Gdy w latach 60-tych ubiegłego wieku pojawiły się ogólnie dostępne magnetofony kasetowe, środowiska producentów nagrań muzycznych podniosły wielki raban. Miało to bowiem mieć katastrofalne skutki dla rynku nagrań muzycznych, który, jak przewidywano, wkrótce upadnie, a muzycy pojdą z torbami. Niektóre rządy, wystraszone takimi perspektywami, wprowadziły nawet specjalny podatek na kasety, który miał rzekomo iść na wspieranie zagrożonego bytu kompozytorów i wykonawców.
Oczywiście nic takiego się nie stało.
Nieco później sytuacja dokładnie się powtórzyła w przypadku taśmowych magnetowidów („zagrożenie dla producentów filmowych”) – a na początku naszego wieku „zagrożeniem” stał się Internet ze swymi możliwościami darmowej wymiany plików muzycznych i wideo, zwanej „piractwem”.
I znów w identyczny sposób lobby producentów rozrywki argumentuje obłudnie, iż jest to zagrożeniem dla twórców i wykonawców. A tyle w tym prawdy, co w gazetce pana Michnika albo książkach Grossa.
Jak wykazała obszerna ankieta, przeprowadzona bodaj dwa lata temu w Stanach Zjednoczonych, znaczna większość kompozytorów, autorów tekstów i wykonawców nie ma nic przeciwko popularyzacji swych utworów na Internecie i w ogóle nie odbiera tego, jako zagrożenie. Producenci bronią tylko i wyłącznie własnych interesów: zarabiają miliardy dolarów, a chcieli by zarabiać setki miliardów. Co gorsza, w łańcuchu producenckim znajdują się ludzie i organizacje, które w żaden sposób nie przyczyniają się do zaistnienia końcowego wytworu, lecz skutkiem niejasnych dla publiczności umów zgarniają, bez kiwnięcia palcem w bucie, znaczną część pieniędzy zarobionych przez innych. I tacy właśnie najgłośniej krzyczą o „zagrożeniu piractwem”. Oczywiście najbardziej by chcieli, by przy każdym włożeniu płyty do odtwarzacza użytkownik musiał wnieść jakąś opłatę.
Rządy najwyraźniej w sporze między producentami a konsumentami stają po stronie tych pierwszych, zostawiając konsumentów na lodzie – z płytami CD, które na skutek „ochrony przed kopiowaniem” nie chcą grać na niektórych odtwarzaczach; z idiotycznymi przepisami zabraniającymi kopiowania płyt DVD na własny użytek; z zupełnie już kretyńską „regionalizacją” płyt DVD itd. Bywa, że pan Minister jest wzywany na dywanik do „lobbysty”, gdzie gęsto się tłumaczy, dlaczego prawo jego kraju jest skonstruowane tak, a nie inaczej!
Klasycznym już przypadkiem jest sprawa znanej witryny The Pirate Bay, która sama nie gromadzi żadnych nagrań muzycznych czy filmowych, a jedynie zamieszcza specjalne do nich adresy, tzw. torrenty. Nie jest to zabronione prawem w kraju, gdzie jest fizycznie umieszczona. Nie nam dyskutować, czy prawo owo jest słuszne, czy też nie, bo jest, jakie jest. A mimo to, pod naciskiem rządu, naciskanego przez amerykańskich „lobbystów”, policja zamknęła ową witrynę i zarekwirowała sprzęt. Po krótkim czasie policja doszła do oczywistego wniosku, że nie ma ku temu podstaw prawnych – a mimo to rząd nakazał policji kontynuowanie działań!
Więcej o tej sprawie można się dowiedzieć z półgodzinnego filmu, do ktorego odnośnik zamieszczam poniżej:
Steal This Film Part 1 – wersja DivX, 248 MB
Film jest nakręcony w języku angielskim. A witryna The Pirate Bay – działa.