Za czasów mrocznego PRL-u, gdzie wymagana była zgoda cenzury nawet na wydrukowanie własnej wizytówki, kabarety (celował w tym szczególnie m.in. kabaret „Tey” ze Smoleniem i Laskowikiem i „Pod Egidą” Jana Pietrzaka) potrafiły przemycić na estradę satyrę z rzeczywistości, z siermiężnego socjalizmu, a nawet z naszych sowieckich „przyjaciół” i ich rodzimych przydupasów. Wymagało to od autorów i wykonawców dużej finezji, a od publiczności umiejętności inteligentnego czytania między wierszami – ale, my Polacy, byliśmy w tym biegli.
Nie trzeba chyba przypominać, że za zbytnią odwagę satyryk mógł po prostu posiedzieć, albo być pobity przez nieznanych sprawców. A mimo to na estradzie zdarzały się nawet nieocenzurowane fragmenty tekstów.
A co mamy dzisiaj? Kabarety albo unikają poważniejszej tematyki, skupiając się na nikogo nie irytującej głupkowatej wesołkowatości – albo też w żenujący sposób idą na łatwiznę: próbują ośmieszać Leppera, Giertycha, braci Kaczyńskich („Kwa, kwa, kwa”)… ojca Rydzyka… księdza prałata Jankowskiego… ludzi chodzących do kościoła… patriotów… „homofobów”… „antysemitów”… „ksenofobów”…
Próżno by tam szukać jakiegoś głębszego przesłania, jakichś nauk moralnych – wyparł je cynizm i podlizywanie się możnym tego świata. Jakoś nie przypominam sobie, aby któryś z „satyryków” odważył się zakpić z Kwaśniewskiego, Millera, Balcerowicza, Geremka albo Tuska. Nawet nie śmiem mówić o żartach z naszych starszych braci, bo jest to temat tabu.
Szczególnie zaś rzuca się w oczy totalna nieobecność jakichkolwiek kpin z Unii Europejskiej, która, wydawać by się mogło, powinna być największym i praktycznie niewyczerpanym źródłem natchnienia dla humorystów i kabareciarzy, ze swoimi przepisami używania drabiny, ze swoją „konstytucją” wielkości tomu encyklopedii, z rozpasaną biurokracją, nieustannymi przekrętami i malwersacjami, z wtykaniem nosa w nie swoje sprawy.
Nie sądzę, aby to był przypadek. Nasi dowcipnisie dokładnie wiedzą, z czego wolno się śmiać (np. z głupiego chłopa, który nie chce „do Europy”), a z czego nie wolno (np. z kretyńskiej eurokonstytutki), gdyż będzie to oznaczać obrazę majestatu, nagonkę w „międzynarodowej” prasie i pewną, jak w banku, utratę dochodów.
Cytując Stanisława Krajskiego:
„Kabarety w sposób wyraźny unikają dziś wszelkich poważnych tematów, dotykając najwyżej, i to od czasu do czasu, sfery polityki i robiąc to w sposób całkowicie zgodny z cenzurą spod znaku politycznej poprawności. Jeżeli pozwalają sobie na kpinę z kogoś, kogo można zaliczyć do tzw. wielkich tego świata, to nigdy nie jest to ktoś z grupy… trzymającej władzę w mediach (i trzymającej w związku z tym tzw. kasę).
(..)
Dzisiejsze kabarety są całkowicie zależne od mediów, które skazują je na sukces lub niebyt. Te kabarety są więc na bardzo krótkiej smyczy. Za rządów SLD kpiły zatem tylko z Leppera i Radia Maryja. Dziś kpią tylko z… Radia Maryja i PiS, ministrów i prezydenta i robią karierę, mogąc mieć za nic widza. Przykładem niech będzie tu Kabaret Moralnego Niepokoju używający sobie jak pies w studni na „krytyce” tych, których wskazują „Gazeta Wyborcza” i TVN.”
”
Smutny, acz pouczający jest przypadek Zenona Laskowika, ongiś członka legendarnego kabaretu „Tey”, który w ostatnich latach stworzył ciekawie się zapowiadającą Platformę Artystyczną „Obora”. Obecnie, po zerwaniu z nią współpracy, związał się z kabaretem OAO, kpi sobie – jakże by inaczej! – z… rządzącego PiS-u, z Radia Wolna Maryja i ojca Tadeusza Rydzyka („Tadziu, ufam tobie”), nie bacząc, iż uraża uczucia religijne wielu, jeśli nie większości Polaków. Chodzi oczywiście o skandaliczną parafrazę „Jezu, ufam tobie”.
Poprawniactwo polityczne w satyrze – oto, do czego doprowadziła nas eurodemokracja i tresura.