Demokracja straciła dziewictwo
Posted by Marucha w dniu 2021-01-12 (Wtorek)
W powieści Józefa Tomasi di Lampedusa „Lampart” jest scena, jak książę Salina podczas polowania, na którym towarzystwa dotrzymywał mu organista z Donnafugaty, don Ciccio Tumeo, rozmawiając z don Ciccio ma wrażenie, jakby ktoś umarł.
Poprzedniego bowiem dnia odbyło się tam głosowanie w referendum, czy Sycylia opowiada się za utrzymaniem monarchii, czy też woli republikę. Oficjalny komunikat stwierdzał, że wszyscy mieszkańcy Donnafugaty opowiedzieli się za republiką. Tymczasem don Ciccio, kierując się wdzięcznością wobec monarchy, który zapewnił mu wykształcenie, głosował przeciwko republice i w gorących słowach księcia właśnie o tym zapewniał.
Słuchając go książę zrozumiał, dlaczego miał wrażenie jakby ktoś umarł. Nie tyle „ktoś” a „coś” – bo właśnie umarło zaufanie do republiki i to już na samym początku.
Wprawdzie po wyparciu demonstrantów, którzy 6 stycznia wtargnęli do Kapitolu, wskutek czego przerwane zostało posiedzenie, na którym Kongres miał zatwierdzić wybór Józia Bidena na kolejnego prezydenta Stanów Zjednoczonych, następnego dnia reprezentanci ludu powrócili do gmachu i wybór Józia zatwierdzili, co pan red. Michnik uznał za zwycięstwo tamtejszej demokracji.
Ale jeśli nawet, to to zwycięstwo zostało uzyskane kosztem utraty przez amerykańską demokrację dziewictwa. Wprawdzie nawet after fall, to znaczy, po utracie dziewictwa, byłe dziewice często zachowują się, jak gdyby nigdy nic – ale wydaje mi się, że surowe recenzje, jakie dotychczas Stany Zjednoczone wydawały demokracjom różnych krajów, teraz będą mogły wzbudzać tylko homerycki śmiech. Nawet nie dlatego, że „lud” wtargnął do demokratycznego sanktuarium i zakłócił przebieg demokratycznych liturgii, chociaż to też było wydarzeniem bez precedensu, tylko dlatego, że podejrzenie iż wybory zostały sfałszowane, czyli – jak to określił Donald Trump – „ukradzione” – będzie już odtąd towarzyszyło amerykańskiej demokracji, zwłaszcza im bardziej zwolennicy Józia, w awangardzie których występuje tamtejsza żydokomuna, będą zapewniali, że wszystko było w jak najlepszym porządku.
Wprawdzie tamtejsze niezawisłe sądy nie chciały uznać zarzutów o fałszerstwach wyborczych, ale przez znaczną część obywateli amerykańskich będzie to rozumiane tylko tak, że sądom też nie można ufać.
Na podstawie doświadczeń z sądami w naszym nieszczęśliwym kraju, taki brak zaufania można uznać za całkowicie uzasadniony i to nie tyle nadmierną podejrzliwością wątpiących w bezstronność sądów, tylko ich spostrzegawczością. Przyczyna leży w tym, że od kilkudziesięciu lat amerykańskie uniwersytety, nawet te uchodzące za „katolickie”, zostały zdominowane przez marksistów, którzy wywarli ogromny wpływ na ideologiczną formację ludzi wykształconych – a sędziowie i w ogóle – prawnicy – są częścią tego wykształconego, a więc – zainfekowanego marksizmem towarzystwa.
To marksistowskie skażenie sprawia, że niewykształcone warstwy amerykańskiego społeczeństwa, zwłaszcza żyjące na prowincji, nie ufają im z tego przede wszystkim powodu, że są bardziej odporne na marksistowskie duraczenie.
Przypominam sobie dyskusję w Domu Dziennikarza w Warszawie gdzieś w październiku, czy może listopadzie 1980 roku. W pewnym momencie padło z sali pytanie, jak to się stało, że wszędzie siłą napędową wszelkich rewolucji bywali studenci, a tymczasem podczas sierpniowych strajków studenci w ogóle nie byli widoczni, natomiast siłą napędową tego społecznego buntu byli młodzi robotnicy. Wakacjami wszystkiego tłumaczyć nie można, więc co się stało?
Uczestniczący w panelu biolog, prof. Goldfinger-Kunicki odparł, że wyjaśnienie jest bardzo proste: studenci mieli najdłuższy kontakt z ówczesnym systemem edukacyjnym, wskutek czego stopień ich oduraczenia był znacznie wyższy, niż w przypadku młodych robotników, których kontakt z systemem edukacyjnym był znacznie krótszy.
Cóż dopiero można powiedzieć teraz, kiedy na uniwersytetach w charakterze dyscypliny naukowej wykładane są Bogu ducha winnym studentom genderowe fantasmagorie? Pod pretekstem nauki, rozmaite utytułowane durnice prowadzą ideologiczną agitację, to znaczy – duraczą młodzież – ciekawe, że akurat w duchu marksistowskim. Nic tedy dziwnego, że gdy minister Czarnek zapowiedział wyparcie z uniwersytetów tego marksistowskiego szamaństwa, podniósł się klangor, podobny do wrzasku podczas linczowania św. Szczepana. To podobieństwo nie jest zresztą przypadkowe, bo w awangardzie marksistowskiego duraczenia niezmiennie była i jest żydokomuna, której organiczną właściwością jest miedzy innymi podnoszenie klangoru.
Wygląda zatem na to, że w Stanach Zjednoczonych pojawiło się głębokie i być może już nieusuwalne zwątpienie w prawość tamtejszych instytucji państwowych. Czy będzie ono miało konsekwencje polityczne i jakie one mogą ewentualnie być – tego nikt chyba jeszcze nie wie tym bardziej, że jest tajemnicą poliszynela, iż w amerykańskim systemie politycznym pojawiły się pozakonstytucyjne ośrodki władzy, przed którymi osobistości formalnie sprawujące władzę skaczą z gałęzi na gałąź.
Znakomitą tego ilustracją jest zablokowanie przez pana Zuckerberga samego prezydenta Stanów Zjednoczonych – jak możemy się domyślać – w ramach przestrzegania wolności słowa. Inaczej zresztą być nie może, o czym poucza nas m.in. historia starożytnego Rzymu. Dopóki rzymskie państwo nie ekspandowało na cały basen Morza Śródziemnego, dopóty ustrój republikański jako-tako funkcjonował. Kiedy jednak państwo to przekształciło się w imperium, republika zaczęła podupadać, a ostateczny cios zadał jej Juliusz Cezar, którego Senat obwołał „dyktatorem wieczystym”.
Tym bardziej teraz, kiedy mocarstwa, takie właśnie jak Stany Zjednoczone, dysponują ultymatywną bronią jądrową. W tej sytuacji nikt przytomny się nie zgodzi, by palec na atomowym cynglu mógł położyć jakiś chwilowy ulubieniec ulicy. W tej sytuacji demokracja polityczna jest tylko parawanem za którym państwem rządzą grupy nie przewidziane przez konstytucję, na przykład finansowi grandziarze, dysponenci mediów, menażerowie przemysłu rozrywkowego, który ma ogromny wpływ na myślenie i postępowanie ludzi, a wreszcie – armia i tajne służby.
W epoce totalnej inwigilacji zwłaszcza rola tych ostatnich staje się coraz większa – ale właśnie dlatego demokratyczne dekoracje muszą być utrzymywane, bo – jak twierdził kanclerz Otto Bismarck – dobrze, że ludzie nie wiedzą, jak się robi politykę i parówki.
Stanisław Michalkiewicz
Dziękujemy za pomoc prawną Kancelarii Prawnej Litwin: https://kancelaria-litwin.pl
Komentarzy 6 do “Demokracja straciła dziewictwo”
Sorry, the comment form is closed at this time.
Ella said
politykę może „gdzieś” robią w Pl są jedynie bandy sługusów wobec obcych decydentów, trochę może śmiesznie się robi jeśli muszą co jakiś czas szukać nowego pana oraz stroić się w nowe przebranie, mniej śmiesznie jak się będą licytować u pana, którzy sprawniej i sprytniej ludziom dojadą, bo konkurencja wśród band sługusów do pana jest spora
Wielka Kopa Tatry said
No i dobrze, zawsze mówiłem żeby j-ebać demokrację.
Birton said
biolog prof. Golfinger-Pferdstein wyjaśnia, albo dyplom z Katolickiego Uniwersytetu Marksistowskiego z sygnaturą rabina, no i Góracukru na koniec z 33. stopniem wtajemniczenia, ale jazda :))))
dunder said
Palec na cynglu położy Hitleria C. I pociągnie.
Trzy Gracje to jest katastrofa na skalę globalną.
Kto tego nie widzi….. (tak śpiewa Mazowsze)
Dinozaur said
Jaka demokracja ?
Wybory czy wyroby? said
Demokracja nigdy i nigdzie nie była dziewicza.
Powtarzanie wyświechtanych komunałów prowadzi do samobójstwa narodowego.
Jakis pacan probowal onegdaj mi tłumaczyć, ze ‚ demokracja to jest prawo do głosowania’.
„Żeby go obesrało’ – pomyślałem sobie. To nie dość mamy juz demokratycznej Libii, Syrii, Iraku, Afganistanu, Jugoslawii a teraz Jemenu, Sudanu i Haiti?
A taki Wietnam ma komunizm i gwiżdże na demokracje.
Kowbojskie kanalie zarzucaja ‚wolny rynek’ truciznami, toksycznym erzacem, szczepionkami, które juz wymordowaly miliony dzieci na swiecie i za gruby szmal wciskają kity o cudownej działalności cykuty.
Amerykańska demokracja ustawiła dualizm partyjny; jedna partia raz przebrana za zbawicieli świata a druga za uwolnienie plebsu od zbawicieli świata – i na odwrot, da capo al finem.
Wyborca zas nie ma żadnego wpływu na wybór kandydata bo system podstawia zawsze dwóch durnostojków – jeden głupszy od drugiego, oba mierne ale wierne, i urządza sie szoł dla gawiedzi, która chętnie poświęca własne podatki na ubranie i karmienie durnostojków i ich rodzin.
Zdarza sie, ze system dla pucu wystawia trzeciego kandydata do odstrzału. Ten trzeci, to
zachęca plebs w ogóle do głosowania bo opowiada duby smalone o tym jaki raj ma w zanadrzu dla gawiedzi i ich rodzin.
Potem przychodzi policja i zgarnia takiego ‚podstawiciela’ z pola bitwy durnostojków.
Wszystko to dzieje sie w imię demokracji, w której nikt i nigdzie nie wie o co chodzi.
Wyborca zas, parafrazując Lenina, ma prawo wyboru koloru sznurka, na którym go powieszą.
Amerykańska demokracja obesrała cały glob ziemski a teraz ktos rzucił w te wielką kupę gówna handgranatkę z napisem:’ wirus w koronie’