Od kilku lat państwa europejskie zmagają się z osławionym „kryzysem”. W obliczu zwijania się krajowych gospodarek, kurczących się rynków, rosnącego bezrobocia i (selektywnych skądinąd) oszczędności budżetowych liczne grupy tak zwanych zwykłych ludzi nęka przede wszystkim jedno pytanie: jak utrzymać dotychczasowy poziom życia? Nie zauważyłem, by ktokolwiek wyrażał odmienny pogląd – że stopy życiowej sprzed „kryzysu” nie warto bronić.
W codziennych rozmowach nieraz wyrażane są niby zdroworozsądkowe rachuby na przeczekanie „kryzysu”: prędzej czy później przecież się skończy i wszystko wróci do normy, a wtedy odbijemy sobie dzisiejsze zaciskanie pasa. I znowu nikt nie pyta, dlaczego właściwie za normę mamy uważać akurat sytuację Europy przed „kryzysem” ani skąd się bierze wiara, że ona kiedykolwiek powróci.