Pała transmiszyn
Posted by Marucha w dniu 2020-09-07 (Poniedziałek)
Kilka dni temu z powodów zawodowych znalazłem się w większym gronie osób mi całkowicie nieznanych. Zagadała do mnie w czasie przerw w obowiązkach pewna kobieta, mniej więcej w moim wieku, czyli 40+.
Trudno zresztą dziś tak łatwo rzucać wiekiem kobiety, ponieważ panie urodzone w latach siedemdziesiątych i odrobinę wcześniej, a dziś żyjące w tak zwanych dużych ośrodkach miejskich i czytające wywiady z Dorotą Wellman, odejmują sobie z łatwością nie tylko ów plus, ale po prostu wymazują z lekkością motyla dwie dekady własnego żywota.
I tak więc widzimy przed sobą kobietę na oko 40+, ale tak naprawdę rozmawiamy z dziewczyną ledwie chwilę po ukończeniu dwudziestych urodzin. Z podlotkiem właściwie. Cały zestaw zachowań, manier i pretensji jakimi panie te dysponują, oglądamy de facto w bardzo krzywym zwierciadle z czego one nie tylko zdają sobie sprawę, ale chyba też napawa je ten fakt bardzo specyficzną dumą.
Jest to z pewnością sukces wieloletniej pracy scenarzystów, reklamodawców, najrozmaitszych szarpidrutów oraz aktorzyn nazywanych dziś nie wiedzieć czemu artystami. No i Doroty Wellman jako patronki.
Zamienienie dojrzałych kobiet, często matek już prawie dorosłych dzieci w umysłowe nastolatki, to nie byle co. Ale do rzeczy. Pani z którą rozpocząłem niezobowiązujący small-talk (o penglishu będzie jeszcze tutaj zaraz) po kilku wymienionych opiniach szybko – uśmiechając się figlarnie – zapytała mnie, tak jak to kobiety potrafią, delikatnie acz bardzo stanowczo jednocześnie, o moje poglądy polityczne.
Stężałem lekko, i zapytałem czemu ją to interesuje. Ona uśmiechnęła się jeszcze bardziej szeroko i odpowiedziała: po nic, po prostu chciałabym wiedzieć. Nie odpowiedziałem na to konkretnie, ale odparłem, że ja wprawdzie nie wiem jakie ona ma poglądy, ale mogę to zgadnąć niczym w czarodziejskiej kuli.
Ponieważ kobietę z wielkiego miasta, mówiącą i zachowującą się jak nastolatka, nie jest trudno wprowadzić w stan, kiedy ona zaczyna śmiać się dosłownie ze wszystkiego, ona już nie mogła przestać chichotać i kazała mi z tej szklanej kuli skorzystać. No więc powiedziałem, że jak znam życie, to jej poglądy są bardzo liberalne, świat jest pełen męskiej opresji, a największym problemem ludzkości jest Jarosław Kaczyński i jego kot.
To co nastąpiło w reakcji na moje proroctwo, to już nie był śmiech, to był ultra-chichot. Pani nie umiała nad sobą zapanować. Ocierając łzy tak, by nie naruszyć kunsztownego makijażu, przyznała mi absolutną rację. Potem jednak trochę spoważniała, i stwierdziła całkiem przytomnie, że ja zapewne jej poglądów nie podzielam, ale ona nie zamierza mnie za to atakować.
Potem rozmawialiśmy chwilę, i jak mnie przekonywała, ona – słuchając moich delikatnych i taktownych uwag – doskonale rozumie, że media i poglądy polityczne to właściwie to samo. Gdy już wydawało mi się, że jednak nie jest aż tak źle jak myślałem, nie wytrzymała i wypaliła: Polacy są bardzo nietolerancyjni. Na szczęście nie musieliśmy już dalej rozmawiać, bo trzeba było zająć się robotą.
Stwierdziłem wtedy w duchu: po to właśnie są poglądy polityczne, i dlatego zawsze jest miejsce, czas, a co najważniejsze, pieniądze, by w poglądy polityczne społeczeństwa inwestować. Gdy się wszyscy żegnaliśmy, pani o której pisałem wcześniej, udała że mnie nie widzi, i na moje słowa pożegnania nie doczekałem się odpowiedzi.
Zainstalowana odpowiednio „polityka” potrafi zatruć nawet najbardziej banalną w świecie towarzyską sytuację. I podkreślam – ja nawet słowa o swoich „poglądach” nie powiedziałem.
I teraz bajka druga, niby o czymś zupełnie innym, ale tak naprawdę o tym samym.
Słuchałem niedawno – nie mogłem się powstrzymać – wywiadu, którego udzielił Jackowi Bartosiakowi, pan Andrew Michta. Pan Michta jest dziekanem na – uwaga, postaram się nie pomylić – College of International and Security Studies at the George C. Marschall European Center for Security Studies. Człowiek ten połączył się z JB za pomocą „skajpa” i zobaczyliśmy go rozpartego na fotelu w dużej i szykownej sali konferencyjnej, ozdobionej wiszącą nieco w tle flagi USA.
No i się zaczęło. Pan Michta zaczął od tego, że on się wypowiada prywatnie a nie w imieniu College…(ok, żartowałem, nie będę tego przepisywał ponownie). To znaczy on nie powiedział, że się wypowiada prywatnie, to ja to tak napisałem. On stwierdził, że jest w „private capacity”. A JB uprzedził nas, że pan Michta będzie z grzeczności dla nas mówił po polsku, żebyśmy lepiej zrozumieli, jak ważne sprawy tu będzie zaraz poruszał. Ja wiedziałem wtedy, że lepszej rozrywki niż ów wywiad prędko nie znajdę, i cały zamieniłem się w słuch.
I to jest właściwy powód dla którego o tym piszę – wszystkie wypowiedzi, dotyczące rzecz jasna spraw najważniejszych z ważnych pan Michta generował z silnym akcentem amerykańskim. Brzmiało to tak, jak każdy kabareciarz udaje klasycznego Polaka-wieśniaka pracującego u Wielkiego Szatana przy zrywaniu azbestu. W ogóle bym tego całego nie przesłuchał do końca, gdyby nie ten amerykańsko-polski pana Michty, i ta mająca podążyć w ślad za jego zaśpiewem magia wielkiego świata i prawdziwej wiedzy.
Ale w tej pięknej porcelanowej wazie pływały też solidne kawałki mięska w postaci przedziwnych, wplatanych w zdania z dużą gracją, definicji, ni to w języku polskim przepuszczonym przez żuchwy zawalone jakąś gęstą strawą, ni to po „hamerykańsku” z akcentem godnym Gregory Pecka uczącego się polszczyzny. Albo hokeisty Oliwy, który po roku gry – albo raczej tłuczenia rywali po łbach w NHL – nasączył swoją mowę odpowiednią amerykańskością.
Wracajmy do pana Michty. Dlaczego ja miałbym słuchać jakichś głupich polskich kabaretów, skoro mam pana Michtę i JB? Czegóż tam nie było? Był i dylemat symetryczności (symetłycznosci), były łańcuchy dostaw. Albo indykatory (to jakieś najnowsze drony z indyków?). Mnie się najbardziej podobało, gdy pan Michta łączył oba nasze języki w jakąś zupełnie nową jakość.
Redundnantne networki dostaw były słodziaszne. Insularny trzon kraju też niezły. A do tego cała masa wplątywanych czysto angielskich słówek, najczęściej jako szybkie tłumaczenie słówka polskiego. Containment, unsure, elajnment. Ale i tak wisienką na torcie musi być tutaj „pała transmiszyn”.
Żeby nie było – ja słuchałem nie tylko tych kapitalnych określeń, ale i treści też. Chodzi panu Michcie generalnie o to, żeby Polacy generalnie pomogli Amerykanom w walce o lepszy świat bez chińskiego nacjonalizmu. Bo Amerykanie zaraz, za chwilę, pójdą na całego z tymi Chińczykami zamiast z nimi robić sute dile jak dotąd, bo Chińczyk produkuje 80% antybiotyków przeznaczonych na amerykańskie wirusy, i oni się tam w tych Waszyngtonach i Atlantach bardzo boją. Niech więc każdy złapie co tam ma pod ręką i szykuje się na rozróbę.
Problem z panem Michtą jest chyba tylko taki, że najwyraźniej pan JB zainscenizował całą tę przywołaną tu okoliczność, abyśmy uwierzyli, że pan Michta jest uosobieniem marzeń młodego mężczyzny całego zakopanego w słuchowiskach JB – czyli pół-Polakiem, pół-Amerykaninem, do tego takim, który wie wszystko na temat tego, jak się Wielki Szatan rządzi i co zamierza zrobić jutro i pojutrze.
A pan Michta ma załatwić nam to, że oni tam zamienią nas w drugi Izrael, tylko taki swojski, ale też i okuty w dolary i w powiciu z atomu.
Mnie się natomiast wydaje, że wszystkie te zabiegi służyć mają tylko karierom obu panów, a obaj mają taki wpływ i wiedzę o faktycznych planach USA jak nie przymierzając ja sam. Mam nadzieję, że wolność słowa, którą Wielki Szatan ceni bardzo, wciąż działa, i ja mam prawo skojarzyć sobie tutaj na potrzeby publicystyczne poczynania pana Michty z rolą Fronczewskiego w filmie „Konsul”.
Amerykańsko-polski plus cała masa mundrych definicji w języku Wielkiego Szatana to męska odpowiedź, na wywiady z Dorotą Wellman, albo Sex w wielkim mieście. Takie formaty zapewne przynoszą lepsze i bardziej dynamiczne rezultaty, tym bardziej że publika już przez lata została sprawnie podzielona na segment lewicowy i prawicowy, a teraz należy jedynie pilnować trzódek.
Niewykluczone, że publicystyka i media, które dzień i noc „wyrabiają poglądy polityczne” wśród prostego ludu de facto nie są już potrzebne i być może wkrótce, za czas jakiś, zostaną zamienione w jeden wielki lajfstajlowy – za przeproszeniem – rzyg tęczą wprost z paszczy jednorożca. Co jakiś czas trzeba tylko do piecyka dorzucić parę suchych patyków.
A dla koneserów chcących czegoś odrobinę finezyjnego będzie Dorota Wellman i JB wraz z Andrew Michtą wyjaśniający młodym mężczyznom reguły geopolityki.
Marcin-K.
http://marcin-k.szkolanawigatorow.pl/
Komentarze 4 do “Pała transmiszyn”
Sorry, the comment form is closed at this time.
wanderer said
Baby do wychowywania dzieci i do domowego ogniska a nie do polityki. Czy nie widzicie jak robia z was idiotki i pozbawiaja was najpiekniejszego okresu waszego zycia?
Pewno nie, jesli jestescie „raszplami z drutu, nieukami jeb…mi” (to z filmu, zebyscie mnie nie obsobaczyly)
Lolek said
Molestowanie polityczne.
gd-ap said
Bardzo celnie ujęte spostrzeżenia autora.
Aż zajrzę do linku źródłowego , co tam ciekawego autor jeszcze ma w swojej kolekcji
wanderer said
Gp-ap,
To fakt. Dobre pioro. Wiecej takich warsztatow chcialoby sie rzec.