Kazimierz Bartoszewicz: Wojna Żydowska 1859 I-VI (5)
Posted by Marucha w dniu 2013-12-16 (Poniedziałek)
Poprzednie odcinki:
- https://marucha.wordpress.com/2013/12/12/kazimierz-bartoszewicz-wojna-zydowska-1859-i-vi-1/
- https://marucha.wordpress.com/2013/12/13/kazimierz-bartoszewicz-wojna-zydowska-1859-i-vi-2
- https://marucha.wordpress.com/2013/12/14/kazimierz-bartoszewicz-wojna-zydowska-1859-i-vi-3/
- https://marucha.wordpress.com/2013/12/15/kazimierz-bartoszewicz-wojna-zydowska-1859-i-vi-4/
VII.
W paryskich Wiadomościach Polskich, organie ks. Adama Czartoryskiego, kierowanym przez jen. Wł. Zamojskiego, a redagowanym przez Fel. Wrotnowskiego, zamieścił Kalinka bezimiennie obszerną rozprawę p. t. „Polska pod trzema zaborami”. Starał się dać w niej krótką ale wierną charakterystykę położenia Wielkopolski, Galicyi i Królestwa pod względem ekonomicznym, kulturalnym i politycznym. W referacie tym najwięcej uwagi poświęcił Królestwu Polskiemu.
Już w Nr. 6 Wiadomości z r. 1859, pisząc o większej własności ziemskiej w Królestwie, zauważył Kalinka, że „nigdzie majątki nie są bardziej obdłużone, nigdzie trąd lichwy nie jest tak rozpostarty, nigdzie ród izraelski równie przemożny”. Kwestyę żydowską szerzej poruszył Kalinka dopiero w następnym artykule (Wiadomości Nr. 7 z dn. 12 lutego), kiedy przystąpił do charakterystyki stosunków finansowych i handlowych Królestwa:
„Klasę finansową — pisał — stanowi w Królestwie prawie wyłącznie ród izraelski, czy świeżo ochrzczony, czy w starym pozostały zakonie. W jego ręku jest cały handel, kapitały, cały obiegowy kruszec, a więc całe materyalne dobro kraju. Dawnych przesądów szlacheckich, upatrujących w handlowych zajęciach poniżenie, jeszcześmy się nie pozbyli, aniśmy się też do tego zawodu uzdolnili. Nad lenistwem (i powiedzmy — szlachetnością polską) zawsze górę mieć będzie przebiegłość i chciwość izraelska. Żyd u nas nie przejął się miłością rodzinnej ziemi, jak w innych krajach; nie stał się jeszcze obywatelem polskim; a jeżeli czasem w wyższem społeczeńskiem położeniu przybiera jego pozory, to, z małymi wyjątkami, dlatego, że w nich jakąś korzyść i ułatwienie spekulacyjne upatruje. Wprawdzie, za panowania cesarza Mikołaja, ucisk jaki i Żydów w Królestwie dotknął, w mnogości i wysokości opłat, w rozporządzeniach co do ich ubioru, w ograniczeniu miejsc ich zamieszkania, a szczególniej w przymusie do służby wojskowej, rozjątrzył był nawet ich umysły, tak zwykłe do cierpliwości; lecz nie należy zawierzyć zupełnie temu usposobieniu.
Żydzi w dzisiejszym stanie rzeczy zawsze czuć będą dawną skłonność do rządu, w którym wybiegami, oszukaństwem, przekupstwem mogą zapewnić sobie przewagę i łatwość zysku. Ponieważ mają pieniądz w ręku i zdolność do wszelkich obrotów, są dziś najprzeważniejszą klasą. Ta przewaga hierarchicznie objawia się. W stolicy najbogatsi, najprzebieglejsi, owładnęli wszelkie przedsiębiorstwa publiczne, wszelkie roboty i dostawy rządowe; majątek krajowy w ręku trzymają. Po miastach gubernialnych i powiatowych, przy braku zakładów kredytowych, opanowali majętności obywatelskie, będąc panami handlu i kredytu i wpijając się w majątki szlacheckie za pomocą łatwej lecz zgubnej lichwy. Po małych miasteczkach przeważny wpływ zyskują u drobnych właścicieli, oficyalistów prywatnych, rzemieślników; schodząc aż na ostatni szczebel hierarchiczny, Żyd wędrowny, wykupujący po wsiach najdrobniejsze produkta, jeszcze w tej włości, do której uczęszcza, jest władcą majątku jej mieszkańców.
„Lecz o ten przeważny wpływ żydowski nie samych obwiniajmy Żydów. Sami go ułatwiamy, złe nałogi nasze, wady lenistwa, pańskości, poszukiwania tego co jest dogodne, choćby się miało stać szkodliwem, w szpony żydowskie nas wrzucają. Dotąd szlachcic polski bez Żydów obejść się nie może, bo jest bez pomocnika i pośrednika (w wszelkich handlowych i tak zwanych „delikatnych” stosunkach), który go oszukuje, obdziera, do zguby prowadzi, lecz którym on pomiatać i pogardzać może. Jeżeli się zdarzy Żyd prawy i godność swoją szanujący, do niego się szlachcic nie garnie, lecz najpodlejszego sobie przybierze. Trafną ktoś uwagę uczynił, że jeżeli dla ludu uważają za potrzebne towarzystwo wstrzemięźliwości od trunków, dla szlachty polskiej potrzebniejsze byłoby jeszcze towarzystwo wstrzemięźliwości od Żydów. Lecz nie wiemy prawdziwie, który z dwóch ślubów wierniej byłby dochowany, który nałóg głębiej wkorzeniony: czy pijaństwa w ludzie, czy usługiwania się Żydami w szlachcie.
„I w dawniejszych czasach Żydzi byli u nas panami całego handlu w kraju, byli „żeglugą Polski”, jak ich nazwał książę Potemkin, lecz byli oni zarazem pokornymi sługami tych, z których zyski ciągnęli. Dziś ród izraelski uwielmożnił się, powciskał się we wszystkie warstwy towarzyskiego składu, i jak wszędzie tak i w Polsce ten wiek handlowo-spekulacyjny do nich jako do mistrzów w spekulacyi należy. W krajach, co niepodległość swoją zachowały, ta przewaga żywiołu żydowskiego, który się jednak tam przeistoczył i przejął politycznie ich narodowość, nie jest może niebezpieczna; lecz u nas, gdzie ten żywioł niezmiennym pozostał, znaczenie, jakiego nabrał, i liczba, do której doszedł, obudzić powinny troskliwość umysłów, zastanawiających się nad przyszłością narodu”.
Ten głos Kalinki był jedynym, powtarzam, sukursem publicystycznym, jaki otrzymał Lesznowski w walce z Żydami. Miał on tę wartość, że prawdopodobnie powstał niezależnie od warszawskiej „wojny”. Przypuszczając nawet, że Kalinka nie wykończył od razu całej rozprawy, której druk w Wiadomościach rozpoczął się już w r. 1858, że ją pisał od numeru do numeru, to i tak wątplić należy, czy w pierwszych dniach lutego 1859 r. mógł wiedzieć w Paryżu o „katastrofie” warszawskiej, którą rozgłosiło dopiero Słowo w początku tego miesiąca.
Lesznowski, jak to zobaczymy, cieszył się z tego sukursu, lubo nie wiedział, komu go ma zawdzięczać. A choćby wiedział, to nie zwiększyłby się przez to stopień jego radości. Kalinka nie był jeszcze powagą, w Królestwie całkiem go nie znano. Świetny jego talent publicystyczny ceniony był wprawdzie na emigracyi, ale do kraju zaledwie dochodziły o nim słuchy, zwłaszcza, że pisał bezimiennie lub pod pseudonimami. Dopiero kiedy przestał „odwiedzać” tylko historyę, a oddał się poważnym badaniom przeszłości, imię jego nabrało rozgłosu; wtedy zaczęto dochodzić, co przedtem wyszło z pod jego pióra, i tymi odszukanymi walorami wypełniano luki chronologiczne w jego pisarskiej działalności (1l).
Radość Lesznowskiego zmniejszał fakt, że Wiadomości Polskie były pismem, rozchodzącem się w nader małej liczbie egzemplarzy, z których zaledwie kilka przedostawało się do kraju. Głos ich niknął zatem w hałasie, jaki podnieśli obrońcy Żydów.
1) Właściwie dopiero w wydaniu pośmiertnem dzieł Kalinki wyszła na jaw całość jego pracy literackiej i przeważny udział w Wiadomościach Polskich.
A solidarność żydowska wystąpiła w całej pełni. Sprawę bądź co bądź lokalnego znaczenia, mającą w pierwszej chwili znamiona osobistej polemiki między redaktorem jednego z pism a 23-ma Żydami, rozdmuchano w sposób niezwykły. W pierwszym rzędzie zajęły się nią dzienniki rosyjskie [rosyjskie??? – admin], sprzyjające Żydom, a wrogie naszej narodowości.
S.-Pietierburgskija Wiedómyśl zamieściły korespondencyę z Warszawy, w której, opisawszy zajście Lesznowskiego, gromiły go za to, że nie przyjął „męskiego i otwartego wyzwania”, a miał natomiast odwagę „obrażać łudzi bezbronnych w najświętszych uczuciach”; — organ ten spodziewał się, że śledztwo da Żydom sposobność „przedstawić swe położenie bezbronne wobec takich napaści”. Inne pismo petersburskie (tytułu nie znamy, pozostał tylko wycinek) nazywało Lesznowskiego niegodziwcem (niegodiaj), a Gazetą Warszawską organem, który od dawna systematycznie obrzuca obelgami (klewieszczet) Żydów i rozbudza przeciw nim fanatyzm. Zmusiło to Żydów w końcu do wystąpienia, które „najlepiej objaśnia smutne położenie, w jakiem się znajdują w Polsce. Ludzie z najlepszych rodzin, odznaczający się wykształceniem i stanowiskiem społecznem, uczeni, doktorzy, fabrykanci i przemysłowcy i t. d., oświadczyli na piśmie…, że gotowi są wobec takiego postępowania uciec się do środków, których używają ludzie ucywilizowani przeciw obelgom i oszczerstwom”…1). Nawet Herzen w wydawanym w Londynie Kołokole ujął się za Żydami.
W Breslauer Zeitunp „napadł brutalnie Lesznowskiego niejaki Fritz”, jak mówi Sulima. Ów „niejaki” Fritz—to bez- wątpienia Jan Mikołaj, lektor języka polskiego na uniwersytecie wrocławskim, tłumacz powieści polskich, autor Gramatyki języka polskiego dla Niemców i wcale dobrych Wypisów polskich, a przytem korespondent pism warszawskich. Przypuszczać należy, że odegrała tu pewną rolę konkurencya dziennikarska, która zachęciła Fritza do wystąpienia. Fritz bowiem nie był Żydem — przed rokiem 1846 miał pensyonat w Krakowie.
Żydem był jedak bezsprzecznie dr. Handvogel, który w Nordzie brukselskim, piśmie, jak to już wiemy, subwencyonowanem przed rząd rosyjski, „bardzo niewłaściwie winę dziennikarzy zwalił na cały naród i zarzucił mu fanatyzm i zacofanie”2). Gazetą Warszawską obwiniał Handvogel, że służy interesom wstecznym, a jej redaktorowi zarzucał, że wyzwany na pojedynek, zamiast stanąć na placu po rycersku, uciekł się do policyi, która „dystyngowanych” Żydów uwięziła.
Ale najostrzej wystąpił L Observateur belge, zamieszczając artykuł pod sensacyjnym “tytułem: „Prześladowanie Żydów w Polsce przez stronnictwo Jezuitów”. Sam tytuł już mówił wiele — treść była do niego świetnie dostosowana.
2) Z. L. S., „Historуa dwu 1 a i” [??? – admin].
3) Kraushar: „Kartki Alkara II“. Po tyra artykule nastąpiła owa scena w gimnazyach, powyżej opowiedziana.
„Prasa codzienna warszawska — pisał L’Observateur — nie wstydzi się cofać ku barbarzyństwu i fanatyzmowi wieków średnich, obarczając wściekłą nienawiścią i gwałtownemi obelgami liczną ludność żydowską, mieszkającą w Polsce od ośmiu wieków. Gazeta Warszawska…, główny organ prasy warszawskiej, nie przestaje głosić prawdziwej krucyaty nienawiści i wytępienia przeciw Żydom, których liczba stanowi 1/8 całej ludności polskiej, a co potworniejsza, że uczniowie Ignacego Loyoli okrywają się płaszczem patryotyzmu polskiego, zapałają pochodnię niezgody między mieszkańcami jednego kraju”.
Przedstawiwszy przebieg sprawy, autor artykułu tak kończył:
„Redaktor Lesznowski w swej nienawiści przeciw Żydom podsycany jest nietylko przez partyę jezuicką, ale nawet przez obywateli ziemskich, chciwych na podatki wyjątkowe, jakie rząd nakłada na Żydów w Polsce; ci obywatele, zbogaciwszy się zdzierstwem, podają rękę redaktorowi Lesznowskiemu dla obrzucenia Żydów obelgami i pogardą, dla osłonięcia sromoty łupu na tychże zdobytego. Takimi są straszne fakta, które się dzieją w Warszawie, w połowie XIX wieku!“
„Temperament” autora artykułu, bogactwo jego epitetów, wzmianka o zdzieraniu Żydów przez szlachtę i wynalezienie w tej sprawie Jezuitów — dostatecznie wskazują, czyja ręka rzuciła tę bombę dziennikarską na Lesznowskiego i ówczesnych „antysemitów”. Styl i argumentacya zdradziłyby obywatela Ozeasza Ludwika Lublinera, choćby nawet nie zamieszkiwał w Brukselli.
Ta kampania dzienników rosyjskich, niemieckich i belgijskich przeciw Lesznowskiemu była mu bez wątpienia nawet na rękę, bo nietylko reklamowała Gazetę, ale wyrabiała mu stanowisko regimentarza hufców chrześcijańskich, walczących z armią żydowską. Właściwy sprawca i współkierownik tej wojny, Kenig, zeszedł na plan drugi.
Mniej jednak przyjemne dla Lesznowskiego było zachowanie się pism polskich. Jak wiemy, Czas nie przyjął jego obrony. Co więcej, tygodniowy felietonista warszawski tego dziennika (nawiasem mówiąc — bardzo marny), lubo starał się być bezstronnym i nie bronił Żydów, potępiał jednak i zachowanie się Lesznowskiego.
„Jakkolwiek — pisał on — zdania w tej mierze są nadzwyczaj podzielone i wielu bardzo uważa tę kwestyę raczej za spór osobisty, a nie za ogólną narodową sprawę, pod którą podciągają się interesowane w tym względzie osoby, przyznać jednak należy, że z uwagi na następstwa swoje zasługuje ona na większą uwagę i nie może być pokryta obojętnością. Lecz, aby ją traktować według jej znaczenia i wyprowadzić ją z owego zamętu, w którym się błąka, przed sąd opinii publicznej, na to koniecznie potrzeba niezależnego zdania i organu; gdzie tego zaś niema, tam wszelkie wystąpienia będą bezowocne”… (Czas, Nr. 44.)
To powód, dla którego pisma warszawskie milczą (korespondent nie wiedział widocznie o zakazie cenzury), i dopiero Słowo przerwało milczenie. Zdawałoby się, że korespondent, niczem niekrępowany, wypowie swoją opinię, ale na razie tego nie uczynił. Dopiero w tydzień później, donosząc o liście Hertzfelda w Słowie, zauważył, że napad Gazety Warszawskiej „był nielogiczny i bez znajomości taktyki wojennej wszczęty, bo się nigdy nikogo za cnotę nie obwinia, a cnotą jest i wielką cnotą wspieranie się i protegowanie swoich”. Przyznawszy dalej, że obrona Żydów była „najsmutniejsza, jaką tylko widziano i słyszano od czasów zmarłego mecenasa sądu (?), że nie groźby, postrachy i wykrzykniki kwestyę tę rozjaśnić mogą”, korespondent-felietonista krótko wyraził opinię, że „niewielką zasługą jest poruszanie namiętności, gdy to do niczego nie prowadzi 1). (Czas nr. 50.)
Nie tak powierzchownie, aby się tylko wykpić, zabrał głos Dziennik Poznański (Nr. 59). Poświęcił on osobny artykuł wstępny „nieopatrznemu zajątrzeniu kwestyi żydowskiej w Królestwie Polskiem”. Podawszy przebieg sporu, zarzucał Lesznowskiemu, że „nieszczęśliwie natchniony”, pomieszał listy podpisane z anonimami i „uzbroiwszy się we wzniosłą pogardę, oddał wszystko sądom koronnym do rozpatrzenia, a jak szereg przyjezdnych z Warszawy twierdzi, udał się o pomoc i opiekę do władzy rosyjskiej”. Jenerał Paniutin, zastępujący nieobecnego namiestnika Gorczakowa 1), wziął sprawę do serca i nakazał dziennikom milczenie. Społeczeństwo jednak żywo się zajęło sprawą, stając w części po stronie Gazety, w części po stronie „niefortunnych dwudziestu kilku bojowników sprawy żydowskiej”.
1) Paniutin zarządza! wydziałem władz cywilnych Królestwa. „Wojna żydowska”.
Dziwna, rzeczą może się wydać — pisał dalej Dziennik Poznański, — że artykuł gazeciarski podnosimy do politycznej wagi, ale w Królestwie Polskiem „tak bizantyńskie zagnieżdżać się już poczęło usposobienie umysłów, że powstały stronnictwa koncertowe, baletnicze, artystyczne, a „poruszone w ich następstwie namiętności politycznej nabierają wagi, bo polityczne ciągną za sobą skutki”. Oto np. Towarzystwo Rolnicze stanęło po stronie Gazety Warszawskie i nie przyjmuje Żydów do swego grona.
Dziennik Poznański pojmował, że autor recenzyi koncertowej, stając w jej obronie, usiłował wznieść ją na stanowisko zasady narodowej, ale trudno pojąć, że Gazeta Warszawska,
„ten najgruntowniejszy, najbardziej czytany, najlepszemi chęciami ożywiony dziennik Królestwa…, daje w tym jednym punkcie taki dowód braku rozumu politycznego”.
A takiego rozumu — dowodził Dziennik — należy się domagać. Narody samodzielne, niepodległe, posiadają rządowe organa, które kształcą rozum stanu. W Anglii np. nawet ubogi dzierżawca, piwowar, woźnica, tragarz rozumieją tak dobrze potrzebę wojny chińskiej lub indyjskiej, jak sekretarz stanu wydziału spraw zagranicznych. I nasza szlachta niegdyś miała rozum polityczny; niestety, tradycya jego później zaginęła. Gdzież go mamy dziś szukać, jeżeli nie u „kilku mężów wybranych” i w kilku poważniejszych organach politycznego piśmiennictwa?
Dziennik nie chciał z powodu „zajścia warszawskiego” rozstrzygać kwestyi żydowskiej, „tak drażliwej, a tak ważnej dla przyszłości”. Przedstawiwszy jednak z obowiązku przebieg sprawy, „pozwolił sobie” w końcu na „kilka aforyzmów i pytań”, które podawał „pod rozwagę braci nad Wisłą”. Rzucał je „pobieżnie”, ale zaręczał, że były „niemniej wielostronnie, dawno i w gorącej miłości narodowej przemyślane”.
Oto owe aforyzmy i pytania:
1. „Inną jest kwestya: czy dobrze i korzystnie tak dla samolubnego interesu jednego narodu, jak dla celów człowieczeństwa w ogóle, ażeby wprowadzać obce plemiona, różne obyczajem i krwią, do kraju i mieszać je z plemieniem tuziemców? 1) A inna kwestya: co począć, wobec faktu dokonanego, z plemieniem odmiennem krwią i obyczajem, od wielu wieków zasiedziałem i blizko dziesiątą część ludności stanowiącem?
1) Gwoli wierności oryginałowi, zostawiamy ten wyraz, naśladowany z niemieckiego lub rosyjskiego. Po polsku — nie „tuziemiec”, „tuziemcy“, lecz: krajowiec, tubylec, krajowy, tubylczy. Przyp. redakcyi.
2. „Wolno ludziom prywatnym, prywatnym towarzystwom, społeczeństwom wreszcie zostającym w kolebce pod względem politycznego wykształcenia, kierować się w krokach swoich sympatyami, antypatyami i całą tą rozległą dziedziną uczuć, jak: miłość, nienawiść, gniew, zawiść, zemsta, pycha, wewnętrzne upokorzenie, odmienny smak i obyczaj. Ale mąż stanu kierować się winien rozumem politycznym. Rozum polityczny mu powiada, co, gdzie i jak czynić należy, by kraj, naród, państwo, nietylko dziś, ale w dalszej nawet przyszłości, nietylko w jednem mieście lub powiecie, ale w całości swojej nie szwankowały.
3. „Ludzie, co się rozumem politycznym powodują, postępują w każdej trudnej i zawiłej kwestyi politycznej lub społecznej, w kierunku, prowadzącym do jakiegoś loicznego rozwiązania tej kwestyi. Otóż więcej miał rozumu politycznego ów pisarz, co w broszurze lat temu kilka wydanej radzi wszystkich Żydów przesiedlić z Polski i Rosyi do stepów Wielkiej Tataryi, bo to, chociaż niewykonalna i niesprawiedliwa, ale jakaśkolwiek solucya kwestyi; więcej miał rozumu politycznego ten pisarz, niźli każdy, co Żydów w kraju pozostawiając, pozwalając im mnożyć i bogacić się, jednocześnie wszystko czyni, co ich drażnić, oburzać i niezbłaganymi wewnętrznymi nieprzyjaciółmi robić musi, bo takie postępowanie nie zmierza do żadnej solucyi politycznej, ani do zlej ni do dobrej, ale tylko do uwiecznienia i pogorszenia trudności. Kto tak postępuje, idzie bez żadnej zgoła rachuby politycznej, tylko za popędem chwilowego uczucia własnego, i to nie bardzo pochlebnego.
4. „Być może, iż niezupełnie zaspokajającą, ale z pewnością z wszystkich, jakie się nadarzają, solucyi, najprostszą, najmniej dla narodu szkodliwą tak moralnie jak materyalnie, jest wsiąknienie stopniowe plemienia żydowskiego w masę narodu. Że organizm każdy nerwowo odpycha obcy sobie pierwiastek, to naturalna; cóż wszelako powiedzieć, kiedy domniemani piastuni rozumu publicznego odpychają tych, co solucyą tę ułatwiając, sami pragną zlać się z narodem tuziemców, obyczaj jego, język a nawet religią przyjmując?
5. „Czy zarzuty czynione Żydom nie dadzą się rozciągnąć z pewnemi modyfikacyami na wszystkie plemiona i kasty, które w wielowiekowej niewoli, ucisku i prześladowaniu zostawały? Widzimy już, co się z nas tu i owdzie stało po kilkudziesięcioletniej niewoli, a wiemyż, jakimiby były praszczury nasze po tysiącoletniej niewoli?
6. „Czy przebieg kwestyi włościańskiej, tych chamów, jak ich dawniej nazywano, odmawiając im nawet zdolności do jakiejśkolwiek poprawy i ogłady, nie przedstawia w historyi polskiej dużo analogii z kwestyą żydowską, odłożywszy na bok różnicę krwi i religii?”
Artykuł Dziennika Poznańskiego wraz z jego „aforyzmami” silnie dotknął Lesznowskiego.
„Ten jeden artykuł — pisał do J. I. Kraszewskiego, — w którym poprzekręcano fakta i sam pogląd na kwestyę najfałszywszy, — dlatego, że wydrukowany w piśmie polskiem, zirytował mnie. Natychmiast odpisałem — posłałem moją odpowiedź do Poznania na ręce swego korespondenta poznańskiego, a najlepszego przyjaciela — i wystaw sobie, Dziennik Poznański nie przyjął mojej odpowiedzi, zaczepiwszy mnie poprzednio osobiście. Wiesz dlaczego nie przyjął? Oto nakładcą i właścicielem Dziennika jest Merzbach Żyd” 1).
Nie udało się również Lesznowskiemu z Nordem, czego mamy dowód w tymże samym liście do Kraszewskiego.
„Do tej chwili — dowodził Lesznowski — nie odpowiadaliśmy na ataki dziennika Nord, organu żydowskiego, bo bezczelne kłamstwa tego dziennika nie warte nawet odpowiedzi. Wiem jednak z pewnością, że była z Warszawy posłana odpowiedź do tego pisma, napisana przez bardzo rozsądnego człowieka, ale Nord, którego dyrektorem jest Żyd, nie przyjął jej“.
Zapewne tym bardzo rozsądnym Człowiekiem był F. H. Lewestam, gdyż go Lubliner, znający stosunki dziennikarstwa belgijskiego, jako korespondenta Norda w jednej ze swych broszur wymieniał, a wiemy skądinąd, że Lewestam już od roku był współpracownikiem stałym Gazety Warszawskiej, choć go się Lesznowski wstydził i jedynie znakiem j (litera odwrócona) podpisywać się pozwalał.
Ale najwięcej zapewne Lesznowski odczuł zamknięcie petersburskiego Słowa. Donosił tę „fatalną nowinę” Kraszewskiemu, dodając, iż Pathie opisze mu tę „katastrofę” 2). Razem ze Słowem—pisał—padła Iskrą. „Reakcya widoczna w systemacie rządowym”…
1) List z dnia 20 kwietnia, z archiwum Bibl. Jagiell.
2) Pathić w tym czasie wyjechał umyślnie do Romanowa (pod Białą) dla widzenia się z Kraszewskim, który bawił u ojca.
M. Berg w swych „Zapiskach” poświęca spory ustęp zamknięciu Słowa, a Sulima powtarza go w „Historу dwustu lat“, dodając ozdoby stylistyczne i dorzucając parę drobnych szczegółów. Obaj twierdzą stanowczo, że wydawnictwa Słowa zakazano „z woli najwyższej”, wskutek ogłoszonego w niem listu Lesznowskiego. A miało to być tak: W Petersburgu bawił wówczas namiestnik Gorczalcow ze swoim „faktorem” Enochem, przechrztą, naczelnym prokuratorem ogólnego zebrania departamentów rządzącego senatu w Warszawie! Jednocześnie przebywał nad Newą Leopold Kronenberg, starający się o koncesyę na wydawnictwo nowego dziennika. „Powiadają- — pisze Berg, — że Kronenberg, przeczytawszy artykuł Lesznowskiego w Słowie, aż „płakał ze złości”; Sulima przyjmuje to za pewnik i wie, że plakat „gorzkiemi łzami”, a „oburzenie Kronenberga i Enocha nie miało granic”. Według Berga Kronenberg udał się pod opiekę wszechmocnego Enocha; według Sulimy, Enoch z własnej inicyatywy („ze swej strony”) przedstawił sprawę Gorczakowowi. Miał mu — według Berga — oświadczyć, że wszelki rząd w Królestwie stanie się niemożliwy, jeżeli zarządzenia namiestnika będą mogły być bezkarnie lekceważone i nie uznawane w Petersburgu przez pierwszego lepszego asesora kolegialnego, jakim był Ohryzko. (Szło o to, że Lesznowski prowadził polemikę w Petersburgu, jakiej mu zakazano w Warszawie.) Sulima powtarza to dosłownie, dodając, że Enoch mówił jeszcze Gorczakowowi, iż „należy raz dać przykład i pokazać władzom petersburskim, że namiestnik w Królestwie coś znaczy”. Więc Gorczakow przedstawił rzecz „w należytem oświetleniu” cesarzowi — mówi krótko Berg, a Sulima zdanie to szeroko rozwija, twierdząc, że Gorczakow uległ jezuicko-żydowskim wykrętom Enocha, że był „nadzwyczajnie rozdrażniony”, że zrobił „kwestyę gabinetową”, że zagroził dymisyą, jeżeli Słowo nie będzie ukarane. A Słowo już przedtem naraziło się przez zamieszczenie listu Lelewela do Antoniego Czajkowskiego, za co otrzymało ostrzeżenie. Więc wyszedł rozkaz, aby Słowo zamknąć, a Ohryzkę osadzić w Petronawłowskiej cytadeli. Sulima wie jeszcze, o czem Berg milczy, że minister oświaty, Kowalewskij, opierał się rozkazowi, że na radzie ministrów poszli za jego zdaniem Rostowcew i Dołgorukij, ale obaj Gorczakowowie, namiestnik i kanclerz, byli tak uparci, że nie dozwolili nawet Kowalewskiemu odczytać memoryału, jaki w tej sprawie przygotował.
„Któż z współczesnych nie pamięta—pisze Berg,—jakie oburzenie wywołało w Moskwie, Petersburgu i innych centrach Cesarstwa” uwięzienie Ohryzki. Co tu rozprawiać o reformach, mówiono, jeżeli takie rzeczy dziać się mogą, jeżeli na żądanie jakiegoś jenerała chwytają i bez sądu więżą niewinnych ludzi w kazamatach. Turgieniew i Żemczużnikow (poeta) wystosowali listy do cesarza. W samym pałacu Zimowym znaleźli się potężni obrońcy Ohryzki. Więc w rezultacie Ohryzko odzyskał wolność, a winowajca Gorczakow musiał usprawiedliwiać się przed Kowalewskim, który, aby mu okazać swe lekceważenie, przyjął go w szlafroku. Na odjezdnem usłyszał jeszcze Gorczakow wymówkę od cesarzowej w słowach: „Nigdy panu nie przebaczę, żeś skłonił cesarza do popełnienia pierwszej niesprawiedliwości”.
Ile jest prawdy, a ile fantazyi w opowiadaniu Berga, a za nim Sulimy, o powodach zamknięcia Słowa, trudno odgadnąć. Obaj nie podają źródła swych informacyi; obu też nieraz można przychwycić na łatwowierności i nieścisłości. Nie zaprzeczając, że ich relacya o zamknięciu Słowa odpowiada może mniej więcej rzeczywistości, mamy jednak powody wątpić, aby w szczegółach była całkiem prawdziwa. Co do niektórych nawet jest pewność, że były utworem fantazyi.
Pomijając, że płaczący, i to „gorzkiemi łzami, Kronenberg“ wygląda podejrzanie, bo ten człowiek realny, praktyczny, silnej woli, prawdopodobnie nigdy swej „złości” w ten iście kobiecy sposób nie objawiał, i to jeszcze przy świadkach — jest wogóle podejrzenie, czy rzeczywiście w tym czasie bawił w Petersburgu. Jeszcze większą wątpliwość wzbudza twierdzenie, że jeździł nad Newę dla uzyskania koncesyi na dziennik 1). Wprost jednak można zaprzeczyć temu, aby Słowo przed sprawą żydowską naraziło się już zamieszczeniem listu Lelewela i otrzymało ostrzeżenie, gdyż list Lelewela drukowany był w miesiąc po artykule Lesznowskiego, i to w ostatnim (15) nrze Słowa z dn. 5 marca. Ten to numer skonfiskowano (w Warszawie zabrano go z poczty) i zakazano natychmiast wydawnictwa Słowa. Gdyby więc Berg i Sulima zajrzeli do Słowa, nie powtarzaliby bajeczki.
Ta całomiesięczna odległość czasu między listem Lesznowskiego w Słowu a zamknięciem tego dziennika powiększa również niewiarę w dokładność relacyi Berga i Sulimy. Więc dopiero po miesiącu Kronenberg płakał, Enoch podjudzał Gorczakowa, a ten groził dymisyą cesarzowi?
1) Podstawą do tych wątpliwości jest dokładnie mi znany przebieg toczących się w tym czasie pertraktacyi Kronenberga z Kraszewskim o objęcie redakcyi Gazety Codziennej.
Ta groźba wydaje się bardzo naiwną — również naiwnie wygląda Gorczakow, pragnący zamknięciem Słowa dowieść, że „namiestnik coś znaczy”. Tem bardziej to uderza, że Gorczakowa nie było w Warszawie podczas całej afery żydowskiej, że zakaz prowadzenia o nią polemiki w pismach warszawskich wyszedł od Paniutina lub Muchanowa (obu ich wymieniają współcześni) — oni zatem, a nie Gorczakow, mogli się czuć dotknięci.
Inaczej też sprawę zamknięcia Słowa przedstawiały współczesne dzienniki. Czasowi donoszono, że katastrofa dotknęła Słowo za przypisek redakcyi do listu Lelewela, choć były i „inne pozory”, a więc: list Lesznowskiego, wzmianka o instytucyach emigracyjnych księcia Adama Czartoryskiego, oraz „ostry przycinek Wielopolskiemu za sprawę Swidzińskiego, któryto przycinek „obraził wiele osób wysoko położonych w Petersburgu”.
Dziennik Poznański donosił, że zamknięcie Słowa nastąpiło za pośrednictwem sekretarza stanu do spraw Królestwa Polskiego (Tymowskiego), na przedstawienie namiestnika. Dziennik przypuszczał, że powodem mógł być nie dający się pogodzić stosunek cenzury warszawskiej do petersburskiej, czego bowiem nie może przepuścić pierwsza, to przepuszcza druga. Nie wolno było np. poruszać w pismach warszawskich sprawy włościańskiej, a Słowo, przychodzące do Warszawy i Królestwa, traktowało ją obszernie. Władze więc, nie mogąc przeszkodzić tej anomalii, poczęły nalegać na zamknięcie Słowa.
Jeszcze jedna współczesna relacya. Jan Zakrzewski będący w blizkich stosunkach z dziennikarstwem warszawskiem I. Kronenbergiem, pisał do Kraszewskiego dn. 12 marca:
„Ważną wiadomość komunikuję— Słowo u nas zakazane (nie wiedziano więc jeszcze o zamknięciu, myślano, że go zabroniono tylko w Królestwie). Muchanow to zrobił — telegramem przedstawił do ministra spraw wewnętrznych, że jego cenzura nie może przepuszczać podobnych artykułów, jak w Dodatku o czasopismach”…
Z tego wszystkiego płyną dwa wnioski. Pierwszy— że może nie bez pewnej dozy słuszności Lesznowski katastrofę z -Słowem przypisywał reakcyi, gdyż jednocześnie zamknięto parę pism rosyjskich o dążnościach słowianofilskich (donosił o tem Czas), Teke Wileńską (pozór, że się zamienia w pismo peryodyczne), Iskrę, polskie pismo humorystyczne, wychodzące w Petersburgu, i Wolne Żarty w Warszawie. Wniosek drugi, że również nie bez słuszności przypuszczano, iż powodem zamknięcia Słowa był co najmniej w części „nie dający się pogodzić stosunek cenzury warszawskiej do petersburskiej”. Nie był on jednak „anomalią”, ale zupełnie naturalnym wynikiem instytucyi cenzury. Trudno wymagać, aby cenzorowie, rozsiani po całem państwie, byli we wszystkiem zgodni z sobą, aby jednomyślnie dostrzegali „niebezpieczeństwo” w pewnym artykule lub w pewnym frazesie. W każdem wreszcie środowisku tak olbrzymiego państwa inne muszą być warunki i stosunki, inne wpływy, inne zapatrywania. Nie potrzeba wreszcie ani olbrzymiego państwa, ani istnienia cenzury, aby przy wolnomyślnej nawet ustawie prasowej nie zdarzały się podobne „anomalie”. Czyż np. do dziś dnia nie konfiskuje władza w Krakowie artykułu, który jednocześnie wydrukowany we Lwowie nie podrażnił zupełnie uczuć lojalnych tamtejszego prokuratora?
W każdym razie taki stan rzeczy musiał irytować wielkorządców warszawskich. Słowo wogóle nie było im na rękę. Więc bardzo prawdopodobnie o zamieszczony w nim list Lesznowskiego poszły skargi do Gorczakowa, również prawdopodobnie doradca jego, Enoch, użył swego wpływu; może być wreszcie, że namiestnik przedstawił rzecz cesarzowi i że los Słowa był już zdecydowany, ale faktem jest, iż zamknięcie jego nastąpiło dopiero po skonfiskowaniu listu Lelewela, a w miesiąc po liście Lesznowskiego. Może czekano tylko na pozór i znaleziono go. W głównym zarysie więc opowiadanie Berga i Sulimy może być zgodne z rzeczywistością, tylko w szczegółach trąci fantazyą.
Berg idzie jeszcze dalej, bo z tego epizodu „wojny żydowskiej” wyprowadza doniosłe skutki których następstwem (można się domyślać) było według niego i… powstanie. Sądzi, że przytoczone powyżej słowa cesarzowej jak grom padły na niedołężnego Gorczakowa. Odtąd „stał się głuchym i ślepym na wszystko, co się koło niego działo”. Wciąż truchlał, aby nie popełnić jakiego błędu lub nieostrożności. Nie dozwolił nawet, aby Rosyanie, zamieszkali w Warszawie, założyli klub pod nazwą „rosyjskiego” — pozwolił tylko na „Warszawskie powszechne zebranie”. Nieco wyżej, kładąc nacisk na nastrój, jaki wywołało uwięzienie Ohryzki, Berg każe się dorozumiewać, że nastrój ten, przeciwny represyom, był jednocześnie przychylny jeżeli nie Polakom, to swobodom narodowym. Gorczakow na posiedzeniu ministrów miał się wyrazić: „Jeżeli panowie tak będziecie postępować, to mi wkrótce wypadnie strzelać kartaczami w Warszawie”.
Tak to — konkluduje Berg — „nic nie znaczący spór żydowsko-polski, jakiś artykuł Keniga, wpłynął na zmianę stosunków na ogromnych przestrzeniach krajów, podległych Rosyi. Sprawa polska, już i bez tego mająca za sobą opinię ludzi inteligentnych, olbrzymim krokiem postąpiła naprzód, stała się głośną w całej Rosyi i pozyskała sympatyę w jeszcze szerszych kołach. W Polsce zaś samej zyskała na tem swoboda działania: różnolite żywioły zaczęły się porozumiewać i zbliżać”…
Artykuł Keniga o Nerudach—ojcem wypadków 1863 r., to już, zdaje się, olbrzymi wyskok fantazyi.
Sorry, the comment form is closed at this time.