Koń to był przyjaciel…
Posted by Marucha w dniu 2015-03-20 (Piątek)
Uważam, że komentarz p. „Zdziwionego” do wczorajszego artykułu „Koń” zasługuje na to, by stać się artykułem samym w sobie.
Admin
To był wielki dzień, kiedy człowiek zaprzągł konia do taczki. To był wielki dzień, kiedy człowiek wymyślił siodło i strzemiona, a więc i kawalerię, zamiast cwałować tylko na oklep. Dzisiaj dzieci znają konia tylko z filmów. Wkrótce konie będą pokazywane w Zoo.
Dlaczego zniknięcie konia zubożyło nas duchowo, może nawet okaleczyło?
Obecność zwierząt wśród nas to był kontakt z życiem – z czymś, czego sami nie stworzyliśmy, z czymś co rosło, żyło, umierało bez naszej woli i naszego współudziału; co miało jakieś swoje „ja”, pozwalało nam się domyślać, że to zwierzę cieszy się, albo jest głodne, że cierpi, że jest zmęczone, że nas poznaje, że ma do nas przywiązanie, że – słowem – dzieli nasze życie.
Koń nam dawał przez wieki poczucie pozycji społecznej, był wyrwaniem nas z warstwy upośledzonej: szlachcic to był człowiek, który jeździł konno, nie gnał na piechotę. Koń – to była wolność. Możność ucieczki, możność podróży, wojażu, a także możność walki: nie darmo konnica przez tyle stuleci uchodziła za królową wojsk, nie darmo przedstawiamy zawsze zwycięskich wodzów na koniu. Któryś z nuncjuszów w Polsce (bodajże Aldobrandini) dziwił się w swych raportach, że Polska jest krajem, w którym każdy ma konia. Koń – to był przyjaciel.
Pamiętam po dziś dzień nowelkę Gogola; była tam mowa o „zwozczyku” czyli dryndziarzu; jego żona umarła i był on bardzo nieszczęśliwy, i chciał się komuś zwierzyć ze swego nieszczęścia, i opowiada jednemu i drugiemu gościowi o swej stracie, a każdy z nich tylko fuka go po chamsku, w sposób „istinnoruski”: wio dalej, nie zawracaj głowy!
Potem dorożkarz chce użalić się wobec kolegów na postoju; ci znowu go tylko rugają: „co nam tu zawracasz głowę, idź napij się wódki!” I biedny „zwoszczyk” tuli swą brudną, kudłatą brodę do grzywy swego biednego konika i szepce mu na ucho: „ty jeden mnie rozumiesz, ty jeden widzisz moją niedolę”.
Można nie lubić Gogola za jego Tarasa Bulbę, za paszkwil antypolski, ale w tej nowelce, a także w innych, jest pazur względem niewrażliwości ludzkiej.
Czy świat, w którym tylko człowiek będzie istotą żyjącą, jest na długie okresy do pomyślenia? Czy raptem w naszym oceanie betonu, stali, komputerów, statystyk, chemikaliów, atomów, elektryczności – słowem w tym sztucznym świecie, stworzonym przez człowieka, nie poczujemy się nagle straszliwie samotni, opuszczeni przez życie na księżycowej pustyni? Czy nagle nie ogarnie nas panika że w tej retorcie, w tym uniwersalnym reaktorze, tym świecie próbek, inseminacji, rozwodu z naturą – że życie staje się koszmarem?
Brak konia na pewno nas uboży. Tracimy przyjaciela, tracimy zwierzę, do którego można się przywiązać, do którego można tęsknić, z którym można dzielić życie, a czyż to nie są uczucia, które życiu nadają sens i wartość? Czy brak konia nie pogłębia raz jeszcze naszego egoizmu? Naszego braku zrozumienia i braku zainteresowania już nie tylko do zwierząt, ale i do człowieka? Czy oschłość naszych zlodowaciałych serc nie zastygnie w jeszcze większą obojętność dla naszych bliźnich? Czy na likwidacji konia, „bo się nie opłaca”, się skończy?
Ale my, Polacy, jesteśmy w duszy romantykami, wszyscy jesteśmy z Don Kiszota, by sparafrazować sławne zdanie Krasińskiego o Mickiewiczu: „My wszyscy z niego”.
Nawet ci z nas, co się uważają za realistów, za pozytywistów, za ludzi trzeźwych, chwilami się roztkliwiają, rozmarzą. I to nie tylko nad sobą, co jest u nas nagminne. Także czasem nad innymi. Nawet nad tym biednym koniem, który był naszym towarzyszem broni i znoju przez tysiąc lat.
Może nie jest to zbyt wysokiego lotu, ale czy musi być?
My, Polacy. mamy specjalne powody, by żegnać konia ze wzruszeniem. Kawaleria była dla Polski tym, czym marynarka dla Anglii. Bez floty Anglia stała sIę własnym cieniem. Bez husarii i jej roli, Polska utraciła niepodległość.
Zdziwiony
Ciekawe, czy osiągniemy poziom Japonii, gdzie kupuje się do domu zwierzątka elektroniczne, imitujące zachowanie żywych, ale nie wymagające zaangażowania (dać jeść, posprzątać, wyczesać, pójść do weterynarza, pogłaskać, poświęcić czas na wspólną zabawę…).
Ech, co ja gadam, w Polsce „nigdy do tego nie dojdzie”.
Admin
Komentarze 43 to “Koń to był przyjaciel…”
Sorry, the comment form is closed at this time.
Dzonyy said
Do komentarza Admina.
Jakiś czas temu, można było kupić dzieciom coś takiego, co nazywało się (nie wiem, czy dobrze napiszę) – tamagochi. Japońskie (chińskie?) ustrojstwo na baterię, taki mały telewizorek, w którym pokazywało się zwierzątko, gadało to-to, trzeba je było karmić, sprzątać, jak narobiło, kłaść spać, dawać pić, domagało się. Jak się nie opiekowało nim, to zwierzątko „umierało”. Wstęp do prawdziwych zwierząt elektronicznych, kształtem przypominających pieska, kotka.
Ale, co tam, w Polsce „nigdy……”
Marucha said
Re 1:
Tak, było coś takiego, tamagochi, pojawiło się gdzieś tak circa about pod koniec lat 90-tych. Akurat pracowałem wtedy na Taiwanie, więc obsłużyłem wiele dzieci znajomych prezencikami z tamagochi. Było to wielkości dużego breloczka do kluczy z małym, czarno-białym ekranikiem, Ale nie gadało.
Kar said
re:1
cos podobnego/potwor dalej istnieje na niemieckich smarthphones, co jest b. upierdliwe, bo raz zaktywowane daje pozniej popalic…wlacza sie i jeczy niemilosiernie…trzeba takim smarthphone pozniej dobrze przypierdo.. o sciane, zeby przyjaznie rozstac sie z dokarmianym przyjacielem
Dzonyy said
Re 2, 3
Ooo, właśnie takie cóś to było. Nie gadało w sensie słów, wydawało dźwięki. A faktycznie, w komórkach, tych tzw smartfonach, jest coś takiego, Pou sie nazywa, wygląda jak ziemniak. Też dźwięki wydaje.
Masakra.
Kar said
re:3
…moja gafa-pisze sie: smartphone..
panie Dzonyy, „zabawki” tego typu to choroba-obsesja dzisiaj..odciaga dzieci od tradycyjnej zabawy np. piaskownica. Ja obserwuje wnuka (5 lat) mojej siostry, ktory z uporem maniaka siedzi caly dzien i dzierga paluchami po ekranie tego smartphone (!?)
..wyrzucic przez okno (smartphone, nie dziecko) !
Dzonyy said
Ano, tak jest. Dzieciaki grają na telefonach, signum temporis. Nie ma już telefonów „normalnych”, które służyły do rozmawiania, przynajmniej nieliczne funkcjonują, wiekowe, i jak padnie bateria, to nowych nie ma, bo „już nie produkują”. Siłą rzeczy „weź pan tego, ma tyle funkcji”. Ech….
A dzieci na dwór wyganiać, niech grają w piłkę, w gumę. Moje dziewczyny poprosiły w zeszłym roku o „gumę”, serce mi urosło. Te „gumy” dziś są w różnych kolorach, drzewiej bywały powiązane gumy majtkowe, dziewczyny skakały i była zabawa. Nie zanikło.
Boydar said
Chłopcy też skakali, Panie Dzonyy. A jak im było głupio, kiedy okazywało się, że Dziewczyny są lepsiejsze 🙂
Te zabawki, oprócz odciągania „od piaskownicy” miały jeszcze jedną „misję”. Wzbudzały z biegiem czasu w dzieciach przekonanie, że zwierzęta są „upierdliwe”, i ciągle „czegoś chcą” …
Kar said
re:7/Boydar
..i jeszcze trzeba sie zgodzic, panie Boydar, ze w tej misji czesto i gesto duza zasluge maja rodzice, ktorzy glaszcza, wspomagaja, pedza na zlamanie karku i zaopatruja w elektroniczny szmelc swoja pocieche..
..ufff ale wystekalem
– kchajmy konie, ktore jeszcze nie wyladowaly ostatecznie na obrazek w zapomnienie !
Dzonyy said
Kurna, wiem, że skakali, jasny gwint, Pan to zawsze musi tak „without small garden”, o tym się, ciiiicho, nie mówi, żeby na babiarza nie wyjść, to Pan nie wie czy co 🙂
Poza tym, to te zabawki dehumanizowały, odrealniały. Dziecko nieświadomie dostawało przekaz, że jak zwierzę umrze, to się urządzenie zresetuje i mamy od nowa zwierzaka.
Zamiast uczyć, że jak się ma psa, to trzeba z nim wyjść na spacer, sprzątnąć kupę w czasie i formie, rzeczywistą, czasem śmierdzącą, że trzeba do miseczki wody nalać, bo samo się nie naleje – pstryk i mamy zabawę od nowa.
Marcin said
Tralala said
Alem sie usmiala z tych Panstwa opowiastek.
Nic mi nie grozi, mam 2 psy w domu i konie w sercu.
poszłaa said
Polowanie z konia to jest esencja życia mężczyzny . Próbował ktoś , czy już tylko nostalgia wam została …
Boydar said
Jeśli Pan Gajowy już dwa topiki o koniach zapuścił (a jest zapewne dobrze zorientowany), to znaczy że wacha będzie po piętnaście. Jeśli w ogóle będzie.
Dzonyy said
A Pan Boydar to grządki pokopał? 🙂
ENKI said
G.K. Chesterton (” Polski ideał”) o polskich ułanach… miałem okazję widzieć ich podczas konkursu jazdy konnej na torze przeszkód… Parkur składał się ze zwyczajnych przeszkód, lecz również jakiś, zupełnie nie do pokonania. Żaden jeździec z długiego orszaku wspaniałych Francuzów, Polaków i Włochów nie dał jej rady…
Wśród widzów pojawiło się rozbawienie i współczucie dla młodego polskiego jeźdźca, który – jak myślę – był początkującą lub względnie mało doświadczoną osobą – jego wierzchowiec stanął dęba, tak że jeździec przeleciał przez jego głowę i spadł. Tak przynajmniej myślałem, jednak okazało się, że w niesamowity, ekwilibrystyczny sposób uwiesił się on końskich uszu i podczas gdy zwierze kroczyło swobodnie po placu, jeździec jakimś cudem wspiął się po jego szyi i wtoczył z powrotem w siodło. Odnalazł jedno strzemię i bezowocnie próbował odnaleźć drugie, aż wreszcie dał sobie z nim spokój. Przeskoczył całkiem niską przeszkodę przed sobą i nagle, rozpędzając się gwałtownie, jakby za sprawą tajemniczej, niewidzialnej siły, z jednym strzemieniem powiewającym luźno, bujając się w siodle, natarł na ostatnią, niemożliwą do pokonania przeszkodę i jako pierwszy ze wszystkich zawodników przeleciał nad nią, niczym ptak.
W tym momencie ktoś po angielsku wykrzyknął podniecony, tuż nad moim ramieniem: „Tacy właśnie są Polacy!”.
Dzonyy said
bo wiosna przyszła, Pani Tralala 🙂
Boydar said
Przerwę sobie zawinszowałem. Lata nie te.
NyndrO said
Ad 14.* Podejrzewam,że jeszcze z szambem i styropianem nie skończył.Za dużo założył na ten gryf…
Boydar said
Niech mnie Pan Nyndr0 nie podgląda, bo mokrą szmatą oberwie.
„Kasa, Misiu, kasa !” Wszystko jest w określonym stadium i zabezpieczone. Będą możliwości, to „się” skończy. Styropian położyłem cały jeszcze w listopadzie. Czeka na drugą siatkę i tynk strukturalny. Do szamba muszę jeszcze puścić rurę i gdzieś umiejscowić sedes. A w ogóle to nawijasz Pan jak moja Baba, „wszystko zaczynasz, nic nie kończysz”. Za co, pytam !
NyndrO said
Kurde.Jestem inteligentniejszy,niż myślałem. 🙂 Rzuć Pan fajki,to styknie na szambo.Zresztą Kobita już pewnie Panu podpowiadała ten cwancyg.
Boydar said
I owszem, wrrrrrrrr…
Dzonyy said
A wiiidziii Pan, przyłapali Kościuszkiego. Sam się wygadał 🙂
NyndrO said
😉
Boydar said
Panowie, Wam to pewnie wisi, ale pragnę nieśmiało zauważyć, że z rzeczy na pe to mi już tylko palenie zostało 😦
Dzonyy said
Wpółczujemy. Łączymy się w bulu i rzalu.
Dzonyy said
Z mojej strony jednakowoż, powiem tak, pewnie jak szanowna żona – nie pal Pan, Panie B. Nie chodzi, że ma coś na p zostać, pięknyspacer też jest na p.
Już
🙂
Wosiu said
Gdzieniegdzie konie są jeszcze użytkowane w rolnictwie:
http://www.konierobocze.pl/
I dobrze, bo traktor w gospodarstwie do 10-15 ha to bezsens.
Ps. Ładne hucuły na zdjęciu.
Jacek 2 said
Z czasów dzieciństwa z sentymentem wspominam podróże wozem, saniami a czasem, jak mój wujek miał dobry humor, to nawet wierzchem. Trochę raziło mnie tylko to końskie oddawanie gazów cieplarnianych a siedziało się niestety od strony ich „rufy” 🙂 Al Gore miałby w tamtych czasach prawdziwe pole do popisu. Przy zwózce siana czy buraków cukrowych wystarczyło raz czy dwa przejechać stałą trasę i później już konie były jednocześnie napędem i kierowcą w jednym, czasami tylko gdy przejeżdżało się w pobliżu domu to ciągnęło je do stajni. Co ciekawe to zadbane zwierzaki każdą pracę dostosowaną do ich siły i kondycji wykonywały wręcz z zapałem, relacja człowiek- koń z pewnością nie była relacją pan- niewolnik. Duże wrażenie robiła też na mnie ta ich dostojność i cierpliwość. Miały tylko jedną wadę- mocno przestraszone czy zaskoczone stawały się nieobliczalne. Z tego powodu zginął brat mojej ś.p. Babci a znajomy jako dziecko kopniety przez konia przeżył cudem i ma zdeformowaną czaszkę do końca życia.
Czasy sa takie że większość ludzi, włącznie z rolnikami, ma niczym nieuzasadnione przekonanie że olej napędowy bierze się z dystrybutora na stacji paliw a prąd powstaje w gniazdku.
W razie jakiejś zawieruchy, gdy z braku paliwa staną te wszystkie wypasione ciągniki, przetrwamy tylko tyle na ile wystarczy nam zapasów, o ile ktoś nam ich wcześniej nie zabierze. Traktora nie wyśle się na łąkę żeby się zatankował, ropy na polu też się nie wyhoduje w przeciwieństwie do owsa któremu do szczęścia nawet żyznej gleby nie potrzeba.
Jedyne pocieszenie w tym że coraz więcej ludzi hoduje konie, zarówno ciężkie jak i wierzchowe , te ostatnie (widziałem na własne oczy) również nadają się do pracy . Przynajmniej widac to u mnie na Mazurach. Szkoda tylko że głownie na rzeź przez co nasi przodkowie pewnie w grobach się przewracają.
Eliza said
@11 Miło to wiedzieć. Koń jest szczególną istotą, miałam okazję się o tym przekonać w dzieciństwie i jeszcze w dzikich Bieszczadach. Pies to nasz stały domownik.
Konie znikają z naszego krajobrazu i smętnie teraz na wsiach. Cieszy widok konia i jeźdźca – gdy obok naszej „banderozy”, młodzież ze szkółki przejeżdża, to konie napoi i pogawędzimny chwilę.
Zdziwiomy said
Prof. dr hab. dr honoris causa Ewald Sasimowski założyciel Polskiego Stowarzyszenia Użytkowników i Przyjaciół Koni Roboczych oraz Konnych Producentów Żywności Ekologicznej
Profesorowi E. Sasimowskiemu szczególnie na sercu leżał los rolników i polskiej wsi. Z myślą o nich założył w 2003 r. w/w Stowarzyszenie. Przez siedem lat był jego sercem, mózgiem i główną siłą wykonawczą. Dążył do tego, by mapa Polski pokryła się oddziałami Stowarzyszenia. Całą swą energię poświęcał propagowaniu jego idei, tj. koni roboczych. Miały to być nie konie mięsne, nie sportowe zaprzęgowe czy powozowe, lecz pracujące na roli i w lesie, zastępujące destrukcyjny wpływ ciągników. Ostatnio Profesor poparł również kampanię przeciw dopuszczeniu GMO w Polsce. To nie koń jest nienowoczesny, lecz najczęściej maszyny, które są stosowane. W wielu krajach koń przeżywa renesans. We Francji, Anglii, Niemczech czy USA powstają liczne organizacje rolników wykorzystujących w gospodarstwach konie robocze. Naukowcy i technicy konstruują nowe maszyny, których zastosowanie znacznie ułatwia prace polowe z wykorzystaniem siły pociągowej koni.
Koń jest najbardziej ekologicznym rozwiązaniem, nie zanieczyszcza środowiska tylko go wzbogaca, jest wiernym przyjacielem. Wiele naukowych opracowań wskazuje, że w małych, tradycyjnych i ekologicznych gospodarstwach rodzinnych wykorzystanie konia jest bardziej ekonomiczne niż stosowanie traktorów. Wielu gospodarzy twierdzi, że pracę z koniem wykonuje się dokładniej, lepiej i z korzyścią dla zdrowia. Potwierdzają to międzynarodowe badania naukowe.
W ostatnim dwudziestoleciu ubolewał nad trwonieniem dorobku Polski z czasów PRL.
Sam był „tytanem pracy” najwięcej wymagając od siebie. Jego popularnym powiedzeniem było „…nie meldować o trudnościach – meldować o wykonaniu zadania”. Inne, bardziej przyjemne, brzmiało „….dziękuję w imieniu koni (lub służby)”.
RomanK said
NyndrO said
Jeśli o koniach :
Dzonyy said
Mam kumpla, starszego pana, który trzyma konie. ma jednego hucuła, klacz. Jest do jazdy, generalnie dla dzieci upośledzonych, ale każdy może na niej pojeździć. Znajomy uczy jazdy bez siodła, tylko z wędzidłem. Nie krzyknąła na nią ani razu , jak go znam. Nie dostała nigdy batem, czy czymkolwiek. Za udzerzenie jej, znajomy mógłby wyrwać rękę z zawiasami. Klaczka chodzi na skinienie. Na gwizd. Na klasnięcie w dłonie. jest genialnie ułożona. Znajomy powie: lążą! a ona chodzi w kółko, jak na ląży. Kłusik! ona w kłus. Lewo! ona w lewo, itd. Kładzie się na glebę, głowę położy na brzuch człowieka i tak leży sobie. Kopyto na głowę położy i nic nie zrobi. Mozna się pod nią położyć, nie nadepnie, nie znarowi się, nic.
To jest przykład wpółpracy człowieka i zwierza, przykład przyjaźni, zaufania.
Kar said
re:34
..panie Dzonnyy, a czy pan slyszal/obilo sie o uszy:..wychodzi baca z namiotu i przeciaga sie szczesliwie, ziewa i nagle pado;…oj sarenko sarenko zebys Ty jeszcze gotowac umiala.. (?)
pozdrawiam
Wszystko się zgadza, tylko nie z namiotu, a z bacówki, i nie sarenka a owieczka.
Admin
bart said
(To powyżej specjalnie dla pani Tralalali.)
Oraz prosze sobie poszukać na youtube „lipzzaner pferden”
Kar said
Wszystko się zgadza, tylko nie z namiotu, a z bacówki, i nie sarenka a owieczka.
Admin..
..moze i tak. Podalem wersje jaka byla mi znana. Motto/przekaz ten sam przeca..
Bacowie nie sypiali w namiotach i nie hodowali sarenek 🙂
Admin
Zdziwiomy said
Panie Gajowy, proszę ten „romski” klip skasować, nie odpowiada to znawcom koni. Romowie też byli dobrymi znawcami, nawet wyhodowali swoją rodzimą rasę.
„Czarne konie” (są kare), nie ma takich koni, chyba że, mają „czarne charaktery” i są wtedy „nieobliczalne” jak tu wspomniano.. Nieobliczalni to mogą być tylko ludzie, którzy z tego zwierzęcia zrobią nawet bestię tj. o czarnych charakterze (będzie gryzł, kopał, a nawet gonił ludzi słowem bestia) – tu już wchodzimy w ułożenie. Jest na ten temat wspaniała praca pt. „”Człowiek, który słucha koni” Monty Roberts’a, który podzielił się w świecie znajomością „języka koni”. Tą znajomość znali kiedyś i Polacy, ale niestety zabrali ją do grobu. Na czym to ułożenie (wychowanie, nie, wyhodowanie) polega? A no, wpierw „ułożonym” tj. przewidującym wszelkie sytuacje w danym środowisku pracy konia bezwględnie musi być sam właściciel – użytkownik. Nie może być tak, że za użytkownika „myśli” koń, to właśnie użytkownik musi wiedzieć jakie niespodzianki ich spotkają i przyzwyczaić i obyć tego konia z nimi, więc poprostu musi być w pełni przewidującym. A niech tak jeszcze go zamknie do czarnej nory i „tankuje” owsem przez szereg dni. Koń tą energię bardzo chętnie chce wyzwolić i poczuć się wolnym. Nie można go wtedy użytkować, że się tak wyrażę „komercyjnie” by mieć „dutki”. Po takiej przerwie w pracy i takim „tankowaniu” energią owsa koń nie może wychodzić na ulcę, czy też być oddawany do jazdy obcym ludziom, tym bardziej, że mało się wie o ich kwalifikacjach jeżdzieckich. Wtedy należy konia „objeżdzić” w danym dniu, dając mu możliwość wolności. Koń wtedy nie będzie narowisty, zwłaszcza gdy jest młody, mniej ułożonym. Można stwierdzić, że im starszy, tym jest lepszy – odwrotnie niż z motycyklem, prawda Panie NyndrO. Tu kojarzy mi się kierowca z małym stażem, dajmy na to motocykla i będzie przestrzegał ściśle przepisy, a nie będzie przewidującym, zarazem myślącym za innych przy tym nie zna i charakterystyki swojej maszyny. Bardziej odpowiednim przykladem może być uprawianie ŻEGLARSTWA.
Pamiętają państwo fiakra na Krupówkach. Tam było tak, że właściciel tego konia nie przyzwyczaił tego konia do wszystkich możliwych sytuacji. Nie przewidział, że tego dnia będą wieszane flagi z okazji jakieś tam imprezy „patriotycznej”. Podjechał z tyłu (dla konia absolutnie nie dopuszczalne, bo niespodziewne – stąd znana prawda: do konia podchodż z przodu, a do psa z tyłu) bryczki niespodziewanie samochód z dżwigiem. Kiedy ramię dżwigu zaczęło się bezustannie podnosić, koń się tego nie znanego sobie ruchomego monstrum wystraszył i poniósł bryczkę wraz z wożnicą trzymającego uparcie lejce, włóczony był po jezdni by poskromić konia. Następnie uderzył głową w słup betonowy i niestety tragedia.
Kto winien? Jeśli niby koń, tak. ale nie wyszkolony. Władze miasta też, bo spowodowali popłoch konia w miejscu, gdzie Krupówki są tylko dla spacerowiczów.
Konia też trzeba przyzwyczajać do szeleszczących stworów np.na polu, łące, bo wydaje mu się, że to węże – wystraszy się …myszy. Może nie lubić gęsto porośniętego lasu, zawsze zwłaszcza w nocy znajduje się w przestrzeni otwartej. Daje mu to poczucie bezpieczeństwa, ma doskonałą spostrzegawczość minimalnego ruchu w oddali, do zwiadu w terenie niezastąpiony, itd.,, itd. – temat „rzeka”.
Panie Dzonyy,
koń rasy huculskiej nigdy nie ponosi. Jest najlepszym koniem do jazdy w górach. Mają go Austriacy, Węgrzy, Słowacy, Rumuni i Czesi. Szkoda, na Zkarpaciu (w swej ojczyżnie Huculszczyżnie został po wojnie wyeliminowany). Jest najlepszym koniem rodzinnym. Pojedzie na nim dziadzio, babcia z wnuczkami, młodzieniec też może poszaleć pod warunkiem dobrego dosiadu.
Pojedzie na nim nawet p. Boydar, jeśli zechce, choćby miał dosiad „psa s**jącego na płocie”
(16.Boydar said 2015-03-20 (piątek) at 07:02:47 Ładnie Zdziwiomy pisze, to prawda. My z bulamy zwyczajne. Niech więcej daje.18.Boydar said 2015-03-20 (piątek) at 07:09:17 No dobrze, winien się pomodlić jak kriestianin, musi nie miał do kogo.)
galaszek said
Ad ” Dzisiaj dzieci znaja konia tylko z filmow. Wkrotce konie beda pokazywane w ZOO”……ino z filemow???? a z polinskiego sejma i se scena politycznego wprawdzi – z partyji w ktory byl glownem koniem pociagowem…tzn Liga Koniow….zn sie Rodzinow Polskich….czyli wszystkim az za dobrze znany Rumek Kon Greytych…. a przy tem ma male to male ale zawsze stado zrebkow …. z ktoryk kce zrobic wcale nie jakis konie wystawowe w ZOO czy pociagowe ali konie obronne ..tzn takie jak un kon -obronca polskich rodzinow
Dzonyy said
Panie Kar…..
albo nie.
Mordka Rosenzweig said
Ja pan Mordka pszeczytal o ten kon bo pan Gajowy tak kazal.
Ale ja pa Mordka ma pare komentaszy:
„I biedny „zwoszczyk” tuli swą brudną, kudłatą brodę do grzywy swego biednego konika i szepce mu na ucho: „ty jeden mnie rozumiesz, ty jeden widzisz moją niedolę”.”
Ja pan Mordka jak czyta o ta kudlata broda u pan Zwoszczyk to logicznie wnioskuje, sze on byl zyd i dlatego nikt z nim nie chcial rozmawiac z powodu straszna antysemitycznosc w Rosja.
Ruwniesz, Polaki tak gloryfikuja konie, ale pszeciesz Biuro Ochrony Zwierząt, powinno po pszeczytaniu ksiaszki „Nasza Szkapa” wszystkie Polaki zaaresztowac za znecanie sie nad ten biedny koń.
bart_w said
Urywek z opowieści historyczno-kostiumowej „Słowianka”, wyd. Acad, Józefów 2011.
Rzecz się dzieje na Krecie dwa tysiące dziesięć lat temu. Słowiański uciekinier z niewoli z krainy Judei szuka zatrudnienia.
Stary masztalerz obrzucił Mirka nieufnym spojrzeniem.
– Ten cudzoziemiec szuka pracy. Powiada, że umie obchodzić się z końmi. Pokaż mu konie, a potem niech powie, czy wciąż chce tu pracować. – rzekł mistrz domu.
Krępy koniarz bez słowa ruszył w głąb budynku utykając lekko, a za nim przybysz. Mirko widział już stajnie lepsze i gorsze. Ta była dość duża, mieściła kilkadziesiąt zwierząt wierzchowych i pociągowych. Roboty było w bród, ale przecież nie po to posłaniec przybył do Nikofilosowego domu, żeby resztę życia spędzić przy robocie w stajni.
Dziadek spojrzał na Mirka pytająco.
– Sam od razu całej pracy nie wykonam, nie jestem wszak Heraklesem, ale uczciwie się tym zajmę. Kiedy mogę zacząć?
– Poczekaj – mruknął stajenny. – Sprawdźmy, czy cię konie lubią.
Wyczuł Mirko jakiś podstęp. Rozejrzał się dookoła, ale nic podejrzanego nie zobaczył.
Wyszli na plac przed stajnią. Za ogrodzeniem w pewnym oddaleniu stał czarny ogier. Już na pierwszy rzut oka Mirko rozpoznał narowistą bestię. I wiedział już, jaką próbę przyjdzie mu przejść.
– To bydlę przybyło ze stadem przywiezionym z Rzymu. Pewnie zdobyczne od jakichś barbarzyńców. Pan kupił je za pół ceny, ale on do niczego niezdatny i pewnie przyjdzie go ubić. Nie można go okiełznać ani nawet zbliżyć się do niego. Chcesz spróbować?
Mirko zdjął tunikę i pozostał w samym subligacullum2. Stajenny popatrzył z troską na niezbyt atletyczny tors chłopaka.
– Nie podchodź za blisko – ostrzegł.
Ten rozejrzał się wokół. W odległości kilkudziesięciu kroków rosło kilka krzaków melisy, pewnikiem dla potrzeb bartnika. Pobiegł tam, by wrócić z kilkoma zerwanymi gałązkami. Przesadził ogrodzenie.
Koń ujrzawszy śmiałka zarżał gniewnie. Zadarł ogon i popędził mu na spotkanie z wyraźną intencją stratowania na śmierć. W ostatniej chwili Mirko uskoczył na bok. Ogier zwinnie zawrócił i stanął dęba nad głową chłopaka.
Mirko spokojnie usunął się spod zasięgu kopyt. Rumak opadł na cztery nogi i zarżał przeraźliwie. Potrząsnął łbem w prawo i w lewo, aż długa grzywa rozwiała się na wszystkie strony. Mirko stał nieporuszony i patrzył w końskie ślepia.
Koń był doskonale piękny, choć rasy nieznanej. Nie tak wielki jak Miszkowy flandryjczyk czy nawet koń etruski, ale w miarę rosły i muskularny, z długą grzywą i ogonem sięgającym ziemi, a o sierści nieco dłuższej niż okazy miejscowe. Także na pęcinach miał niewielkie kępki włosów. Czerń umaszczenia przerywała tylko biała strzałka na czole zwierzęcia.
Powoli Mirko wyciągnął przed siebie gałązki melisy. Koń znieruchomiał. Rozszerzonymi chrapami wciągał kojący aromat ziela. Chłopak pomału podszedł do niego i podsunął mu liście pod pysk. Bydlę trochę się uspokoiło i pochwyciło poczęstunek. Po chwili Mirko dotknął czoła bestii. Koń odskoczył gwałtownie, ale w mordzie wciąż trzymał niedożute resztki melisy. Zaraz podszedł do chłopaka i obwąchał go nieufnie. On pogładził go po nosie. Tym razem koń się nie odsunął.
Masztalerz i stajenni pracownicy zdumieni obserwowali Mirkowe poczynania.
– Chyba nie chcesz go dosiąść! – zawołał nadzorca.
– Nie jestem cudotwórcą, panie – odrzekł Mirko – Ale spróbuję go uwiązać. Dajcie kantar.
Ktoś powiesił uzdę na słupie ogrodzenia. Mirko przesunął się na bok i ujął konia za grzywę. Koń się trochę uspokoił, nie wiadomo, czy wskutek działania melisy, czy też udzielił mu się spokój Mirka.
Teraz pogromca odszedł od zwierzęcia. Ogier stał w miejscu. Mirko powrócił ukrywając kantar za plecami. Chwycił dłonią kosmyk grzywy na końskim czole i zapomniawszy się, rzucił po krajsku:
– No, nastąp się!
W konia jakby coś weszło. Rzucił łbem i pocwałował wokół płotu, by wrócić do zaskoczonego Mirka i kładąc po sobie uszy, położyć mu łeb na ramieniu. Ten w mig wszystko zrozumiał. Objął go za szyję i przemawiał do zwierzęcia w mowie, która pamiętał lat dziecięcych, a w której rozmawiał ze swymi.
– No i co, malutki? – powiadał. – Przywieźli cię tu na kraniec świata ino po to, coby my się teraz spotkali jak starzy krajanie.
Bez oporów założył kantar na końską mordę i poprowadził zwierzę po placu. A potem spojrzał na gapiów, którzy obsiedli ogrodzenie i wskoczył oklep na koński grzbiet.
Po obecnych przebiegło westchnienie przerażenia. Ale koń nie tylko nie zrzucił intruza natychmiast, ale okazał się doskonale nałożony do jazdy wierzchem. W kilka chwil zrozumiało się dwóch przybyszów z północnej Krainy. Mirko powodował rumakiem przy pomocy kolan i z łatwością przesadził płot. Rumak jak Pegaz frunął w powietrzu niemal nie dotykając kopytami ziemi. Jeździec położył się na końskim grzbiecie trzymając się grzywy. Zatoczył okrąg po dziedzińcu i osadził wierzchowca przed zadziwionym stajennym. Zeskoczył na ziemię i zaprowadził konia z powrotem za ogrodzenie.
– Zaiste, znasz się na koniach i je rozumiesz. Możesz rozpocząć pracę natychmiast. Przedstawię cię Nikofilosowi.
Tego tylko Mirkowi było trzeba. Narzucił tunikę i poszedł za sługą po drodze jeszcze zabierając płaszcz.
Z fizjonomii Nikofilosa trudno było dopatrzeć się dostojnika miasta Gortyny czy jednego z najbogatszych ludzi Krety.
Boydar said
@ Pan Zdziwiomy
Ładnie Pan pisze i na koniach się widać zna. Ale nie na Boydarze.
„… My z bulamy zwyczajne …” to było żeby się Pan nie przejmował owymi bulami tylko pisał; takich co seplenią w Gajówce jest więcej a jednak miło Ich czytać.
„… winien się pomodlić, jak kriestianin …” to nie o Panu, tylko o zwozczyku.
Pozdrawiam Pana.
Zdziwiomy said
Buch – jak gorąco!
Uch – jak gorąco!
Puff – jak gorąco!
Uff – jak gorąco! (to z „Lokomotywy”.)
Ja do „owych buli” przyznałem się pierwszy (nikt wcześniej nie zdążył mi zwrócić uwagi) – wynikły z „literówek” w posługiwaniu się „Notatnikiem” i o tym pierwszy „artysta” piśmienny Boydar dobrze wie, i nie upoważnia go to do chamskiej zaczepki.
„… My z bulamy zwyczajne …”