Miny zrzedły sztabowcom Bronisława Komorowskiego, gdy po godzinie 20.00 20 czerwca Państwowa Komisja Wyborcza ogłosiła wstępne wyniki wyborów prezydenckich. Nie dość, że nie ma mowy o zwycięstwie w pierwszej turze, to jeszcze różnica, dzieląca ich protagonistę od głównego rywala, Jarosława Kaczyńskiego, okazała się minimalna (około 5%). Czarnym koniem okazał się być Grzegorz Napieralski, kandydat lewicy cieszy się zupełnie nieoczekiwanym poparciem rzędu 13 %.
O tym, czy na kolejne pięć lat w Belwederze zasiądzie człowiek całkowicie uległy wobec obecnie sprawujących władzę liberałów, czy też do takiej monopolizacji władzy nie dojdzie, zadecydujemy w drugiej turze 4 lipca. [Admin nie bardzo rozumie, dlaczego pospolite szumowiny nazywa się „liberałami”. – admin]
Najprawdopodobniej kampania wyborcza teraz dopiero nabierze rumieńców. Nic nie zostało bowiem jeszcze powiedziane: nokautu nie było, niektórzy komentatorzy już porównują sytuację do wyborów w roku 2005, kiedy to w pierwszej turze wygrał Donald Tusk, by w drugiej ulec Lechowi Kaczyńskiemu. Teraz decydujący wpływ na wynik drugiej tury mogą mieć wyborcy lewicy, których kandydat znalazł się na trzecim miejscu. Liczba głosów oddanych na pozostałych kandydatów, zgodnie z przewidywaniami, nie będzie odgrywała większej roli.
Najwyraźniej premier Tusk, jawny sterownik całej kandydatury Komorowskiego, dążący do utrzymania faktycznej władzy politycznej w kraju i jednocześnie wyeliminowania jedynej przeciwwagi wobec rządu, jakim był prezydent wywodzący się z innej opcji politycznej, wyciągnął jednak wnioski z licznych wpadek, gaf i bzdetów, wypowiadanych przez Komorowskiego, i spodziewał się, że łatwego zwycięstwa nie będzie. Flirt liberałów z lewicą rozpoczął się już wcześnie, najwyraźniejszym tego sygnałem było wysunięcie Marka Belki na stanowisko prezesa NBP. W ramach podziękowań jeszcze przed wyborami Włodzimierz Cimoszewicz poparł Komorowskiego, nie patrząc nawet na to, że SLD ma własnego kandydata. Teraz sztabowcy Komorowskiego już nawet nie ukrywają, że liczą na poparcie udzielone przez Grzegorza Napieralskiego, i z niecierpliwością oczekują spotkania obu liderów.
Pytanie brzmi tylko, na ile w praktyce zdaje się takie poparcie, udzielone przez szefa „rywalizującego” kandydata. Efekt medialny jest spory, to fakt. Ale Bogu dzięki to jeszcze nie media wybierają prezydenta, a ludzie. A ludzie, zwłaszcza Polacy, są z natury nieufni wobec autorytetów i poleceń wydawanych z góry. Nie należy się więc bynajmniej spodziewać, że te 13% poparcia, udzielone Napieralskiemu, przepłynie w drugiej turze czysto na Komorowskiego. Ludzie głosować będą raczej zgodnie z własnymi przekonaniami. I tu decydujący wpływ mogą mieć dwa czynniki: po pierwsze, strach przez powrotem IV RP (jest to spory potencjał, który da się jeszcze wykorzystać za pomocą czarnej propagandy). A po drugie, jak układają się proporcje dwóch nurtów polskiej lewicy. Nie jest bowiem tajemnicą, że w SLD rywalizują ze sobą dwa nurty – liberalny i, mówiąc umownie, prospołeczny. Elektorat o nastawieniu liberalistyczno-świecko-wolnorynkowym, a więc tak zwana młoda, demokratyczna lewica, której tak naprawdę bliżej do UW i PO, niewątpliwie Kaczyńskiego nie poprze. Natomiast ta część elektoratu, dla których pierwszorzędne znaczenie mają nie wolnorynkowy kapitalizm i liberalistyczne światopoglądy, a ochrona miejsc pracy i „sprawiedliwość społeczna”, mogą już swe poparcie udzielić Kaczyńskiemu. Należy przy tym zauważyć, że Jarosław Kaczyński do tej pory umiejętnie omijał te sprawy z dziedziny światopoglądowej, które mogą do niego zniechęcić i ukazywać go jako konserwatywnego tradycjonalistę o „zaściankowych” poglądach. Fakt, że w ostatnim czasie nawet odsunął się od środowiska Radia Maryja i „Naszego Dziennika”, przemawia w tym przypadku wyłącznie na jego korzyść.
Pod względem strategicznym trzeba też wspomnieć o genialnym wręcz sloganie wyborczym, jakim posługuje się Jarosław Kaczyński. „Polska jest najważniejsza” – z akcentem na słowo „Polska”. Krótko, zwięźle, i dla wszystkich zrozumiale. Nie jest to hasło partyjne, nie wyraża partyjnej ideologii czy spornych elementów ideologicznych, za to z czystym sumieniem pod nim podpisać się może prezydent, i każdy prawdziwy mąż stanu. Wystarczy porównać wiece wyborcze Kaczyńskiego i Komorowskiego, i dominujących na nich kolorystykę. Na jednych niepodważalnie przeważają flagi biało-czerwone i godła państwowe, na drugim – błękitne flagi partyjne, flagi Unii Europejskiej i symbole PO.
[Admin nie radzi przywiązywać zbytniej wagi do symboliki, choć niewątpliwie symbolika obozu Kaczyńskiego jest milsza naiwnemu sercu.]
W myśl byłego prezydenta: „Tu jest Polska…”. I ten aspekt również może mieć swoje znaczenie w drugiej turze, w której naprzeciwko obozowi „państwowo-patriotycznemu” może stanąć nowy Centrolew, czyli konfiguracja czysto polityczno-ideologiczna. Chcąc pokonać Komorowskiego w drugiej turze Jarosław Kaczyński będzie jednak musiał nie tylko uważać, by nie zniechęcić do siebie jakiejś części wyborców nieprzemyślaną czy emocjonalną wypowiedzią. Wymagałoby ono wielkiego wysiłku przekonania tych, którzy na niego nie głosowali, że faktycznie nie jest tym samym prezesem PiS-u, którym był do kwietniowej tragedii.
Michał Soska, Nowa Myśl Polska
Admin traktuje Jarosława Kaczyńskiego wyłącznie jako tzw. mniejsze zlo. Może nawet i nie mniejsze, lecz ładniej opakowane.