Kazimierz Bartoszewicz: Wojna Żydowska 1859 I-VI (7)
Posted by Marucha w dniu 2013-12-18 (Środa)
Poprzednie odcinki:
- https://marucha.wordpress.com/2013/12/12/kazimierz-bartoszewicz-wojna-zydowska-1859-i-vi-1/
- https://marucha.wordpress.com/2013/12/13/kazimierz-bartoszewicz-wojna-zydowska-1859-i-vi-2
- https://marucha.wordpress.com/2013/12/14/kazimierz-bartoszewicz-wojna-zydowska-1859-i-vi-3/
- https://marucha.wordpress.com/2013/12/15/kazimierz-bartoszewicz-wojna-zydowska-1859-i-vi-4/
- https://marucha.wordpress.com/2013/12/16/kazimierz-bartoszewicz-wojna-zydowska-1859-i-vi-5/
- https://marucha.wordpress.com/2013/12/17/kazimierz-bartoszewicz-wojna-zydowska-1859-i-vi-6/
1) Zarzut o tyle niesłuszny, że sąd składał się z samych Polaków — byli oni wprawdzie urzędnikami państwowymi, ale przez to nie tracili charakteru sędziów polskich.
X.
Zaskarżony przez Żydów i Lesznowskiego wyrok sądu policyi poprawczej, utonął na zawsze w aktach apelacyi. Przypuszczać należy, że wpłynęły na to „nowe czasy“, których zwiastunem były wypadki na Południu Europy. Wrażenie wyroku zatarły odgłosy wojny i rozbudzone nadzieje. Stosunki zmieniły się gwałtownie. Łudzono się, że „słońce austerlickie w opatrznym swym biegu zajdzie i na pola lechickie“. Wśród gorączkowego oczekiwania powstawały w kraju organizacye przygotowawcze do przyszłej walki. Wprawdzie, jak to zobaczymy, nie ucichły zupełnie namiętności, wywołane „wojną żydowską”, ale z natury rzeczy zeszła ona na plan drugi.
W tem położeniu rzeczy w niczyim interesie nie leżało „rozmazywanie” sprawy. Żydom wyrok, jako zaskarżony, nie groził, a więc mogli czekać spokojnie. Lesznowski był z niego zadowolony — nie w jego interesie było przyspieszać pochód sprawiedliwości, który mógł się obrócić na jego niekorzyść. Sąd apelacyjny do rozpatrzenia sprawy się nie kwapił,—kto wie zresztą, czy nie pozostawał pod wpływem czynników obywatelskich, które uznawały, że nieodpowiednia to chwila do porachunków domowych, do rozbudzania waśni na polu bądź co bądź wyznaniowem 1).
Możnaby więc na tem zamknąć akta sprawy, gdyby nie jej następstwo, nie epilog, który był ciosem dla Lesznowskiego i Gazety, a jeżeli nie przygotował tryumfu idei asymilacvjnei, to w każdym razie niepospolicie wpłynął na jego przyspieszenie.
Na jednym wózku z Białej podlaskiej do Romanowa, gdzie bawił w gościnie u ojca i brata Kraszewski, jechali 21 marca 1859 r. Pathe współpracownik Gazety Warszawskiej, i Jan Zakrzewski, przemysłowiec, od paru lat dobry znajomy, można nawet powiedzieć przyjaciel znakomitego pisarza. Pierwszy jechał w zastępstwie Lesznowskiego, z którym chciał się porozumieć Kraszewski co do dalszego swego współpracownictwa w Gazecie (a było ono olbrzymie, wszechstronne i wartość pisma niesłychanie podnoszące), drugi miał wprost sprzeczne zamiary, bo chciał zbadać Kraszewskiego, czyby nie objął redakcyi pisma codziennego, które Leopold Kronenberg chciał nabyć lub założyć.
Zakrzewskiemu misya udała się świetnie. Złożyły się na to szczęśliwe dla Kronenberga okoliczności. Kraszewski chciał porzucić Żytomierz z powodu zatargów ze szlachtą wołyńską — i sam myślał o przeniesieniu się do Warszawy. Co więcej, jak twierdzi Sulima, pałał chęcią posiadania własnego dziennika i proponował założenie go Branickiemu i Leonowi Lubieńskiemu. Chęć to zupełnie zrozumiała: Kraszewski czuł się zawsze publicystą, rwał się do wypowiadania swych poglądów na sprawy społeczne, krajowe i… wszystkie inne. Dla jego niesłychanie wrażliwego i szerokiego umysłu nic nie było obojętne. Uśmiechało mu się zatem posiadanie własnej trybuny, z której mógłby o wszystkiem głos zabierać, niczem niekrępowany. Nawet w Gazecie Warszawskiej, choć go w niej „noszono na rękach”, musiał o niejednem zamilczeć, niejedno półsłówkami traktować, bo trzeba się było liczyć z kierunkiem pisma, ze stosunkami redakcyi i „potrzebami”, sympatyami lub antypatyami właściciela. Co więcej, zawiał wiatr pomyślniejszy, zwolniono nieco więzów drukowanemu słowu, — była wszelka nadzieja, że będzie można poruszać sprawy dotychczas „zakazane”, budzić uśpione siły, wpływać na kierunek opinii, zachęcać do pracy społecznej, do rozważania spraw publicznych.
1) Kraushar we wrześniu pisał do przyjaciela: „Sprawa jest w apelacyi, ale twierdzą ogólnie, że ją umorzą“. I tak się stało
Jedynym szkopułem dla Kraszewskiego mogła być kwestya żydowska. Ale tu prawdopodobnie otrzymał od Zakrzewskiego zapewnienie że Kronenberg wysuwać jej nie zamyśla. Niewątpliwie mogła ona wpłynąć na założenie dziennika, niewątpliwie Kronenberg, jako asymilator, zwolennik „moralizowania Izraelitów” (wyrażenie Kraszewskiego), pragnął sparaliżowania antysemickiej działalności Gazety Warszawskiej, ale dążnością jego główną było „wytrzeźwienie narodu i zaprzągnięcie go do pracy”. „To był jedyny cel jego pisma” twierdził Kraszewski.
Że Zakrzewski przedstawił w najlepszem świetle Kronenberga, tego łatwo domyślić się można. Ale niepotrzebne domysły, bo sam Zakrzewski to stwierdzał.
„Podobnego poświęcenia się dla dobra ogółu—pisał do Kraszewskiego dn. 27 marca — nie wystawiałem sobie — zacny to i poczciwy człowiek; rozgadawszy się z nim obszerniej, przekonywam się że to com Panu mówił o nimi jego postanowieniu było niczem w porównaniu z tem co chce zrobić i jakie są jego intencye, a do tego żadnych osobistych ambitnych nie mając widoków i celów… Dużo i dużo z nim mówiłem, chcąc nawet wyciągnąć go na słowo i wykryć, jeśli ma jakie ukryte myśli, przekonałem się o jego szczerości i zdziwiony jestem tem jego poświęceniem”…
Zakrzewski powrócił do Warszawy z listem Kraszewskiego do Kronenberga. Znakomity pisarz przedstawiał w nim swe zasady i zapatrywania na zadanie dziennikarstwa.
Stanowczy układ Kraszewskiego z Kronenbergiem zawarty został w pierwszych dniach maja (donosił o tem K. bratu), a dn. 16 tego miesiąca Kronenberg, zrzekając się myśli założenia nowego dziennika (prawdopodobnie za poradą Kraszewskiego), nabył od Niewiarowskiego upadającą Gazetą Codzienną za cenę 12 000 rubli (kwotę tę podaje Berg w swych „Zapiskach”). Kontrakt między nowym właścicielem a przyszłym redaktorem pozostał w tajemnicy, Kraszewski bowiem potrzebował paru miesięcy na uporządkowanie swych interesów w Żytomierzu. Wypadało mu również zręcznie wycofać się ze ścisłych stosunków z Gazetą Warszawską, nim obejmie obowiązki redaktora Codziennej.
A nie była to sprawa łatwa.vZnalazł się w bardzo niewygodnej, dwuznacznej pozycyi. Ów znany nam w wyjątkach list Lesznowskiego z 20 kwietnia, w którym składał wyznanie swej wiary w kwestyi żydowskiej, rzucał się namiętnie na Kronenberga (snać przeczuwał skąd mu grozi katastrofa) i przykładał największą wagę do poparcia Kraszewskiego, — otrzymał Kraszewski już w miesiąc po zawiązaniu stosunków z Kronenbergiem, kiedy ich „wspólna praca” była już zupełnie omówiona i zdecydowana. Ale właśnie w ustępie początkowym tego listu dał Lesznowski niebacznie broń przeciw sobie Kraszewskiemu, — zawiadamiał mianowicie, że mu odsyła pamiętnik Gozdzkiego, którego drukować nie będzie, gdyż rzuca niepochlebne światło na ludzi i wypadki przeszłości.
W parę dni później Lesznowski telegrafował do Kraszewskiego, prosząc go o spieszne nadesłanie jakiejś przyobiecanej pracy do felietonu Gazety. Prawdopodobnie szło o kartki z podróży do Włoch lub o powieść „Caprea i Roma”, które w kilka miesięcy później ukazały się w Gazecie Warszawskiej.
Kraszewski skorzystał tak z nieprzyjęcia pamiętników Gozdzkiego, jak z naglącego telegramu, aby udać śmiertelnie obrażonego. Napisał więc list do redakcyi w „tonie gorzkim”, pełny „przykrych i niepojętych wymówek”, który wszystkich „przejął najżywszem zdziwieniem” (słowa listu Lesznowskiego z dn. 29 kwietnia).
Wszak co do rękopisu Gozdzkiego — pisał przerażony Lesznowski — „zostawiłeś nam Pan zupełną wolę przyjęcia go lub nie, — wszak to samo mówiłeś Pathiemu w Romanowie”. Pierwszy to rękopis—pisał dalej—jaki od lat 10 Panu zwróciliśmy— druk jego „zostawiłeś naszemu uznaniu, boś sam musiał wiedzieć i przeczuwać, że ten rękopis nie może odpowiedzieć wymaganiom naszego pisma…
Racz nam Pan Dobr. wytłumaczyć, co znaczą słowa listu Pańskiego: „W tej chwili odbieram telegram Wasz — macie prawo tak mnie zażywać, — ale jesteście bez litości i sakryfikujecie mnie dla Gazety”?—„Panie, — wołał z rozpaczą Lesznowski—w życiu mojem nie eksploatowałem nikogo… nie sakryfikowałem nikogo dla Gazety. Są to zarzuty, na które nie zasłużyłem ani ja, ani my wszyscy w Gazecie… Napisałeś Pan te słowa pod złej chwili natchnieniem — uważamy je za wyskok nerwowy—bo sumienie nam mówi, że w niczem a w niczem nigdy przenigdy nie uchybiliśmy człowiekowi, którego szczerze kochamy i szanujemy… Nie, Panie, ja nie chcę ciebie zażywać… nie chcę cię doprowadzać do ostateczności”… „Na prawo nigdy się nie powoływałem w stosunkach moich z Panem, a liczyłem tylko na przyjaźń i szacunek zobopólny, bo nakoniec Bóg mi świadkiem, nigdy do ostateczności nie doprowadzałem”… Już zresztą sobie poradził, ma co drukować, może na rękopis Kraszewskiego „czekać dwa, trzy, cztery miesiące”…
Kraszewski, czując się w fałszywej pozycyi, udzielił przebaczenia Lesznowskiemu, ale bądź co bądź stosunki ich stały się już naprężone.
O układzie z Kronenbergiem nic jeszcze nie wiedziano. Dopiero w końcu maja uchylono rąbka tajemnicy.
„Mówią bardzo głośno po mieście naszem—pisał Pathić dn. 27 maja,— mianowicie przechwalają się tem Żydzi, że Ciebie, panie Józefie, będą mieć redaktorem Gazety Codziennej, której forma zewnętrzna i wewnętrzna ma całkowitej uledz zmianie. Napisz mi, czy to prawda, bo mi się jakoś nie chce w to wierzyć”…
Wieści o objęciu redakcyi Gazety Codziennej przez Kraszewskiego doszły i do jego rodziny, a wraz z niemi i echa niepochlebnych o tym fakcie głosów opinii. Lesznowski zaczął ją już urabiać — dziennik Kronenberga nazywano organem żydowskim, a co najmniej asymilacyjnym, co w owych czasach na jedno prawie wychodziło. Na „obawy” rodziny odpowiadał Kraszewski bratu (w lipcu 1859):
„Mylisz się, sądząc, że żydowska sprawa i element wychodzi w tem zawarowałem sobie, żeby go nie było, ani być mogło. Ani bronić nikogo nie będę, ani zaczepiać. Cała rzecz: ufundować dobrą i uczciwą gazetę. O Żydach niema mowy, bo dla mnie niema Żydów—są ludzie, obywatele kraju, i ci, co na to miano nie zasługują. Kto obowiązki spełnia, jest—kto nie spełnia ich, nie jest synem kraju. Przerabiać nikogo nie trzeba, bo silą rzeczy przerobi się, albo zostanie odepchniętym”…
Dopiero w końcu lipca pojawiło się w Gazecie Codziennej zawiadomienie, że Gazeta „drukować będzie pracę J. I Kraszewskiego p. t. „Dziś i lat temu trzysta”, po której nastąpią tego autora „Notaty z przejażdżki po Europie —Włochy, Niemcy, Francya”. Druk studyum obyczajowego „Dziś i lat temu trzysta” rozpoczął się 6 sierpnia, jednocześnie z przybyciem Kraszewskiego do Warszawy.
W dziesięć dni później (16 sierpnia) objął Kraszewski redakcyę Codziennej i ogłosił w niej swój program.
„Dziennik — pisał między innemi — nie może iść za słabostkami i upodobaniami chwilowemi, ani pochlebiać namiętnościom… Cel dziennika stoi wyżej nad wszelkie rachuby osobiste — poświęcimy mu więc chętnie i chwilową wziętość i wszelkie materyalne korzyści”.
W słowach podkreślonych można domyślać się odpowiedzi na owe „głosy opinii”, potępiające Kraszewskiego za objęcie redakcyi Codziennej.
Lesznowski nie próżnował, choć nie mógł wystąpić do walki z otwartą przyłbicą, gdyż stosunków z Kraszewskim nie zerwał, drukował nawet w odcinku jego powieść („Caprea i Roma”). Ale są liczne ślady agitacyi jego przeciw Gazecie Codziennej, która z każdym dniem wzrastała w liczbę prenumeratorów. Każdy wstępny artykuł Kraszewskiego (a pisał je co drugi dzień prawie) spotykał się z bezwzględną krytyką. Podsuwano mu raz najradykalniejsze, to znów najwsteczniejsze tendencye — stąd ciągle się tłumaczył między wierszami, ostro występował przeciw „sądom a priori“ i przeciw potwarzy 1).
Użyto i broni anonimów, o które nie posądzamy bynajmniej Lesznowskiego. Nie było ich tak wiele, jak chcą biografowie Kraszewskiego, ale były 2). A i te, co były, wystarczały, aby „uprzyjemnić” chwile wrażliwemu i drażliwemu Kraszewskiemu.
1) Obszerne wyjątki z tych artykułów podałem w rozprawie „Kraszewski w r. I860—1864″.
2) Pierwszy Sabowski („59 lat pracy i zasług J. I, Kraszewskiego”) podał, że był ich cały tom. Za nim powtarzają to inni. Był rzeczywiście i jest tom w Bibl. Jagiellońskiej. Ale anonimy te pochodzą z całego szeregu lat i większa ich część jest obojętna, lub czuła.
Oto z nich jeden, co prawda najwstrętniejszy:
„Wstydź się, Panie Kraszewski, tak dalece zapominać się, że byłeś Polakiem, synem nieszczęśliwej ziemi, której zamiast obrońcą, stajesz się widocznym wrogiem; wstyd i hańba twojemu imieniowi i poczciwym zasługom młodości.
„Pamiętaj, że hańba spadnie na niewinnych Twoich synów, dlaczegóż im gotujesz łzy boleści i żalu — przeklinać będą ojcu, który im dał życie.
„Wyznaj, panie, przed obliczem własnego sumienia—czy Twoje postępowanie godne jest charakteru, przodkującym myślom i życzeniom narodowym.
„A czy wiesz jakie jest imię, którem Cię obdarzy potomność — oto, zdrajca — dziś nikczemnym tylko jesteś, jutro będziesz podłym…
„Pamiętaj, że jeśli Cię kamienie ominą, błoto Cię nie ominie, ulicznicy pamiętać o tem będą, aby Ci dał zasłużoną nagrodę za Twoje czyny, godne Grosów, Frenklów, Epsteinów lub Twojego pana — Kronenberga.
„Si omnia fierderis famam servare memento“ — mówili starożytni, a Ty, Panie, gubisz wszystko dla pieniędzy.
„Jeszcze piśmiennictwo polskie nie było sprzedajne — Ty pierwszy zaprzedajesz ideę polską, zaprzedajesz wrogom.
„Bądź zdrów i przypomnij sobie, że Czuwamy nad Tobą“.
Tymczasem w Gazecie Codziennej nie było zgoła nic, coby usprawiedliwiało rozszerzaną o niej opinię, jako organie żydowskim. Przeglądający jej numer za numerem co najwyżej znajdzie jakiś drobny ustęp, który da się zastosować do kwestyi żydowskiej, lubo tej nazwy nigdy Kraszewski nie użył. Ale samo powodzenie Gazety Codziennej osłabiało stanowisko i znaczenie Gazety Warszawskiej, nie mówiąc już o nieuniknionych dla niej stratach materyalnych. Przytem Kraszewski zabiegał, aby postawić swój dziennik na stopie europejskiej. Starał się o urozmaicenie pisma, o najlepszych współpracowników i korespondentów. Czuć było, że lada chwila żaden dziennik nie będzie mógł konkurować treścią i poczytnością z Gazetą Codzienną. Tak się i stało, bo już w r. 1860 miała Codzienna 5000, a w r. 1861 doszła do 7000 prenumeratorów…
Od listopada 1859 r. Gazeta powiększyła znacznie swój format. Nie doczekał już tego Lesznowski. Zmarł nagle na miesiąc przedtem, d. 13 października. Opowiadano oczywiście, że przyczynił się do tego… Kraszewski. Berg w „Zapiskach” powtarza anegdotkę („mówią”), że Lesznowski przed śmiercią powiedział Kraszewskiemu: „Zabiłeś mnie!” Jest to, rzecz: prosta, wymysł. Przyczyną śmierci Lesznowskiego była jego na wskroś niezdrowa kompleksya. Olbrzymia jego tusza sprawiała, że w teatrze przystawiano mu osobny wielki fotel obok orkiestry. Kraszewski zamieścił o nim pełne taktu, opatrzone swym podpisem, wspomnienie.
Mieszkańcy Warszawy wzięli tłumny udział w pogrzebie Lesznowskiego. Żydzi przysłonili okna i nie pokazywali się zupełnie na ulicach, przez które kondukt przechodził1).
* * *
Dalszą walkę przeciw Gazecie Codziennej i Kraszewskiemu podjął Józef Kenig, nowy redaktor Gazety Warszawskiej. Przybrała ona teraz szerokie rozmiary. Były okolice, z których szlachta gremialnie odsyłała numery Gazety Codziennej, lub kazała ją przysyłać pod adresem swych arendarzy. Towarzystwo Rolnicze, jedyna moralna reprezentacya krajowa, nie przyjęło Kraszewskiego w poczet swych członków. Na kilkaset głosujących otrzymał 140 gałek czarnych. Przebalotowanie to nastąpiło wskutek silnej i rozwiniętej w ostatniej chwili agitacyi Keniga i zwolenników Gazety Warszawskiej. Ten wynik głosowania miał i swą zabawną stronę, bo na półtora roku przedtem Towarzystwo Rolnicze przyjęło jednogłośnie do swego grona Leopolda Kronenberga, a wraz z nim (choć już nie jednogłośnie) kilku Żydów warszawskich.
Po tym werdykcie obojętne już były dla Kraszewskiego inne Szpilki, a zwłaszcza anonimy. Jeden z nich jednak zasługuje na streszczenie. Pisał go jakiś „wielbiciel” Kraszewskiego, Józef z Orchowa. Nie był to list, ale jakby mała rozprawa, pełna „ważnych rad i przestróg”. „Oskarżenie publiczne”, ciążące na Kraszewskim, „ma historyczne pojęcie słuszności”. Bo co są Żydy polskie? Niewdzięczna masa, która nie przyjęła nawet naszego języka, choć swój ojczysty zatraciła. A co są „ucywilizowani i wyfraczeni Żydy” — to tę „tajemnicę” autor listu odsłoni. Kiedy po rozbiorach polskość tępiono, a stan rycerski skazano na zagładę, widząc to Żydzi, powiedzieli sobie, że oni na miejsce tego stanu obejmą panowanie nad społeczeństwem. W trzydziestu latach cały kapitał krajowy spoczywał już w ich rękach. Rolnictwo popadło w ich jarzmo.
„Żydostwo wchodziło w sojusz ze wszystkimi, ktokolwiek świadomie lub bezwiednie mógł pomagać ich zamiarom. Bank, opanowany za pośrednictwem Lubieńskich, odmówił kredytu fabrycznym miastom, dla których był założony, olbrzymie kapitały depozytowe, cały kapitał zakładowy Banku zamieniono na centrum żydowskiej adżioteryi, lub posługę ich handlu. Przechrztami zapełniono wszystkie biura, aż powoli przyszli do zajęcia najważniejszych posad. Zapragnęli z kolei sterowania opinią, inwazya ich musiała przejść w dziedzinę ducha. Głupi ten, kto ci powie, że Żydy nabyły Gazetę na zgniecenie Lesznowskiego. Oni od lat czterech pukali do dzienników i rozpoczynali targi, ostrożne bardzo. Mogliby zyskać nowy konsens z łatwością, ale judaizm nie śmiał odzywać się bezpośrednio do Polaków. Trzeba im było najpierwej firmy polskiej, potem skompromitować wszystkie zdolności polskie, zobrzydzić narodowi jego ukochane talenta i imiona, a na takiej ruinie dopiero rozwinąć swoją propagandę… Zaślepliście wszyscy, a tą ślepotą dopuścili się wielkiego grzechu wobec narodu… Naród brzydzi się judaizmem, i bardzo słusznie”…
Anonim ostrzegał Kraszewskiego, że go Żydzi wyrzucą,
„gdy będzie im już niepotrzebny, gdy się ostatecznie zdepopularyzuje z innymi narodowymi talentami i ukochanymi imionami… Podła szajka Gazety Warszawskiej odziera już was z czci i wiary”. Któż z czasem pozostanie przy Kraszewskim?— Klaczko, Wołowski i Leo, same mechesy. Kto go otacza? — Kościelscy, Zakrzewscy, same bankruty, czepiające się Żydów. „Szkoda Ciebie, Ty kochanku narodowy… Ty Pelikanie, karmiący naród własną piersią… Gdybym wiedział, że zachorowało serce Twoje lub zwiędło, wyrwałbym moje z piersi i oddał Tobie. Gdybym mógł duszę moją w jeden zamienić pocisk, ugodziłbym Cię tym piorunem, aby Cię ocucić z tego zaspania, zgruchotać Twoją fałszywą ambicyę i dumę — abyś mi dawnym wrócił do narodu Kraszewskim”. Po kilku jeszcze duserach i zaklęciach, pan Józef z Orchowa zakończył list, podpisując się „najczcigodniejszego Pana do zgonu wielbicielem”1).
1) Autor streszczonego anonimu wspomina kilka razy o Cześnikiewiczu (Miniszewskim), którego Kraszewski usunął z redakcyi Gazety. Wynosi jego serce i talent, mówi jakiego Kraszewski ma w nim przyjaciela, jak się za niego „ujada”, co wszystko może budzić podejrzenie, że Józef z Orchowa—to Miniszewski-Cześnikiewicz. Potwierdzałyby to i obelżywe epitety, udzielane Gazecie Warszawskiej, która Cześnikiewicza pozbyła się wraz z Niewiarowskim.
Wieści o przykrościach, jakich doznawał Kraszewski, doszły do jego ojca, pana chorążego Jana. Więc namawiał syna, aby porzucił Gazetę. Kraszewski odpowiedział ojcu:
„Oto mam już blizko trzydzieści lat doświadczenia, i gdym się brał do tej pracy, nie oglądałem się na niebezpieczeństwa I trudności, poświęciłem się dla idei, jaką miałem. Tego nie odstąpię, choć się żółci napiję, a co ma być, to będzie. Raz wziąwszy się, ohydniebym postąpił, rzucając, i dopierobym dowiódł, że nie wiedziałem, co robiłem. Żydów, ani żydowskiej, ani żadnej sprawy tego rodzaju nie znamy i nie wiemy, ani chcemy wiedzieć. A że ludzie złej woli tworzą plotki i potwarze, a szlachta łatwowierna im wierzy, — cóż robić? Czas wielki majster, a prawda wyjdzie na wierzch. Dajmy już temu pokój. Z mojej przyczyny włożył Kronenberg z górą 250 000 złotych, i z tego powodu nawet honor by mi nie dopuścił go porzucić. Niema o czem mówić“.
Miał słuszność Kraszewski, twierdząc, że „czas wielki majster”. Nie upłynął rok od listu jego ojca, a czas tak namajstrował, że „wojna żydowska” zamieniła się w „idyllę polsko-żydowską”. Sprawiły to wypadki r. 1861. Najwięksi nieprzyjaciele Żydów podali im rękę — Kenig ostentacyjnie pogodził się z Kraszewskim i na szpaltach Gazety Warszawskiej czule się odzywał o Żydach, jako „dzieciach jednej ziemi”. Następstwem tego „zbratania się“, które chwilami prawie w szał przechodziło, było równouprawnienie Żydów przez Wielopolskiego. I to jedno, co po Wielopolskim do dziś dnia pozostało.
Ale opis tej sielanki r. 1861 nie należy już do „wojny żydowskiej”.
Należy natomiast stwierdzić, że bez wojny sielanki możeby nie było. Może Kronenberg nie nabyłby Gazety Codziennej, a Kraszewski nie objął jej redakcyi. Bez tego zaś Gazeta Warszawska pozostałaby przy swym wpływie, byłaby dalej naczelnym organem opinii. Kraszewski to berło z rąk jej wytrącił, a choć nie poruszał kwestyi żydowskiej, przyczynił się do uspokojenia umysłów. Czy bez tego uspokojenia sielanka byłaby możliwa, trudno stanowczo odpowiedzieć, ale przypuszczać można, że nie.
KONIEC
Sorry, the comment form is closed at this time.