Rosja zamyka swe granice dla importu kolejnych grup produktów z imponującą regularnością i sporą konsekwencją. W ten sposób średnio co 7 lat oczyszcza sobie stosunki handlowe z partnerami zewnętrznymi i daje odetchnąć własnym producentom, zwłaszcza rolno-spożywczym. Nad Wisłą takie działania Moskwy są traktowane jako akty wyłącznie anty-polskie.
Pomijany jest natomiast ich szerszy charakter, czy inne kierunki blokowania napływu obcego mięsa, zboża, czy owoców i warzyw na teren Federacji. W ten sposób jednak nie tylko gubimy sens używania embarga do osiągania wyższych celów politycznych i ekonomicznych, ale także zapamiętując się w skargach na niedobrych Rosjan – pomijamy naukę, że może powinniśmy się zachowywać podobnie i to nie wobec naszych sąsiadów ze Wschodu, ale raczej reszty Unii Europejskiej.
Ukarani za prometeizm
Nasze wzajemne relacje handlowe załamywały się w ciągu ostatnich 15 lat kilkakrotnie. Szczególnie dotkliwie w 1997/8 r. (gdy rynek rosyjski padł w wyniku spekulacyjnych zawirowań finansowych na Dalekim Wschodzie, zapoczątkowanych działaniami George’a Sorosa). Wówczas polska porażka była podwójna – z jednej strony niemal z dnia na dzień płynność finansową stracili rosyjscy odbiorcy naszego eksportu. Po drugie zaś – gdy nasze podmioty pozbawione wsparcia w rodzaju gwarancji eksportowych państwa czy dostępu do zbyt drogich wówczas kredytów musiały uciekać ze Wschodu – ich miejsce z powodzeniem zajęli Niemcy, Holendrzy czy Francuzi. Kolejny kryzys – tym razem już stricte polityczny – przyszedł w 2005 r. Wówczas na dwa lata rynek Federacji został dla Polski zamknięty.