Łączyły ich aktorstwo i wódka. „Upijali się z radością”. Przyjaźń przerwała śmierć Maklakiewicza.
Posted by Marucha w dniu 2023-10-23 (Poniedziałek)
Niejeden mógłby pomarzyć o takim kompanie, jakiego Zdzisław Maklakiewicz odnalazł w Janie Himilsbachu. Poznali się na planie filmu i szybko stali się nierozłączni. Zgrany duet tworzyli zarówno na ekranie, jak i przy kieliszku.
Ich przyjaźń przerwał tragiczny w skutkach wypadek, do którego doszło po jednej z suto zakrapianych imprez.
Zdzisław Maklakiewicz i Jan Himilsbach stworzyli jeden z najpopularniejszych duetów w polskim kinie. Wszystko zaczęło się na początku lat 70., gdy Marek Piwowski obsadził ich w głównych rolach w komedii „Rejs”. Choć wydawało się, że dzieli ich wszystko, od pochodzenia, przez wykształcenie i na doświadczeniu kończąc, to mieli ze sobą znacznie więcej wspólnego, niż wielu mogłoby przypuszczać.
Na ekranie tworzyli zgrany duet. Prywatnie byli dla siebie kompanami do kieliszka
Gdy Maklakiewicz pojawił się na planie „Rejsu” miał już na swoim koncie kilka cenionych produkcji. Młodszemu o 4 lata koledze, dla którego był to aktorski debiut, chętnie służył radą i pomocą. Błyskawicznie znaleźli nić porozumienia i stali się dla siebie najlepszymi przyjaciółmi, nie tylko na ekranie, ale i w życiu. Rozumieli się niemal bez słów.
Obaj mieli za sobą trudne doświadczenia, Maklakiewicz był bowiem weteranem wojennym i dwukrotnym rozwodnikiem, zaś Himilsbach miał trudne dzieciństwo. O swojej bolesnej przeszłości najchętniej rozmawiali przy wódce.
– Maklakiewicz i Himilsbach upijali się z dużą radością, ale potem mieli do siebie o to pretensje. Zarzucali sobie, że jeden drugiego upił. Zaczynali się kłócić, aż w końcu pili na zgodę i wszystko zaczynało się od początku – opowiadał Piwowski w jednym z wywiadów.
Wśród widzów słynęli z barwnych postaci na ekranie, z którymi wielu potrafiło się utożsamić. Wspólnie wystąpili m.in. we „Wniebowziętych”, „Jak to się robi” czy „Siedmiu czerwonych różach”.
W środowisku nie mieli jednak najlepszej opinii, w kuluarach mówiono niemal wyłącznie o ich pijackich wyczynach. Zdarzało się, że potrafili przepaść bez wieści na kilka dni i nocy z rzędu. Dopiero gdy Himilsbach wdawał się w awantury, co w stanie nietrzeźwości miał w zwyczaju, było wiadome, gdzie się zaszyli.
Wdał się w bójkę, a kilka dni później zmarł. Dla Himilsbacha to był cios.
Wszystko zmieniło się w październiku 1977 roku. Podczas jednej z suto zakrapianych imprez Maklakiewicz wyraźnie przesadził z alkoholem. Opuszczając warszawski klub „Kamieniołomy”, wdał się w pyskówkę z ochroniarzami. Od słowa do słowa zaczęło robić się coraz nieprzyjemniej, aż w końcu doszło do bójki. Wówczas aktor został uderzony w głowę przez milicjanta, który podjął się interwencji. Wrócił do domu o własnych siłach, lecz jego stan pogarszał się z godziny na godzinę. Początkowo myślał, że to silny kac, lecz gdy objawy zaczęły się nasilać, trafił do szpitala. Na ratunek było już jednak za późno. Zdzisław Maklakiewicz zmarł 9 października. Miał zaledwie 50 lat.
Śmierć przyjaciela dla Himilsbacha okazała się niewyobrażalnym ciosem. Po pogrzebie opłacił postawienie mu pomnika i jeszcze raz udał się z wizytą do jego mieszkania. Licząc na to, że może jednak to tylko zły sen, z którego nie potrafi się obudzić, lecz zastała go głucha cisza.
– Nie mogę się z tym pogodzić – mówił z goryczą.
Choć zagrał jeszcze w kilku filmach, to wyraźnie wycofał się z życia publicznego, nie potrafił bowiem odnaleźć się na ekranie bez Maklakiewicza u boku. To sprawiło, że jeszcze bardziej pogrążył się w nałogu. W ostatnich latach życia niemal nieustannie pił. Zmarł w wieku 57 lat po kilkudniowej libacji 11 listopada 1988 roku.
Roksana Pamula
https://kultura.gazeta.pl
Komentarze 2 to “Łączyły ich aktorstwo i wódka. „Upijali się z radością”. Przyjaźń przerwała śmierć Maklakiewicza.”
Sorry, the comment form is closed at this time.
errorous said
Niejeden mógłby pomarzyć o takim kompanie, jakiego Zdzisław Maklakiewicz odnalazł w Janie Himilsbachu …
To zależy jak oceniamy picie alkoholu, czy powoduje ono tylko marskość wątroby, czy też generalnie osłabia moce intelektualne i zatruwa duszę.
Sam od dawna już nie piję, najwięcej piłem w armii, i faktycznie taki kompan wtedy by mi nie zawadzał, bo bez picia tobym chyba tej armi wtedy nie przetrwał.
„Wiecej pić a mnie zakąszac, oto sposób na ateizm i bezduszny materializm” jak mawiał Jerofiejew, było by dobrą ideą gdyby poszkodowana w tej metodzie była tylko wątroba.
CBA said
re art Ale „Monidło” Himilsbacha warto było przeczytać; PIW wydał. Ładnie/dobrze pisał. Koleżanka z prawa czasami spotykała się z H. gdzieś w lokalu na K. Przed., była pod jego urokiem, ale pił jak smok.