Jak zostałam sąsiadką „Mister-Szejka-z-Dubaju”…
Posted by Marucha w dniu 2023-03-29 (Środa)
1. Blok, w którym mieszkam, jak prawie każdy inny blok po-PGR-owski, usytuowany jest w niewielkiej odległości od byłego zakładu rolnego. Ot, rzut beretem…
Różne były pomysły na jego zagospodarowanie. Ostatnim jest ułożenie w kilku trójkątnych graniastosłupach beli z sianem. Jest tych graniastosłupów kilka, w każdym – setki kilogramów siana.
Czyli – materiału łatwopalnego.
Zwróciłam się zatem do powiatowej straży pożarnej z zapytaniem, czy strażacy – w ramach realizacji dobrze znanego mi hasła: Lepiej zapobiegać niż gasić – zechcieliby rzucić okiem, czy mieszkańcy bloku na wypadek pożaru tych ton siana zachowaliby życie, zdrowie i majątek.
2.
Zadzwonił strażak z „działu kontroli”, wypytał o nazwisko, adres, stan rodzinny, „czy pozostali lokatorzy też w strachu”, a na końcu… No na końcu ze względu na stan nerwów pana strażaka, wypadało się rozłączyć. Było jasne, że pan strażak z komendy powiatowej admiratorem prewencji nie jest.
Napisałam zatem post, wysłałam i otrzymałam odpowiedź. Z napisanej stylem górnolotnym, po analizie, dało się wyczytać, że straż nie podejmie sprawdzenia, jeżeli nie dostarczę kompletu danych. Kto, pod jakim adresem mieszkający, jaką formą własności się legitymujący daną nieruchomością zarządza.
Ta informacja naprowadza nas na złowrogie przypuszczenie, że jeżeli zastaniemy w lesie kopiec słomy z rozżarzoną butelką, a wszystko to zanurzone w 40-stopniowym upale, straż przyjrzy się temu jedynie w dwóch przypadkach:
– gdy ustalimy właściciela lasu, stogu i butelki
– podpalimy stóg i poczekamy aż straż las ugasi. Co niewątpliwie uczyni.
Ten drugi przypadek może jednak nieco przedłużyć czas naszego powrotu do domu.
3.
Pochylając głowę przed nieubłaganym wymogiem urzędniczym, postanowiłam dowiedzieć się, kto zarządza sąsiedztwem. Nie jest to zadanie łatwe do wykonania. Np. urzędy gminy mogą wskazać jedynie takich właścicieli, którzy albo są osobami fizycznymi albo spółkami cywilnymi. Krajowy Rejestr Sądowy zaś nie nie nadąża za zmianami – jako właściciel „sąsiedztwa” istnieje tam spółka zlikwidowana przed 7 miesiącami.
Jak zatem spełnić żądanie pana strażaka z Komendy Powiatowej Straży Pożarnej w Czarnkowie, skoro zakład nieoznakowany i poza dwoma identycznie brzmiącymi tablicami („teren prywatny, wstęp wzbroniony”) niczego innego na bramie się nie znajdzie?
4.
Trzeba było nastawić ucha.
I tym to sposobem usłyszałam, że moim sąsiadem jest „mister-szejk-z-dubaju”, który zakład kupił?wydzierżawił? a zamysł miał taki, aby na terenie posesji składowano siano, pozyskane od lokalnych rolników, prasowano je i wysyłano jakąś romantyczną drogą lądowo-morską do samego Dubaju.
…. gdzie na pożywienie czekają jego, „mistera-szejka-z-dubaju”, wielbłądy.
Świat stał się – jak widać – malutki, maluteńki.
5.
Co do sąsiedztwa intrygowała mnie też i inna kwestia. Na budynku, służącym jako biuro, przez kilka tygodni powiewały dwie flagi: ukraińska i polska. Przy czym proporcje jednej do drugiej stanowiły jak dwa do jednego.
Ostatnio flaga ukraińska zniknęła. „Ucho” wyjaśniło, że interes, którego istotą było żywienie przemiłych wielbłądów, początkowo należał do obywatela Ukrainy, który po wybuchu wojny przeniósł go do Polski, a ostatnio z niego zrezygnował. Lub zrezygnowano z niego. Trudno powiedzieć.
Jeżeli zatem umieszczenie flagi obcego państwa oznacza przyporządkowanie oflagowanego terenu owemu państwu, to można wnioskować, że za sprawą „mister-szejka-z-dubaju” i jego wielbłądów nastąpił powrót dwóch trzecich zakładu rolnego do Macierzy.
Tak mi się wydaje.
6.
Z sąsiadów rzadko miewa się w ostatnich czasach namacalne pożytki. Niemniej, marzy mi się taka sytuacja, gdy wielbłądy „mister-szejka-z-dubaju” przyjadą w odwiedziny. No i kto wie, może da się jednego wypożyczyć? I jeździć nim do Wielenia na zajęcia?
Bo jedyną alternatywą jest teraz jazda autobusami PKS Piła i jakiejś prywatnej firemki, które to autobusy uparły się, aby jeździć stadnie, w ramach morderczej konkurencji – tuż po sobie. Po szóstej rano i po 15-ej. W tym samym kierunku.
A z takim panem wielbłądem to by się człowiek umówił (przecież łatwiej z wielbłądem niż właścicielami firm transportowych) i wracałby sobie z gitarą na plecach np. po siódmej wieczorem.
Fale Noteci wolno biją o brzegi, księżyć wysoko nad łąkami, szum dębów, krzyk żurawi i pohukiwanie białej sowy, a my tak sobie: człap-człap…
I za nic mamy „ślad węglowy”, bo wielbłąd „panaszejkowy”, a kto bogatego skarci…
Małgorzata Bratek
Facebook
Komentarze 3 do “Jak zostałam sąsiadką „Mister-Szejka-z-Dubaju”…”
Sorry, the comment form is closed at this time.
AnuLa said
Och, gdyby ta rzeczywistość nie była taka straszna, to dobrze bym się uśmiała 🙂
UZA said
Tak się zastanawiam, czy Szanowna Autorka jest jedyną etniczną Polką, która mieszka w okolicy. Podejrzewam, że nie. Inni jednak najwyraźniej mają mentalność niewolników. Nie czują się w Polsce gospodarzami. Polska w ogóle nie jest im potrzebna, bo to wszystko przecie i tak pańskie. Spali się ? A niech się pali ! Tego, że ogień może także im zagrozić, nie ogarniają, a jak już wybuchnie i się przekonają, to będzie za późno.
Novy said
„Różne były pomysły na jego zagospodarowanie. Ostatnim jest ułożenie w kilku trójkątnych graniastosłupach beli z sianem. Jest tych graniastosłupów kilka, w każdym – setki kilogramów siana.
Czyli – materiału łatwopalnego.”
Kładli bele płaskim do dołu? Jedna na drugą?
W graniastoslupach? To ile jest tych beli. Jak daleko od budynku?
Tak wiele pytań żadnych odpowiedzi w artykule.