Więc dróg poznaj sto…
Posted by Marucha w dniu 2020-08-19 (Środa)
Kiedyś w warszawskim tygodniku „Kultura” („W warszawskiej urzędówce „Kulturze” komunistyczny parobek Hamilton…”) Jan Zbigniew Słojewski, felietonista używający pseudonimu „Hamilton” i stylizujący się na starca przestarego pisał, że za Mieszka Pierwszego, za Bolesława Chrobrego, za Stefana Batorego, za Józefa Piłsudskiego i za Władysława Gomułki, jeśli chłopak chciał zdobyć przychylność dziewczyny, to musiał jej coś powiedzieć.
Teraz już nic nie musi, teraz wystarczy, jak puści jej płytę z piosenką Czesława Niemena.
Nawiasem mówiąc, kiedyś przyłapałem Hamiltona na tym, że „nie wiedział, a powiedział”. Otóż przy jakiejś okazji napisał on felieton o polu bitwy pod Verdun, w której oczywiście uczestniczył. Opisywał tam słynną transzeję bagnetów. Oddział francuskiej piechoty czekał w okopie na sygnał do natarcia, kiedy runęła nań niemiecka nawała ogniowa i wszystkich żołnierzy przysypała. Nikt ich nie ekshumował i tak zostali, a tylko ich bagnety wystają ponad ziemię.
Hamilton pisze, jak to spaceruje po polu bitwy i spod równo przystrzyżonej trawy wystaje rząd błyszczących francuskich bagnetów. Wprawdzie wiedziałem, że Hamilton w żadnej bitwie pod Verdun nie uczestniczył, ale dopiero kiedy sam tam pojechałem, przekonałem się, że nawet nie chciało mu się sprawdzić, jak to wygląda naprawdę. A wygląda tak, że pod betonowym, wpartym na krótkich filarach klocem w kształcie litery „L”, ze zbrylonej ziemi wystają zardzewiałe ostrza bagnetów.
Ale mniejsza z tym, bo Hamilton pisał dalej, że miną lata i czyjaś drżąca dłoń nastawi płytę z piosenkami Niemena, a z oczu spadnie perełka łzy. Korci mnie, żeby wspomnieć jeszcze jeden jego felieton, komentujący rewolucję seksualną, jaka w roku 1968 wybuchła na Zachodzie. Wtedy chodziło o coitusy, orgazmy, biusty, pochwy, penisy i dupy (ciekawe, że i Janusza Szpotańskiego musiały wspierać proroctwa, kiedy w latach 60-tych pisał o erotycznych fantazjach słynnego filozofa Levi Sztossa, któremu marzyła się efektowna blondyna „z dupą, jak wierzeje”, no i słynne siostry Kardashian właśnie tak się wybotoksowały, żebyśmy mogli lepiej podziwiać ich zalety intelektualne) – podobnie jak teraz chodzi o coraz to nowe zboczenia.
Tymczasem Hamilton odwraca się z niechęcią od tych genitalnych rewelacji, bo przypominają mu się zasypane gruzem „OCZY BRĄZOWE”, których już nie ma i już nigdy nie będzie.
A Ewa Demarczyk śpiewała też o oczach, tyle, że zielonych („masz takie oczy zielone”) i ustach czerwonych („masz takie usta czerwone, czerwone, jak pożar zórz zaczarowanych ranków…”) – ale nie chodziło o to, by te usta przy pomocy botoksu upodobnić do warg sromowych, czy żeby zrobiły komuś „loda”, tylko o opis fascynacji („oślepił go twych oczu blask, milczałaś kolorowo…”).
Bo Ewa Demarczyk potrafiła zachwycić i oczarować publiczność bez konieczności występowania w samych majtkach, albo i bez majtek, jak to robią dzisiejsze „gwiazdy”, czyli takie półkurwięta, co to wprawdzie mają talent, ale mały i muszą go sobie jakoś sztukować, żeby trafić do telewizji.
Dzisiaj jej znajomi piszą, że miała „trudny charakter” i jak coś się jej nie podobało, to próba trwała dotąd, aż było dobrze. To jasne, skoro wiedziała, czego chce. A wiedziała, bo nie tylko miała znakomity smak literacki, ale i szczęście, bo współpracowała z muzykami, którzy potrafili muzyką zwielokrotnić siłę poezji. Tak właśnie było z „Wierszami wojennymi”, w których marszowy, chociaż wcale nie dziarski motyw przeplatał się z lirycznym refrenem („jeno wyjmij mi z mych oczu szkło bolesne…”), albo ilustrował bitewne uniesienie („otchłań otwiera usta ogromne, chłonie i ssie…”), albo z „Tomaszowem” („wstawili ludzie cudze meble i wychodzili stąd w zadumie, a przecież wszystko tam zostało…”), czy „Pocałunkami” („więc chyba można żyć bez powietrza…”).
Co tu dużo gadać; Ewa Demarczyk to była absolutna doskonałość, nawet jeśli jej wykonanie „Rebeki” mniej mi się podobało, niż Sławy Przybylskiej – bo w odróżnieniu od innych artystów z tamtych czasów, to właśnie ona stanowiła największy kaliber.
Jestem przekonany, że i dzisiaj, kiedy w wieku 79 lat umarła, mnóstwo rąk uruchomiło aparaturę z jej piosenkami, by jeszcze raz przenieść się w marzeniach do czasów młodości, kiedy to właśnie ona swoim głosem towarzyszyła rodzącym się i wybuchającym uczuciom, by jeszcze raz przeżywać na nowo ówczesne fascynacje i wspominać drogi swojego mijającego życia („więc dróg poznaj sto, aby dojść do mych ust, bo świat, cały świat, chcę ci zamknąć na klucz…”).
Kolejna epoka dobiega końca.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl
Komentarzy 5 do “Więc dróg poznaj sto…”
Sorry, the comment form is closed at this time.
BK said
„Świecki pogrzeb”.
Szkoda.
UZA said
„Świecki pogrzeb”.
Nie było kadisz ?
Od razu powiem, że ja Zmarłej nie lubiłam. Nie z motywów antysemickich ( jak większość peerelowskich dzieci wychowałam się na Brzechwie i Tuwimie , do których nawet dzisiaj mam sentyment, mimo Ich ewidentnych korzeni). Demarczyk zaś nigdy do mnie nie przemawiała. Jej nosowy głos nieprzyjemnie brzmiał w moich uszach, a maniera wykonawcza – raziła. Miałam wrażenie, że słynna Gwiazda wszystko śpiewa na jedną modłę – patetyczno-dramatyczną. Wydawała się całkowicie pozbawiona poczucia humoru, tej lekkości i dowcipu, właściwych Jej rasie . Nawet „Grande Valse Brillante” – tekst prawie intymny, dotyczący, w gruncie rzeczy, spraw damsko-męskich – w ustach Demarczyk brzmiał jak jakiś protest song przeciwko wojnie w Wietnamie. Same piosenki natomiast bywały niezłe, wolałabym je jednak w innym wykonaniu.
Krzysztof M said
Ad. 2
Różne światy, różne rasy, różne cywilizacje, a więc i różne poglądy na piękno… Te poglądy na piękno, to taki papierek lakmusowy…
lewarek.pl said
To była wybitna artystka. W jej śpiewaniu najcenniejszy był jej własny styl interpretacji. Niepokojący, żeby nie powiedzieć agresywny. Nikt tak nie śpiewał. Nawet piosenki liryczne w jej wykonaniu brzmiały jak wyzwania. Miauczeć i pojękiwać każda potrafiła, Ewa Demarczyk śpiewała wyzywająco. Cudnie.
Boydar said
Muzycy zostają !