa, której bronimy, nie jest naszą sprawą osobistą. By zaś ogół mógł osądzić, jak daleko zaszło owo zuchwalstwo, na co wystawionym jest i być może człowiek, nie schlebiający potędze kapitałowej, śmiało ostrzegający swoich, złożyliśmy owe listy w drukarni Gazety naszej, by je każdy mógł przeczytać. Listy te są to symptomata, wskazówki, ale przemówią one silniej jak najsilniejsze słowa nasze, wskażą co ogól nasz czekać może“ 1).
Sprawa stała się głośną. Cała Warszawa o niej mówiła. Według autora „Historуi dwu Lat“, zajmował się nią nawet tłum żydowski — stanowiła ona nawet przedmiot roztrząsań śledziarzy z za Żelaznej Bramy. Kraushar, wówczas jeszcze uczeń gimnazyalny („Z pamiętnika A l k a r а” II), w liście do przyjaciela donosił, że „rozlepiono plakaty bezimienne po ulicach przeciw Żydom“ i przewidywał, że „walka, jaka zawrzała, będzie miała ważne skutki”. Echo jej odbiło się nawet w szkołach. Stary profesor geometryi opisującej, Wrześniowski — pisał Kraushar — odezwał się z katedry:
„Oto do czego już rzeczy doszły. Śmią nam teraz w żywe oczy wyrzucać, że jesteśmy „prochem”! Każdy wie, do czego zmierzam, ale uderzmy się w piersi. My sami jesteśmy temu winni. Ot, np. z liczby młodzieniaszków tej klasy, któż myśli o tem, by ucząc się, pomógł swojej ojczyźnie, by oddał święty dług Matce — ziemi, która go zrodziła? Tu każdy z was myśli o tem, by skończywszy gimnazyum pojechać do Paryża na hulankę i strwonić ostatek ojcowizny. Tak być nie powinno. Powinniśmy wszyscy bronić honoru naszej ojczyzny!” To mówiąc, trząsł się cały, a w klasie głuche zapanowało milczenie.
„Mnie — pisał Kraushar — ciarki po ciele przeszły. Uczułem głęboko zbrodnię owych nieproszonych obrońców, co to poza krajem miotają obelgi na Naród, niepomni, że tem wielką zrządzają szkodę wszystkim” 1).
*) Ze zbiorów autora.
Z drugiej strony panowało ogromne oburzenie na Gazetą Warszawską w sferach młodzieży, grupującej się koło Jurgensa. Zarzucano Gazecie, że stwarza wewnętrznych wrogów, że sprowadza wodę na młyn rządowy. Jedyny zysk z tej afery wyciągnęły na razie siostry Nerudówny i gitarzysta Sokołowski, którego koncert też świecił pustkami. Na koncercie ich, danym wspólnie 25 stycznia, sala była przepełniona, entuzyazm panował niesłychany. Kuryer Warszawski notował, że pannę Wilhelminę obsypano kwiatami i przywołano 14 razy, panna Marya z bratem Franciszkiem (wielonczelistą) była wywołana czterykroć, a Sokołowski 8 razy. „Ta bezstronna — dodawał Kuryer — i sprawiedliwa owacya słusznie się należała tak świetnym talentom”. Ten wyraz bezstronna, użyty przez „bezstronnego” Kuryera, najlepiej dowodzi, że w sferach kuryerowych usiłowano odjąć właściwe znaczenie tej manifestacyi.
Żydowscy „protestanci”, autorzy listu zbiorowego, nie przyjęli w milczeniu odpowiedzi Lesznowskiego. Zredagowali więc rodzaj komunikatu, czy cyrkularza, który rozsyłali w odpisach pod adresem ludzi wybitniejszych. Na wstępie zaznaczyli, że Gazeta Warszawska, „mająca największą liczbę czytelników”, od dawna odznaczała się „systematycznem prześladowaniem Żydów tutejszych, a to dla zyskiwania sobie prenumeratorów między licznymi w kraju żydowskimi nieprzyjaciółmi”. Koncert panien Neruda dał jej powód do „nienawistnej insynuacyi”, której autor wyraził w końcu życzenie, aby Żydzi z Polski do Palestyny wrócili, „niepomny, że oni od dziesięciu wieków kości ojców swych grzebią na tej ziemi, a więc nie są cudzoziemcami”. Dalej komunikat przytacza! w całości list zbiorowy do Lesznowskiego i żądaną formułę odwołania.
2) Z ostatnich słów widzimy, że owa scena zaszła nieco później, kiedy w pismach obcych pojawiały się artykuły w obronie Żydów. Trudno jednak w opowiadaniu zachować ściśle chronologię aż co do dnia i godziny.
„Redaktor — pisał dalej komunikat, — po otrzymaniu listu unikał jego honorowych konsekwencyi, a w kilka dni później list powyższy znalazł się w rękach policyi. Władza policyjna nader uprzejmie, ale stanowczo kazała oświadczyć podpisanym, że wszelkie obelżenie osoby pana L. nadal będzie uważane za czyn, uchybiający rozkazom władzy. Obok listu tego złożył pan L. dwa anonimy, które jak twierdzi, pocztą miejską odebrał. Nie potrzebujemy tu wspominać, że kto z anonimów robi użytek publiczny, wystawia się na podejrzenie jakoby był ich autorem. Dziś dowiadujemy się, że pan L. napisał artykuł w odpowiedzi na list nasz, a nie mogąc uzyskać pozwolenia na umieszczenie go w swej Gazecie, puścił go w obieg. Nie tykając wcale kwestyi osobistej, która drogą właściwą, ogół nie obchodzącą, załatwioną być winna, podajemy artykuł pana L. jedynie dlatego, aby wykazać drogi, jakiemi idzie ten pan w sprawach prywatnych, jak z drobnej kwestyi, tylko osobistego honoru jego dotyczącej, starał się, nie zaniedbując żadnego środka, poruszając wszystkie sprężyny efektu, zrobić ogólną sprawę, kraj cały oburzyć mogącą. Nadzwyczaj nam zależy na zupełnem odłączeniu sprawy pana L. od kwestyi Żydów w Polsce, bo o ile opinia ogólna co do tej kwestyi jest dla nas największej wagi, o tyle sprawa z panem L. jest małą i przypadkową. Nie zaczepialiśmy pana L. o istotę kwestyi Żydów w Polsce, ani nawet o jego osobiste zdanie w tym względzie, ale o nieprzyzwoitą formę, w jakiej się o nas odzywa. Teraz przypatrzymy się bliżej samemu artykułowi”1).
To „przypatrzenie się” urządzono w ten sposób, że przełamano arkusz na dwoje, na jednej jego części podawano „Artykuł pana L., a na drugiej (rubrum) „Uwagi”. Były one dość lakoniczne z wyjątkiem pierwszej, odpowiadającej na twierdzenie, że Żydzi stali się potęgą.
„Zaledwo kilka indywiduów w szkołach polskich — brzmiała „uwaga” — wyuczyło się czysto po polsku mówić, pozbyło się przesądów, przejęło się obyczajami krajowemi, czyni wszystkie wysilenia, aby zrzucić z siebie odrębną cechę i zadosyć uczynić sprawiedliwym wymaganiom towarzystwa, które ich otacza, a już Izrael wzrósł w oczach pana L. do jakiejś wymarzonej potęgi, którą on chce kraj cały straszyć. Słowa te śmiesznie zaprawdę brzmią w naszych własnych uszach, a wyrodzić one się mogły tylko w fantastyczne] bojażni pana L. Potęgę coraz dla plemion naszej ziemi straszniejszą — wykrzykuje pan L. — potęgę tę, z wyjątkiem kilkuset indywiduów wykształconych, ileżto razy dziennie dotychczas w całym kraju za drzwi wypychają! Igra z nią dowolnie na każdej iluminacyi ulicznik warszawski”.
*) Rękopis ze zbiorów autora.
Inne „uwagi”, a było ich dwadzieścia kilka, należały przeważnie do kategoryi notatek marginesowych, lub „Zwischenrufów” parlamentarnych. Kiedy Lesznowski wspominał np. o listach bezimiennych, „uwaga” brzmiała: „Tchórz lub głupi pisze listy bezimienne”… Gdy Lesznowski mówił, że listy te okazywał wszystkim, „uwaga” dodawała: „i policyi”. Jedna z dalszych uwag przeprowadzała różnicę między takimi listami a podpisanym zbiorowo, „za który podpisani biorą wszelkie na siebie konsekwencye”. Połączone z tem było zapewnienie, że wśród autorów zbiorowej odezwy „bezimienne szpargały treści haniebnej” wywołały oburzenie (1). Twierdzono dalej, że upomniano się jedynie „o przyzwoitość formy, o nierozbudzanie nienawiści”, a nie o to, że Lesznowski „miał krajowi oczy otwierać”. Owszem, zaręczali autorowie uwag: „my o to prosim, nam na tem zależy”. „Nie o religię nam chodzi”—pisał Lesznowski, a uwaga dodawała: „ale o interes”. Nieprawdą jest,—mówiła inna uwaga,—aby Żydzi stworzyli istniejący rozdział: — „dla nas żadna ofiara nie byłaby za wielką, gdybyśmy go zapełnić mogli”. Co nastąpi gdy mur ograniczeń runie?—pytał Lesznowski, a „uwaga” odpowiadała: „Znikną Żydzi, zwiększy się liczba obywateli — świadkiem tego zachodnia Europa”. Obawa, o utratę ziemi—to „śmieszne wnioskowanie: kilkudziesięciu Żydów świeci blichtrem kredytu i pieniędzy… jeden pan polski sumami w skarbcu zamkniętymi całe ich mienie zakupić może“. I nie „bogacze” oburzyli się na Lesznowskiego, lecz „ludzie pracy, dobijający się o dobre imię” 2). Dalsza „uwaga” zaznaczała, iż „historya prześladowań” wykazuje, skąd powstała nędzna, wygłodniała masa żydowska, którą zamożniejsi wspierają, a nie „zostawiają losowi“, jak chce Lesznowski. Obelgi skierowane przeciw sobie uważa on za zaszczyt i (dodawała uwaga) „dlatego udaje się do sądu kryminalnego”.
‘) Później sędzia śledczy otrzymywał od Żydów liczne protesty przeciw owym anonimom.
“) Rzeczywiście między podpisanymi bogaczy, z jednym może wyjątkiem, zdaje się nie było. Kilku zaledwie należało do ludzi zamożniejszych.
Wreszcie na „konkluzyę“ Lesznowskiego odpowiadali autorowie uwag:
„Dość już tych żartów. Rysują nasze oblicze, przedrzeźniając nasze nazwiska, wytykając nas niemal palcem, robiąc z nas igraszkę dla złej swawoli, wyrządza nam L. publiczną obelgę, zmusza spokojnych ludzi do gwałtownego upominania się za sobą, a porzucając właściwą zacnym ludziom drogę, nazywa te szyderstwa otwieraniem oczu krajowi i stara się, fałsz z fałszu wyprowadzając, zrobić z tej sprawy osobistej sprawę kraju całego. Opinia publiczna długo zwodzić się nie da i pozna się na czczych i napuszystych frazesach. Próżno będzie się stawiał jako męczennik ten, kto nie ma odwagi osobiście swego zdania zastąpić, prędzej czy później śmiesznością okrytym zostanie”.
Rzeczywiście Lesznowski traktował tę sprawę jako publiczną, nie skłaniał się do załatwienia jej na „drodze honorowej”, jak tego, zdaje się, obrażeni Żydzi sobie życzyli, ale udał się do policyi i wytoczył skargę sądową przeciw autorom pisma zbiorowego. Krok ten, którego niewłaściwość z wielu stron mu wytykano, do wysokiego stopnia rozdrażnił Żydów, sprawie miejscowej nadał rozgłos szeroki, moznaby nawet, z dużą wprawdzie dozą przesady, ale niecałkiem bez podstawy, powiedzieć — europejski, bo echa jej przedostały się do prasy rosyjskiej, niemieckiej i francuskiej.
Zdecydowawszy się udać na drogę sądową, Lesznowski pragnął jednocześnie wyjaśnić całemu społeczeństwu zajęte przez siebie stanowisko w sprawie żydowskiej. Nie wystarczały ku temu odbitki korektowe jego odpowiedzi, rozdawane tylko po Warszawie, i to dość skąpo, aby nie wpaść w konflikt z władzą. Udał się więc z prośbą do krakowskiego Czasu, aby wydrukował jego odezwę. Ale ówczesny redaktor Czasu, Leon Chrzanowski, prośbie jego odmówił, podając charakterystyczne motywy.
„Umieściwszy odezwę Waszą — pisał do Lesznowskiego,—bylibyśmy mocą ustawy drukowej zmuszeni do zamieszczenia odpowiedzi, którym odpórby dawać należało, a nie byłoby wolno. Wyzwalibyśmy do walki całe dziennikarstwo niemieckie, szczególniej wiedeńskie, będące wyłącznie w ręku Żydów. Bo jeżeli Żydzi są silni w Warszawie, iż swym wpływem na cenzurę wzbronili Wam odezwać się, to daleko większą przewagę mają w Wiedniu. Oto niedawno z powodu uderzenia naszego na nadużycie, popełnione przez Żydów w Starym Sączu, stanęły przeciwko nam żydowskie potentaty z połowy Europy: Fuld, Rotszyld, Pereira i t. d. Jeżeli zaś toczy się bój przeciw polskości i Polakom, lub wogóle Słowianom, to Niemcy liczą się za Żydów, a Żydzi za Niemców; mieliśmy tego przykłady u nas i w Poznańskiem”.
Lepiej udało się Lesznowskiemu ze Słowem, pismem polskiem, wychodzącem dwa razy na tydzień w Petersburgu w formacie wielkiego dziennika. Redaktorem jego był głośny później ze swego smutnego losu „przestępca polityczny”, Jozafat Ohryzko. Otrzymawszy wezwanie „w interesie dobra i sumienia publicznego”, nie zawahał się ogłosić artykułu „w kwestyi nader ważnej i drażliwej, bo tyczącej się plemienia izraelskiego w Królestwie Polskiem, oraz stanowiska, jakie to plemię zajmuje lub zająć pragnie w składzie ludności Królestwa”.
Artykuł Lesznowskiego poprzedziło Słowo przytoczeniem z Gaz. Warszawskiej ustępu o koncercie Nerudy i zaznaczeniem, że listy bezimienne, otrzymane przez redakcyę Gazety, „pełne były gróźb i obelg, przechodzących nietylko granice przyzwoitości, lecz uwłaczających nawet ogółowi”.
„Jakkolwiek ironiczne wyrazy Gaz. Warsz. — dodawało Słowo — mogły być dotkliwe, broń atoli, której się jęli obrażeni, broń obelg i potwarzy, rzucanych nietylko na redakcyę Gazety Warszawskiej, lecz nawet na ogół, nigdy nie może być usprawiedliwioną, nawet wobec najbardziej stronniczego sądu, ani nawet wobec zimnej i sumiennej rozwagi tych sami ludzi, którzy w bezimiennych listach do redakcyi Gazety Warszawskiej jej użyli. Żaden publiczny organ polski, sama Gazeta Warszawska, nie odmówiłby miejsca w swych kolumnach na godne słowo protestacyi, na szlachetną obronę godności plemienia. Poczucie prawdy i godności własnej daje odwagę stawać publicznie w jej obronie; wszelkie działania pokątne— i dlatego tem zuchwalsze i nieprzyzwoitsze — nie dają rękojmi takowego poczucia i są tylko rysem charakterystycznym kasty”.
Zawarowawszy sobie na później „wypowiedzieć swój pogląd na kwestyę izraelską”, Słowo podało w całości odezwę Lesznowskiego:
„Z najżywszem uczuciem niechęci i niesmaku — pisał Lesznowski — bierzemy dziś pióro do ręki. Z powołania, z przekonań stronnicy jawności, wyznajemy przecież z boleścią, że są wypadki tak nizkie, zapomnienia i zapędy tak niesforne, że wolelibyśmy pokryć je nieprzejrzaną zasłoną. I opierając się na czystości naszych zamiarów, na prawości dążeń naszych, na głosie wewnętrznym, który sam mówi, że dobrze pojęliśmy nasze stanowisko, nie uchylalibyśmy tej zasłony, gdyby o nas tylko chodziło, i milczeniem zimnej pogardy odpowiedzielibyśmy na brudne pociski, z brudnych, nieznanych, czy tam znanych rąk odbierane. Ale wyższe względy nakazują nam przeważnie glos zabierać i przed trybunał jawności i sumienia publicznego wytoczyć sprawę, która nie jest naszą osobistą sprawą, ale wiąże się najściślej z interesami, dobro ogólne mającemi na celu”.
Następnie opowiadał L., jak Żydom niektórym warszawskim nie podobał się artykuł o koncercie panien Neruda, „w którym kilka gorzkich ale szczerych prawd wypowiedzieliśmy o solidarności żydowskiej i fanatycznej żądzy wywyższenia nawet mierności” z pod sztandaru Izraela. Żarty, potępiające tę kastowość, odnosiły się nie do osób, ale do całego plemienia. „Indygnacya żydowskiego lokalnego patryotyzmu wyraziła się naprzód w formie najniższej, w listach bezimiennych… w których szczodrą i zapalczywą ręką obrzucono nas gradem gróźb, “karczemnych łajań i obelg”. Jeden z tych listów „jasno wypowiedział myśli i widoki Żydów o naszej ziemi”. Z listów bezimiennych Lesznowski śmiał się i traktował je jako „plugastwo”. Ale w tydzień po otrzymaniu ostatniego anonimu, przyszedł list zbiorowy, „wyraźnie z tej samej fabryki pochodzący”, który chciał Lesznowskiego „równie znieważyć i w którym śmiano od nas żądać odwołań”.
„Hola moi, panowie! — wołał Lesznowski — grubo pomyliliście się w waszej rachubie. Chcieliście nas znieważyć, a zapomnieliście, że zniewaga, poniesiona w obronie sprawy publicznej, stanie się zaszczytem i dobrego a zacnego obywatelstwa znamieniem; śmieliście żądać odwołań, a utwierdziliście nas tylko w naszych i tak najbardziej stanowczych przekonaniach. Żadne groźby, żadne nieczyste szamotanie się ciemnoty, przesądu i fanatycznej kastowości nie zwrócą nas z raz obranej drogi. Pojmujemy ważność i godność naszego powołania, naszego obowiązku publicznego, i nie was radzić się będziemy jak go spełniać mamy. Raz wytkniętym torem pójdziemy dalej, nie zważając na wasze krzyki i wrzaski. Póki stać będziemy na wyłomie dziennikarskim, póki kierować będziemy tym organem, nie zapomnimy co winni jesteśmy krajowi i jaka miarka wam od nas, jako dziennikarzy, należy się“.
Nie chcąc „kalać” dziennika, listów tych Lesznowski nie drukował, ale kto się chce przekonać „jak właściwem było stanowisko Gazety“, ten może w drukarni przejrzeć wszystkie listy i „wyprowadzić z nich wnioski, jakich my dziś jeszcze wyprowadzać nie chcemy“.
„Ta jawność — kończył Lesznowski — będzie jedyną naszą odpowiedzią na te wszystkie wystąpienia. Przy jej świetle każdy potrafi ocenić je i zważyć; ona wykaże jak daleko zaszło owo zuchwalstwo, na co wystawiani są ludzie niezależni, którzy śmiało ostrzegają swoich, a nie hołdują potędze kapitałowej. Jeszcze tylko dwa słowa, moi panowie. Od chwili kiedy chcieliście nas znieważyć, czujemy się silniejsi, zdrowsi na duchu, bo powtarzamy wam, chluba to nie mała obelga w obronie sprawy publicznej poniesiona. Więc szamoczcie się dalej, ale pamiętajcie, że błoto, rzucone ręką bezimienną, czy opatrzone żydowskim podpisem, czy zbiorowe czy indywidualne, do nas nie doleci, a was tylko skalać może”.
Redakcya Słowa dodawała od siebie następujące „uwagi”, jakie jej nasunęła „obecna katastrofa” Gazety z Izraelitami:
„Z przyczyn jeograficznych znać nie możemy dokładnie stosunków i tendency! tego plemienia w Królestwie, jednakże już sama namiętność utarczki świadczy, że to zajście porusza ogromnej wagi pytania, do których rozstrzygnienia potrzeba całej powagi nauki, całej potęgi rozumu, zbrojnych w daty, cyfry i fakta. Odrzuciwszy wszelką stronność, wszelki fanatyzm, pozbywszy się wszelkich myśli nietolerancyjnych i uprzedzeń średniowiecznych, w imię prawdy trzeba zmierzyć to na nowo do życia zbiorowego rozbudzone i silnie wzrastające plemię, które poczuwa się na siłach i rwie się do pewnych dążeń i wpływów. Sądzimy, że ludzie, stojący na szańcach dziennikarstwa i u steru literatury w Królestwie Polskiem, pojmą kwestyę z tej poważnej jej strony, ze strony bezwarunkowo ludzkiej, odpychającej co jest odjemne, a szukającej, równie jak wszędzie tak i tu, pierwiastków dodatnich, któreby przy pochodni światła naszego wieku na dobro ogółu spożytkować się dały. O ile nam starczyć będzie sił i zasobów, stawać gotowiśmy na ich zawołanie” 1).
W parę dni później otrzymało Słowo list od bawiącego czasowo w Petersburgu mieszkańca Warszawy, B. Hertzfelda, który, „będąc obeznany ze wszystkiemi okolicznościami utarczki”, postanowił odpowiedzieć na umieszczoną w Słowie odezwę Lesznowskiego. Redakcyi Słowa „pojęcie obowiązku” nakazywało list ten ogłosić, zastrzegła się jednak, iż zamyka kolumny Gazety dla traktowania tej kwestyi w charakterze osobistym, natomiast gotowa jest przyjąć z wdzięcznością „wszelkie poważne artykuły i rozprawy, tyczące się Izraelitów, ich dziejów i stanu obecnego w Europie, a szczególniej w naszym kraju” (1).
1) Słowo nr. 8.
B. Hertzfeld zaczął od tego, iż mylne jest twierdzenie Słowa, że Gazeta Warszawska umieściłaby odpowiedź Żydów, gdyby się upomnieli o swą krzywdę z godnością i przyzwoitością. Następnie „prostował fakty”, opowiadając przyczynę zajścia i streszczając zbiorowy list żydowski do Lesznowskiego. Zamiast zadośćuczynienia słusznym domaganiom, redaktor Gazety zasłonił się jakimiś listami bezimiennymi,
„które na wzmiankę nie zasługują i ani Żydów ani nikogo obchodzić nie mogą“. Gdyby był człowiekiem szlachetnego sposobu myślenia, nie jątrzyłby mieszkańców jednej ziemi, nie odstręczałby od zgody i harmonii, „nie przekształcałby swej nienawiści prywatnej na kwestyę, kraju całego dotyczącą”. Opinia długo zwodzić się nie da — dowodził dalej Hertzfeld, — zapewne „każdy prawy obywatel czytał artykuł Lesznowskiego z takiem oburzeniem, z jakiem cała literatura rosyjska powstała przeciwko nadużyciu wiary publicznej jednego, mniej nawet znanego pisma, które w tejże samej kwestyi jadowite zdania szerzyć usiłowało”” (2). Zresztą — kończy! swój list Hertzfeld — kwestya Żydów polskich nadto jest ważna, aby w odpowiedzi na artykuł redaktora Gaz. Warszawskiej mogła być poruszoną — niech ją omawiają ludzie światli, „zajmujący się dobrem kraju bezstronnie, w imię sprawiedliwości i praw ludzkości”, ludzie „gruntownie usposobieni”, a nie posiadający tylko „powierzchowną gazeciarską ogładę”.
Słaby, ogólnikowy list Hertzfelda był bardzo nie na rękę autorom zbiorowego wezwania. Hertzfeld wyrwał się nieproszony i zamknął im drogę do odpowiedzi na szpaltach Słowa. A odpowiedź taką miał już gotową Ignacy Natanson w chwili, kiedy w Warszawie otrzymano numer Słowa z artykułem Hertzfelda. Sprobowano jednak szczęścia i odpowiedź wysłano. Słowo jej jednak nie zamieściło, czyto z powodu vis major (o czem później będzie mowa), czy też dla konsekwencyi wobec oświadczenia, że zamyka dalszą osobistą polemikę. Musiał więc Natanson znowu poprzestać na rozpowszechnieniu swej odpowiedzi drogą odpisów.
*) Słowo nr. 10.
2) W r. 18b7 prasa rosyjska żywo. polemizowała w kwestyi żydowskiej. Kiedy jednemu z obrońców Żydów zarzucono drukiem, że jest przekupiony, wiele wybitnych osobistości zaprotestowało przeciw temu „nadużyciu prasy“.
Upraszając redakcyę Słowa o zamieszczenie swego artykułu, powoływał się Natanson na jej „szczytne wyrazy”, że pragnie odrzucić „wszelką stronność, wszelki fanatyzm, pozbyć się wszelkich myśli nietolerancyjnych i uprzedzeń średniowiecznych w imię prawdy”. Następnie podawał dosłownie list zbiorowy Żydów warszawskich do Lesznowskiego i tekst żądanego przez nich odwołania. Z kolei również, jak Hertzfeld, zapewniał, że myli się redakcya Słowa, sądząc, iż Lesznowski zamieściłby odpowiedź Żydów; przytaczał na dowód, że już w roku poprzednim odmówił im zamieszczenia odpowiedzi na artykuły Gazety Warszawskiej. Żydzi „wyczerpali wszystkie środki uzyskania jawności w szpaltach tutejszych gazet”. Niestety, i redakcya Słowa miesza podpisanych na liście jawnie wręczonym z autorami listów bezimiennych. Jest to „dowodem zręczności pana L. i fatalizmem, który na nieszczęście towarzyszy nieraz najuczciwszym zamiarom… Fatalizmem tym nazywamy ukazanie się anonimów, fatalizmem jest wyraz „w listach”, w odwołaniu w naszym liście zamieszczony” (1). Anonimy nazywa Natanson „haniebnymi szpargałami, zuchwałemi ramotami”. Jeżeli L. „śmie publicznie utrzymywać, że list nasz i anonimy z jednego pochodzą źródła, moglibyśmy z równą bezczelnością powiedzieć, że tylko zagorzały wróg, ciemny prześladowca, pozbawiony środków zemsty, mógł się do takiej nizkiej uciec insynuacyi”. Łatwiej byłoby „znaleźć pokrewieństwo stylu tych anonimów z artykułem p. L. w Słowie, niż z listem naszym”. Dalej twierdził Natanson, że Żydzi „podpisani” byli całkiem w porządku. Czegóż od niego żądali, jeżeli nie spełnienia „obowiązku publicysty”? Jeżeli nie podobała mu się forma odwołania, mógł ją zmienić, mógł nie uczynić nawet zadość żądaniu, „ale w tym razie należało z jednym z nas stosownie się rozprawić”. Ale jemu szło o zemstę, a nie o zadośćuczynienie honorowe, „na dłoni leżące”. Było to dla niego wygodniej, zręczniej. Ta zręczność odbija się na całem jego postępowaniu. „Zręczność kazała zabezpieczyć przedewszystkiem siebie przez wyjednanie stosownych kroków ze strony władzy policyjnej, wypadało zrobić z tej sprawy osobistej sprawę ogółu, a ze swej osoby męczennika, ofiarę sprawy ogólnej — zniszczyć, wyszydzić ważność podpisów bez względu na ich indywidualność, zmieszać je z błotem anonimów, stworzyć mnóstwo obelg, postawić się na wysokości niedosięgnionej, samemu głośno przyznać sobie zaszczyty prawego i zacnego obywatelstwa znoszeniem tych urojonych cierpień — skryć i rzucić w cień jedyne nasze rzeczywiście istniejące żądanie, które załatwić należało — nazwać to wszystko godnemi swej zręczności, wyszukanemi wyrazy: brudu, kału, karczemnych łajań i obelg, szamotań się i błota. Zręczność nakazywała korzystać ze zjazdu obywateli pod ten czas w Warszawie, należało uciec się do pisma, zręczność nie wstrzymała nawet od przepisywania anonimów na przedzie jednego ciągu dowodów, umieszczając na końcu list nasz, bez naszego odwołania, nie objaśniając czytającym, że pierwsze listy są bezimienne. Taż sama zręczność na domiar dominującej zemsty była powodem skarżenia nas kryminalnie”.
*) W projekcie „odwołania” był frazes „o listach pisanych przez znaczną ilość zamożnych ludzi tego wyznania”. Natanson tłumaczy, iż każdy z podpisanych miał osobno wysłać jednobrzmiący list do Lesznowskiego. Później projekt zmieniono, a tekst zostawiono, co L. wyzyskał, twierdząc, że podpisani wiedzieli o anonimach i z nimi się solidaryzowali.
„Bogiem się świadczym — pisał dalej Natanson, — że trudno się wstrzymać od gwałtowności, rysując takie postępowanie — ale głęboka pokora dla opinii publicznej, nie obznajmionej jeszcze z rzeczywistością, ścina nasze oburzenie w bolesną cierpliwość.
„Znamy Żydów w Polsce. Czujemy niestety całą nędzę, cały ciężar, jakim ta masa waży na szali pożytku krajowego. Ta też znajomość, to właśnie poczucie wkłada na nas obowiązek dążenia do zmiany tego stanu rzeczy. Bezwładni pod względem urządzeń dodatnich, przykładem przynajmniej dajemy dowody tendencyi naszej. Pozbyliśmy się przesądów, przyjęliśmy formy słusznie wymagane towarzystwa, wśród którego od tysiąca prawie lat żyjemy. Wykształceni w szkołach polskich, pracujemy na polu: sztuk pięknych, literatury ojczystej i pożytecznego przemysłu, a nawet rolnictwa o ile nam wolno. I kiedy ten przykład pojęty przez ludzi zacnych, ludzi nawet wysokie zajmujących stanowiska w kraju, przez ich przychylność dla nas, ściskanie nam ręki, zaczyna mieć zbawienne skutki, stając się ponętą dobrej ambicyi dla innych mniej wykształconych jeszcze Polaków mojżeszowego wyznania — nie jestże naturalnem, że poczucie godności własnej, podniesione jeszcze, zmusza nas do stania na straży zyskanego szacunku. Dlategoto ironia nas tak bardzo dotyka, i w zakres naszego działania koniecznie wejść musi oznajmienie promotorom nienawiści i wsteczności, dyktowanych nawet nie z przekonania, że zapominają o obowiązkach organów publicznych, zamieniając je w korzystne warsztaty dla złej swawoli przesądów, i że gotowi jesteśmy zedrzeć z nich maskę przywiązania do kraju, by odkryć twarze bezwzględnie do swojego interesu ze szkodą ogólnego dobra przywiązane.
„Nigdy stronność nas nie zaślepi, ani żadna kastowość nie zarazi. Sprawiedliwie patrzymy na tę ciemną masę Żydów, którzy w swojem ściśnionem kole wychowani, nie wyłażą prawie z niego, gorzkiego nabieramy tylko doświadczenia, patrząc na nich, że prześladowanie i przymus wyradzają zatwardziałość i zabobon. Tylko na drodze ułatwienia dostępu błogosławionym promieniom oświaty można krajowi pożytek, a tej masie możliwe szczęście zapewnić.
„Ludzkość przecież pamiętać każe, że kto zrządzeniem losu urodził się Żydem, niemniej jest człowiekiem, jak każdy inny.
„Od dawna tkwi w nas gorąca chęć służenia tej sprawie.. Z upragnieniem wyglądamy chwili, by w jakiejkolwiek formie, czyto przez założenie Towarzystwa Zachęty, czy też przez poważne polemiki, czy wreszcie innym jakim sposobem, chęci nasze w czyny zamienić. Równie jak redakcya Słowa przekonani jesteśmy, że do rozstrzygania tej kwestyi potrzeba całej powagi nauki, całej potęgi rozumu, zbrojnych w daty, cyfry i fakta, równie także jak ta Szanowna Redakcya, o ile nam starczyć będzie sił i zasobów, gotowiśmy stawać na zawołanie.
„Przejęci świętym obowiązkiem przysporzenia krajowemu pożytkowi siódmej części ludności, z zimną krwią, cierpliwie znosić będziemy wyskoki szalbierzów. Żadna niesprawiedliwość nieżyczliwych egoistów nie może zmienić ani naszych chęci, ani gotowości służenia tej sprawie krajowej. Mężowie zacni i światli, których nie brak u nas, potomkowie tych, którzy wobec prześladowań całej Europy otwarli niegdyś gościnności wrota wygnańcom nieszczęśliwym, nie wyprą się cnót antenatów swoich i prędzej czy później sprawiedliwie nas rozsądzą” (1).
1) Odpis ze zbiorów autora.
„Podpisani” nie poprzestali na tem, lecz drogą prywatną, gdzie mogli, starali się usposobić przychylnie dla siebie wybitnych przedstawicieli opinii. A nie miała ona chyba w owej chwili wybitniejszego, więcej wpływowego” przedstawiciela nad Kraszewskiego”, szło o niego tem bardziej, że był stałym, głównym współpracownikiem Gazety Warszawskiej, i że, jak to dobrze już wiemy, w ówczesnych swych powieściach i artykułach, walcząc przeciw materyalizmowi uderzył w plutokracyę żydowską, w jej etykę i ubóstwianie złota. Wprawdzie, jak to już równie wiemy przed dwoma laty starał się Henryk Toeplitz „prostować jego mylne poglądy” na Żydów, i zdaje się, że je nieco zachwiał, ale teraz, gdy sprawa stanęła na ostrzu miecza, można było mieć obawę, że znakomity pisarz stanie po stronie Lesznowskiego. Więc księgarz Henryk Natanson, który w r. 1857 wydał swym nakładem cały szereg powieści Kraszewskiego z rysunkami Pilattiego, skorzystał z nawiązanych z nim stosunków i przesłał mu w odpisie niedrukowany artykuł swego brata Ignacego, oraz inne alegata do sprawy żydowskiej, a prócz tego „wiedząc, że niema w kraju sprawy, która go nie zajmowała”, zdał mu w obszernym liście (26 lutego l859) ”dokładną relacyę”, prosząc Kraszewskiego, aby mu udzielił o całej sprawie swego zdania, „do którego bez zawodu się zastosuje”.
„Już od kilku lat—pisał H. Natanson—Redakcya G. W. od czasu do czasu zaczepiała Żydów, w sposób nienawistny, i pogardliwy. Pod pozorem mówienia o ich wadach, jątrzyła tylko opinię przeciw nim, tak, że Żydzi, których dla ich stanowiska w r. 1846—1848 zaczęto ogólnie dobrze uważać, stali się dziś znienawidzonymi prawie. Ale dotychczas jej artykuły były wyrażeniem zawsze czyjegoś zdania, i jako takie je szanując, mimo wyraźnej nieprzychylności dla nas, nie upominaliśmy się o nie. Uważaliśmy tylko za nasz obowiązek, przez nasze postępowanie, jako też przez wpływ na większość nieoświeconą naszych współwyznawców, opinię publiczną zrobić dla nas przychylniejszą. Za długoby to było, żebym miał Szanownemu Panu wyliczyć wszystko, cośmy dotąd zrobili, aby z Żydów zrobić użytecznych kraju mieszkańców, i wielu nawet rzeczy nie chciałbym temu listowi powierzyć. Wspomnę tylko, że przez zachętę do uczęszczania do szkółek elementarnych, gdzie pierwszych uczniów tylko przez pensye miesięczne, czasem nawet płacąc za każdy tydzień pobytu w szkole, dostawaliśmy, dziś, mimo ich pomnożenia, już wszystkich zgłaszających się pomieścić nie możemy. A wie Pan co jest głównym zadaniem tych szkółek? Oto – żeby zrobić język polski, w którym się tam wszystko wykłada, językiem codziennym tych mas, które dotychczas jakiemś zepsutem narzeczem niemieckiem mówiły. Najlepszym dowodem jak dalece to nam się udało, jest, że książka do modlitwy dla Żydów, wydana po polsku, w krótkim czasie wyprzedaną została. Muszę przyznać z prawdziwą przyjemnością, że nasze starania znalazły ludzi dobrze myślących, i nagrodzono nas za nie przyjęciem do wszystkich prawie kół towarzyskich, co znowu stało się bodźcem dla wielu, i ogólnie zaczęto się kształcić, przyjmując język i zwyczaje kraju, pracując dla literatury i sztuki. Coraz też więcej indywiduów pojawiło się w towarzystwach, zaczęto ich spostrzegać, zaczęto o nich mówić. Gazety zwracały uwagę, że w teatrze są Żydzi, na koncertach i na balach Żydzi, w resursie Żydzi, w towarzystwach uczonych i dobroczynnych Żydzi. Nie dość na tem. Z wykształceniem poczęli Żydzi starać się i o uszlachetnienie swego jedynego sposobu utrzymania, t. j. handlu. Zamiast, jak dawniej, zajmować się tylko łokciem i kwartą, starali się oni o zakłady przemysłowe, przedsiębiorstwa pożyteczne. I tu się stali widocznymi. Nasze Gazety to pokazywały ciągle, a najczęściej Gas. War. Mówiła ona często o Żydach, ale zawsze z szyderstwem, bez żadnej oznaki miłości, odpychając ich bezwarunkowo od wszystkiego.
„Zwróciliśmy uwagę Red. na to w prywatnej rozmowie, pokazując, że szydzenie nie jest sposobem skutecznym poprawienia Żydów z błędów, jakie mają. Wzywano nas do debatowania tej kwestyi, a chociaż wiele mieliśmy powodów do obawy, że Gaz. W. naszą polemiką tylko chce pismo zrobić zajmującem, a względem nas będzie w złej wierze (co się sprawdziło), nie chcieliśmy i tej przepuścić okazyi, aby rodzącą się nienawiść przytłumić. № 80 G. W. z r. z. dał nam zaraz sposobność przekonania się, żeśmy w naszych obawach mieli słuszność. Na wezwanie bowiem G. W., żeby kwestyę Żydów traktować, posłaliśmy jej niebawem 1-szy artykuł, w którym staraliśmy się wykazać, że poprawa Żydów, nie może być dziełem samych tylko wykształconych Żydów na których Gaz. W. i cały ciężar i odpowiedzialność zwalić się starała, ale że to powinno być staraniem prasy, a nawet kraju całego. Pan pewno to czytał i przypomni sobie, że G. W. z tego wyprowadziła wniosek, że my chcemy, aby o Żydach najlepiej wcale nie mówiono. Posłaliśmy na to 2-gi artykuł, w którym protestowaliśmy przeciw takiej insynuacyi, dowodząc, że ani jedno słowo naszego artykułu nie upoważniało G. W. do zrobienia owego złośliwego wniosku. Tej naszej protestacyi G. W. w żaden sposób umieścić nie chciała, zostawiając nas wobec kraju pod zarzutem zrobionej fałszywej insynuacyi, dając powód, że się własną ręką zabijać nie myśli! Tu już się zła wiara wyraźnie objawiła, i musieliśmy zaniechać polemiki, która się zawsze naszą tylko szkodą kończyć miała. Chcieliśmy wprawdzie naszą protestacyę w innych gazetach wydrukować, ale G. W. nas w tem wstrzymała, zapewniając, że jeżeli tego nie uczynim, to już drwiących i nienawistnych artykułów umieszczać nie będzie. I w istocie, w r. 1858 nie było już prawie takich artykułów, choć zawsze były dla nas nieprzyjazne. Czytaliśmy nawet z wielką przyjemnością korespondencyę ze Lwowa, w której uczciwie i poważnie wady Żydów chłostano, bo nam idzie o ich poprawę, ale nas boli tylko szyderstwo i rozbudzanie nienawiści”.
Następnie twierdził Natanson, że sprawa z Niewiarowskim (1) i ukazanie się Słowa zmniejszyły znacznie liczbę prenumeratorów Gazety (rzeczywiście sam Lesznowski w listach do Kraszewskiego zaznaczał, że Słowo czyni mu konkurencyę), a więc Lesznowski uciekł się do tak zwanych „artykułów sympatycznych“ — i „dalej na Żydów!” Felieton Keniga znieważył tych właśnie, co chcą krajowi przysporzyć 600 000 obywateli.
Podawszy w krótkości znany nam przebieg toczącej się sprawy, oskarżał również Natanson Lesznowskiego o denuncyowanie Brunnera, legionisty rzymskiego, który był aresztowany i został wypuszczony po zeznaniu do protokółu, że nie miał zamiaru bić Lesznowskiego. Dalej wspominał o agitacyi Lesznowskiego na posiedzeniu Tow. Rolniczego, o „komentarzu” Żydów, o artykułach Słowa; sądził, że Słowo, mimo oświadczenia, iż zamyka ramy dla polemiki, „ma honorowy obowiązek umieszczenia naszej repliki, skoro artykuł fantastyczny pana L. umieściło… Uciśnieni i prześladowani, nie mamy gdzie słowa obrony umieścić. Dla nas wszystko zamknięte, dla pana L. zaś wszystko otwarte”…(2)
1) Niewiarowskiego usunięto z redakcyi Gaz. Warszawskiej. Keniga, który jak najgorzej wyrażał się o jego charakterze, wyzwał brat Niewiarowskiego. W pojedynku Kenig otrzymał lekką ranę. 2) List z rękopisów Bibl. Jagiellońskiej.
Ta ostatnia skarga niezupełnie zgadzała się z rzeczywistością. W kraju, to jest w dziennikach warszawskich, cenzura obie strony zmusiła do milczenia, natomiast tak pisma obce, jako też polskie zakordonowe i emigracyjne, stanęły po stronie Żydów; co najwyżej niektóre z nich, karcąc Lesznowskiego, i Żydom udzieliły lekkiej admonicyi. W sukurs Lesznowskiemu przyszedł tylko, zresztą przypadkowo, niezależnie od toczącej się sprawy, znakomity publicysta, przyszły głośny historyk, Waleryan Kalinka.
Sorry, the comment form is closed at this time.