Dziennik gajowego Maruchy

"Blogi internetowe zagrażają demokracji" – Barack Obama

  • The rainbow symbolizes the Covenant with God, not sodomy Tęcza to symbol Przymierza z Bogiem, a nie sodomii


    Prócz wstrętu budzi jeszcze we mnie gniew fałszywy i nikczemny stosunek Żydów do zagadnień narodowych. Naród ten, narzekający na szowinizm innych ludów, jest sam najbardziej szowinistycznym narodem świata. Żydzi, którzy skarżą się na brak tolerancji u innych, są najmniej tolerancyjni. Naród, który krzyczy o nienawiści, jaką budzi, sam potrafi najsilniej nienawidzić.
    Antoni Słonimski, poeta żydowski

    Dla Polaków [śmierć] to była po prostu kwestia biologiczna, naturalna... śmierć, jak śmierć... A dla Żydów to była tragedia, to było dramatyczne doświadczenie, to była metafizyka, to było spotkanie z Najwyższym
    Prof. Barbara Engelking-Boni, kierownik Centrum Badań nad Zagładą Żydów, TVN 24 "Kropka nad i " 09.02.2011

    Państwo Polskie jest opanowane od wewnątrz przez groźną, obcą strukturę, która toczy go, niczym rak, niczym demon który opętał duszę człowieka. I choć na zewnatrz jest to z pozoru ten sam człowiek, po jego czynach widzimy, że kieruje nim jakaś ukryta siła.
    Z każdym dniem rośnie liczba tych, których musisz całować w dupę, aby nie być skazanym za zbrodnię nienawiści.
    Pod tą żółto-błękitną flagą maszerowali żołnierze UPA. To są kolory naszej wolności i niezależności.
    Petro Poroszenko, wpis na Twiterze z okazji Dnia Zwycięstwa, 22 sierpnia 2014
  • Kategorie

  • Archiwum artykułów

  • Kanały RSS na FeedBucket

    Artykuły
    Komentarze
    Po wejściu na żądaną stronę dobrze jest ją odświeżyć

  • Wyszukiwarka artykułów

  • Najnowsze komentarze

    UNI_T o To już się dzieje. Niemiecka p…
    Carlos o Wolne tematy (28 – …
    Bezpartyjna o Wolne tematy (28 – …
    Bezpartyjna o Wolne tematy (28 – …
    Bezpartyjna o Wolne tematy (28 – …
    Bezpartyjna o Wolne tematy (28 – …
    Bezpartyjna o Wolne tematy (28 – …
    errorous o Od Unii Lubelskiej do… pi…
    Bezpartyjna o Wolne tematy (28 – …
    lewarek.pl o Religia, tradycjonalizm i…
    Bezpartyjna o Wolne tematy (28 – …
    lewarek.pl o Od Unii Lubelskiej do… pi…
    Bezpartyjna o Wolne tematy (28 – …
    revers o Wolne tematy (28 – …
    martino2008 o Wolne tematy (28 – …
  • Najnowsze artykuły

  • Najpopularniejsze wpisy

  • Wprowadź swój adres email

    Dołącz do 708 subskrybenta

Archive for 14 czerwca, 2010

Prześladowana Andżelika Borys rezygnuje

Posted by Marucha w dniu 2010-06-14 (Poniedziałek)

Jak się wydaje, amerykańscy neokoni odpuścili sobie zarówno Ukrainę, gdzie Pomarańczowa Rewolucja nie wyszła według planu – jak i Białoruś, gdzie faszysta Łukaszenka nie pozwolił okraść swego kraju przez inwestorów, bankierów i filantropów.

Otóż dość nieoczekiwanie „prześladowana działaczka opozycji demokratycznej”, przekraczająca bezproblemowo granicę Białorusi po kilkadziesiąt razy rocznie i prowadząca bez przeszkód działalność antyrządową, Andżelika Borys poinformowała o rezygnacji ze stanowiska prezesa Związku Polaków na Białorusi.

12 czerwca podczas spotkania ze ścisłym kierownictwem ZPB uzasadniła swą decyzję ważnymi przyczynami osobistymi, ale ich nie ujawniła. Stanowczo zaprzeczyła, by powodem jej rezygnacji były rzekome naciski ze strony polskiego MSZ, zainteresowanego polepszeniem stosunków z oficjalnym Mińskiem.

My się domyślamy, że prawdziwym powodem było odcięcie p. Borys od kraniku z neokońskimi pieniędzmi, inwestowanymi w podżeganie do kolejnej „kolorowej rewolucji”, albowiem urodzony na Hawajach prezydent USA nie wykazuje większego zainteresowania problemami Europy, do czego niewątpliwie przekonali go prawdziwi zarządcy tego kraju. Pani Borys jako potencjalny zapalnik owej rewolucji przestała być im potrzebna.

Pani Borys będzie pełnić obowiązki do 19 czerwca, kiedy to zbierze się w tej sprawie Rada Naczelna ZPB. (Andżelika Borys kierowała ZPB od 2005 r., białoruskie władze nigdy nie zaakceptowały jej wyboru i – cytujemy – „intrygami doprowadziły do rozbicia Związku na dwie części”. Intrgami też zapewne spowodowały, iż ZPB kierowanego przez Andżelikę Borys nie zaakceptowała ogromna większość białoruskich Polaków. Do uregulowania konfliktu powstałego w wyniku tego podziału rządy obu państw powołały polsko-białoruską komisję ekspertów. Jej pierwsze i jedyne dotąd posiedzenie odbyło się w marcu br.).

Z nieoficjalnych informacji podanych w białoruskich mediach A. Borys zamierza na dłużej wyjechać do Polski na stypendium. Co to za stypendium i kto je funduje – nie wiemy.

Wg. J.S. (mp.info) i Ośrodka Studiów Wschodnich

Posted in Polityka | 106 Komentarzy »

Tajemnicze zniknięcie przepisu

Posted by Marucha w dniu 2010-06-14 (Poniedziałek)

III Rzeczpospolita jest wspaniałym krajem: licznie odnotowano w nim przypadki, gdy nie wiadomo kto podpisał jakąś ustawę, kto ją zmodyfikował, a kto ją w ogóle usunął w niebyt. – admin

Przepis, który mógłby zapobiec tak zwanej reaktywacji przedwojennych spółek, zniknął w 2000 roku w niejasnych okolicznościach. Do dziś nie wiadomo kto i dlaczego go usunął – ujawniają reporterzy „Superwizjera” TVN.
Reaktywowanie przedwojennych spółek polega na wskrzeszaniu do życia firm, które istnieją już tylko na papierze. Może to jednak grozić ogromnymi roszczeniami wobec Skarbu Państwa. Jak szacuje Ministerstwo Gospodarki, potencjalne zagrożenie to roszczenia przewyższające 100 miliardów złotych, czyli około jednej trzeciej budżetu Polski.

Mechanizm

Reaktywowanie przedwojennych spółek przez osoby, które z dawnymi właścicielami nie mają nic wspólnego, jest możliwe dzięki prostemu mechanizmowi. Polega on na skupieniu dawnych akcji na okaziciela i zarejestrowaniu nowych organów spółki. Wówczas otwiera się droga do żądania od państwa zwrotu majątków i odszkodowań za mienie, które przed wojną należało do spółki, a po wojnie zostało przejęte przez komunistyczne państwo.

Najsłynniejszym przypadkiem reaktywacji jest spółka „Giesche S.A.” z przedwojenną siedzibą w Katowicach. Prokuratura prowadzi obecnie śledztwo przeciwko osobom, które reaktywowały spółkę.

RHB i KRS

Przed wojną wszystkie spółki były wpisywane do rejestru RHB. W 1997 roku Sejm uchwalił ustawę o nowym, elektronicznym rejestrze spółek, czyli o Krajowym Rejestrze Sądowym (KRS). Przy tej okazji pojawił się także przepis, z którego wynikało, że spółki działające na podstawie RHB mają czas do końca 2003 roku na wpisanie się do nowego rejestru KRS. Po tym czasie wpisy w RHB byłyby już nieaktualne, co znacznie utrudniłoby reaktywację przedwojennych spółek.

Jednak ten przepis zniknął, zanim zaczął obowiązywać. Został zmieniony w 2000 roku przez wykreślenie daty „2003”. Dawne wpisy nadal są aktualne, przedwojenne spółki wciąż formalnie istnieją i dlatego tak łatwo można je reaktywować.

Niewidzialna ręka

Reporterzy „Superwizjera” dokładnie prześledzili prace legislacyjne nad tą zmianą. Z dokumentów wynika, że projekt poprawki usuwającej datę został opracowany przez rząd kierowany przez Jerzego Buzka. Powstał w Departamencie Legislacyjno–Prawnym Ministerstwa Sprawiedliwości.

Efektem nowelizacji był szereg zmian w ustawach regulujących prowadzenie działalności gospodarczej. Były one szeroko omawiane. Nikt jednak nie zwrócił uwagi na to, że podczas prac z jednego z przepisów zniknęła kluczowa data. Z lektury dostępnej dokumentacji nie sposób ustalić, kto i dlaczego zmienił przepis. Na temat tej zmiany nie toczyła się żadna dyskusja, nie została ona także uzasadniona na piśmie. Zmiana przepisu została pominięta milczeniem podczas całego procesu legislacyjnego.

Teraz nie potrafię sobie przypomnieć, kto zaproponował wykreślenie tej daty – mówi Marek Sadowski, wówczas wicedyrektor Departamentu Legislacyjno–Prawnego w Ministerstwie Sprawiedliwości, który brał udział w pracach nad ustawą.

Poproszeni o pomoc w rozwiązaniu zagadki znikającego przepisu obecni urzędnicy Ministerstwa Sprawiedliwości także rozkładają ręce.

– Przejrzałem dokumenty i rzeczywiście wynika z nich, że nikt wówczas nie zwrócił uwagi na problem reaktywacji spółek – przyznaje Maciej Kujawski z biura prasowego resortu.

http://wiadomosci.onet.pl/2184129,11,tajemnicze_znikniecie_przepisu,item.html

Posted in Gospodarka | 13 Komentarzy »

Pojednanie, normalizacja czy krótka odwilż?

Posted by Marucha w dniu 2010-06-14 (Poniedziałek)

Przeglądając tytuły i zawartość wielu periodyków nie trudno zauważyć, że tematem nr 1 jest kwestia stosunków polsko-rosyjskich, tak w wymiarze historycznym, jak i współczesnym. To ożywienie intelektualne jest zrozumiałe, zważywszy na tragiczne wydarzenia z kwietnia 2010 r.

Już wcześniej, od chwili wizyty premiera Władimira Putina na Westerplatte, było jasne, że nastąpiło coś bardzo ważnego. Teraz jest jasne, że mamy do czynienia z mini przewrotem geopolitycznym, w skali europejskiej i światowej. Polska ponownie stanęła przed wyborem. Co prawda nie jest to wybór o znaczeniu epokowym, ale trudno też nie doceniać jego znaczenia.

Terminem, który robi w tej chwili największą popularność to „pojednanie”. Głośno mówią o tym hierarchowie Kościoła katolickiego w Polsce i Kościoła prawosławnego w Rosji. Widać wyraźnie, że obie strony są zdeterminowane, zwłaszcza strona rosyjska w osobie nowego patriarchy Cyryla. U nas ważne słowa padły podczas uroczystości pogrzebowych po katastrofie smoleńskiej, np. w Kościele Mariackim w Krakowie, gdzie kard. Stanisław Dziwisz zwrócił się bezpośrednio z apelem o pojednanie do prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa. Także inni hierarchowie podnosili ten problem. To co może dziwić i niepokoić to milczenie hierarchów zaliczanych do tzw. skrzydła konserwatywno-narodowego. Ta kwestia nie może być polem do uprawiania podziałów. Ma ona bowiem wymiar moralny.

W cieniu Fatimy

Tymczasem odnosi się wrażenie, że temat podjęły przede wszystkim środowiska związane z „Tygodnikiem Powszechnym”, „Znakiem” czy w mniejszym stopniu „Gościem Niedzielnym”. Postawa mediów „toruńskich” jest w tej sprawie diametralnie inna, co moim zdaniem jest błędem, poważnym błędem. W tej sprawie nie wolno oddawać pola „katolewicy”, nie można ustawiać się na pozycjach negacji, w chwili, kiedy jesteśmy w przededniu wielkiego przełomu w dialogu katolicko-prawosławnym, w chwili, kiedy przesłanie fatimskie, jak twierdzą znawcy, ma szanse na realizację.

Rosja jest w tej chwili jednym niewielu państw, gdzie wartości chrześcijańskie uznano za fundament odrodzenia narodowego, gdzie państwo oficjalnie i obficie dotuje odbudowę starych cerkwi i monastyrów i budowę nowych, gdzie kręci się najbardziej chrześcijańskie filmy, gdzie wreszcie doktryna państwa sprzeciwia się, pod wpływem Cerkwi, libertynizmowi zachodniemu.

Jeśli w takiej sytuacji ze strony części mediów katolickich i ludzi uznających się za ich przedstawicieli kreśli się obraz Rosji jako niemal nowego wcielenia sowieckiej Rosji, jak wiadomo skrajnie ateistycznej i materialistycznej, to powstaje pytanie – w imię jakich interesów się to robi? I to teraz, kiedy Stolica Apostolska zaczyna dostrzegać w Rosji i w Kościele prawosławnym sojusznika w walce z siłami zła. Temat ten trzeba głośno podnosić, bo w powodzi szaleńczych i głupich opinii wypisywanych i wypowiadanych – ginie istota sprawy.

Zamieszanie w obozie prometejskim

Jeszcze do niedawna w Polsce prawie wszystkie media, ośrodki opiniotwórcze, politycy i instytucje zajmujące się analizą polskiej polityki zagranicznej – grały te sama melodię. Że Polska ma do odegrania na wschodzi wielką misję, że ma szansę być wielkim centrum geopolitycznym przyciągającym do „świata zachodniego” dawne republiki sowieckie, głównie zaś Ukrainę, że mamy szansę wyprzeć Rosję z Europy. Czytając obecnie te same periodyki, które dwa-trzy lata temu zachłystywały się polską polityką wschodnią (która tak naprawdę tylko częściowo była polską) – przecieramy oczy ze zdumienia. Jakaż nagła zmiana tonu, jaki powrót na ziemię!

Jako najbardziej charakterystyczny wymieniłbym na pierwszym miejscu artykuł Bartłomieja Sienkiewicza pod znamiennym tytułem „Pożegnanie z Giedroyciem” („Rzeczpospolita” – Plus Minus, nr 19 (900), 29-30 maja 2010). Autor z odcieniem szyderstwa opisuje dyskusję w Ośrodku Studiów Wschodnich „Koniec epoki Giedroycia?”. Co ciekawe, podczas dyskusji ani razu nie wymieniono nazwiska „mędrca z Maison Laffitte”. Autor dokonuje przeglądu klęsk polskiej polityki wschodniej: Ukraina, Litwa, Białoruś, Gruzja… Ostatnim rycerzem tej przegranej sprawy był Lech Kaczyński, który – co ciekawe – nigdy publicznie nie przyznał, że przegrał na całej linii (vide: ostatni wywiad dla miesięcznika „Arcana”).

Sienkiewicz pisze, że z reguły próby powtarzania historii kończą się tragifarsą (chodzi o próbę kopiowania prometejskiej polityki J. Piłsudskiego) i konkluduje: „Giedroyciowsko-piłsudczykowska koncepcja polityki wschodniej poniosła klęskę. Stanęliśmy więc wobec nowego wzywania, na które nie mamy jasnej recepty”. Autor też nie bardzo wie, co robić, ale zwraca uwagę, że w nowych relacjach z Rosją nie można powtarzać starych błędów i przywiązywać nadmiernego znaczenia do kwestii symbolicznych (Katyń). Z tym akurat można się zgodzić.

Podobne akcenty widać w publikacjach miarodajnego dla opcji „giedroyciowskiej” pisma „Nowa Europa Wschodnia” (NES), wydawanego przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Gwoli informacji, w Radzie Redakcyjnej tego pisma zasiadają takie osoby, jak: Bogumiła Berdychowska, Piotr Tyma, czy Adolf Juzwenko. W zamierzeniu jest to pismo nastawione na realizację projektu polsko-ukraińskiego „partnerstwa strategicznego”. A mimo to, w najnowszym numerze notujemy nowe akcenty. Widać to w tekstach Bartosza Cichockiego („Rosyjska szansa i wyzwanie”, „NES”, nr 3-4, maj-sierpień 2010), Dmitrja Babicza („Otworzyły nam się oczy”, tamże), prof. Andrzeja de Lazari („Od współcierpienia do pojednania”, tamże), czy Witalija Portnikowa („Wielka wschodnia iluzja”, tamże), będącego miażdżącym rozliczeniem się z polską polityką wobec Ukrainy.

Prawda jest brutalna

Takie same sygnały płyną z innego znaczącego ośrodka – z magazynu „Europa” (niegdyś dodatku do „Dziennika”, teraz miesięcznika wydawanego jako magazyn przez Fundację im. Immanuela Kanta). W ostatnim numerze (nr 2, maj 2010) prezentowany jest cały blok materiałów poświęconych Polsce i Rosji. We „wstępniaku” Robert Krasowski dokuje rozprawy z polską polityką historyczną (głównie tą w wydaniu Lecha Kaczyńskiego). Kluczowy jest wywiad z prof. Siergiejem Markowem, deputowanym Dumy i bardzo zbliżonym do Władimira Putina). Nie pozostawia on żadnych złudzeń – twierdząc, że decyzja o odblokowaniu stosunków z Polską zapadła w Rosji na długo przed Smoleńskiem.

Rozmówca jest brutalnie szczery. Mówi, że to nieprawda, że w Rosji nagle „odkryto” Katyń i że dopiero teraz przywódcy Rosji potępili Stalina: „Putin i Miedwiediew nigdy nie zmieniali swojej oceny Stalina. Zawsze była ona bardzo krytyczna. Z jednej strony widzieli w nim wybitnego polityka, który przyczynił się do umocnienia państwa. Z drugiej jednak – uważali go za przestępcę, który ma na sumieniu śmierć milionów niewinnych ludzi. Tutaj nie ma mowy o jakiejś rewizji”. Przypomina, że w sprawie Katynia od 20 lat oficjalna Rosja stoi na gruncie prawdy – głosy kwestionujące odpowiedzialność Stalina nie pochodzą z ośrodków miarodajnych. Dlatego nieprawdą jest, że w sprawie Katynia w Rosji nastąpił jakiś przełom, po prostu głośno przypomniano oficjalne stanowisko państwa.

Dalej Markow poddaje ostrej krytyce politykę Lecha Kaczyńskiego, uznając ją za doktrynalnie rusofobiczną. Kaczyński bronił bowiem zawsze przywódców państw (Estonia, Ukraina, Gruzja), tylko dlatego, że byli oni przeciwko Rosji, tolerował jednak szowinistyczną politykę Juszczenki: „Jeśli giną Rosjanie, to osoba odpowiedzialna za ich wyniszczenie jest bohaterem, jeśli, odpowiednio, śmierć ponoszą Polacy, to wtedy mamy do czynienia ze złoczyńcą”. Dalej mówi: „Po zwycięstwie Platformy Obywatelskiej nikt nie chciał mieć do czynienia z Lechem Kaczyńskim. Ignorowaliśmy go. Moskwa nie była w tym zresztą odosobniona. Podobnie postępowały Paryż, Rzym i Berlin”.

Jednak mimo to Markow twierdzi, że po śmierci Kaczyńskiego Rosjanie dostrzegli też jego zalety.
I tu zaskoczenie: „Wysoko cenimy jego przywiązanie do wartości chrześcijańskich” oraz podkreślanie znaczenia państwa narodowego. Generalnie jednak Markow uważa, że Polska totalnie przegrała i ma na Zachodzie opinię kraju obsesyjnie rusofobicznego. „Przedstawiciele państw członkowskich UE nie chcą już nawet słuchać tego, co na temat Rosji mają do powiedzenia przedstawiciele Polski i krajów bałtyckich” – dodaje. Mimo tego tonu, wiadomo wszakże, że Rosji zależy na normalizacji stosunków z Polską, gdyż lepiej mieć sąsiada przyjaznego niż permanentnie skonfliktowanego. I to jest w tym wszystkim najważniejsze.

Wielka Europa?

O co w tej wielkiej grze tak naprawdę chodzi? Gdyby odpowiedzieć bardzo ogólnie – to chodzi o budowę tzw. Wielkiej Europy – od Atlantyku po Ocean Spokojny. To powrót po latach koncepcji gen. Charlesa de Gaulle`a. Taka Europa byłaby oczywiście nie jednolitym organizmem, tylko wspólnotą z podmiotową rolą państw narodowych. Rosjanie dostrzegają kryzys budowy UE jako takiego właśnie organizmu – widzą i stawiają na renacjonalizację polityki europejskiej. Tak naprawdę zresztą, ma to już miejsce. Rosja od lat realizowała swoją politykę w kontaktach bilateralnych – z Niemcami, Francją i Włochami. Cierpliwość opłaciła się – Ameryka po zmianie ekipy rządzącej zrezygnowała z czynnej polityki odpychania Rosji od Europy, co było realizowane rękami Polaków, Ukraińców i Gruzinów. Teraz cała przestrzeń wschodnio-europejska wydaje się „porzucona” przez Amerykę. Waszyngton nie ma już siły ani ochoty na trzymanie w szachu całego świata – ma poważniejsze problemy, wewnętrzne i zagraniczne (Afganistan, Iran, Chiny, Izrael).

Jak wobec tej zasadniczej zmiany zachować ma się Polska? Jedno jest pewne – nie można kontynuować dotychczasowej polityki, bo byłoby to zabójcze. Problem polega na tym, jak realizować polskie interesy na gruzach prometejskiej polityki wschodniej? Nikt na to nie jest przygotowany, mówię tu przede wszystkim o agendach państwa polskiego, o Ośrodku Studiów Wschodnich, BBN, różnych instytutach nastawionych od lat na pracę przeciwko Moskalom. Linię tę traktowano jako bezalternatywną, stąd kompletne zaskoczenie.

Tymczasem Rosja sypie propozycje, na które jakoś musimy odpowiedzieć. Po pierwsze, musimy zrealizować jakiś wielki projekt energetyczny (np. elektrownia atomowa w obwodzie kaliningradzkim), po drugie Polska powinna starać się nadrobić straty, jakie poniosła w sferze tranzytu (tu będzie trudno), po trzecie Polska powinna zaprzestać polityki antyrosyjskiej na forum agend europejskich (siłą inercji nasi euro deputowani nadal walczą, nie wiadomo o co), po czwarte, Polska powinna dogadać się z Rosją na temat obecności polskiego kapitału w Rosji i rosyjskiego w Polsce (na równorzędnych zasadach), po piąte, Polska powinna grać na wciąganie Rosji do współpracy z Europą na polu wojskowym (Afganistan!). Można też pomyśleć o nadbudowie – wspólne przedsięwzięcia na polu kultury, np., wielka produkcja filmowa czy szukanie w historii naszych stosunków przykładów pozytywnym, a nie tylko tragicznych.

Obrona okopów nieświętej Trójcy

Doktrynalny obóz rusofobiczny reaguje na te geopolityczne zmiany wręcz histerycznie. Przykładów jest multum. Publicystyka Bronisława Wildsteina, Rafała Ziemkiewicza, Józefa Szaniawskiego czy Tomasza Sakiewicza – ocieka wręcz furią.

Ponieważ rzeczywistość jest zbyt jednoznaczna, by nadal twierdzić, że wszystko jest OK, atak koncentruje się na tragedii smoleńskiej i śledztwie na temat jej przyczyn. W hard publicystce „Gazety Polskiej” pisze się na poziomie histerycznej agitki, w dodatku sugerując przerażonym czytelnikom, że sytuacja Polski obecnej niczym nie różni się od sytuacji Polski w końcu XVIII w. Jest Katarzyna II (Putin) i zgraja sprzedawczyków w rodzaju Branickiego, Ponińskiego no i Stanisława Augusta Poniatowskiego (Tusk, Komorowski, rzadziej Pawlak). Moskwa kręci nami jak chce, a następnym krokiem będzie rozbiór.

Na okładce „Nowego Państwa”, niegdyś pisma na wysokim poziomie, obecnie zaś prymitywnej propagandówki w stylu „Trybuny Ludu” z lat 50. – kontur Polski rozłupywany przez sierp i młot. A na deser tego numeru wybitnie analityczny i finezyjny tekst Sakiewicza, w którym czytamy, że pierwsze co mamy zrozumieć, to „wyzbycie się jakichkolwiek złudzeń i nadziei, co do intencji Moskwy”. Dlaczego? Bo: „Sąsiad tego państwa musi, podobnie jak mieszkaniec ciemnego boru, żyć w nieustannej gotowości do przyjścia dzikiego zwierza. Może zwierze nie przyjdzie, bo jest ranne albo nażarło się gdzie indziej. Jeżeli jednak przyjdzie, pożre kogo zechce. Okna i drzwi powinny być strzeżone, a w domu trzeba mieć nabitą dubeltówkę”. Oto próbka „myśli politycznej” środowiska „Gazety Polskiej”. Tego typu mentalność nie jest jednak tak odosobniona, jakby mogło się wydawać. I na tym polega problem – takie myślenie (mniejsza czy jako prowokacja zewnętrzna czy jako przejaw swego rodzaju choroby) jest niczym chwast na polskiej glebie politycznej.

No bo jak to pogodzić? W tym samy czasie, kiedy Sakiewicz radzi nam ryglować drzwi i nabijać dubeltówkę – Jarosław Kaczyński wygłasza przesłanie do Rosjan, a następnie pisze dla niemieckiego tygodnika “Die Welt” (”Welt am Sonntag”) o zniesienie wiz do UE dla krajów Europy Wschodniej, w tym Rosji i Ukrainy. I dalej mówi: „Polacy i Niemcy chcieliby, aby zmiany, do jakich dochodzi w Rosji, okazały się autentyczne. Wyzwaniem pozostaje europejska droga Ukrainy. W obu kwestiach w minionych latach wiele się zmieniło. Nie mam wątpliwości, że właśnie teraz powinien wypłynąć nowy impuls na rzecz realizacji Partnerstwa Wschodniego, ale też adresowanego do Rosji Partnerstwa dla Modernizacji”.

Jak to więc pogodzić? Obsesyjne zaklęcia z poważną analizą? A może mamy do czynienia z sytuacją „złapał kozak Tatarzyna a Tatarzyn za łeb trzyma”? Zdemoralizowano elektorat, któremu teraz trudno ot tak powiedzieć: „Słuchajcie, nasze poprzednie hasła i straszenie Rosją są już nieaktualne, bo sytuacja się zmieniła. W imię odpowiedzialności z Polskę, musimy zmienić retorykę, nie da się żyć z takim bagażem emocji i fobii z sąsiadem. Teraz czas na realizm”. Kiedy tylko Lech Kaczyński oznajmił, że jedzie do Moskwy na paradę zwycięstwa i może zabrać Wojciecha Jaruzelskiego – w „Rzeczpospolitej” i „Gazecie Polskiej” ukazały się nieprzychylne komentarze, pomruki i satyryczne rysuneczki. Czyli co? Ogon macha psem? Polityk prawicy może być szantażowany przez obsesjonatów mających w rękach media? Jak się okazuje może – albo jest to tylko gra na wielu fortepianach. Obojętnie jak jest – to sytuacja chora i niemoralna. A czas szybko umyka.

Jan Engelgard, Nowa Myśl Polska

Posted in Polityka | 21 Komentarzy »

„Nasz Dziennik” zrobił swoje, “ND” może odejść?

Posted by Marucha w dniu 2010-06-14 (Poniedziałek)

„Czytelnicy konserwatywnej gazety, jaką jest “Nasz Dziennik”, są szczególnie zainteresowani szerokim spektrum poglądów Jarosława Kaczyńskiego, o którym chcieliby z pełnym przekonaniem powiedzieć: “nasz kandydat”. Wielu tak mówi. Kierowane przez nas od kilku tygodni prośby o udzielenie wywiadu przez prezesa PiS nie spotkały się jednak z pozytywną odpowiedzią. Rozumiemy, że czas kandydata jest bardzo cenny, jednak nie zabrakło go dla wielu innych redakcji. Rozumiemy, że nie wszystkie zagadnienia mogą być poruszone w toku kampanii, która ze swej natury dąży do skrótowości, jednak są pewne fundamentalne kwestie, o które mamy obowiązek pytać. Wymaga tego elementarna uczciwość wobec Czytelników.” – napisał „Nasz Dziennik”, przytaczając pytania, na które oczekiwał odpowiedzi.

Jarosław Kaczyński przyjął w stosunku do „Naszego Dziennika” politykę do bólu przewidywalną. Wie, że po prawej stronie, także niestety dzięki „Naszemu Dziennikowi”, nie pojawił się na tyle silny kandydat prawicy, który mógłby rzucić wyzwanie Jarosławowi Kaczyńskiemu. Bezalternatywne i szerokie oddanie łamów Jarosławowi Kaczyńskiemu z wielu powodów było błędem. Stąd obserwowana teraz postawa prezesa PiS-u, który zyskawszy poczucie siły, postanowił nie odpowiadać na niewygodne dla siebie pytania, jakie sformułował „Nasz Dziennik”. Przyjął w tej kampanii, podobnie jak konkurenci, strategię unikania trudnych pytań, które mogłyby spowodować odpływ głosów. Każda odpowiedź niesie bowiem ryzyko ich utraty, zwłaszcza przy tematach, na których niejeden polityk połamał sobie zęby.

Lider PiS-u doskonale zdaje sobie sprawę, że „Nasz Dziennik” reprezentuje tę część elektoratu, która jest szczególnie wyczulona na głos Kościoła. Głos, który nie zawsze jest kompatybilny z wizją partyjnych strategów. Prąc do prezydentury, a następnie odbicia rządów z rąk Platformy, Kaczyński dokonuje pragmatycznej dywersyfikacji głosów i rozpoczyna ich eksplorację na obszarach, po których się dotychczas nie poruszał. Przeliczył, że bardziej mu się opłacają ciche dni z „Naszym Dziennikiem”, niż utrata okazji do poszerzenia elektoratu i uzyskania zdolności koalicyjnej na kierunku PSL i SLD. Kalkuluje jak polityk. Zarządza ryzykiem, tak jak potrafi najlepiej. Założył, że sukces to głosy, więc musi ich mieć jak najwięcej.

Uznał, że może zacząć szeroko obejmować, gdyż nic, co by nie było kontrolowane przez PiS, po prawej stronie już się nie wydarzy. „Solidarność” nosi Jarosława na rękach, LPR nie istnieje, Samoobrona dogorywa, Polska Plus pokuliła ogon i na tylnych łapkach skamle u pisowskich drzwi. Walczy Marek Jurek, który na przekór okolicznościom stanął w szranki wyborcze po prawej stronie, choć sondaże spychają go w granice błędu statystycznego. To może napawać Jarosława Kaczyńskiego poczuciem siły na tyle dużej, że postanowił zlekceważyć środowisko, które dotąd dawało mu siłę i tlen. Być może uznał to środowisko za trwale podbite i skazane na alians z PiS-em. Jeśli tak, to popełnia błąd, który może go sporo kosztować. Być może jednak się zreflektuje i przed wyborami dowiemy się z łam „Naszego Dziennika”, jakie są poglądy Jarosława Kaczyńskiego.

Poza gospodarczym interwencjonizmem, prymatem państwa nad obywatelem i licytacją, kto da więcej na powodzian, trudno doszukać się u Jarosława Kaczyńskiego zwartej propozycji dla Polski i Polaków, choć jego hasło „Polska jest najważniejsza”, bije mocno po oczach. Nie wiemy jednak, jaka ma to być Polska, choć to ona stała się osnową kampanii kandydata PiS-u. Nikt przecież nie wierzy, że będzie to Polska, gdzie obok siebie, niczym lew i jagnię w broszurach Świadków Jehowy, siedzieć będą Jarosław Kaczyński i Donald Tusk, wachlowani przez przepojonych wzajemną miłością Janusza Palikota i Jacka Kurskiego. A taką sielankową wizję kraju nad Wisłą proponuje nam szef PiS-u. Już nie ryczący Jarosław Kaczyński, zwołujący hufce na bój, ale Sai Baba i Mahatma Ghandi w jednym.

Nic dziwnego, że Jarosław Kaczyński unika „Naszego Dziennika”, bo tam nie ma zapotrzebowania na infantylną politykę miłości. To nie ten target. Tam się ceni tych, którzy mają wyraziste poglądy i jasno wykładają kawę na ławę, szczególnie, jeśli sieje to popłoch na salonach. A tego Jarosław Kaczyński wolałby uniknąć, tym bardziej, iż zapowiedział kontynuację misji swojego brata, który – przyznajmy to szczerze – ikoną „Naszego Dziennika” nie był. Choć to tam właśnie ukazywały się sążniste artykuły, wprost sugerujące zamach na samolot prezydenta. Gazeta ta niepotrzebnie weszła w tego typu retorykę, bo przyczyniając się do rozkwitu „kultu” śp. Lecha Kaczyńskiego i rozpalając emocje z tym związane, siłą rzeczy mocniej zacieśniła więzy z Jarosławem Kaczyńskim, co ten uznał za akt oddania.

Dzisiaj być może mamy pierwsze symptomy refleksji. To dobrze. Konserwatywna gazeta, jak o sobie pisze „Nasz Dziennik”, to jednak zobowiązanie. Konserwatyzm w klasycznym ujęciu kojarzy się z rozwagą, namysłem, chłodną analizą i nieuleganiem emocjom. Od jakiegoś czasu brakuje mi w „Naszym Dzienniku” owej konserwatywnej stateczności i roztropności. Za dużo w nim „rewolucyjnego” wrzenia i oddawania pola „autorytetom”, którzy w swoich poglądach na państwo i politykę wschodnią, bardziej pasują do „Gazety Polskiej” i programu „Misja specjalna”, niż do dziennika odwołującego się m.in. do dziedzictwa Prymasa Tysiąclecia, który jak wiemy, do każdego rodzaju rewolucyjnych ciągot, nawet tych szlachetnych w intencjach, miał stosunek chłodny i zdystansowany.

Odnoszę wrażenie, że Jarosław Kaczyński dokonuje chytrego manewru. Pozostawia „Naszemu Dziennikowi” cały front walki ze wszystkimi dookoła (Rosja, Smoleńsk, Gazprom, UE, Niemcy, lustracja, itp.), a sam, niczym Feniks z popiołów, oczyszczony i odświeżony, wyrusza na podbój nowych światów, bardziej otwarty na drugiego człowieka, wsłuchany w jego potrzeby, miłosierny i wyrozumiały. To „Nasz Dziennik” ma się teraz kopać z koniem i robić za piorunochron. Prezes PiS-u jest już w innym miejscu, bo tego wymaga mądrość etapu. Dlatego nie wolno mu już zadawać niewygodnych pytań. Przynajmniej nie teraz. A był taki czas, że to Jarosław Kaczyński zabiegał o wywiady w „Naszym Dzienniku”. Ale nic straconego. Przed nami druga tura wyborów. Kto wie, czy nie trzeba będzie szarpnąć konserwatywno-narodowymi cuglami?

Maciej Eckardt, Nowa Myśl Polska

Posted in Polityka | 19 Komentarzy »

Śródmiejski kapitalizm

Posted by Marucha w dniu 2010-06-14 (Poniedziałek)

Z powodu drastycznych podwyżek czynszów, z centrum stolicy znika coraz więcej sklepów, kiosków i punktów usługowych – informuje „Życie Warszawy”.

Śródmiejscy radni chcą ograniczyć podwyżki czynszów w lokalach, w których mieszkańcy dokonują codziennych zakupów. Przedsiębiorcy alarmują, że nie mogą sobie pozwolić na to, by płacić za lokale trzykrotnie więcej niż dotychczas. Twierdzą, że na całym świecie władze miast sprowadzają do centrów małe punkty usługowe, a same banki i ekskluzywne sklepy uniemożliwiają mieszkańcom normalne funkcjonowanie.

Gazeta przytacza przypadek piekarni przy ul. Polnej, której podniesiono czynsz 2,5-krotnie. Podobne problemy mają np. sklep zoologiczny przy Nowym Świecie czy bary kawowe.

Warszawscy przedsiębiorcy są podwyżkami oburzeni. Miasto umrze, jeśli będą same knajpy – mówią.

Onet.pl

Posted in Gospodarka | 8 Komentarzy »

Nasza polska (i nie tylko) parodia demokracji

Posted by Marucha w dniu 2010-06-14 (Poniedziałek)

Czyli – na którą marionetkę (agenta obcych interesów) głosować ?

Demokracja to z definicji „rządy ludu”. Mimo jednak namolnego wmawiania mi przez media, iż mamy u nas w polskim baraku Unii demokrację, nie widzę jej ani odrobiny w życiu codziennym. Wręcz przeciwnie – w naszym baraku „lud” – a więc zwykli, szarzy ludzie tworzący naród i społeczeństwo – nie mają nic, ale to absolutnie nic do powiedzenia. Mamy jedynie do „wyboru” w zasadzie pomiędzy jednym złem (Komorowski), albo drugim, jeszcze gorszym złem (Kaczyński). Ewentualnie możemy oddać głos na nie mającego szans na zwycięstwo jakiegokolwiek innego kandydata, lub wybory zbojkotować na zasadzie niemego protestu.

Nie zaglądamy w tym miejscu nawet za kulisy sceny politycznej, gdzie zapadają decyzje, a politycy tylko urządzają na scenie inscenizację udając, że debatują i że „rządzą”. Nawet zakładając, że urządzana przez polityczne marionetki inscenizacja nie jest fikcją, wybory „prezydenckie” (ale i „parlamentarne”) są u nas obecnie podwójną farsą.

Po pierwsze – nie mamy już „prezydenta” a jedynie tytularnego nadzorcę polskiego baraku Unii. Polski „prezydent” nie był nawet w stanie sprzeciwić się byle komisarzowi Unii nakazującemu likwidacje polskich stoczni – i to jeszcze przed podpisaniem Traktatu Lizbońskiego. Obecnie ma on jeszcze mniejsze znaczenie. Nawet zwierzchnikiem sił zbrojnych (a raczej resztki, jaka z nich pozostała) jest on tylko teoretycznie – wojsko podlega pod dowództwo NATO. Resztkę jego „uprawnień” w każdym momencie można mu odebrać zmieniając konstytucję. Tak samo nie mamy niezawisłego polskiego „parlamentu”, gdyż nasz „sejm” podlega pod instancje wyższe – Brukselę i Traktat. Nie może więc uchwalić „nasz parlament” czegoś zgodnego z wolą większości społeczeństwa, a co byłoby sprzeczne z tzw. prawem unijnym (które jest parodią praworządności).

Po drugie – tzw. demokratyczne wybory same w sobie są parodią demokracji. Zasadą demokracji jest wszak założenie, że wszyscy są równi. A demokratyczna równość powinna implikować w sobie także równość szans w startowaniu w wyborach (obojętnie – na prezydenta czy na posła). Już sam dostęp do mediów nie dla wszystkich kandydatów jest jednakowy. Ogromna większość Polaków nie ma najmniejszych szans przebić się medialnie. Jedynie „wybrańcy” losu (a raczej protegowani Grupy Trzymającej Władzę) mają takie szczęście. Nie każdy też z tych „wybrańców losu” ma jednakowe poparcie w mediach, które z reguły promują kandydatów „nakazanych” a nie tych rzeczywiście lepszych. Wyraźnie to widać obecnie w nagłaśnianiu kilku tzw. ważniejszych kandydatów a wyciszaniu czy wręcz ignorowaniu innych. Ponadto kandydaci dużych partii, nawet gdy są oni agentami obcych interesów, mają znacznie większe szanse na pomoc ich partii w zrobieniu z nich patriotów i „mężów stanu”. Mniej znany Iksiński, nawet gdy jest mądrzejszy i/lub uczciwszy, nie ma szans w konkurencji z „partyjniakami”.

Zastanówmy się teraz, kto jest w polskim baraku Grupą Trzymającą Władzę.

Jak to kto, powiedzą patrioci z PiS – jasne, że to postkomunapostsowiecka, sterowana z Kremla agentura i uwłaszczeni sekretarze. Zapomina się przy tym, że jeszcze przed Magdalenką, za zgodą Gorbaczowa i w cichym porozumieniu z USA ówczesny premier „komuch” Rakowski wprowadził przepisy prywatyzacyjne, a jeszcze wcześniej tzw. spółki polonijne. Karierowicze partyjni zawczasu, porzucając ideologiczną maskę komunistów zmienili się w prozachodnich europejczyków. To oni byli motorem zmiany statusu Polski z baraku imperium wschodniego na barak imperium zachodniego. Najpóźniej w momencie oficjalnego wejścia Polski do NATO i Unii wykoszono (przy pomocy przewerbowanej w międzyczasie postkomuny i ich okrągłostołowych kolesiów) wierną nadal Rosji agenturę postsowiecką. Wprawdzie jest ona jeszcze u nas, ale jest ona bezwzględnie ścigana i tropiona przez agenturę obecnych sojuszników. Jej wpływy są zatem znikome. Zdecydowanie wbrew temu, co głosi niezwykle popularny publicysta, Stanisław Michalkiewicz.

Słyszałem już dowcipy na jego temat: jeśli na skrzyżowaniu dróg równorzędnych zderzą się jadące na sygnale karetka pogotowia, radiowóz policyjny i straż pożarna to winę za wypadek (zdaniem Michalkiewicza) ponosi naturalnie rosyjska razwiedka.

Inną znaną osobą publiczną straszącą nas esbecką, rosyjską agenturą jest poseł Macierewicz. Nie zauważył on nawet, ilu zdemaskowanych byłych agentów SB robi w III RP i w Unii kariery. Szef tzw. parlamentu europejskiego – Buzek, prymas Polski – abp. Kowalczyk, czy nowy szef NBP (do niedawna dyrektor departamentu MFW) – Belka. Ten ostatni jest nawet członkiem rockefellerowskiej Komisji Trójstronnej
http://pl.wikipedia.org/wiki/Komisja_Tr%C3%B3jstronna
będącej jednym z narzędzi narzucania światu NWO. To jaki z niego jest postkomuch i agent Putina? Skoro on już od dawna jest duszą i ciałem agentem światowej żydowskiej lichwy. Po co więc wojna o teczki i o IPN – skoro zdemaskowanym agentom krzywda się nie dzieje? No, chyba że nadal są na wikcie u Putina, wtedy są rzeczywiście zwalczani.

Dalej… Czyżby postkomuna – pogrobowcy PZPR – nadal służyli Kremlowi i Putinowi? To co robiły takie ikony postkomuchów jak Kwaśniewski i Cimoszewicz w fundacji żydowskiego, należącego do światowej żydowskiej sitwy, „filantropa” Sorosa?
http://www.propolonia.pl/blog-read.php?bid=142&pid=2467

Dziwne też, że Kaczyńscy, obaj tacy antykomuniści, u Sorosa spotykali się z postkomuchami (i z wrażą PO). Czyżby ten ich antykomunizm był tylko fasadą?

Czy to nie jest żałosna farsa? PiS-owski Don Kichot Macierewicz straszy nas postkomuchami, domaga się dekomunizacji, a jego partyjny szef z komuchami (i PO) u Sorosa dogaduje się, jak „wykluczonych” nie dopuścić do władzy! A sam postkomuch Kwaśniewski jeździ sobie na odczyty i wykłady do USA, a nie do Moskwy. Na marginesie tylko dodam, że „postkomuna” była i za NATO i za Unią i za Traktatem!

Dlaczego więc ogłupia się nas i straszy postkomuną i ruską agenturą? Skoro „postkomuna” to strojąca się od lat w szatki prounijnych i prozachodnich postępowych europejczyków zachodnia agentura.

Albo taka PO…

Jednym z jej ojców chrzestnych był agent SB, Olechowski. Tyle, że w międzyczasie jest on nieomal „etatowym”, pełniącym obowiązki Polaka, przedstawicielem Grupy Trzymającej Władzę (w naszym baraku) u Bilderberga. Reprezentuje „nas” też w Komisji Trójstronnej. Jest więc on ewidentnym agentem światowej, żydowskiej lichwy, a nie człowiekiem Putina.

Drugim ojcem chrzestnym PO był esbek Czempiński. „Haniebna” służba w SB nie przeszkodziła jemu w robieniu kariery po tzw. transformacji. Przewerbował się on natychmiast (a może i wcześniej) i jest sercem i duszą agentem USA. Nawet order CIA otrzymał on z rąk zbrodniarza Busha. Przy tej okazji Czempińskiego przerobiono na bohatera, a USA na wspaniałomyślne państwo „darujące” Polsce 20 miliardów dolców długu.

Co oni nam darowali – pytam się? Czy to Polska od nich pożyczała tę forsę, czy rządzący Polską komuniści? Oddawać powinni przecież ci, co pożyczali – a więc komuniści! A nie Polska.

Dobre sobie… Darowali… Samych lichwiarskich odsetek i tak dostali z powrotem więcej, niż komuchom pożyczyli. W 1945 sprzedali nas w łapska Stalina. Potem pożyczkami wzmacniali, utrzymywali prze życiu i finansowali komunę (choć niby z komunizmem walczyli). Kto wie, może pałki ZOMO-wców i gaz łzawiący też za amerykańskie dolce komuna miała. Urban w telewizji mówił – rząd się sam wyżywi. Mordę miał wypasioną, pewny siebie, bo „wroga” Ameryka kredytami ich przy władzy podtrzymywała. A tysiące idiotów w więzieniach siedziało wierząc w pomoc z Ameryki. A Ameryka komunę utrzymywała, na koniec się z przewerbowanymi komuchami dogadała, a my nadal ich kochamy.

A ile miliardów kosztował nas kupiony przez amerykańską agenturę rządzącą polskim barakiem ichni latający złom. Albo militarna pomoc w brudnych okupacyjnych wojnach, na które amerykańscy agenci rządzący polskim barakiem niedobitki naszej armii wysłali? To się nie liczy?

Tak więc już po samych ojcach chrzestnych PO widać, czyja to agentura. A że teraz do Putina oczko puszczają… Taki dostali prikaz od ich mocodawców. Waszyngton zmienił taktykę podboju Rosji. Nie „tarczą” zmuszają ją do uległości, a wciągając w współpracę gospodarczą. Ileż to firm zachodnich można Putinowi zainstalować w Rosji, udając kolegę i partnera gospodarczego. A za firmami przyjdą banki, „kultura” i cała reszta.

Wydawało by się, że dla uważnego obserwatora najłatwiejszą do zidentyfikowania jako agentura USA i Izraela powinna być partia PiS. Bo przecież L. Kaczyński z jego zaślepioną miłością i do USA, i do Izraela, i do żydowskich organizacji, a nawet do skrajnie syjonistycznej i antypolskiej loży żydowskiej się nie krył. A jednak ta partia uważana jest za partię jak najbardziej patriotyczną. PiS niezwykle umiejętnie gra na polskim patriotyzmie. Lech Kaczyński i PiS celowali w celebrowaniu patriotycznych rocznic, graniu na uczuciach narodowych, udawaniu dbałości o historię i tradycję polską. Miliony ludzi dały się i nadal dają się na to nabrać. Nic to, że o pomniki i muzea żydowskie dbał Kaczyński bardziej, niż o polskie (wiem, wiem, muzeum AK to jego zasługa. A gdzie muzeum KL Warschau?) Nic to, że dla Polski sojusz strategiczny z bandyckim państwem Izrael byłby wybitnie szkodliwy. Nic to, że jako jedyny polityk europejski sprzeciwił się Kaczyński potępieniu krwawej pacyfikacji przez Izrael Strefy Gazy. Nic to, że wielu Polaków z niesmakiem patrzyło na prezydenta ganiającego przy świetle menory w jarmułce po Belwederze. Czy jeszcze bardziej niesmaczne dekorowanie polskimi odznaczeniami żydowskich aktywistów.
http://www.propolonia.pl/blog-read.php?bid=142&pid=2521

Kaczyński umiejętnie wykorzystywał zakorzenioną w Polakach niechęć do Rosji. Ale robił to po prostu świadomie nieuczciwie. Bo jak można o Katyń oskarżać Rosjan i od nich domagać się przeproszenia nas za tę zbrodnię, skoro winę za nią ponosi żydowsko-gruzińska mafia rządząca wówczas w Rosji. A nie Rosja i nie Rosjanie. To państwa-przyjaciele Kaczyńskiego, Gruzja i Izrael, powinny nas za Katyń przeprosić!

Zaślepiony był Kaczyński natomiast w jego miłości do USA. Brał on aktywny udział w inscenizowanych przez Waszyngton antyrosyjskich prowokacjach i akcjach Rosję osłabiających. A więc Gruzja, ślepe poparcie dla „amerykańskiego” Juszczenki, udział w nagonce odtrąbionej przez Condoleezze Rice przeciwko Łukaszence. To Kaczyński najbardziej zabiegał o zrobienie z Polski militarnego wasala USA. To on najbardziej zabiegał o „tarczę” i związane z tym stacjonowanie obcego wojska na polskiej ziemi. A obce wojsko na własnym terenie to symbol niekoniecznie sojusznika, a częściej okupanta.

Lecha Kaczyńskiego już nie ma. Ale trudno jest wyobrazić sobie, aby jego bliźniak zdecydowanie różnił się programem politycznym od brata. Można przyjąć za raczej pewne, że będzie on kontynuatorem jego polityki. Pewne jest też, że jeśli wygra on wybory, to „uszczęśliwi” nas 11 listopada wspaniałą, patriotyczną ucztą. Będziemy hucznie i uroczyście obchodzić święto Niepodległości – przez obu Kaczyńskich (i resztę politycznej agentury nadzorującej polski barak) sprzedanej. Zapewne nadal będziemy (narzuconym nam przez rządzącą nami nieprzerwanie od 1989 roku amerykańską agenturą) sojusznikiem USA i Izraela. Być może, jako strategiczny partner żydowskiego państwa będziemy pomagać jemu w przyszłości w napadaniu na humanitarne konwoje. Będziemy nadal pomagać USA w kolejnych brudnych okupacyjnych wojnach. Ilu z nas zna prawdziwe oblicze USA, a zwłaszcza CIA?

Pomijam w tym miejscu zainscenizowane przez administrację Busha z pomocą wojska i CIA największe zamachy terrorystyczne z 11/9 (WTC, Pentagon). Znalazłem inne, wstrząsające fakty o zbrodniczej działalności Centralnej Agencji Wywiadowczej. Pozwolę sobie na kilka cytatów (w oparciu o wikipedię i jeden z moich wcześniejszych tekstów).

Na terenie samej USA projekt MKULTRA składał się, zgodnie z raportem ówczesnego szefa CIA, admirała Turnera, ze 149 „podprojektów”, z których co najmniej 14 związanych było z „doświadczeniami” na ludziach, dalszych 6 z doświadczeniami na nieświadomych niczego ludziach oraz 19 powiązanymi ewentualnie z „doświadczeniami” na ludziach. Badano działanie na ludzi narkotyków (głównie LSD i meskaliny), trucizn, chemikaliów, hipnozy, psychoterapii (psychomanipulacji?), wstrząsów elektrycznych, gazu, chorobotwórczych zarazek, sabotaży zbiorów płodów rolnych, sztucznie wywoływanych wstrząsów mózgu, operacji chirurgicznych. Zbrodnicze eksperymenty przeprowadzano na 44 uniwersytetach, w 12 szpitalach i 3 więzieniach, oraz w 15-tu bliżej niesprecyzowanych „obiektach badawczych”. Jest udowodnione, że wiele osób z powodu przeprowadzanych na nich eksperymentach poniosło najcięższe szkody na zdrowiu fizycznym i psychicznym. Zdarzały się też przypadki śmiertelne (afera Olsona). Uprowadzano (porywano) nawet do wykorzystywania ich w „doświadczeniach” przypadkowych ludzi, co potwierdziła później sama CIA. Znane są nawet przypadki wykorzystywania do „doświadczeń” dzieci.
http://de.wikipedia.org/wiki/MKULTRA#Aktivit.C3.A4ten

Przy czym najbardziej makabryczne jest to, że CIA do owych „projektów badawczych” wykorzystywała nawet niemieckich „lekarzy”, przeprowadzających wcześniej nieludzkie eksperymenty „medyczne” na więźniach obozów koncentracyjnych (Kurt Blome czy Walter PaulSchreiber).
http://de.wikipedia.org/wiki/MKULTRA#Beteiligung…

Całość do znalezienia tutaj:
http://fronda.pl/andrzej_szubert/blog/zanim_na_iran_spadna_pierwsze_bomby

Napisałem powyższe po to, aby ten, kto to przeczyta, idąc do urny wyborczej zastanowił się, na kogo oddać głos.

Na polską rację stanu czy na obcą agenturę.

Andrzej Szubert, http://fronda.pl

W zupełności zgadzamy się z powyższym  artykułem i przypominamy, że idiotyczne lub agenturalne wypowiedzi o „zniewoleniu Polski przez Rosję” będą kasowane, jako nachalne fałszowanie rzeczywistości. – admin

Posted in Polityka, Różne | 52 Komentarze »

Do tego wszystkiego jeszcze PIENIACZ

Posted by Marucha w dniu 2010-06-14 (Poniedziałek)

Z marszałkiem Komorowskim mamy spory kłopot. I nie chodzi mi już o te jego słynne wpadki, ale o zwykłą prawdomówność, szczerość i intencji i ogólnie mówiąc powagę i uczciwość, jako człowieka. Można byłoby dać mu spokój gdyby nie to, że pretenduje do najwyższego urzędu w państwie, a w przypadku przegranej i tak pozostanie drugą w hierarchii osobą w Polsce.

To, że nadużywa obecnej funkcji i bardzo gruboskórnie zachowywał i zachowuje się po katastrofie smoleńskiej to oczywista oczywistość. Moim zdaniem ogłoszeniem się pełniącym obowiązki prezydenta tylko na podstawie doniesień medialnych o śmierci Prezydenta RP, oraz powołanie na tych samych przesłankach nowego szefa prezydenckiej kancelarii, bez identyfikacji zwłok i aktów zgonu Lecha Kaczyńskiego i Władysława Stasiaka to nie są działania, które można tolerować w poważnym, demokratycznym państwie prawa.

Warto przypomnieć, że działania te podjęte zostały przez Komorowskiego jeszcze wówczas, kiedy mówiono ustami rzecznika MSZ Paszkowskiego o jakichś osobach rannych ocalałych z katastrofy.

Wczoraj kandydat PO na prezydenta wykorzystał cynicznie śmierć polskiego kaprala w Afganistanie by mówić o wycofaniu polskich wojsk, kiedy to bez żadnych artykułowanych w mediach moralnych czy politycznych oporów 14 kwietnia podpisał postanowienie o przedłużeniu użycia polskiego kontyngentu i zwiększenia go.

Teraz Bronisław Komorowski i Platforma Obywatelska okazują się być pieniaczami, którzy pragną zaciągnąć Jarosława Kaczyńskiego przed sąd za słowa o prywatyzacji służby zdrowia.

Jednak była kiedyś w samej PO taka posłanka, która o tej prywatyzacji służby zdrowia mówiła znacznie częściej i ciekawiej niż prezes Kaczyński. Mam tu na myśli posłankę Beatę Sawicką. Działo się to również podczas trwania kampanii wyborczej.

Jak zareagowały władze PO wraz z dzisiejszym kandydatem? Doszło wtedy do bezprecedensowego w skali świata wydarzenia. Platformiany adwokat, mecenas Pociej i obrońca Sawickiej, wpłacił za nią „z własnej kieszeni” 300 tysięcy kaucji, a partia broniła „ofiary” wrażego CBA.

Wczoraj również Bronisław Komorowski pastwił się nad uschniętym dębem zasadzonym przez Jarosława Kaczyńskiego. O to nieszczęsne drzewko pytają prezesa dociekliwi dziennikarze.

Tymczasem ze spotu Bronisława Komorowskiego nagle zniknęła słynna już czereśnia, z której ojciec kandydata nie mógł zrywać owoców w pierwszej połowie czerwca 1952 roku. Było to zwykłe, choć przyznam wzruszające i ckliwe kłamstwo.

Mirosław Kokoszkiewicz, http://www.bibula.com/?p=22874

Posted in Polityka | 3 Komentarze »