Słodkie, trujące fiołki
Posted by Marucha w dniu 2020-07-31 (Piątek)

Viola reichenbachiana
„Ten lasek liściasty gdzie wiosną się z nim spotkałam i gdzie mnie całować próbował…” – śpiewała Sława Przybylska w piosence „Słodkie fiołki”.
Było to w roku 1970, kiedy nikt jeszcze nie słyszał o przemyśle molestowania, ani o konwencji stambulskiej, skierowanej przeciwko „przemocy wobec kobiet”, toteż nic dziwnego, że wtedy mężczyźni jeszcze próbowali całować kobiety.
Teraz stanie się to rzadkością, albo zaniknie w ogóle dlatego, że taka, jedna z drugą, kobieta, niechby i po dwudziestu latach przypomni sobie o próbach całowania i poleci do „Gazety Wyborczej”, gdzie opowie, jakie to traumy w związku z tym przeżywała, jak komary gryzły ją nie tylko przez płótno żaglowe, ale i przez „delikatne tkaniny”, jakie krosty jej potem wyskoczyły na pośladkach i innych wstydliwych zakątkach, słowem – jakiego doznała męczeństwa, to wrażliwe moralnie czytelniczki GW spłaczą się ze wzruszenia, a zatrudniony na operetkowej posadzie „rzecznika praw obywatelskich” pan Adam Bodnar poruszy niebo i piekło.
Potem sprawę wezmą w swoje ręce psychologowie i liczący na udział w zyskach z cudzego nierządu adwokaci i tylko patrzeć, jak sprawą zajmą się niezawisłe sąd, zwłaszcza w słynącym na całym świecie z niezawisłości poznańskim okręgu sądowym i posypią się piękne wyroki.
Dzisiaj na próby całowania może odważyć się tylko ksiądz w nadziei, że dozna przyjemności, ale nie zapłaci za to ani grosza, bo milionowe odszkodowanie i dożywotnią rentę dla ofiary molestowania zapłaci fundacja pod wezwaniem św. Józefa, a bracia Sekielscy nakręcą nowy odcinek serialu.
Nawiasem mówiąc, ci bracia Sekielscy idą na łatwiznę, postępując nader schematycznie; biorą ofiarę, która sobie przed kamerami przypomina, a to to, a to tamto, potem surowo przesłuchują molestanta i stawiają go pod pręgierzem opinii publicznej, którą, zgodnie z leninowskimi normami o organizatorskiej funkcji prasy, michnikowszczyna odpowiednio wytresuje.
Taki film mógłby nakręcić każdy głupi, podczas gdy rozwój artystyczny opiera się na nowatorstwie. Owszem, można filmować i przesłuchania, ale gwoli zwiększenia atrakcyjności obrazu, należałoby go wzbogacić o tak zwane „momenty”. Należałoby tedy wynająć aktorów filmów pornograficznych, którzy pokazaliby, jak to całe molestowanie wyglądało. Inaczej serial spali na panewce i ambitne plany wezmą w łeb.
Ale co ja tam będę robił konkurencję panu red. Tomaszowi Terlikowskiemu, który w takich sprawach musi mieć wyjątkową eksperiencję, skoro bracia wzięli go na doradcę doskonałego. Nie o niego przecież tu chodzi, ani nawet o braci Sekielskich, tylko o konwencję stambulską, którą Polska lekkomyślnie ratyfikowała, podobnie, jak traktat lizboński, a którą teraz chciałoby wypowiedzieć stowarzyszenie „Ordo iuris” (bo jest jeszcze stowarzyszenie „Iniuria”, skupiające niezawisłych sędziów, tylko tych „starych”, co to jeszcze samego znali Stalina i które jest szalenie postępowe, niczym paraliż).
Krytykom konwencji szczególnie nie podoba się jej art. 12, w którym państwa-sygnatariusze zobowiązały się do „podejmowania koniecznych środków, by promować zmianę społecznych i kulturowych wzorców zachowań kobiet i mężczyzn w celu wykorzenienia uprzedzeń, zwyczajów, tradycji oraz innych praktyk opartych na idei niższości kobiet lub na stereotypowych rolach kobiet i mężczyzn.”
Krótko mówiąc, konwencja ta jest elementem komunistycznej rewolucji, dla której warunkiem powodzenia jest doprowadzenie do destrukcji nie tylko organicznych więzi społecznych, ale i kulturowej różnorodności. W komunizmie bowiem wszyscy muszą nie tylko tak samo się zachowywać, ale nawet tak samo myśleć, to znaczy – nie myśleć w ogóle, tylko wsłuchiwać się w aktualne polecenia Judenratu „Gazety Wyborczej” i Judenratów innych, podobnie nieprzejednanie stojących na nieubłaganym, postępowym stanowisku organów medialnych – bo inaczej eksperyment polegający na zagnaniu Ludzkości do wspólnej obory może się nie udać.
Toteż konwencja stambulska stoi na nieubłaganym gruncie Równości, o której pisał poeta: „By mogła zapanować Równość, trzeba wpierw wszystkich wdeptać w gówno, by człowiek był człowieka bratem, trzeba go wpierw przećwiczyć batem.”
Z kolei do zwolenników podtrzymania udziału Polski w charakterze sygnatariusza konwencji stambulskiej zalicza się pani profesorowa-filozofowa Magdalena Środzina, jak pisał Tadeusz Boy-Żeleński, „stwór podeszły wiekiem, co kobietą być już przestał, a nigdy nie był człowiekiem” – ale również rząd „dobrej zmiany”, który w znowelizowanej niedawno ustawie o policji przeszedł do porządku dziennego nad uprawnieniami właścicielskimi, bo na mocy nowych przepisów to zwyczajny stójkowy może nakazać właścicielowi natychmiastowe opuszczenie własnego mieszkania, o ile tylko żona, czy nawet konkubina, byle tylko „kobieta”, tego zażądała pod pretekstem oskarżenia o „przemoc”.
Nie ma w tym nic oryginalnego, bo własność zawsze była solą w oku komunistów, jako gwarancja autonomii jednostki wobec władzy publicznej, więc jeśli można ją zlikwidować, to każdy pretekst jest dobry, a „przemoc” w szczególności – bo tylko świnia nie ujmie się za „ofiarą przemocy”.
Jeśli tedy pani dojdzie do wniosku, że w przeszłości się pomyliła, rozkładając nogi nie przed tym, co trzeba, a teraz właśnie pojawił się ten jedyny, wymarzony, to będzie mogła bez trudu pozbyć się trutnia i już bez przeszkód baraszkować z absztyfikantem w pozyskanej w ten sposób „chacie”.
Ale wykonywanie konwencji stambulskiej wywoła następstwa nie tylko w sferze stosunków własnościowych. Stanisław Lem w książce „Doskonała próżnia” zawierającej recenzje z nieistniejących książek pisze, jak to pracująca na rzecz Pentagonu firma wymyśliła specyfik mający rozładować eksplozję demograficzną w „trzecim świecie”. Specyfik znosił bowiem wszelkie przyjemne doznania towarzyszące aktowi płciowemu, który wprawdzie był możliwy, ale jako rodzaj ciężkiej pracy.
Naprodukowano tego całe tony i któregoś dnia, czy to wskutek sabotażu, czy nieszczęśliwego wypadku fabryka wyleciała w powietrze razem z magazynami i w ten sposób specyfik przedostał się do atmosfery i wód płynących. Ludzkość stanęła na krawędzi zagłady i tylko wyjątkowo karny naród japoński zacisnąwszy zęby… – i tak dalej.
Katastrofie demograficznej jakoś zaradzono, ale ten wypadek wywołał następstwa również w sferze kulturowej. Cały erotyzm zniknął w jednej chwili i nie bardzo wiadomo było, czym się kultura ma odtąd inspirować, aż z pomocą przyszła gastronomia. Inspiracją stało się żarcie i zaraz pojawiły się tabu. Na przykład jedzenie gruszek na klęczkach uchodziło na wyjątkowo nieprzyzwoite, ale pojawiła się sekta zboczeńców-klęczycieli, którzy rozpoczęli desperacką walkę z „wykluczeniem” i „stygmatyzacją”.
Toteż kiedy każdy bliższy kontakt z kobietą stanie się jeszcze bardziej niebezpieczny, niż bliskie spotkanie III stopnia z krokodylem, o żadnych próbach „całowania”, nie mówiąc już o śmielszych przedsięwzięciach, nie będzie można nawet marzyć.
Co kobiety będą z tego miały – trudno powiedzieć – ale skoro feministki tak się po stronie konwencji stambulskiej angażują, to może rzeczywiście są głupsze, niż przewiduje ustawa?
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl
Komentarzy 9 do “Słodkie, trujące fiołki”
Sorry, the comment form is closed at this time.
Dinozaur said
W krajach Jasnogrodu rozchodzi się corocznie podręcznik bicia żon wydawany regularnie w Hiszpanii przez mułłę o ile Dinozaur dobrze pamięta z Malagi .
Boydar said
Zupełnie off topic – Sława Przybylska śpiewa „fijołki”, wyraźnie
.https://www.youtube.com/watch?v=pCfp9C7f-8A można odsłuchać.
I nikt nie protestuje, nawet Pan Nyndr0, że w tekście stoi fiołek, w liczbie mnogiej naturalnie, jak to w lesie. Ale kiedy piszemy „Maria”, a wymawiamy „Maryja”, to wycie słychać jakby lisowi na ogon nadepnął.
Ja tam jak mi kto nadepnie to pamiętam. A polski to trudna język.
Krzysztof M said
Ad. 2
Fiołek, to nie to samo, co fijoł. 🙂 Przecież pan rozumie… 🙂
Jeśli już pan przytacza polskie powiedzonka, to może dokładnie? Bo młodzi czytają, a potem kaleczą język: „Polska język, trudna język” – tak to brzmiało.
NyndrO said
Panie Krzysztofie, niech Pan MUUUUU nie zwraca uwagi, że coś tam, bo zaraz się rozpisze na kilkanaście akapitów. On nie daje rady nie być na górze. 🙂
NyndrO said
…jedna moja koleżanka też tak miała…
Boydar said
wrrrrrrrrrrrr !!! … poniatno ? 🙂
Krzysztof M said
Ad. 4
Znałem paru z Lublina, z wojska, ten się nie mieści w normie. 🙂 chociaż… w gruncie rzeczy… to nikt z bywalców Gajówki.;.. nie mieści się w normie… 🙂
Boydar said
Murwa Kać ! Ja nie jestem z Lublina !!! Tylko tu mieszkam, częściowo, z przypadku i nieplanowanej ciąży. Choć zauważyć wypada, że ks. obywatel Bozowski zachował zdanie odrębne. I chyba miał słusznego.
gnago said
EE to juz fobia z tą komuną . Za komuny, drogi panie M. to damski bokser owszem zabrany został z domu, a jak wracał boso czy w butach te kilkanaście kilometrów . To miał czas zastanowić się nad swoim postępowaniem. Bo wcześniejszy masaż cielesnej powłoki duszy białą pałą, ze względu na modne prawa człowieka, odchodził w przeszłość. A odnotowywał niejeden sukces moralny wyższy niż ścigany wówczas KK.
Chyba że, ten epitet „komunista” to w formie obrazy stosowany dla frajerów i funkcyjnych NWO .