Nigdy wcześniej lato nie nauczyło mnie tak wielu rzeczy. Nigdy wcześniej nie było tak długie – od frenetycznego, gorączkowo kipiącego życiem niemal przez całą długość doby czerwca, przez rozjeżdżony po szosach wschodniej Polski lipiec, po rozprażony sierpień i pochylający się ku jesieni początek września z jego pajęczynami w powietrzu, gasnącą złamaną zielenią i chłodnymi nocami.
W te noce, rozchodzone na bosaka po zimnych posadzkach, wczesnojesienne przeziębienie podkrada się i łapie za gardło, pozostawiając rankiem przykrą goryczkę niejasnego wspomnienia, że oto kończy się czas wielkiego bumelanctwa – snu w granicach powszechnie przyjętych za normę potrzebną do funkcjonowania; pisania tego, co się chce i jak się chce; budzenia się i zasypiania w którymś z zakoli Bugu, nad Piną i Prypecią albo w cieniu Hor Łapickich.
Czytaj resztę wpisu »