Zapomniane zwycięskie powstanie we Lwowie
Posted by Marucha w dniu 2014-11-11 (Wtorek)
Gdy w listopadzie 1918 r. w Warszawie, Krakowie i Lublinie swobodnie łopotały już biało-czerwone flagi, oznajmiające odzyskanie niepodległości, to we Lwowie młodzi chłopcy i dziewczęta z bronią w ręku (a często bez niej) walczyli o każdą ulicę, o każdy dom. Ich zryw okazał się zwycięski, ale obecna Polska ze względu na tzw. politykę wschodnią nie za bardzo chce o tym pamiętać.
Narodowe Święto Niepodległości kojarzy się z datą 11 listopada 1918 r., kiedy to w Compiègne we Francji podpisano rozejm, pieczętujący ostateczną klęskę Niemiec. W tym samym dniu z kolei w Warszawie brygadier Józef Piłsudski przejął władzę od Rady Regencyjnej.
Niewielu jednak współczesnych polskich polityków chce dzisiaj pamiętać, że odrodzenie się Rzeczypospolitej było możliwe także dlatego, iż kilkanaście dni wcześniej, dokładnie 1 listopada, doszło do wybuchu we Lwowie powstania, które jak mało które okazało się zwycięskie. Powstanie to było spontaniczną reakcją mieszkańców miasta – noszącego dumne miano „Semper Fidelis” – na zajęcie koszar i innych ważnych obiektów przez oddziały składające się z żołnierzy austro-węgierskich narodowości ukraińskiej. Odziały te dodatkowo wsparte zostały przez Legion Ukraińskich Strzelców Siczowych, którym dowodził jeden z arcyksiążąt austriackich, Wilhelm Habsburg, zwany „Wasylem Wyszywanym”. Arystokrata ów, wywodzący się z rodziny cesarskiej, w planach wielu środowisk miał być głową przyszłego państwa ukraińskiego, ściśle powiązanego z Wiedniem, a obejmującego swym zasięgiem nie tylko Galicję Wschodnią, ale i Łemkowszczyznę, Bukowinę i ziemię przemyską.
Walki rozpoczęły się od szkoły im. Henryka Sienkiewicza i Domu Akademickiego, w których to budynkach zabarykadowali się członkowie konspiracyjnej Polskiej Organizacji Wojskowej. Pierwszą z placówek dowodził kpt. Zdzisław Tatar-Trześniowski, a całością obrony miasta kierował kpt. Czesław Mączyński. Z kolei na czele Polskiego Komitetu Narodowego stanął hr. Tadeusz Cieński.
Do stawiającej opór garstki obrońców szybko dołączyli inni. Liczba walczących po stronie polskiej zwiększyła się w ciągu następnych dni do kilku tysięcy osób. Broń zdobywano na wrogu lub z rozbijanych magazynów austriackich.
W owym czasie mężczyźni byli wciąż w armii austriackiej – i to na różnych frontach, bo wojna wciąż trwała. Do walki stanęli więc młodzi ludzie – uczniowie, studenci, harcerze, też dziewczęta i kobiety. Najmłodszy z powstańców miał zaledwie dziewięć lat. A najmłodszy, który za męstwo otrzymał order Virtuti Militarni, uczeń gimnazjalny Antoś Petrykiewicz, walczący na „Reducie Śmierci” (Górze Straceń), miał zaledwie 14 lat. Innym znanym powstańcem był jego rówieśnik, Jurek Bitchan. Poległ on na Łyczakowie. Jego matka, Aleksandra Zagórska, komendantka Ochotniczej Legii Kobiet, także brała udział w walkach. Ze względu na wiek, jak i waleczność, historia nadała powstańcom miano „Orląt Lwowskich”.
Boje były nadzwyczaj zacięte, o każdą ulicę, o każdy dom, a nawet o poszczególne kondygnacje. Wznoszono barykady, a do odciętych dzielnic przedostawano się kanałami. W końcu 20 listopada nadeszła odsiecz wojskowa z Krakowa i Przemyśla. Przybyła ona koleją, bo Ukraińcy zlekceważyli przeciwnika i nie wysadzili ani torów, ani mostów. Odsieczą dowodził płk Michał Karaszewicz-Tokarzewski.
Następnego dnia o świcie rozpoczęła się decydująca batalia. Ciężkie walki toczyły się w dzielnicy Zamarstynów i wokół Cytadeli, a także na Podzamczu i Wysokim Zamku oraz w wielu innych punktach. Sukcesem było okrążenie pozycje ukraińskie od południa i wschodu. Z tego powodu oddziały wroga, mimo swej wyraźnej przewagi w sprzęcie i ludziach, aby nie znaleźć się w kotle, musiały się wycofać z miasta. Drugie dnia, 22 listopada 1918 r. o godz. 5:40 rano, na wieży lwowskiego ratusza załopotała biało-czerwona flaga. Zatknęli ją żołnierze rotmistrza Romana Abrahama, dowódcy obrony Góry Straceń. Cały Lwów był w polskich rękach, ale walki wokół miasta, jak i ostrzał ukraiński ze wzgórz, trwały jeszcze do maja 1919 r.
Wielu spośród „Orląt” wzięło udział w wojnie polsko-bolszewickiej, a zwłaszcza w bitwie pod Zadwórzem. Wielu także uczestniczyło w obronie grodu przed Niemcami w 1939 r., a także w wyzwalaniu go w 1944 r., w ramach akcji „Burza”.
Co się stało z głównymi bohaterami powstania? Antoś Pietrykiewicz, w dwa miesiące po wyzwolenia miasta, zmarł w szpitalu z odniesionych ran. Jego dowódca, Roman Abraham, został generałem; bił się dzielnie w 1939 r. jako dowódca Wielkopolskiej Brygady Kawalerii. Generałem został też Karaszewicz-Tokarzewski, po klęsce wrześniowej objął funkcję komendanta pierwszej podziemnej organizacji, jaką była Służba Zwycięstwu Polsce; aresztowany przez NKWD, trafił przez Syberię do armii gen. Andersa. Zmarł aż w Casablance w Maroko. Z kolei Czesław Mączyński został pułkownikiem i posłem na Sejm RP. Karierę polityka wybrał także Tadeusz Cieński, zapalony społecznik. Nawiasem mówiąc, jego wnuk, Stanisław Pruszyński był współzałożycielem Fundacji im. Brata Alberta w Radwanowicach.
Tragicznie potoczyły się losy Tatar-Trześniowskiego. W wyniku konfliktu personalnego zastrzelił w 1921 r. swego dowódcę, a następnie siebie samego.
Smutny los spotkał także arcyksięcia Wilhelma Habsburga. Po powrocie do Wiednia nadal snuł utopijne plany polityczne, wiążąc się z niemieckimi nazistami i ukraińskimi nacjonalistami. W 1947 r. został aresztowany przez NKWD. Zmarł w radzieckim więzieniu w Kijowie, w tym samym mieście, w którym chciał być koronowany na króla.
Pamięć o poległych powstańcach pielęgnowana była bardzo w czasach Drugiej Rzeczypospolitej. W 1920 r. Lwów jako jedyne miasto polskie otrzymał order Virtuti Militari, a pięć lat później ciało jednego z „Orląt” złożono w Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie. W tym samym czasie wzniesiono wspaniały Cmentarz Obrońców Lwowa na Łyczakowie. Nekropolia ta, zniszczona w katach 70. przez władze radzieckie, zostało obecnie odbudowana, ale bez wielu wcześniejszych elementów, bo na ich przywrócenie nie zgodzili się nacjonaliści ukraińscy. Blokowali oni także przez długi czas ponowne złożenie niektórych trumien, w tym ormiańskokatolickiego arcybiskupa Józefa Teodorowicza, posła i senatora z listy Narodowej Demokracji.
Dziś pamięć o bohaterach przypominają tak pomniki m.in. na cmentarzu na Sępolnie we Wrocławiu oraz w Częstochowie i Żarach, jak i nazwy (co najbardziej cieszy) szkól w Gliwicach, Opolu, Kędzierzynie-Koźlu, Świdnicy i innych miastach. Niestety establishment Trzeciej RP nie chce pamiętać o bohaterach. Nadskakując ukraińskim prezydentom, najpierw Wiktorowi Juszczence, a obecnie Petro Poroszence, nawet nie wymienia ich imion w czasie uroczystości państwowych. Protestował przeciwko temu w 2008 r. Światowy Kongres Kresowian z Bytomia. Występując w jego imieniu Danuta Skalska napisała w liście otwartym do ówczesnego ministra obrony narodowej Bogdana Klicha:
„Z ubolewaniem stwierdzamy, że od pewnego czasu, podczas uroczystości państwowych (m.in. ubiegłorocznego Święta Niepodległości i tegorocznego dnia Wojska Polskiego) w czasie apelu poległych przy grobie Nieznanego Żołnierza – nie są wzywani do apelu Obrońcy Lwowa i żołnierze walczący o Polskę na Kresach Wschodnich Rzeczpospolitej. Nie przypuszczamy, aby czynniki odpowiedzialne za przygotowanie listy pól bitewnych nie posiadały stosownej wiedzy historycznej. Tej wiedzy dostarczają umieszczone wokół Grobu Nieznanego Żołnierza tablice, na których wyszczególnione są miejsca chwały polskiego oręża; – również te, za naszą obecną wschodnią granicą. Widnieje na nich także Krzyż Virtuti Militari przyznany za najwyższe zasługi w obronie Ojczyzny zbiorowemu bohaterowi: miastu Lwów.
Czy zasługi te w czymkolwiek umniejszać może fakt, ze Lwów znajduje się obecnie poza granicami Polski? Pozostaje nam domniemywać, że przyczyną obecnego stanu rzeczy i wybiórczego potraktowania poległych podczas uroczystych apeli, są niczym niewytłumaczalne dla nas zabiegi o poprawność polityczną za wszelką cenę, nawet jeśli tą ceną miałyby być: prawda historyczna i szacunek dla ofiary życia naszych przodków walczących o Polskę.” Jak będzie w tym roku? Zobaczymy.
Obchodząc Święto Niepodległości pamiętajmy żołnierzach i legionistach, a zwłaszcza o powstańcach, tak wielkopolskich i śląskich, jak i lwowskich, bo wszyscy oni oddali swe młode życie za naszą wolność.
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski
http://pl.novorossia.today
Komentarzy 10 do “Zapomniane zwycięskie powstanie we Lwowie”
Sorry, the comment form is closed at this time.
błysk said
Z tego co pamiętam bardzo dużej pomocy wojskowej udzieliło powstańcom poznańskie ,same świeżo ,co po zwycięskim powstaniu wielkopolskim ,albo nawet i jego trakcie. Warto by o tym wkładzie wspomniał ksiądz Zalewski ,takze o tym kim był kpt. Czesław Mączyński.
Jotjot said
Autor: Stanisław Michalkiewicz
WSPOMNIENIA Z CIEKAWYCH CZASÓW
Podobno, gdy uprzejmy Chińczyk chce komuś złorzeczyć, życzy mu, by „żył w ciekawych czasach”. Ciekawe czasy to takie, nad którymi historiografowie zatrzymuje się dłużej. O czasach nieciekawych piszą zwykle krótko: „rozwijał się handel i przemysł, a nauka i kultura przeżywały okres nadzwyczajnego rozkwitu”. I tyle. Bo i cóż ciekawego można napisać o czasach spokojnego dobrobytu? Tymczasem czasy ciekawe – to rewolucje, powstania, wojny, a w ostateczności – powojenne ustalanie granic.
Właśnie o takich ciekawych czasach opowiada książka Franciszka Salezego Krysiaka Z dni grozy we Lwowie. Te „dni grozy” to okres od l do 22 listopada 1918 roku. l listopada generał Pfeiffer, wojskowy komendant Lwowa, wydał miasto Ukraińcom, którzy utworzyli milicję, opanowali strategiczne obiekty, jak dworzec kolejowy, pocztę i magazyny oraz gmachy publiczne i wystawili uzbrojone patrole i warty. W taki właśnie sposób stwarza się polityczne fakty dokonane, które później rzucane są na stół jako argument na konferencjach pokojowych. Politycy ukraińscy wyciągnęli wnioski z rzymskiej sentencji beatus qui tenet, podczas gdy przywódcy tamtejszej społeczności polskiej jak zwykle sądzili, że „jakoś to będzie”. Dokładnie tak samo, jak obecnie, gdy stoimy w przededniu Anschlussu.
Z pewnego punktu widzenia byłoby to może nawet zabawne, gdyby nie okoliczność, że za to safandulstwo, niedołęstwo, lekkomyślność, głupotę, a wreszcie i zdradę ludzi dorosłych i odpowiedzialnych, krwią własną musi potem płacić młodzież, a nawet dzieci, żeby odwojować wolność i dla tamtych. Tak właśnie było we Lwowie. To miasto odzyskały wtedy dla Polski dzieci, Orlęta Lwowskie, z których jedno, bezimienne, spoczywa w Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie po dziś dzień.
Zaletą „kartek z pamiętnika” Franciszka Salezego Krysiaka jest to, że przemawia do czytelnika nie tylko świadek naoczny, ale świadek wszędobylski. Mamy tam zatem nie tylko obrazki z ulicy, ale zaglądamy do mieszkań, podsłuchujemy rozmowy, by poznać nastroje panujące w polskiej społeczności Lwowa, w salonach uczestniczymy w rozterkach polityków, asystujemy duchowieństwu obydwu obrządków, uczestniczymy w utarczkach… Autor zdaje się wszystko oglądać, wszędzie być i ze wszystkimi rozmawiać, a relacje swoje podaje, chociaż raczej bez emfazy i patosu to jednak sugestywnie.
Oto fragment proklamacji, jaka ukazała się l listopada: Z dniem dzisiejszym Ukraińska Rada Narodowa objęła rząd w stołecznym mieście Lwowie i na całym terytorium państwa ukraińskiego. (…) Wzywa się ludność do spokoju i posłuchu tym zarządzeniom. Bardziej wylewne były gazety, drukujące podziękowania za oswobodzenie narodu ukraińskiego z niewoli lackiej co jednocześnie wyznaczało perspektywę polityczną dla Polaków, których rozwój wydarzeń zaskoczył w tym miejscu. Wkrótce jednak okazało się, że te podziękowania były przedwczesne, bo byli legioniści polscy stawili opór, a nawet zaatakowali składy amunicji. Dołączyli do nich wkrótce polscy kolejarze i w ten sposób nawiązana została w miarę równorzędna walka.
Krysiak w swoim pamiętniku wspomina mimochodem o „haniebnej roli Żydów”: Żydzi tutejsi coraz haniebniejszą odgrywają rolę, coraz jawniej odkrywają karty. Tak zwana milicja żydowska pełni, jak stwierdzono, służbę wywiadowczą dla wojska ukraińskiego. (…) Miarę wszelkiej przyzwoitości przebrali Żydzi tutejsi, wysyłając telegram do Wilsona i do biura syjonistów w Kopenhadze ze skargą na Polaków, że mimo ogłoszonej przez nich neutralności Polacy po drugiej stronie frontu rekrutują Żydów i zmuszają ich, by walczyć przeciw Ukraińcom. Jest to oczywisty fałsz i nonsens, ale jest w tym metoda.
Ilustracją skuteczności tej „metody” były reakcje „prasy międzynarodowej”, wtedy jeszcze zwyczajnie nazywanej żydowską. „BerlinerTageblatt” 27 listopada doliczył się 600 zabitych Żydów, opierając swoje doniesienia na informacjach, jakże by inaczej, „naocznych świadków”. Wprawdzie dzień wcześniej „naoczni świadkowie” z… Wrocławia donosili o 1000 zabitych Żydów we Lwowie, ale po panu Grossie i jego „naocznych świadkach” już nic w takich sprawach zdziwić nie może. Zresztą pan Gross miał swego poprzednika i wtedy. Niejaki E. Nacht, „austriacki pisarz” i naturalnie „świadek naoczny” doliczył się aż 1200 zabitych Żydów i 12 tysięcy pozbawionych dachu nad głową. Ma się rozumieć, że pan, Nacht w ogóle się do Lwowa nie fatygował, tylko dodawał dramatyzmu z własnej inicjatywy i fantazji.
Nie byłoby najmniejszego powodu, by zajmować się tymi głupstwami, gdyby nie fakt, że w roku 1984 prof. Jerzy Tomaszewski opublikował w „Przeglądzie Historycznym” artykuł poświęcony „pogromowi Żydów” we Lwowie w listopadzie 1918 roku. Oczywiście winowajcami byli Polacy. Ten artykuł prof. Tomaszewskiego jest przytoczony w całości w „Dodatku” do książki F. S. Krysiaka, wraz z polemiką Leszka Tomaszewskiego, przedrukowaną z „Dziejów Najnowszych” z roku 1993. Bo trzeba nam wiedzieć, że pan prof. Jerzy Tomaszewski hołduje żydowskiemu szowinizmowi i nie przepuszcza najmniejszej okazji do spaskudzenia każdej polskiej legendy. Z tego zapewne powodu trafił do rady programowej żydowskiego czasopisma „Midrasz” i pełni obowiązki redaktora żydowskiego pisma „Polin”, wspierającego polityczne cele diaspory żydowskiej w Polsce. W związku z tym lepiej docenimy smakowitość faktu, że właśnie prof. Tomaszewski został zaangażowany w charakterze biegłego do śledztwa prowadzonego z donosu jakiegoś funkcjonariusza warszawskiej gminy żydowskiej przeciwko panu Dybowskiemu, oskarżanemu o sprzedawanie „antysemickich książek”. Na podstawie dotychczasowej działalności prof. Tomaszewskiego nie ma najmniejszej wątpliwości, że potrafi on doszukać się antysemityzmu nawet w książce telefonicznej.
Ale mniejsza już o to, chociaż z drugiej strony jednak trudno pogodzić się z myślą, że granice wolności słowa, granice swobody badań naukowych i wreszcie – obiekty narodowej dumy, będzie nam wyznaczała jakaś grupką żydowskich szowinistów.
Wracając do książki Franciszka Salezego Krysiaka, wypada pochwalić wydawnictwo „Dextra” za staranne jej wydanie. Okładki zdobią reprodukcje obrazów Wojciecha Kossaka Młody obrońca i Obrona Lwowa. Na szczęście Kossak przy malowaniu tych obrazów nie musiał jeszcze słuchać wskazówek redaktorów „Midrasza”, bo Polska była wolna. Dlatego i dzisiaj budzą one wzruszenie każdego polskiego serca, bo przedstawiają męstwo Lwowskich Orląt, z których dzisiaj wrogowie naszego narodu chcą zrobić… sprawców żydowskiego pogromu. Okładkę zdobi też fotografia posągu lwa, dłuta mego znajomego z lat szkolnych, Witolda Marcewicza z Bełżyc, przez co książka jest dla mnie podwójnie bliska.
Franciszek Salezy Krysiak Z dni grozy we Lwowie (1-22 listopada 1918 r.) ze wstępem dr Dariusza Ratąjczaka. Wydawnictwo Dextra, Rzeszów-Rybnik AD 2003
NASZA POLSKA nr 50 (373) 10 XII 2002
Link do strony www. z książką Z dni grozy we Lwowie w księgarni TE DEUM
http://www.tedeum.pl/tytul/1322,Z-dni-grozy-we-Lwowie
Kresowiak said
Franciszek Salezy Krysiak, Z dni grozy we Lwowie (1-22 listopada 1918) Wydawnictwo DEXTRA Józef Jakubowski Rzeszów-Rybnik 2003, str. 224
W 85. rocznicę obrony Lwowa
„Z dni grozy we Lwowie” to książka szczególna. Składa się na nią pamiętnik Franciszka Salezego Krysiaka, pisany we Lwowie w dniach jego obrony (1-22 listopada 1918), uzupełniony świadectwami i dokumentami z tamtego czasu.
Krysiak nie był Lwowianinem; urodził się w 1865 r. w Poznaniu. Był dziennikarzem. Na początku XX w. objął stanowisko redaktora „Dziennika Berlińskiego” i przez następne 11 lat był jednym z najbardziej prominentnych działaczy Poloni w stolicy Niemiec. W połowie października 1918 r. znalazł się we Lwowie i pozostał w nim w czasie walk o miasto (efektem jego dziennikarskiej dociekliwości jest niniejsza książka). Zmarł w 1924 r. Tuż przed śmiercią został odznaczony orderem Polonia Restituta.
W swoim pamiętniku Krysiak nawiązał do zaburzeń, jakie miały miejsce we Lwowie 22 listopada 1918 (po wyrzuceniu Ukraińców z miasta), a których ofiarą padło kilkudziesięciu Żydów. Odpowiedzialność za tę zbrodnię próbowano obarczyć Polaków, zwielokrotniając liczbę ofiar. Posuwano się nawet do zamieszczania zdjęć przedstawiających masowość mordu, które – jak się później okazało – przedstawiały skutki pogromu Żydów … w Kiszyniowie za czasów carskich. Krysiak udowadnia, że Żydzi padli ofiarą działalności wielonarodowego elementu przestępczego, otrzymanego w spadku po rozpadających się rządach austriackich, ale inspiracji ze strony polskiej nie było.
Dodatkową zaletą książki jest jej wysoki poziom edytorski.
Jaromir Kwiatkowski
Dziennik NOWINY nr 227, 21-23.11.2003
jerzy said
Gdzie kupić dni grozy we Lwowie?
Kresowiak said
Link do strony www. z książką Z dni grozy we Lwowie w księgarni TE DEUM
http://www.tedeum.pl/tytul/1322,Z-dni-grozy-we-Lwowie
Klub Inteligentów Gazety Polskiej said
Powstanie we Lwowie leży poza zakresem zainteresowań struganego przez nas patrioty-idioty.
kresowiak said
ciekawe ilu żydom wręczył dzisiaj ordery
akej said
@ Kresowiak
Przeciez wiadomo, ze wowczas zydzi staneli po stronie Ukraincow.
Marcin said
Ad 7
„Podziękowania”,też należą się austryjakom.
Marek said
Ks Isakowicz-Zaleskiemu należą się podziękowania za propolską postawę, demaskowanie obłudy polskojęzycznego sejmu i rządu zw polskim, za pamięć o ofiarach banderyzmu. Pomimo że nie Polakiem, a Ormianinem.