Przed rokiem John Kerry wpadł przelotem do Polski. Rzucił wieniec na grób Mazowieckiego (myląc go z Geremkiem), zjadł bagietkę na Krakowskim Przedmieściu, i… odleciał do Izraela. Ale i wieniec nie był celem wizyty. Tylko przypadkowo doszło do niej po tym, gdy minister obrony wypaplał, że ma do wydania 100 miliardów na modernizację armii. A wiedzieć trzeba, że Amerykanie bardzo lubią z nami handlować.
Może dlatego, że robią z nami interesy jak przed wojną handełesy z kmiotkami na targu w Biłgoraju. Weźmy na ten przykład „biznes” z zakupem F-16. W styczniu znowu sobie o nas przypomniał i wezwał na dywanik Grzegorza Schetynę. Słowa powitalne skierował do… „Charlie Hebdo”. W dodatku wygłosił je po francusku (może świadom, że „nasz” tylko duka po angielsku).