Zanim padną salwy
Posted by Marucha w dniu 2023-03-27 (Poniedziałek)
Marzec powoli dobiega końca, a wybory do Sejmu i Senatu odbędą się jesienią; albo w październiku, albo na początku listopada. Wbrew pozorom czasu zostało niewiele, bo zanim suwerenowie oddadzą swoje głosy, jest do przerobienia bardzo dużo pracy, od której zależą… – w pierwszym odruchu chciałem napisać, że losy naszego nieszczęśliwego kraju, ale to przecież nieprawda, bo losy naszego nieszczęśliwego kraju nie zależą od żadnych tubylczych wyborów, tylko od Naszych Sojuszników – tego Najważniejszego i tego Mniej Ważnego.
Jak nam Nasz Najważniejszy Sojusznik każe włożyć rękę do ognia, to znaczy – wdać się w wojnę z Rosją, jaką USA prowadzą w tej chwili na Ukrainie do ostatniego Ukraińca – to się wdamy bez gadania, nawet jak trzeba by tradycyjnie pójść „w bój bez broni” – bo przecież całą broń oddaliśmy za darmo Ukrainie.
Miałoby to nawet tragiczne plusy dodatnie, bo taka wojna długo by nie trwała, tym bardziej, że art. 5 traktatu waszyngtońskiego mógłby nie mieć do niej zastosowania. Ma on bowiem zastosowanie w przypadku „zbrojnej napaści” na państwo członkowskie NATO, ale nie w sytuacji, gdy państwo członkowskie NATO samo napadnie na inne państwo, na przykład – na Rosję.
A właśnie o takiej sytuacji wspomniał niedawno ambasador Rzeczypospolitej we Francji, pan Jan Emeryk Rościszewski, że „nie będziemy mieli innego wyjścia”, jak „przystąpić do wojny”. Nie dlatego, że Rosja napadnie na nas, tylko dlatego, że „Ukraina nie obroni swojej niepodległości”.
Podobno pan ambasador chciał powiedzieć coś zupełnie innego, ale co z tego, skoro zaraz po nim odezwał się ambasador RP na Ukrainie, pan Bartosz Cichocki, że „upadek Ukrainy oznacza wojnę w Polsce”. Jestem pewien, że pan ambasador naprawdę tak uważa, bo – podobnie jak wielu innych – uwierzył w rządową propagandę, że Ukraina walczy za naszą wolność.
Tymczasem Ukraina za żadną naszą wolność nie walczy. Nie walczy nawet o swoją, tylko o „osłabienie Rosji” – jak z rozbrajającą szczerością wyjaśnił podczas swego pobytu w Kijowie amerykański sekretarz obrony Lloyd Austin.
Z punktu widzenia Naszego Najważniejszego Sojusznika taka sytuacja to prawdziwy dar Niebios, bo USA nie tylko mogą prowadzić wojnę z Rosją bez fatygowania własnych żołnierzy, tylko do ostatniego Ukraińca, ewentualnie – do ostatniego Polaka, a w dodatku na tym zarabiać – jak zresztą wszystkie państwa poważne.
Najwyraźniej panowie ambasadorzy muszą już wiedzieć coś, czego my jeszcze nie wiemy, chociaż możemy się domyślać, choćby obserwując naszych mężyków stanu, którzy na rozkaz Pana Naszego z Waszyngtonu gotowi są na wszystko, ponieważ wiedzą, że w przeciwnym razie zostaliby zdmuchnięci w jednej chwili na przykład na rzecz pana Szymona Hołowni, który zostałby nam objawiony w charakterze jasnego idola, w jakim nasz mniej wartościowy naród tubylczy powinien się zakochać tak samo, jak w 2015 roku zakochał się w panu Andrzeju Dudzie, a wcześniej – w panu Aleksandrze Kwaśniewskim.
Słowem – nasze losy będą się ważyć aż do listopada przyszłego roku, kiedy to Nasz Najważniejszy Sojusznik będzie u siebie urządzał demokratyczne przedstawienie zwane wyborami prezydenta. Wtedy się wyjaśni, czy wygra Józio, czy też jego przeciwnik, na przykład – Ron DeSantis, który się odgraża, że nie będzie pomagał Ukrainie. Zatem – w przypadku wygranej Józia prawdopodobieństwo wepchnięcia nas do wojny z Rosją do ostatniego Polaka gwałtownie wzrośnie, podczas gdy w przypadku wygranej Józiowego przeciwnika – raczej spadnie, chociaż Ukraina może wtedy zostać – jak mówił Santino Corleone – z fiutem w garści.
No a jeśli zostalibyśmy popchnięci do wojny, to mogłaby się ona zakończyć w ten sposób, że Niemcy dokończyłyby dzieła zjednoczenia, a na pozostałej części Prywiślińskiego Kraju zostałaby zainstalowana Judeopolonia i w ten sposób zrealizowany zostałby cel, dla którego amerykańscy twardziele przygotowali ustawę 447.
Zwracam uwagę, że bieg tych wypadków wcale nie zależy od żadnych wyborów do tubylczego Sejmu i Senatu. Tymczasem nasi mężykowie stanu zachowują się tak, jakby żadnych Naszych Sojuszników nie było – ani tego Najważniejszego, ani tego Mniej Ważnego, chociaż i on jest Ważny, bo kiedy my z nienawiścią wpatrujemy się w Putina, on cały czas sprawnie zachodzi nas od tyłu i obraca bez przerywania snu.
Tedy Donald Tusk wałęsa się po Polsce, przekonując swoich wyznawców, żeby go poparli, bo jak go poprą, to on nie tylko powyrzuca, ale w dodatku – powsadza do kryminału i – jak to Wałęsa – że puści w skarpetkach wszystkich pretorianów Naczelnika Państwa. Taktownie nie wspomina, że na każde zwolnione w ten sposób miejsce trafi pretorianin Volksdeutsche Partei i to nie byle jaki, tylko taki, którego Donaldu Tusku wskażą stare kiejkuty – ale to się rozumie samo przez się, więc po co o tym wspominać?
Z jakichś zagadkowych powodów szalone zainteresowanie taką podmianką objawiają wybitni przedstawiciele wyższych szkół gotowania na gazie, w osobach pana prof. Rycharda, pana prof. Markowskiego, czy wreszcie – w osobie mego faworyta, pana prof. Wojciecha Sadurskiego. Wszyscy oni, podobnie zresztą, jak Donald Tusk oraz Judenrat „Gazety Wyborczej” już nie mogą wytrzymać, żeby opozycja wreszcie zlała się na jednej liście, to znaczy – żeby poszła pod komendę Volksdeutsche Partei.
Tymczasem mężykowie stanu z partii opozycyjnych ani myślą poddawać się rozkazom Volksdeutsche Partei, słusznie obawiając się, że jak tylko się poddadzą, to Volksdeutsche Partei ich wydyma, wstawiając we wszystkich okręgach wyborczych na pierwsze miejsca swoich nepotów, a nie nepotów z partii stowarzyszonych. Tedy Szymon Hołownia woli zlać się z PSL-em, a PSL – z Szymonem Hołownią.
Próżno Judenrat „Gazety Wyborczej” straszy, że na tym dzielnicowym rozbiciu skorzysta tylko Konfederacja, a wtedy nastąpi finis Poloniae. Judenrat – Judenratem – a mężykowie wiedzą swoje. Sondaże pokazują bowiem, że obóz „dobrej zmiany”, który – mówiąc nawiasem – wyciągnął z naftaliny panią Beatę Szydło, może wprawdzie uzyskać najlepszy wynik wyborczy, ale nie wystarczający na samodzielne utworzenie rządu. W takiej sytuacji będzie potrzebował kolaboranta, którego skaptowanie będzie – jak wiadomo – bardzo drogo kosztowało.
W tej sytuacji syrenie śpiewy Donalda Tuska nie robią wrażenia, bo każdy kombinuje, że takim kolaborantem Naczelnika Państwa mógłby zostać on. Na przykład PSL ma stuprocentową zdolność koalicyjną, a w patriotycznych porywach, to nawet większą, więc w ramach programu pilotażowego już nawiązało łączność z „dobrą zmianą” w sprawie uchwały sprzeciwiającej się kampanii obsrywania Jana Pawła II.
Nawet Lewica może sobie przypomnieć, jak to w roku 2021 sam Naczelnik Państwa wezwał ją na pomoc przy przepychaniu przez Sejm ratyfikacji ustawy o zasobach własnych UE, więc precedens jest. I tylko Konfederacja, której sondaże ostatnio dają nawet prawie 10 procent poparcia, wydaje się skazana na długi marsz.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl
Komentarze 4 do “Zanim padną salwy”
Sorry, the comment form is closed at this time.
Echo z Węgier said
W Polsce od 1945 roku nie było wyborów tylko głosowania
Jedynym wyjściem jest zorganizowanie prawdziwych wyborów parlamentarnych, w których wybierani będą posłowie polskiej ziemi i miast. Miasto lub ziemia liczące 38 000 000 : 460 = 82609 mieszkańców powinno mieć w każdym parlamencie swego posła. Nie może być tak, że zawsze musimy głosować na jakiegoś głupka z zewnątrz, którego mi ta lub inna partia przywiezie w teczce. Będziemy wybierali jednego posła, ale będzie to nasz sąsiad lub sąsiadka.
Tymczasem to, co dzieje się od 34 lat w Polsce trudno nawet nazwać wyborami, przypomina to raczej komunistyczne głosowania, które miały tylko jeden cel; – uzyskać formalne potwierdzenie faktu sprawowania władzy przez określony układ. Czyżby Polak ma prawo tylko głosować, a wyborów dokonują „programiści” poza krajem lub daleko od naszego miejsca zamieszkania.
W tych okolicznościach nie dziwi niska frekwencja w wyborach parlamentarnych, ludzie po prostu nie wierzą, że mają one jakikolwiek wpływ na faktyczną władzę.
Na dziesięciokrotne wybory parlamentarne począwszy od roku 1989 tylko cztery razy udało się nieco przekroczyć 50 % udziału. Każde wybory wygrała zdecydowanie partia „NIE-GŁOSUJĄCYCH” udowadniając tym samym potrzebę natychmiastowej zmiany prawa wyborczego w Polsce.
Są kraje i pewne rodzaje wyborów, które wymagają dla ważności przekroczenia 50% frekwencji, przy zastosowaniu tej zasady okazałoby się, że w 6 na 10 przypadków mamy do czynienia z nieważnymi wyborami.
I pomyśleć, że w wyborach do pierwszego parlamentu niepodległego państwa polskiego w 1919 roku frekwencja wynosiła około 85%, mimo że toczyła się jeszcze wojna o granice i warunki obiektywne były nieporównywalnie gorsze. Ale wtedy istniała powszechna świadomość, że mamy do czynienia z rzeczywistą niepodległością i że wynik tych wyborów zadecyduje o kształcie państwa polskiego.
Kampania wyborcza do jesiennych wyborów trwa już od dawna i polega ona głównie na obrzydzaniu przez „polskie” media jakichkolwiek prób zmiany istniejącego układu rządzącego Polską, tego rodzaju akcja trwa już od 34 lat i nic się w niej nie zmienia. Szykuje się zatem prolongatę władzy w rękach obecnej edycji reżimowego partnera, czyli PIS, lub tradycyjne przejęcie pałeczki przez PO(KO) przygotowującej już sobie drogę do następnej zmiany warty.
I pomyśleć, że ten kontredans trwa już 34 lat przy praktycznie biernej postawie społeczeństwa polskiego objawiającej się jedynie w pogardliwym stosunku do wyborów. Każde wybory wygrywa zdecydowanie partia „NIE-GŁOSUJĄCYCH”. A przecież wystarczyłoby zmienić prawo wyborcze oraz podnieść poziom frekwencji nawet nie owych 85 % z roku 1919, ale choćby do 75 % ażeby raz na zawsze obalić skutki spisku „czerwonych z różowymi” z 1989 roku, lub obecnej zmowy PIS z PO(KO).
W celu podniesienia poziomu informacji należy zadbać aby portal Marucha w każdym tygodniu powracał do sprawy wyborów w Polsce, lub wprowadzić codzienny post ” Zostało tylko … do głosowania lub prawdziwych wyborów”
Do roku 2010 węgierskie prawo wyborcze było podobne do obecnie obowiązującego prawa wyborczego w Polsce. W roku 2010 nowy rząd węgierski zwrócił się do wszystkich obywateli o propozycje nowego prawa wyborczego. Po rozpatrzeniu i przyjęciu wielu wniosków Parlament węgierski ustalił nowe prawo wyborcze.
Mieszkam w węgierskim mieście, które liczy około 20 tysięcy mieszkańców. Miasto podzielono na 8 obwodów wyborczych. Ostatnie wybory trwały od godz 5.00 do godz 20.00. O godz 21.00 w portalach internetowych miasta pojawiły się już pierwsze nieoficjalne wyniki niektórych obwodów. O godz 22.00 z internetu poznałem już wszystkie nieoficjalne wyniki 8 obwodów wyborczych mojego miasta. O godz 23.00 podano już wstępne (95% opracowania) nieoficjalne wyniki całego województwa, w którym mieszkam. O godz 24.00 do 2.00 stale dostępna w internecie – bezabonamentowa węgierska TV państwowa podawała już na bieżąco wstępne nieoficjalne wyniki z całych Węgier (90-95% opracowania). Wyłączyłem komputer i poszedłem spać.
W poniedziałek o godz 9.00 na tablicy ogłoszeń Rady Miejskiej mojego miasta wywieszono dokładne listy wyników wyborów z wszystkich 8 obwodów wyborczych naszego miasta. Na każdej liście widniały nazwiska i podpisy członków komisji wyborczych. Każdy zainteresowany miał możliwość otrzymania kopii listy. Ze względu na prawo do rewizji wyników wyborów wyniki te jeszcze były nieoficjalne.
Węgierskie państwowe środki masowego przekazu kilka miesięcy przed wyborami mają obowiązek poinformowania każdego obywatela, że może zostać wybranym na radnego lub posła zapoznając szczegółowo społeczeństwo z prawem wyborczym.
Sondaże-szantaże to skuteczny środek manipulowania opinią
Popularne w Polsce przedwyborcze sondaże-szantaże są traktowane na Węgrzech jako skuteczny środek manipulowania opinią publiczną i jako jeden z głównych narzędzi fałszowania wyników wyborów.
W polskim prawie wyborczym zastanawia mnie tylko jedno: Czy te wszystkie dotychczasowe fałszerstwa i manipulacje wyborcze, to są jeszcze sondaże, czy to już są po prostu szantaże?. Odpowiedź wydaje mi się znana, zatem póki co nie będę zwracał uwagi na te słupki w polskich mediach, bo o ile „sondażować” mnie jeszcze można, to szantażować nigdy.
Węgrzy sądzą, że rząd polski, aby miał silną legitymację społeczną powinien na wzór Węgier zmienić konstytucję, prawo wyborcze, powołać polski system informacji publicznej, wywalić MFW, opodatkować banki, korporacje, hipermarkety oraz przestać na zawsze być kukłą USA i Unii Pieniężnej (po polsku Unii Europejskiej) walcząc bardziej skutecznie o sprawy kraju i wszystkich Polaków.
Sondaże sterowane z byłej ojczyzny Indian i z Ziemi Świętej oraz system wyborów zniechęcają Polaków do głosowania.
Dnia 13.10.2019. miał miejsce kolejny Cud nad Wisłą: W niedzielę po godzinie 21 jeszcze nie otworzono w Polsce żadnej urny wyborczej a już polskojęzyczne media podały zaplanowane wcześniej wirtualne wyniki wyborów. Do Sejmu dostali się niektórzy wirtualni posłowie nieznani oraz takie wirtualne partie, na których większość nie głosowała.
minka said
zprowincji said
ad.2 -brakuje mi na tym zdjęciu J.K ,trzymajacego naszą krowe na łańcuchu .
UZA said
ad.2)
Polska krowa grzecznie stoi
Gdy ją banderowiec doi
Stoi pomimo boleści –
Banderowiec się nie pieści
Szarpie i klnie, kopie, bije
Chociaż polskie mleko pije
Lecz cierpliwie stoi krowa
Ona wszystko znieść gotowa
Już rozstała się nadzieją
i przywykła, że ją leją
Stoi bidna, tak jak stała
Że ma rogi – zapomniała