Z Renate Greinert, matką chłopca, któremu po wypadku w 1985 r. pobrano organy do transplantacji, autorką książki „Kwestia sporna – dawstwo organów. Umrzeć w stanie nienaruszonym. Walka matki”, rozmawia Agnieszka Żurek.
Jest Pani inicjatorką listu otwartego do kanclerz Niemiec Angeli Merkel, w którym postuluje się konieczność przeprowadzenia rzetelnej debaty na temat przemilczanych aspektów transplantologii. Co stało się bodźcem do napisania tego apelu?
– Został on napisany w imieniu całej grupy osób, które nie uznają kategorii śmierci mózgowej za kryterium wystarczające do orzeczenia zgonu. W mojej opinii, osoby w śmierci mózgowej są w rzeczywistości ludźmi umierającymi, a nie umarłymi. Jeśli jest to kobieta w ciąży – jest w stanie wydać na świat dziecko, jeśli mężczyzna – zachowuje płodność. Miałam udział w powstaniu wspomnianego listu jako osoba, która bezpośrednio zetknęła się z tym zagadnieniem. Jestem matką trojga dzieci. Jeden z moich synów został potrącony przez samochód, kiedy jechał na rowerze. Widziałam moje dziecko w stanie śmierci mózgowej. Okazywał wszystkie oznaki życia. Widziałam mojego syna wtedy, kiedy orzeczono u niego śmierć mózgową, i zobaczyłam go także w dniu jego pogrzebu. W tych dwóch momentach wyglądał diametralnie różnie. Kiedy orzeczono u niego śmierć mózgową, wciąż wyglądał jak osoba żywa.
To musiał być dla Pani wstrząs.
– Tak. Zaczęłam rozumieć, że człowiek martwy nie może być, według mnie, dawcą pewnych organów. Przez szereg lat wielu lekarzy mówiło mi, że się mylę, że jestem matką wciąż pogrążoną w żałobie i dlatego nie mogę być wiarygodna. Istniała jednak spora liczba naukowców, lekarzy, teologów i przedstawicieli innych profesji krytycznych wobec definicji śmierci mózgowej. Część lekarzy i naukowców uznała natomiast śmierć mózgową za obowiązującą definicję śmierci. Stoję na stanowisku, że opinia publiczna powinna dowiedzieć się o istnieniu tych dwóch grup reprezentujących przeciwstawne stanowiska. Dopiero wtedy każdy będzie miał możliwość indywidualnego podjęcia decyzji o oddaniu organów do przeszczepu.
Pani nie miała takiej możliwości.
– Kiedy zostawiłam swojego syna w szpitalu po tym, jak lekarze poinformowali mnie o jego śmierci, nie sądziłam, że mogę zostać przez nich zmanipulowana. Pochodzę z rodziny lekarzy i prawników i nie mieści mi się w głowie, że można oszukać kogoś w takiej sprawie. Miałam jednak wrażenie, że coś jest nie tak, nie mogłam przestać o tym myśleć. W końcu poprosiłam o otwarcie trumny z ciałem mojego syna. I wtedy zobaczyłam różnicę. Ciało mojego dziecka wyglądało zupełnie inaczej niż w momencie, kiedy orzeczono u niego śmierć mózgową. Od tamtej pory byłam pewna, że stało się coś niewłaściwego. Zaczęłam szukać informacji na temat śmierci mózgowej i przeszczepów. To było bardzo trudne, ponieważ ten temat otoczony jest zmową milczenia. Tymczasem gdybym wcześniej posiadała odpowiednią wiedzę, nigdy nie zgodziłabym się na to, żeby mój syn stał się dawcą organów.
Czy na drodze poszukiwania wiedzy na temat śmierci mózgowej spotkała Pani sprzymierzeńców?
– Tak, spotkałam się z Hansem Jonasem, który napisał esej na temat definicji śmierci. On właśnie jako pierwszy zaprotestował przeciwko przyjmowaniu kryterium śmierci mózgowej za obowiązujące. Napisał tekst na ten temat tuż po tym, jak zmieniono definicję śmierci, wprowadzając kategorię śmierci mózgowej. Hans Jonas zachęcił mnie, żebym nie ustawała w swoich poszukiwaniach i żebym zaczęła zabierać głos publicznie, mówiąc o tym, czego doświadczyłam. Podkreślił: „Ludzie muszą wiedzieć, że człowiek nie składa się jedynie z materii, ale że jest kimś więcej”. Jonas uważał, że opinia publiczna jest w stanie przyjąć argumenty podważające kryterium śmierci mózgowej, pod warunkiem jednak, że będzie miała dostęp do wiedzy.