Przeglądając tytuły i zawartość wielu periodyków nie trudno zauważyć, że tematem nr 1 jest kwestia stosunków polsko-rosyjskich, tak w wymiarze historycznym, jak i współczesnym. To ożywienie intelektualne jest zrozumiałe, zważywszy na tragiczne wydarzenia z kwietnia 2010 r.
Już wcześniej, od chwili wizyty premiera Władimira Putina na Westerplatte, było jasne, że nastąpiło coś bardzo ważnego. Teraz jest jasne, że mamy do czynienia z mini przewrotem geopolitycznym, w skali europejskiej i światowej. Polska ponownie stanęła przed wyborem. Co prawda nie jest to wybór o znaczeniu epokowym, ale trudno też nie doceniać jego znaczenia.
Terminem, który robi w tej chwili największą popularność to „pojednanie”. Głośno mówią o tym hierarchowie Kościoła katolickiego w Polsce i Kościoła prawosławnego w Rosji. Widać wyraźnie, że obie strony są zdeterminowane, zwłaszcza strona rosyjska w osobie nowego patriarchy Cyryla. U nas ważne słowa padły podczas uroczystości pogrzebowych po katastrofie smoleńskiej, np. w Kościele Mariackim w Krakowie, gdzie kard. Stanisław Dziwisz zwrócił się bezpośrednio z apelem o pojednanie do prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa. Także inni hierarchowie podnosili ten problem. To co może dziwić i niepokoić to milczenie hierarchów zaliczanych do tzw. skrzydła konserwatywno-narodowego. Ta kwestia nie może być polem do uprawiania podziałów. Ma ona bowiem wymiar moralny.
W cieniu Fatimy
Tymczasem odnosi się wrażenie, że temat podjęły przede wszystkim środowiska związane z „Tygodnikiem Powszechnym”, „Znakiem” czy w mniejszym stopniu „Gościem Niedzielnym”. Postawa mediów „toruńskich” jest w tej sprawie diametralnie inna, co moim zdaniem jest błędem, poważnym błędem. W tej sprawie nie wolno oddawać pola „katolewicy”, nie można ustawiać się na pozycjach negacji, w chwili, kiedy jesteśmy w przededniu wielkiego przełomu w dialogu katolicko-prawosławnym, w chwili, kiedy przesłanie fatimskie, jak twierdzą znawcy, ma szanse na realizację.
Rosja jest w tej chwili jednym niewielu państw, gdzie wartości chrześcijańskie uznano za fundament odrodzenia narodowego, gdzie państwo oficjalnie i obficie dotuje odbudowę starych cerkwi i monastyrów i budowę nowych, gdzie kręci się najbardziej chrześcijańskie filmy, gdzie wreszcie doktryna państwa sprzeciwia się, pod wpływem Cerkwi, libertynizmowi zachodniemu.
Jeśli w takiej sytuacji ze strony części mediów katolickich i ludzi uznających się za ich przedstawicieli kreśli się obraz Rosji jako niemal nowego wcielenia sowieckiej Rosji, jak wiadomo skrajnie ateistycznej i materialistycznej, to powstaje pytanie – w imię jakich interesów się to robi? I to teraz, kiedy Stolica Apostolska zaczyna dostrzegać w Rosji i w Kościele prawosławnym sojusznika w walce z siłami zła. Temat ten trzeba głośno podnosić, bo w powodzi szaleńczych i głupich opinii wypisywanych i wypowiadanych – ginie istota sprawy.
Zamieszanie w obozie prometejskim
Jeszcze do niedawna w Polsce prawie wszystkie media, ośrodki opiniotwórcze, politycy i instytucje zajmujące się analizą polskiej polityki zagranicznej – grały te sama melodię. Że Polska ma do odegrania na wschodzi wielką misję, że ma szansę być wielkim centrum geopolitycznym przyciągającym do „świata zachodniego” dawne republiki sowieckie, głównie zaś Ukrainę, że mamy szansę wyprzeć Rosję z Europy. Czytając obecnie te same periodyki, które dwa-trzy lata temu zachłystywały się polską polityką wschodnią (która tak naprawdę tylko częściowo była polską) – przecieramy oczy ze zdumienia. Jakaż nagła zmiana tonu, jaki powrót na ziemię!
Jako najbardziej charakterystyczny wymieniłbym na pierwszym miejscu artykuł Bartłomieja Sienkiewicza pod znamiennym tytułem „Pożegnanie z Giedroyciem” („Rzeczpospolita” – Plus Minus, nr 19 (900), 29-30 maja 2010). Autor z odcieniem szyderstwa opisuje dyskusję w Ośrodku Studiów Wschodnich „Koniec epoki Giedroycia?”. Co ciekawe, podczas dyskusji ani razu nie wymieniono nazwiska „mędrca z Maison Laffitte”. Autor dokonuje przeglądu klęsk polskiej polityki wschodniej: Ukraina, Litwa, Białoruś, Gruzja… Ostatnim rycerzem tej przegranej sprawy był Lech Kaczyński, który – co ciekawe – nigdy publicznie nie przyznał, że przegrał na całej linii (vide: ostatni wywiad dla miesięcznika „Arcana”).
Sienkiewicz pisze, że z reguły próby powtarzania historii kończą się tragifarsą (chodzi o próbę kopiowania prometejskiej polityki J. Piłsudskiego) i konkluduje: „Giedroyciowsko-piłsudczykowska koncepcja polityki wschodniej poniosła klęskę. Stanęliśmy więc wobec nowego wzywania, na które nie mamy jasnej recepty”. Autor też nie bardzo wie, co robić, ale zwraca uwagę, że w nowych relacjach z Rosją nie można powtarzać starych błędów i przywiązywać nadmiernego znaczenia do kwestii symbolicznych (Katyń). Z tym akurat można się zgodzić.
Podobne akcenty widać w publikacjach miarodajnego dla opcji „giedroyciowskiej” pisma „Nowa Europa Wschodnia” (NES), wydawanego przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Gwoli informacji, w Radzie Redakcyjnej tego pisma zasiadają takie osoby, jak: Bogumiła Berdychowska, Piotr Tyma, czy Adolf Juzwenko. W zamierzeniu jest to pismo nastawione na realizację projektu polsko-ukraińskiego „partnerstwa strategicznego”. A mimo to, w najnowszym numerze notujemy nowe akcenty. Widać to w tekstach Bartosza Cichockiego („Rosyjska szansa i wyzwanie”, „NES”, nr 3-4, maj-sierpień 2010), Dmitrja Babicza („Otworzyły nam się oczy”, tamże), prof. Andrzeja de Lazari („Od współcierpienia do pojednania”, tamże), czy Witalija Portnikowa („Wielka wschodnia iluzja”, tamże), będącego miażdżącym rozliczeniem się z polską polityką wobec Ukrainy.
Prawda jest brutalna
Takie same sygnały płyną z innego znaczącego ośrodka – z magazynu „Europa” (niegdyś dodatku do „Dziennika”, teraz miesięcznika wydawanego jako magazyn przez Fundację im. Immanuela Kanta). W ostatnim numerze (nr 2, maj 2010) prezentowany jest cały blok materiałów poświęconych Polsce i Rosji. We „wstępniaku” Robert Krasowski dokuje rozprawy z polską polityką historyczną (głównie tą w wydaniu Lecha Kaczyńskiego). Kluczowy jest wywiad z prof. Siergiejem Markowem, deputowanym Dumy i bardzo zbliżonym do Władimira Putina). Nie pozostawia on żadnych złudzeń – twierdząc, że decyzja o odblokowaniu stosunków z Polską zapadła w Rosji na długo przed Smoleńskiem.
Rozmówca jest brutalnie szczery. Mówi, że to nieprawda, że w Rosji nagle „odkryto” Katyń i że dopiero teraz przywódcy Rosji potępili Stalina: „Putin i Miedwiediew nigdy nie zmieniali swojej oceny Stalina. Zawsze była ona bardzo krytyczna. Z jednej strony widzieli w nim wybitnego polityka, który przyczynił się do umocnienia państwa. Z drugiej jednak – uważali go za przestępcę, który ma na sumieniu śmierć milionów niewinnych ludzi. Tutaj nie ma mowy o jakiejś rewizji”. Przypomina, że w sprawie Katynia od 20 lat oficjalna Rosja stoi na gruncie prawdy – głosy kwestionujące odpowiedzialność Stalina nie pochodzą z ośrodków miarodajnych. Dlatego nieprawdą jest, że w sprawie Katynia w Rosji nastąpił jakiś przełom, po prostu głośno przypomniano oficjalne stanowisko państwa.
Dalej Markow poddaje ostrej krytyce politykę Lecha Kaczyńskiego, uznając ją za doktrynalnie rusofobiczną. Kaczyński bronił bowiem zawsze przywódców państw (Estonia, Ukraina, Gruzja), tylko dlatego, że byli oni przeciwko Rosji, tolerował jednak szowinistyczną politykę Juszczenki: „Jeśli giną Rosjanie, to osoba odpowiedzialna za ich wyniszczenie jest bohaterem, jeśli, odpowiednio, śmierć ponoszą Polacy, to wtedy mamy do czynienia ze złoczyńcą”. Dalej mówi: „Po zwycięstwie Platformy Obywatelskiej nikt nie chciał mieć do czynienia z Lechem Kaczyńskim. Ignorowaliśmy go. Moskwa nie była w tym zresztą odosobniona. Podobnie postępowały Paryż, Rzym i Berlin”.
Jednak mimo to Markow twierdzi, że po śmierci Kaczyńskiego Rosjanie dostrzegli też jego zalety.
I tu zaskoczenie: „Wysoko cenimy jego przywiązanie do wartości chrześcijańskich” oraz podkreślanie znaczenia państwa narodowego. Generalnie jednak Markow uważa, że Polska totalnie przegrała i ma na Zachodzie opinię kraju obsesyjnie rusofobicznego. „Przedstawiciele państw członkowskich UE nie chcą już nawet słuchać tego, co na temat Rosji mają do powiedzenia przedstawiciele Polski i krajów bałtyckich” – dodaje. Mimo tego tonu, wiadomo wszakże, że Rosji zależy na normalizacji stosunków z Polską, gdyż lepiej mieć sąsiada przyjaznego niż permanentnie skonfliktowanego. I to jest w tym wszystkim najważniejsze.
Wielka Europa?
O co w tej wielkiej grze tak naprawdę chodzi? Gdyby odpowiedzieć bardzo ogólnie – to chodzi o budowę tzw. Wielkiej Europy – od Atlantyku po Ocean Spokojny. To powrót po latach koncepcji gen. Charlesa de Gaulle`a. Taka Europa byłaby oczywiście nie jednolitym organizmem, tylko wspólnotą z podmiotową rolą państw narodowych. Rosjanie dostrzegają kryzys budowy UE jako takiego właśnie organizmu – widzą i stawiają na renacjonalizację polityki europejskiej. Tak naprawdę zresztą, ma to już miejsce. Rosja od lat realizowała swoją politykę w kontaktach bilateralnych – z Niemcami, Francją i Włochami. Cierpliwość opłaciła się – Ameryka po zmianie ekipy rządzącej zrezygnowała z czynnej polityki odpychania Rosji od Europy, co było realizowane rękami Polaków, Ukraińców i Gruzinów. Teraz cała przestrzeń wschodnio-europejska wydaje się „porzucona” przez Amerykę. Waszyngton nie ma już siły ani ochoty na trzymanie w szachu całego świata – ma poważniejsze problemy, wewnętrzne i zagraniczne (Afganistan, Iran, Chiny, Izrael).
Jak wobec tej zasadniczej zmiany zachować ma się Polska? Jedno jest pewne – nie można kontynuować dotychczasowej polityki, bo byłoby to zabójcze. Problem polega na tym, jak realizować polskie interesy na gruzach prometejskiej polityki wschodniej? Nikt na to nie jest przygotowany, mówię tu przede wszystkim o agendach państwa polskiego, o Ośrodku Studiów Wschodnich, BBN, różnych instytutach nastawionych od lat na pracę przeciwko Moskalom. Linię tę traktowano jako bezalternatywną, stąd kompletne zaskoczenie.
Tymczasem Rosja sypie propozycje, na które jakoś musimy odpowiedzieć. Po pierwsze, musimy zrealizować jakiś wielki projekt energetyczny (np. elektrownia atomowa w obwodzie kaliningradzkim), po drugie Polska powinna starać się nadrobić straty, jakie poniosła w sferze tranzytu (tu będzie trudno), po trzecie Polska powinna zaprzestać polityki antyrosyjskiej na forum agend europejskich (siłą inercji nasi euro deputowani nadal walczą, nie wiadomo o co), po czwarte, Polska powinna dogadać się z Rosją na temat obecności polskiego kapitału w Rosji i rosyjskiego w Polsce (na równorzędnych zasadach), po piąte, Polska powinna grać na wciąganie Rosji do współpracy z Europą na polu wojskowym (Afganistan!). Można też pomyśleć o nadbudowie – wspólne przedsięwzięcia na polu kultury, np., wielka produkcja filmowa czy szukanie w historii naszych stosunków przykładów pozytywnym, a nie tylko tragicznych.
Obrona okopów nieświętej Trójcy
Doktrynalny obóz rusofobiczny reaguje na te geopolityczne zmiany wręcz histerycznie. Przykładów jest multum. Publicystyka Bronisława Wildsteina, Rafała Ziemkiewicza, Józefa Szaniawskiego czy Tomasza Sakiewicza – ocieka wręcz furią.
Ponieważ rzeczywistość jest zbyt jednoznaczna, by nadal twierdzić, że wszystko jest OK, atak koncentruje się na tragedii smoleńskiej i śledztwie na temat jej przyczyn. W hard publicystce „Gazety Polskiej” pisze się na poziomie histerycznej agitki, w dodatku sugerując przerażonym czytelnikom, że sytuacja Polski obecnej niczym nie różni się od sytuacji Polski w końcu XVIII w. Jest Katarzyna II (Putin) i zgraja sprzedawczyków w rodzaju Branickiego, Ponińskiego no i Stanisława Augusta Poniatowskiego (Tusk, Komorowski, rzadziej Pawlak). Moskwa kręci nami jak chce, a następnym krokiem będzie rozbiór.
Na okładce „Nowego Państwa”, niegdyś pisma na wysokim poziomie, obecnie zaś prymitywnej propagandówki w stylu „Trybuny Ludu” z lat 50. – kontur Polski rozłupywany przez sierp i młot. A na deser tego numeru wybitnie analityczny i finezyjny tekst Sakiewicza, w którym czytamy, że pierwsze co mamy zrozumieć, to „wyzbycie się jakichkolwiek złudzeń i nadziei, co do intencji Moskwy”. Dlaczego? Bo: „Sąsiad tego państwa musi, podobnie jak mieszkaniec ciemnego boru, żyć w nieustannej gotowości do przyjścia dzikiego zwierza. Może zwierze nie przyjdzie, bo jest ranne albo nażarło się gdzie indziej. Jeżeli jednak przyjdzie, pożre kogo zechce. Okna i drzwi powinny być strzeżone, a w domu trzeba mieć nabitą dubeltówkę”. Oto próbka „myśli politycznej” środowiska „Gazety Polskiej”. Tego typu mentalność nie jest jednak tak odosobniona, jakby mogło się wydawać. I na tym polega problem – takie myślenie (mniejsza czy jako prowokacja zewnętrzna czy jako przejaw swego rodzaju choroby) jest niczym chwast na polskiej glebie politycznej.
No bo jak to pogodzić? W tym samy czasie, kiedy Sakiewicz radzi nam ryglować drzwi i nabijać dubeltówkę – Jarosław Kaczyński wygłasza przesłanie do Rosjan, a następnie pisze dla niemieckiego tygodnika “Die Welt” (”Welt am Sonntag”) o zniesienie wiz do UE dla krajów Europy Wschodniej, w tym Rosji i Ukrainy. I dalej mówi: „Polacy i Niemcy chcieliby, aby zmiany, do jakich dochodzi w Rosji, okazały się autentyczne. Wyzwaniem pozostaje europejska droga Ukrainy. W obu kwestiach w minionych latach wiele się zmieniło. Nie mam wątpliwości, że właśnie teraz powinien wypłynąć nowy impuls na rzecz realizacji Partnerstwa Wschodniego, ale też adresowanego do Rosji Partnerstwa dla Modernizacji”.
Jak to więc pogodzić? Obsesyjne zaklęcia z poważną analizą? A może mamy do czynienia z sytuacją „złapał kozak Tatarzyna a Tatarzyn za łeb trzyma”? Zdemoralizowano elektorat, któremu teraz trudno ot tak powiedzieć: „Słuchajcie, nasze poprzednie hasła i straszenie Rosją są już nieaktualne, bo sytuacja się zmieniła. W imię odpowiedzialności z Polskę, musimy zmienić retorykę, nie da się żyć z takim bagażem emocji i fobii z sąsiadem. Teraz czas na realizm”. Kiedy tylko Lech Kaczyński oznajmił, że jedzie do Moskwy na paradę zwycięstwa i może zabrać Wojciecha Jaruzelskiego – w „Rzeczpospolitej” i „Gazecie Polskiej” ukazały się nieprzychylne komentarze, pomruki i satyryczne rysuneczki. Czyli co? Ogon macha psem? Polityk prawicy może być szantażowany przez obsesjonatów mających w rękach media? Jak się okazuje może – albo jest to tylko gra na wielu fortepianach. Obojętnie jak jest – to sytuacja chora i niemoralna. A czas szybko umyka.
Jan Engelgard, Nowa Myśl Polska